Wszystko zaczynało go powoli przerażać. Nie bał się dusz, ale tego, co mówiły. Kto po niego szedł? Co się zbliżało? Co znajdowało się w lesie? Mieszkał tu od tylu lat i nie działo się tu nic podejrzanego czy strasznego, więc teraz był całkowicie zagubiony. Drzewa, które znał od tak dawna, stały się dla niego obce, podobnie jak zwierzęta. Czuł, że nie ma tu dla niego już miejsca. Chciał stąd zniknąć… musiał to zrobić.
Gdy usłyszał wystrzał, jego tatuaże zaczęły się powoli świecić. Zignorował je, będąc bardziej skupionym na dzieciach. Kiedy te zniknęły, zostawiając go z przerażeniem w sercu, zobaczył przed sobą czerwone jabłko ze sztyletem. Nie mógł się poruszać, miał wrażenie, że broń zaraz wyląduje w jego ciele, ale nic się nie stało. Starał się poukładać wszystko w swojej głowie, ale nie potrafił. Był jednocześnie przerażony i zagubiony, nie powinno go tu być.
Nagle jego znaki zaczęły dosłownie palić. Podciągnął rękawy by spojrzeć na niebieskie świtało, które poraziło go po oczach. To nie było normalne, szybko je zakrył, a jego oczy spoczęły na sztylecie. Wyciągnął powoli rękę w jego kierunku, nie wiedząc tak naprawdę, co chce z nim zrobić, ale skoro zagrożenie się zbliżało, należało mieć się czym bronić. Jeśli to Coś na niego patrzy i go dopadnie, nie ma sensu uciekać, należy stawić czoła strachowi, nie patrząc na cenę. Wyciągnął nóż, które gładko wyszedł z owocu, które po chwili się rozpłynęło. Został sam z bronią w dłoni, która świeciła od blasku księżyca.
Usłyszał hałas, szczęk metalu, gdzieś blisko. Znał ten dźwięk, w takie wnyki wpadały zwierzęta. Myśląc, że to jedno z nich, szybko zszedł w drzewa, nie zwracając uwagi na tatuaże. Ruszył w kierunku hałasu, do którego dochodziło szamotanie się; słyszał nie tylko metal, ale szelest liści i trawy oraz zapach krwi. Przyspieszył i nagle się zatrzymał. We wnykach siedział znany mu lis, wokół którego pojawiła się szeroka plama krwi, a niedaleko niego stał człowiek, z wycelowaną strzelbą.
- Vivi! - krzyknął, zwracając na siebie uwagę obcego. Mężczyzna wycelował w niego strzelbę, a Robin nóż. - Zostaw go, bo… cię zabije – głos mu się łamał, przez co groźba wyszła nie tylko dziecinnie, ale i żałośnie. Nic dziwnego, że łowca się głośno zaśmiał i nie wziął jego słów na poważnie. Wtedy Robin postanowił zaryzykować i rzucił się na niego. Niestety on był szybsza; po wystrzale, Robin dobiegł tylko do połowy, a kulka utknęła mu w klatce piersiowej, po lewej stronie. Złapał się za zranione miejsce, z którego zaczęła się sączyć krew. Na chwilę zabrakło mu powietrza, usłyszał jeszcze brzęk pułapki. Spojrzał na pół martwego lisa, który patrzył na niego swoimi przeszklonymi oczami, kiedy dźwięk wystrzału się ponowił. Oczy lisa się zamknęły, a jego ciało odrzucone zostało do tyłu. Robin wyraźnie widział ranę w jego szyi, która zmieniała się w wielką, czerwoną plamę. Chłopiec wydobył z siebie krzyk bólu, nie mógł uwierzyć w to wszystko. Vivi leżał martwy, zastrzelony przez obcą osobę, a on sam był taki żałosny, próbując go uratować. Łzy spływały mu po policzkach, nie panował nad własnym sercem, a mężczyzna stał nad martwym ciałem, sprawdzając, czy żyje.
Kiedy kopnął martwego lisa, strach Robina zamienił się w nieopisaną złość. Marszcząc brwi i zaciskając zęby, podniósł się na równe nogi, nie zwracając uwagi na krew, która leżała na ziemi i przesiąkła jego ubranie. Położył dłoń na swojej ranie, a kiedy wróg odwrócił się do niego, zobaczył, że kulka wychodzi z ciała chłopca i opada na ziemię, a dziura się zasklepia i rana znika. Robin popatrzył na niego z prawdziwą nienawiścią w oczach, która pojawiła się u niego pierwszy raz.
- Zabije cię – powiedział to ostrym i niskim głosem, prawie do niego nie podobnym. Tym razem nie brzmiała jak żałosna próba dziecka, tylko prawdziwa groźba dorosłego mężczyzny. Nieznajomy uniósł strzelbę, aby zabić chłopaka. David wytarł twarz z piasku, a kiedy broń ponownie wystrzeliła, ten wyciągnął przed siebie dłoń i zatrzymał kulkę. Zawisła z powietrzu, jakby nie podlegała żadnym prawom fizyki. Tatuaże chłopaka świeciły się przez ubranie jednym, bardzo jasnym tonem, który oświetlał las lepiej, niż księżyc. Nagle jego oczy także zabłysnęły tym samym odcieniem, a pocisk wylądował na ziemi. Widział strach w oczach mężczyzny, a mimo to nie mógł zapanować nad złością, którą kierował się w dalszych poczynaniach.
Z ziemi wyrosły cienkie, ale długie pnącza, które owijały się wokół ciała mężczyzny, który próbował się wyrwać. Chłopiec nie wiedział, jak nad nimi panuje, ale to na jego rozkaz natura ożyła; rośliny przygwoździły nieznajomego do drzewa, którego gałęzie owinęły się wokół jego szyi. David podszedł do niego, patrzył w jego przesiąknięte strachem oczy, po czym położył dłoń na jego broni. Wyrwał mu ją.
- Ostrzegałem – po tych słowach w ciało mężczyzny wbiła się długa, ostra gałąź, wychodząca z drzewa. Przebiła go na wylot, a krew wypełniła jego gardło, uniemożliwiając mu krzyk. Umarł z otwartymi ustami i oczami, które patrzyły na chłopaka błagająco. Dopiero po chwili Robin zdał sobie sprawę, co się stało i kiedy poczuł dziwne ukłucie w sercu, jego oczy i tatuaże zgasły, a pnącza i gałęzie zniknęły. Martwe ciało opadło na ziemię. Mimo, iż Robin nie był zadowolony ze swego czynu, nie żałował go. Kiedy odwrócił się do lisa, znowu zaczął płakać. Kucnął przy jego ciele, uwolnił z wnyki i przyłożył dłonie do jego ran.
- Vivi, proszę cię – szeptał. Nie chciał go stracić. Swoją mocą wyjął mu postrzały i zasklepił rany, nawet tę po pułapce, ale lis dalej się nie ruszał, ponieważ stracił dużo krwi. Załamany Robin przytulił martwe ciało i zaczął płakać. Nie chciał pogodzić się myślą, że jego przyjaciel umarł, a on nie mógł z tym nic zrobić, bo był zbyt słaby. - Przepraszam cię, mogłem cię uratować – mówił cicho. Tak bardzo chciał, by to wszystko okazało się tylko złym snem.
Nagle poczuł ruch. Znikomy, słaby i taki… nierealny. Jakby odchodził od zmysłów...
<Vivi? Riddle?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz