Nieustanne przepełnione melancholią wycie lisa odbijało się cichym echem po całym lesie, który wydawał się teraz taki pusty i pozbawiony wszelkiego życia. Co jakiś czas małe krople wody śmiały się zsunąć z jakichś zielonych listków i spaść prosto na trawę, odbijając od siebie delikatne światło, które przedzierało się między korony drzew do wnętrza lasu. Panowała grobowa cisza. Mało kto mógł czuć się bezpiecznie w takiej atmosferze. Biednego Robinka przytłoczyły ostatnie wydarzenia. Schował się sam w koronie jednego z najwyższych drzew i został skazany na jedyne towarzystwo własnych myśli. Vivi lamentował w kierunku niebios, pogrążony bolesnymi wspomnieniami, które zaczęły znów powracać do jego głowy. A Riddle... Cóż. Osobiście przez pewien czas nie mógł nic zrobić. Jego ludzka powłoka została zniszczona. Niestety to nie oznaczało końca kłopotów na dzisiaj. Ktoś nieproszony wtargnął do lasu...
- Ktoś idzie po lesie. - usłyszał delikatnym szeptem Robin, który od razu poderwał głowę w górę i się rozejrzał. Na jego przedramieniu siedział mały biały motylek, którego delikatne skrzydełka rozświetlały odrobinkę całą ciemność dookoła. Chłopiec przez chwilę mu się przyglądał w bezruchu, a gdy tylko lekko się poruszył, motylek rozpłynął się w powietrzu, a na gałęzi obok pojawił się drugi prawie identyczny. Nagle zmienił się on w małą czteroletnią dziewczynkę zjawę, która siedziała na konarze. Wyglądała jak mgła o delikatnej sylwetce dziecka w długiej nocnej koszuli i rozpuszczonych białych niczym śnieg włosach. Uśmiechnęła się do Robinka. Po czym spojrzała w górę, chociaż przez liście za dużo nie dało się dojrzeć. Ogromne stado kruków i wron przelatywało nad lasem, głośno skrzecząc. Mogło to zwiastować tylko jedno...
- Ptaszki śpiewają. - odezwała się do Robinka z uroczym uśmieszkiem na twarzy. Chłopak nie wiedział, co powiedzieć. To wszystko znów wywołało w nim niepokój. Już nigdzie nie będzie bezpieczny. Po chwili tuż przy nim pojawiła się reszta motyli. Jedne siedziały przed nim, a inne na gałęziach wokoło. Wszystkie tak ładnie oświetliły całą koronę drzewa, a Robin sam z siebie poczuł, że przy nich nie ma się co obawiać. Nie znaczy, że zwykłe dziecięce duszyczki go obronią albo że same mogłyby być dla niego jakimkolwiek zagrożeniem. Po prostu jak tu czuć się źle pośród tylu dzieci, które są przepełnione beztroską, miłością i przede wszystkim wdzięcznością? Nie są jeszcze w pełni zbawione, ale wciąż liczą na Robina i są święcie przekonane, że on im pomoże. - Dlaczego tak śpiewają? - spytała w końcu ta sama zjawa, wpatrując się w resztę motylków, a potem przenosząc wzrok na Robina. Wszystkie motyle przemieniły się w gromadkę dzieci, ale nie zbliżały się za bardzo do chłopaka.
- Bo on idzie sprawdzić, kto jeszcze nie śpi. - odparło jedno dziecko stojące gdzieś w tym tłumie zjaw i nagle po lesie rozniósł się potężny huk. Ktoś użył jakiejś strzelby. Tylko po co? Robin od razu się wzdrygnął i o mało co nie spadł z tego drzewa.
- A... Ale... O kim wy mówicie? - wydukał Robinek, kompletnie nic nie ogarniając. Bardziej wycofał się do pnia drzewa.
- Patrzy prosto na ciebie. On cię złapie. - wyszeptały zgodnie wszystkie zjawy, a potem jak gdyby nigdy nic, rozpłynęły się w powietrzu, a na ich miejscu tuż przed Robinem, pojawiło się czerwone jabłko ze wbitym w nie srebrnym sztyletem. Taki mały prezent z zaświatów od samego Riddle'a. Ciekawe, co to mogło oznaczać?
//W międzyczasie//
Uczucia, z których ujarzmieniem walczył przez wiele wieków, znów napierają na jego zardzewiałe serce... Oślepiające wspomnienia wraz z iluzjami krążą po jego głowie. Nie ma żadnych przerw. Przychodzą i odchodzą, zdarzenia z przeszłości z Nimi w roli głównej...
Wszystkie złożone obietnice w przyszłość rozmyły się już dawno i znikły w niebiosach. Sprzeczna więź wygasła. Wszystko się skończyło. Przygryzał wtedy wargi od frustracji, patrząc w stronę zamarzniętego słońca tego zniekształconego świata...
Żałosne wycie jedynie bardziej podkreślało jego stan. Vivi miał się naprawdę źle, a nawet i gorzej niż źle. Co biedak teraz pocznie? Nie był w stanie przewidzieć całej tej sytuacji, a nawet wyczuć zbliżającego się zagrożenie. Dziwne, że nawet nie zwrócił uwagi na to rozszalałe stadko kruków. Głupie ptaszyska. Nigdy się nie uspokoją.
On dobrze wiedział, co ma zrobić, kiedy i gdzie. Jego zleceniodawca jeszcze nigdy nie wyraził się aż tak dokładnie.
"Środkowa polana na wschód od obozowiska cyrku, godzina 17:59. Płacę po udanym zleceniu.
Pan D."
Omawiali tę akcję niejednokrotnie. A dzisiaj wraz z nadejściem tego świstka wiedział, że jest za późno, aby się wycofać.
"Trafisz, dostaniesz nagrodę. Spudłujesz, od razu zginiesz" To zdanie dobijało się echem w jego umyśle. Działał pod ogromną presją, ale też nie chciał wierzyć w te puste słowa. Jest najlepszy w swoim fachu. Już nie pierwszy raz musi załatwić demona i już nie pierwszy raz odniesie sukces. Miał bardzo prostą robotę. Spaliłby się ze wstydu, gdyby spudłował w dodatku w takim miejscu z takiej odległości. Widok na cel miał wyśmienity, wiatr pod idealnym kątem. Nic nie pozostało poza strzeleniem. Namierzył swój cel przy pomocy lunetki, przymocowanej do broni. Rozkaz był prosty.
Przez lunetę zobaczył załamanego stojącego człowieka, a gdy tylko spojrzał normalnie, widział krwiożerczego lisa. Takie już są demony. Oszukują na każdym kroku. Skoncentrował się na celu, kładąc palec na spuście. Zamknął jego oko i jeszcze raz spojrzał przed lunetkę. Dokładnie wymierzył, cicho westchnął. Miał tylko jedną szansę, której nie mógł zaprzepaścić. Pociągnął za spust. Pocisk momentalnie wystrzelił z wielkim hukiem, przecinając powietrze i finalnie utkwił w ciele demona. Wycie ustało, zwierzę padło na ziemię, a z rany postrzałowej sączyła się czarna krew. Vivi jednak nie zamierzał się poddawać, klnąc pod nosem, starał się podnieść na drżących łapach. Uwierzycie, nie było to takie proste. Pierwszy raz od wieków znów miał do czynienia z tym nieprzyjemnym fizycznym bólem. Myśliwy załadował drugi pocisk. Trzeba ukrócić cierpienie lisełka. Tak go zostawić nie może. Jednak gdy znów uniósł broń... Demona już nie było. Daleko nie mógł uciec, nie mówiąc już o teleportacji gdziekolwiek. W sumie spodziewał się tego. Za każdym razem robią to samo — uciekają. Zaczął iść za śladami krwi i po jakiś dwóch minutach odnalazł swoją zgubę. Biedny Vivi wpadł dodatkowo we wnyki. Widać, że na początku próbował się uwolnić, ale nie ma się co łudzić. To już koniec.
(Vivi? Robin? Resztę powierzam wam)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz