Jak zawsze straciłem poczucie czasu. Praca jest taka wciągająca. Chociaż dla mnie to sama przyjemność. Uwielbiam to robić, ale smutne, że przez to też zapomniałem o moim spotkaniu z Lenniem. Gdy już wyszedł, od razu zacząłem wszystko błyskawicznie sprzątać i odkładać na swoje miejsce. Przestałem panikować, ale też nie jestem taki głupi, aby nie zauważyć, że przyszedł punktualnie. Nie chciałem mu kazać na siebie czekać jak typowa kobieta facetowi przed randką... W tym momencie zastygłem w bezruchu, będąc w trakcie zbierania z ziemi moich kolorowych nici do pudełka. Czy nasze dzisiejsze wyjście można nazwać randką? Automatycznie spojrzałem w kierunku wyjścia z namiotu. Nie nie nie nie nie. Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi, nic więcej. Nic nas więcej nie łączy... Chcąc nie chcąc uśmiechnąłem się do siebie i wróciłem do zbierania.
- Trochę szkoda. - stwierdziłem na głos, dźwigając się na równe nogi razem z pudłem i od razu stawiając je na biurku. Potem przejrzałem się w lusterku, omiotłem wzrokiem swój namiot i wreszcie wyszedłem. Lennie grzecznie czekał plecami do namiotu. Cichutko się do niego podkradłem. Było to dość ryzykowne. Bałem się, że jeszcze mi się oberwie przy okazji. Jednak postanowiłem zaryzykować. Gdy już znalazłem się za jego plecami, stanąłem na paluszkach i zakryłem mu dłońmi oczy.
- Zgadnij, kto wreszcie przyszedł. - odezwałem się przesłodzonym tonem, cicho się śmiejąc.
- Hmmmm. Niech pomyślę. - uśmiechnął się podstępnie, złapał mnie, a potem się do mnie odwrócił i zaczął łaskotać. - Słodziutki Shuzo. - oczywiście zaraz zacząłem się śmiać. Sam nie wiedziałem, że mam aż takie straszne łaskotki.
- Dobra. Dość już. - gdy tylko zdołałem wydusić z siebie te słowa, Lennie podniósł mnie i się ze mną okręcił dookoła. Obaj się potem śmialiśmy i gdy już mnie postawił, trzymałem ręce na jego ramionach i znów zapatrzyłem się w te cudowne fiołkowe oczy.
- Jaka urocza z was para. - odezwał się pielęgniarz, który akurat koło nas przeszedł z szerokim uśmiechem na twarzy. Dzięki jego słowom od razu wróciłem na ziemię i momentalnie zabrałem ręce z magika.
- Tylko że my... - już nawet nie zdążyłem skończyć, bo poszedł sobie dalej. W sumie to nie jest ważne. Niech sobie myśli co chce. Znów odwróciłem głowę w stronę Lenniego i się uśmiechnąłem. - Chodźmy do miasta.
Towarzyszyły nam piękne gwiazdy na niebie. Nie mogłem prawie w ogóle oderwać od nich wzroku. Kocham patrzeć w gwiazdy. Są takie cudowne. Istnieją sobie gdzieś w kosmosie i świecą, żyjąc przy tym jakieś miliardy lat. A ja zwykły trochę człowiek, trochę pies odkąd pamiętam, każdego wieczoru je oglądam i dalej będę. Nawet już na łożu śmierci, umrę szczęśliwy, patrząc w gwiazdy. Tylko za nim to nastąpi mam jeszcze dużo do zrobienia. Spojrzałem kątem oka na Lennie'go. Ciekawe, co mu teraz chodzi po głowie. Chciałem zagadać, ale akurat zobaczyłem przed nami miasto i główną bramę. Pełno ludzi też szło w tamtym kierunku.
W mieście był ogromny tłum i panował półmrok. Większość latarni była zgaszona, a wszyscy sklepikarze zachęcali do kupienia latarni. Trudno było mi przeciskać się przez ten tłum. W dodatku co po chwilę mi deptali po ogonie. Jednak zdołałem się dowiedzieć, o co tu chodzi. Na zakończenie festynu wszyscy za dokładnie pół godziny wypuszczą zapalone lampiony w niebo. Już sobie wyobrażałem ten cudowny widok jak z najprawdziwszej bajki. Jednak szybko wróciłem na ziemię, gdy kolejna osoba nadepnęła mi na ogon. Pisnąłem cicho i odskoczyłem w bok, prosto na Lenniego o mało co nas nie przewracając.
- Heh... Przepraszam. - wymruczałem, wyprostowując się. - Znajdziemy jakieś fajne miejsce do oglądania lampionów? - spytałem podekscytowany. Lennie od razu się uśmiechnął.
- Oczywiście, ale... - spojrzał na ten tłum. - To będzie dość ciężkie zadanie.
- Damy radę. - złapałem go za rękę z uśmiechem. - Chodźmy. - znów wszedłem w tłum, prowadząc magika za sobą.
Zostało niecałe dziesięć minut do wypuszczenia w niebo lampionów, a Lennie mnie zostawił samego na pomoście. Powiedział, że za chwilę wróci, ale ta chwila trwa już trochę długo. Nie chciałem oglądać tych lampionów bez niego. Jakoś tak smutno mi się zrobiło. Co, jeśli już nie wróci? Co, jeśli coś mu się stało? Rozejrzałem się dookoła i nie ukrywam, zacząłem się trochę martwić. Jednak postanowiłem jeszcze poczekać, powtarzając sobie w głowie, że wszystko jest dobrze, że Lennie zaraz do mnie wróci i spędzimy cudowny wieczór. Niestety nie trwało to długo. Już schodziłem z pomostu, gdy nagle usłyszałem za sobą ten dobrze mi znany głos.
- A pan dokąd to się wybiera? - automatycznie się odwróciłem i zobaczyłem Lenniego, siedzącego w jakiejś łódce i trzymającego za wiosła.
- Nigdzie. - uśmiechnąłem się. - Już nigdzie. - podszedłem do niego. - Skąd wytrzasnąłeś łódkę? - magik jedynie wzruszył ramionami w odpowiedzi na moje pytanie.
- Będziemy mieć cudowny widok na lampiony.
Trochę jeszcze czekaliśmy w tej łódce. Mieliśmy cudowny widok na miasto i większe statki. Na razie jeszcze nic się nie działo, więc jako piesek leżałem sobie grzecznie na środku łódki. Obaj się nudziliśmy i już nie wiedziałem, o czym tu jeszcze z nim pogadać. Jednak nagle zobaczyłem, że coś zaczyna wznosić się w górę. Momentalnie zerwałem się w górę, zmieniłem w człowieka i usadowiłem się na jednym z końców łódki. Trochę się zaczęła bujać, ale jakoś mi to w ogóle nie przeszkadzało. Jak zahipnotyzowany patrzyłem na powoli wznoszące się lampiony. Z każdą chwilą zaczęło się ich pojawiać coraz więcej i więcej, aż w końcu ich blask zakrył całe czarne niebo i odbijał się ładnie w tafli wody.
- Jakie to jest piękne...
(Lennie~?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz