Spało mi się nieco lepiej. Śniłem, że byłem tym psiakiem z opowieści Shuzo i znalazłem swą miłość, która potem zniknęła. Nie mogłem jej odnaleźć, a gdy się obudziłem, nawet nie pamiętałem twarzy. Shuzo rano przyniósł mi śniadanie, potem obiad i kolacje. Jadłem mało, bo nie miałem apetytu. Co śmieszniejsze, chłopak mnie karmił, ponieważ sparaliżowaną miałem prawą rękę, czyli tą, którą robiłem wszystko. Gdy spróbowałem wziąć łyżkę lewą, wszystko wylądowało na kocu. Chłopak często dotrzymywał mi towarzystwa, domyślałem się też, że nie śpi po nocach, przez jego wory, które z dnia na dzień się pogłębiały. Raz był tak zmęczony, że zasnął obok mnie. Tak mijały dni, podczas których miałem zakaz wychodzenia z łóżka, aż do zbicia gorączki i innych objawów zatrucia. Medyk odwiedzał mnie co drugi dzień, obserwując mój stan. Shuzo zawsze zadawał to samo pytanie, a Vivi odpowiadał zawsze to samo:
- I co?
- Jest lepiej.
Po jakichś dwóch tygodniach gorączka całkowicie spadła do normalnej temperatury, paraliż trochę osłabł, mogłem poruszać ręką, ale w nieznacznym stopniu. Wiedziałem, że bez ćwiczeń i tak zwanej rehabilitacji nie wrócę w pełni do zdrowia. Ale najważniejsze było to, że nareszcie mogłem wyjść z łóżka.
*
- Jeszcze to - powiedział Shuzo, naciągając na moją głowę niebieską czapkę.
- Zaraz się ugotuje - stwierdziłem rozbawiony, jego matczyną opieką.
- No wiem, chodź - po tych słowach wyszliśmy z namiotu, nareszcie mogłem poczuć świeże powietrze i wiatr na skórze. Odetchnąłem głęboko, uśmiechając się.
- Nareszcie - westchnąłem i poprawiłem szalik. Chłopak widząc moje niedbałe ruchy, sam go poprawił. - Jak będziesz mnie we wszystkim wyręczał, nie wrócę do zdrowia - na twarzy chłopaka pojawiły się delikatne rumieńce.
- Wiem, przepraszam, ale... - nie dokończył, zabrakło mu słów. Poczochrałem go po głowie; każdą czynność starałem się wykonywać sparaliżowaną ręką.
- Chodźmy się przejść, po dwóch tygodniach nogi wrosły mi w zadek - stwierdziłem. - No i zwiedźmy nareszcie Avalon - dodałem, na co Shuzo szybko przytaknął głową. Ruszyliśmy w kierunku miasteczka, do którego trzeba było zejść po schodach, a potem przejść leśną ścieżką.
<Shuzo? Zdałam sobie sprawę, ze Avalonu nie zwiedziliśmy xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz