"Bo cię lubię" odbiło się echem po sterylnie białym pokoju, na którego środku siedziała skulona postać. "Więc ci zaufałem". "A przyjaciele powinni się sobą przejmować". Istota zakryła sobie uszy. Echo stało się nieznośnie głośne. Wszystko zaczęło się zlewać w jeden krzyk. "Nie zdążyłeś go uratować". "Jesteś jedną wielką hańbą dla piekła". Nie chciał tego słyszeć, jednak zakrycie uszu nic nie dało. Wszystkie te słowa znajdowały się jakby w jego głowie, czuł nieznośny ból głowy. Jakby ktoś chciał się przewiercić przez jego czaszkę. Chwiejnie stanął na nogach, stając przed lustrem, jedynym przedmiotem znajdującym się w tej 'klatce'. W odbiciu jednak zobaczył całkiem inną osobę. Odzianą w czerń, z obojętnym wyrazem twarzy. Trzymała coś w ręce. A może mu się to tylko wydawało. Nie, na pewno coś tam miała. Chwilę zajęło mi zidentyfikowanie przedmiotu. Pistolet. Tak to był pistolet... Bezmyślnie wpatrywał się w beznamiętną twarz. Drgnął, słysząc nagle jakiś głos. - Taki słabeusz jak ty tutaj zginie! A może... chcesz wrócić do bycia bezpańskim kundlem w slumsach? Ten głos... To nie mogło być... Odległe wspomnienia zaczęły wracać. Gwałtownie się odwrócił, jednak za nim nic nie było. Gdy znów stanął przodem do lustra, zamarł. Postać była obryzgana krwią. Krew była wszędzie, spływała nawet po lustrze, na którym było nabazgrane krwią jedno słowo. MORDERCA. Przerażony odepchnął od siebie lustro, które upadło na ziemię, rozbijając się. Ze szczelin zaczęła się sączyć czerwona ciecz, powoli zalewając białe pomieszczenie. Wycofał się, jednak nie było ucieczki. W momencie, gdy cieczy było mu już po kostki, poczuł, że się zapada. Musiał spojrzeć w dół nie dało się tego uniknąć. Jego nogi trzymały jakieś dłonie, a z nurtu czerwieni wynurzało ich się coraz więcej. Wszystkie wręcz do niego lgnęły. Echo zostało zagłuszone przez piekielne jęki. Ciągnęły go w dół. Do nich. Na zasłużoną karę. Przerażony wycofał się do ściany i nagle na morzu krwi rozbłysło światło. Rozpoznał tą sylwetkę. Nie zważając na ciągnące go w dół dusze, zaczął biec. Cały czas się potykał o zawadzające kończyny. Jednak nie przejmował się tym. Wydawało mu się to wiecznością, jednak wreszcie dopadł do świetlistej postaci. Do oczu napłynęły mu łzy, gdy zobaczył białe, lśniące pióra. Wyciągnął jedną rękę, jednak postać nie wzięła jej, za to sięgnęła po bandaż, który miał na oczach i jednym ruchem go zerwała. Znów widział. Czerwień zniknęła. A świetlista postać zaczęła się przeistaczać. Zmieniła się w małego, brudnego chłopca o czarnych włosach, za którym chowała się dziewczynka. Potem stała się młodym mężczyzną o ciemnych włosach i fiołkowych oczach. A na końcu... Stał przed nim chłopak. Tak to był on. Te białe włosy. Ciemna skóra. Tatuaże. Uśmiechnął się, wyciągając do niego ręce. Jednak gdy chciał go przytulić, wizja rozsypała się na błyszczące kawałeczki podobne do roztrzaskanego szkła. Jeden z nich wpadł mu do oka. I nagle znów widział pod sobą przerażoną twarz Robina. Coś zaczęło na nią kapać. Ale nie była to ta czarna maź ani krew. Było ciepłe i słone. Łzy? Vivi nagle poczuł dolegliwy ból jakoś w okolicy brzucha. Ale nie. To nie był zwykły ból. Był znacznie gorszy. Jego rękom wrócił zwyczajny ludzki wygląd. Do oczu powrócił dawny blask. Wszystko teraz było rozmazane. Puścił Davida i zaczął wycierać oczy, starając się zatrzymać tą wyciekająca ciecz. Przed oczami nadal miał jego przerażoną twarz. Wycofał się, słaniając się na nogach. Czy byłby w stanie go zabić? Co jakby to zrobił? Przemienił się w swoją zwyczajną lisią formę i zrobił pierwsze, co przyszło mu do głowy. Uciekł do lasu. Biegł, aż nie zabrakło mu siły w nogach. Bezsilność się w nim zebrała. Nie potrafił wydobyć z siebie żadnych słów. Lis zawył. Wył do nieba jak wilk, czy też pies. Jego głos przenikał mgłę i deszcz, a nawet burzę. Rozbrzmiewał wysoko w niebiosach. To był lament. Istota bez serca i uczuć, posyłała w niebo lament wypełniony taką mocą, na jaką wielu nie byłoby stać przez całe życie.
(Robin?? Riddle ?? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz