Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. To wszystko było tak nieprawdopodobne, ale serio się stało. Los mi dał drugą szansę. Wreszcie mogę wszystko naprawić, a potem wszystko będzie tak jak dawniej. Momentalnie podbiegłem do mięśniaka, nie ukrywając radości.
- Nawet nie wiesz, jak się stęskniłem. Ani ile razy już próbowałem wrócić i przeprosić za wszystko.
- Kolejne gierki? Już ci uwierzę. - przewrócił oczami. - Cała kłótnia i to wcześniejsze przywitanie mówią co innego. - mruknął poirytowany. - Przywaliłbym ci za to bez wahania, gdyby nie było tu takiego tłumu.
- To żadne gierki. Poniosło mnie i... Tak jakoś wyszło, ale nie było zamierzone. W życiu nie ośmieliłbym się zrobić ci krzywdy. Przecież sam to dobrze wiesz. - nie wiedziałem, jak mu to wytłumaczyć. Rom to człowiek, który nie uwierzy, póki czegoś nie zobaczy. Jakbym miał to mu przedstawić? Od razu by powiedział, że zwyczajnie chcę go nabrać albo, że po prostu zmyślam czy coś. Poza tym, co ten pajac mu zrobił? Od razu spojrzałem za siebie na tego rudzielca. On na pewno wie, co się stało albo sam to zrobił. Za to Rom w ogóle nie wyglądał na przekonanego. Naprawdę nie wiem, jak to się wszystko skończy.
- Wiesz Shu. Jest wielka przepaść między tym, co było, a tym, co jest. Zmieniłeś się, znalazłeś kogoś na moje miejsce. Poza tym nie chcę cię już znać. To, co było kiedyś... - pokręcił głową z wyjątkowym spokojem. Przez to sam się zacząłem irytować. Co on pieprzy do cholery? - To był błąd. Jesteś już dla mnie nikim. A to, że wylądowałeś w tym cyrku, świadczy, że nic w życiu nawet sam nie potrafisz osiągnąć. Gdyby nie ja nawet gniłbyś dalej w swoim pokoju. - roześmiał się. - Po co w ogóle żyjesz? Mogę otwarcie powiedzieć, że jako twój były i jedyny znajomy, czekam jedynie na twoją śmierć. Światu nie jest potrzebny nikt taki jak ty.
To zabolało... Znowu... Chciałem zachować obojętny wyraz twarzy, ale to było na nic. Położyłem po sobie uszy, dalej patrząc na niego. Nagle dotarło do mnie, że nie będzie już tak jak kiedyś. Ten cholerny pajac miał rację. Spuściłem wzrok, zaciskając pięści.
- Pieprzony dupek. - mruknąłem zirytowany po długiej i bolesnej dla mnie chwili ciszy. Sam już nie wiem, co zacząłem wygadywać. Czułem się tak samo, jak podczas tej przeklętej kłótni. Niby chciałem go przeprosić. Paść przed nim na kolana, zrobić wszystko by tylko mi wybaczył, ale nie mogłem. Nie wiem, co się ze mną dzieje. - No słucham... Mów dalej. Powiedz, co o mnie myślisz, będziesz miał tyle odwagi? - podniosłem głowę, a potem już sam nie wiem, co zacząłem wygadywać...
Po raz kolejny przeżywam podobną sytuację. Odzyskałem władzę nad ciałem w środku kłótni, a w zasadzie tuż przy jej rozwiązaniu. Dziwna sprawa. Dalej nie rozumiem, jak to może być możliwe. Spojrzałem na mięśniaka pewnym i wyzywającym wzrokiem. Niech mówi, co mu leży na sercu. Zrobię to samo.
- Skoro nalegasz. - odpowiedział rozbawiony. - Myślę, że jesteś świrniętym kundlem, który myśli, że ma coś w tym świecie do powiedzenia. Poza tym jesteś zapatrzonym w siebie egoistą, który zmienia przyjaciół jak rękawiczki. Jesteś na tyle bezczelny, żeby tak po prostu sobie odejść bez podziękowania za to, co dla ciebie zrobiłem. Nie mówiąc o tym, że masz anoreksję. - po jego słowach zapadła cisza. - Twoja kolej. - dodał jeszcze. Chciałem zwyczajnie przedstawić wszystkie jego błędy, wytknąć mu, jakim jest tyranem. Jednak wycofałem się z tego. Doszedłem do wniosku, że wyzywanie siebie nawzajem nie ma sensu. Moja mina od razu złagodniała. Spuściłem wzrok.
- Myślę, że byłeś dla mnie pierwszym i ostatnim. Byłeś wszystkim pomiędzy... Byłeś ciemnością, byłeś światłem. Byłeś burzą i spokojem. Byłeś niekończącym się momentem. Byłeś dla części mnie tym jedynym... Ta część czuła do ciebie wszystko to, czego ty do niej nigdy nie czułeś.
Odwróciłem się i odszedłem, zostawiając swoją przeszłość za sobą. Uśmiechnąłem się, widząc Lennie'go i Yutusia niedaleko. Od razu wziąłem dziecko na ręce, a potem spojrzałem na magika.
- Możemy iść dalej szukać i przepraszam za wszystko. - przytuliłem maluszka, idąc już przed siebie. - Co tam robiliście, gdy mnie nie było? - spytałem, zerkając na magika.
- A nic istotnego. Nigdzie nie ma tej kobiety. - odpowiedział po chwili mój ukochany przyjaciel. Westchnąłem cicho. A myślałem, że ten dzień się dobrze skończy. Jak na razie jest kiepsko. Słońce już zaczęło zbliżać się ku zachodowi. Mamy już mało czasu.
- Poszukajmy jeszcze. - oznajmiłem z nadzieją, że Yuto jeszcze przed zmrokiem będzie razem z mamą.
Dalsze poszukiwania okazały się daremne. Kobieta wręcz zapadła się pod ziemię. Jedynie wiem, że ktoś ją widział niedaleko miasta przy starym wozie z białym koniem. Ciekawe, co się z nią stało. Słońce już schowało się za horyzontem. Yutuś był już bardzo zmęczony, a ja z przyjacielem już opuszczaliśmy miasto. Najwyższy czas wracać do cyrku. Chociaż impreza dopiero teraz zaczęła się rozkręcać. Trudno. Zbliżaliśmy się już do lasu, gdy nagle wybiegł z niego właśnie biały koń. Na pewno komuś uciekł, ale wyglądał na wystraszonego. Może coś go spłoszyło? Tylko co i czyj on jest? Może był to koń tej kobiety?
(Lennie~?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz