... Przecież zawsze istnieje jeszcze jakieś wyjście. Westchnąłem cicho, nie wiedząc co począć. Odwróciłem głowę, obejmując własne ramiona, a po chwili pokiwałem głową i spojrzałem na magika.
- Rozumiem... Rodzina jest najważniejsza. - uśmiechnąłem się. - A tutaj w sumie nic cię nie trzyma. Zdecydowanie lepiej wrócić do bliskich i znów się zobaczyć po tylu latach. - podszedłem do Lenniego. - To czeka cię długa droga, przyjacielu. - westchnąłem cicho, patrząc na niego. Pomyśleć, że to już ostatnie chwile, gdy mogę zwyczajnie przed nim stanąć i spojrzeć w te cudowne oczy. Za niedługo już go w ogóle nie będzie. - Musisz się wyspać, spakować, pożegnać, wyjechać... Rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu. - warga mi lekko zadrżała na te ostatnie słowa. Już się bałem, że się tam rozpłacze. To smutne, ale jak to mawiają... Jeśli coś kochasz... Musisz pozwolić temu odejść. Nie chciałem dalej ciągnąć tej rozmowy. - Na pewno będzie fajnie. Nowe miejsce, nowi ludzie. Życzę wszystkiego dobrego. - przytuliłem się do niego, chyba już ten ostatni raz. Jednak nie trwał długo. - Miłych snów, pogadałbym w sumie dłużej, ale padam z nóg. Pewnie ty też. - tak jakoś na siłę zaciągnąłem go do wyjścia i odesłałem do siebie, nie dając mu dojść do słowa. Chwilę stałem tyłem do wyjścia, a gdy byłem pewny, że magik poszedł, chciałem się już zwyczajnie położyć i wmawiać sobie, że to tylko jakiś głupi sen. Westchnąłem ciężko, a w moich oczach stanęły łzy. To głupota, żeby płakać przez coś takiego, ale... Co ja poradzę? Nie uczę się na błędach i potem jest, jak jest. Wyszedłem z namiotu, starając się nie rozpłakać. Cicho usiadłem gdzieś na trawie niedaleko obozowiska i zrobiłem to, co zawsze, gdy czułem się samotny, spojrzałem w górę na moje ulubione niebo usłane miliardem gwiazd. Ono zawsze jest piękne i zawsze będzie ze mną. Od razu zrobiło mi się lepiej, ale nie przestałem myśleć o Lenniem i jego wyjeździe.
- Nie mów, że nie ma innego wyjścia... Los ciągnie cię mile stąd, poza zasięg moich rąk. - westchnąłem i położyłem się na trawie. - Ale będziesz zawsze w moim serduszku... - zamyśliłem się na chwilę. - Co mnie powstrzyma, jeśli zdecyduję, że to właśnie ty jesteś moim przeznaczeniem? - podniosłem się. Pomińmy fakt, że zaczynałem gadać sam do siebie i w sumie wyszedł z tego marny bełkot zdesperowanego pół psa. - Co, jeśli zmienię to, co jest zapisane w gwiazdach? - automatycznie spojrzałem jeszcze raz w górę. - To się tak nie skończy. - od razu pobiegłem znów do swojego namiotu.
Cudem ogarnąłem wszystko w całą noc. Nie przespałem się ani chwilę, ale było warto. O godzinie ósmej już siedziałem na własnej walizce w namiocie Lenniego. Zdążyłem nawet porozmawiać z Pikiem i ogarnąć mapę oraz ułożyć prowizoryczny plan podróży prosto do Toronto. Mam w tym wprawę już raz na szybko wyjechałem z rodzinnego miasta i załatwiłem sobie udaną wycieczkę po Europie. Magik już powoli zaczął się budzić.
- Wiesz co moja kochana mordko? - nachyliłem się nad nim z wesołym uśmiechem. Lennie zamrugał zdziwiony.
- Shuzo?
Szybkim ruchem dałem mu buziaczka w te niczego niespodziewające się usta, a potem z ciągłym uśmiechem na twarzy, wyprostowałem się. Sam już nie wiem, co wyrabiam.
- Tak szybko się mnie nie pozbędziesz. - powiedziałem rozbawiony, znów siadając na walizce. - Gdzie ty, tam i ja. Wyjeżdżam z tobą i nie przyjmuje słowa sprzeciwu. To już postanowione. - byłem tak szczęśliwy, że mój ogon machał jak szalony z radości.
(Lennie~?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz