Gdy tylko Diane opuściła namiot, magik ledwo co stał na równych nogach. Za nim zdążyłem zareagować — padł na ziemię. Od razu do niego podbiegłem.
- Lennie. Co się stało? - potrząsnąłem nim lekko. Przez parę chwil nie odpowiadał, ale na szczęście szybko odzyskał przytomność. Ulżyło mi. - Nie strasz mnie tak panienko. - podniosłem się, po chwili oddając z uśmiechem rudzielcowi ubrania. Bez zbędnych ceregieli pomogłem mu uwolnić się od tej sukienki. A gdy już był w swoich zwykłych ciuchach, zacząłem go za to wszystko przepraszać. Skleroza mnie jakaś dopadła. Zapomniałem, że miała przyjść wieczorem po buty. Skończyło się to śmiechem. Całe szczęście. Bałem się w środku, że mnie za to znienawidzi. Było to głupie z mojej strony, ale naprawdę nie chcę go stracić i tak bardzo chcę, żeby był szczęśliwy. Chociaż jak do tej pory baaardzo słabo mi to wychodzi. Więcej cierpi, niż się śmieje w moim towarzystwie.
- Będziesz miał co wspominać. Poza tym w życiu trzeba próbować nowych rzeczy, a to było na pewno dość ciekawe doświadczenie.
- Mogę się z tym zgodzić. - odpowiedział z uśmiechem.
- Obiecuję, że już nigdy nie założysz żadnej sukienki. Sam tego dopilnuję. - zapewniłem, też się uśmiechając. Po tym wszystkim zaczęliśmy gadać o różnych sprawach. Nie było tak późno, więc na luzie usiedliśmy na moim łóżku. Rozmawialiśmy tak razem pół nocy. Dopóki mi tam nie zasnął. Nie chciałem już go budzić, więc po prostu przykryłem go kołdrą. Później poszedłem się przebrać w jakieś luźne ciuchy, a potem zgasiłem wszystkie światła, jakie tu miałem i usiadłem na skraju łóżka w totalnej ciemności. Westchnąłem cicho, kładąc po sobie uszy. W ogóle nie chciało mi się spać. Sto tysięcy myśli krążyło mi po głowie. Co drugie były o tej samej osobie...
(Godzina dziewiąta i trzy kwadranse)
O dziwo udało mi się w końcu zasnąć, ale nie na długo. Były to raptem około dwie godziny. W dodatku znowu byłem wtulony w Lennie'go. Było mi tak dobrze. Mógłbym tak leżeć i się tulić godzinami. Jednak szybko zmieniłem zdanie. Puściłem go i ostrożnie wstałem. Nie chciałem go jeszcze budzić. Niech sobie pośpi. Ubrałem na stopy swoje puchate kapcie i poszedłem do bufetu po herbatkę. Nie było tam ani jednej żywej duszy. Rozejrzałem się, biorąc szklankę do ręki. Samotność jest taka do bani. Z ciekawości poszedłem z herbatą zajrzeć do przyczepy, która była czymś w rodzaju małej kuchni. Może chociaż tam ktoś siedzi przy garach? Gdy tylko dotarłem na miejsce, okazało się, że też nikogo tam nie było. Nie wchodziłem do środka, tylko przeleciałem wzrokiem po wnętrzu. W zasięgu mojej dłoni zobaczyłem patelnie. Dawno nie trzymałem żadnej w ręku. Wziąłem ją i zacząłem oglądać. Z nudów nawet parę razy ją podrzuciłem. O mało co się nie uderzyłem w głowę. Całe szczęście, że do tego nie doszło. Nagle usłyszałem, że ktoś idzie w moją stronę. Był dość blisko i musiał być to na pewno jakiś koleś. Dość masywny... Miał taki specyficzny, dobrze mi znany sposób chodzenia. Ten odgłos kroków był bardzo znajomy. Czy mógł być to... Nie. Nie ma takiej opcji. Po co by miał tu być? Czemu miałby mnie w ogóle szukać? Nie ukrywam, zacząłem trochę panikować. Za nim tamten zdążył się odezwać, już leżał nieprzytomny na ziemi. Jakoś tak odruchowo, walnąłem go patelnią. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. To był rzeczywiście ten koleś. Ten mięśniak, który zwodził mnie tyle lat. Nie wiedziałem, co zrobić. Ręce mi drżały, cały zacząłem się denerwować. Co jak ktoś to zobaczył? Co jak go zabiłem? Myślałem, że tam zemdleje. Wywaliłem od razu patelnie, a pierwszym pomysłem, jaki mi wpadł do głowy, było: zaciągnięcie go do namiotu. Na szczęście oddychał, ale nie mogłem go tak tu zostawić. Złapałem jedną z tego jego ciężkich nóg i zacząłem ciągnąć tę kupę mięśni do swojego namiotu. Cud, że w ogóle mi się to udało, oraz że nikt mnie nie zobaczył. Zajęło mi to wieki, a gdy już dotarłem do namiotu, przypomniałem sobie o śpiącym Lenniem. I co teraz?! Znowu zacząłem panikować. Rozglądałem się nerwowo po namiocie, aż w końcu mnie olśniło.
Przyznaję. Nie był to jakiś wybitny pomysł. Lennie mógł się w każdej chwili obudzić. W dodatku byłem już padnięty. Bardzo cicho starałem się to zrealizować. Jednak upchanie mięśniaka do szafy nie było ani trochę prostym zadaniem. Jedną rzeczą jest go tam upchać, a drugą jeszcze zamknąć tę szafę, żeby nie wypadł. Mocowałem się z nim dość długo. Gdy już siedział w środku, a szafa była zamknięta. W spokoju mogłem sobie odetchnąć. Jednak to był błąd. Szafa się otworzyła, a mięśniak spadł prosto na mnie.
Po kolejnych mizernych próbach wreszcie mi się udało. Tak dla bezpieczeństwa związałem razem uchwyty szafy jakąś wstążką. Nie powinny się otworzyć. W idealnym momencie skończyłem. Lennie zaczął się budzić. Starałem się być spokojny, ale świadomość, że upchałem kogoś w szafie, była okropna. Ręce dalej mi drżały i osłupiały stałem przy tej szafie.
- Shuzo. Coś się stało? - spytał Lennie, gdy tylko mnie zauważył.
- N...nie coś ty. W...wszystko gra. - odpowiedziałem drżącym głosem i nerwowym uśmiechem na twarzy. Słaby ze mnie aktor. Nie umiem kłamać w takich sytuacjach. Odszedłem od razu od szafy. Magik wpatrywał się we mnie nieufnym, a zarazem i zdziwionym wzrokiem. Może myślał, że jeszcze mu się coś śni? Oparłem się o biurko, starając się nie za bardzo pokazywać drżących rąk.
- Brałeś coś? - wypalił nagle, dalej się we mnie wpatrując. Też na niego spojrzałem z dość zakłopotaną miną. Skąd w ogóle taki pomysł?!
- ... Nie. - odpowiedziałem po chwili ciszy. Coś czułem, że w tym momencie mogłem się bardziej pogrążyć. Magik wstał z łóżka i stanął przede mną, chwytając mnie za drżące ręce.
- Powiedz, co się stało? - spytał bardzo poważnym, wręcz przerażającym mnie w tym momencie tonem. Spojrzałem na niego, kładąc po sobie uszy. Bałem się. Cholernie się bałem. Co on sobie o mnie pomyśli w tej chwili?
- Zamknąłem swojego byłego w szafie...
(Lennie~? Pomocy...? xd)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz