8 sty 2020

Shu⭐zo CD Lennie (+18)

Przebudzałem się dobre trzy razy. Za pierwszym ktoś trzymał mnie na rękach i wynosił z samochodu. Dziwnie się czułem, taki ospały i słaby. Jedyne co rzuciło mi się wtedy w oczy, to Lennie, siedzący dalej w samochodzie. Oddalałem się od niego. Zdołałem tylko wyciągnąć rękę w jego stronę, a potem świat przed moimi oczyma znów pochłonęła ciemność.
Za drugim razem otworzyłem oczy za sprawą zwykłego trzaśnięcia drzwiami. Panował półmrok, nie zauważyłem nic konkretnego, ale ktoś znowu gdzieś mnie niósł, a potem gdzieś położył i złapał za ręce, uniósł je w górę, a potem już jedynie poczułem coś zimnego na nadgarstkach. Nie stawiałem żadnego oporu. W ogóle nie ogarniałem, co się dzieje. Gdy tylko podniosłem wzrok na tę osobę, poczułem ciepłą dłoń na policzku.
- Będziesz już na zawsze ze mną, mały wybryku natury. - zaczął mnie gładzić po głowie, a ja znów zamknąłem oczy. Za nim jednak odpłynąłem na dobre do krainy snów, usłyszałem odjeżdżający samochód, co dało mi do zrozumienia, że pewnie zostałem sam. Podniosłem głowę, znów otworzyłem oczy i szarpnąłem rękami w przód. Co ja się miałem łudzić, że to coś da? Byłem taki słaby, że nie miałem siły nawet krzyczeć o pomoc, a co dopiero kombinować, by się samemu uwolnić. Po raz kolejny zamknąłem oczy. To było silniejsze ode mnie.

Za trzecim razem momentalnie poderwałem głowę do góry i otworzyłem oczy. Ręce mi totalnie zdrętwiały i wciąż były razem skute między ramą łóżka. Siedziałem w cudzej sypialni, oczywiście sam na skraju łóżka tuż przy zapalonej lampce nocnej. Pierwszym pytaniem, jakie w ogóle wpadło mi do głowy, nie było: gdzie jestem? Co tu robię? Co się w ogóle stało? Tylko: Gdzie jest mój Lennie? Dlaczego nie ma go tu ze mną? Zacząłem się denerwować i niespokojnie rozejrzałem się po pokoju. Nie było żadnego okna, drzwi pewnie były zamknięte czy coś, przed łóżkiem była ogromna szafa, a przy szafie fotel... Fotel, na którym była otwarta i przegrzebana walizka Lenniego, a moja leżała tuż obok na podłodze. Wyginałem się na wszystkie strony, by chociaż sięgnąć do jednej nogą, ale nie było na to szans. W sumie pewnie i tak niczego przydatnego tam nie było, ale zauważyłem na walizce magiczny kapelusz Lenniego. Miałem przez parę chwil bardzo głupi pomysł związany z tym przedmiotem, pomimo tego, że obiecałem sobie, że już go nigdy w życiu nie dotknę. Teraz to i tak nie miałem takiej możliwości. Szarpałem się dobre parę chwil, dopóki nie usłyszałem, że ktoś się zbliża do pokoju. Wtedy momentalnie się ucieszyłem i znów cicho położyłem oraz zamknąłem oczy. Dosłownie parę sekund później już ktoś wszedł do pokoju. Słyszałem każdy powolny krok, kierowany w moją stronę. Starałem się zachować spokój, ale serce momentalnie zaczęło mi mocniej bić. Nagle nastała cisza. Nie wiedziałem, co robić. Przeczuwałem, że był to ten świrus. Znowu zaczął mnie wąchać, a potem jeszcze gładzić po głowie.
- Wiem, że nie śpisz. - wyszeptał mi prosto do ucha, przez co przeszedł po mnie nieprzyjemny dreszcz i momentalnie otworzyłem oczy, starając się trochę odsunąć.
- Kim pan jest i... I gdzie jest mój przyjaciel? Co to w ogóle ma znaczyć? - zdecydowałem się zapytać, kładąc po sobie uszy, czym od razu zafascynował się porywacz.
- Tak jak podejrzewałem. Są prawdziwe. - skomentował najpierw moje psie części, odruchowo również chwytając za mój ogon. Od razu drgnąłem lekko i kopnąłem jego rękę, by odsunął ją od mojego kochanego ogonka.
- Nie dotykaj go. - mruknąłem jedynie, starając się wyprostować.- I odpowiedz na moje pytania. - dodałem. Facet nie protestował. Może nie będzie tak źle i przy odrobinie szczęścia po prostu mnie wypuści?
- Jestem John i bardzo interesują mnie takie cudaki jak ty. Mówiłem już, że pachniesz jak moja mamusia? Więcej cię z nią łączy niż myślałem. - zlustrował mnie wzrokiem, a potem spojrzał głęboko w oczy.
- A gdzie jest Lennie? Co z nim zrobiłeś?! - już mnie trochę poniosło, nie chciałem podnosić głosu, ale i tak koleś jedynie zaczął się śmiać. Po jego reakcji nie spodziewałem się już niczego dobrego.
- Pojechał na organy. Już dawno wypruli z niego wszystko, co chcieli. - od razu w moich oczach stanęły łzy.
- ... A... Ale... To niemożliwe... On by przecież... - głos zaczął mi się łamać. Czułem, że stało się coś złego, ale nie pomyślałbym nawet, że Lennie mógłby nie żyć.
- Och no nie przesadzaj. Spotkacie się jeszcze. - zapewnił. - W piekle. Dołączysz do niego, gdy przeprowadzę na tobie wiwisekcję, mały cudaczku. Jednak najpierw trzeba się zająć innymi priorytetami. - znów się do mnie nachylił i zlizał jedną z łez spływających mi po policzku. Ja jedynie odwróciłem głowę i uświadomiłem sobie, że teraz to już nie mam dla kogo żyć. Jak Lennie mógłby im niby uciec? To przecież niemożliwe. Może gdyby miał swój kapelusz... Spojrzałem na to zakrycie głowy i jedynie wybuchłem żałosnym płaczem. Jedyne szczęście, jedyna miłość, jaka mnie spotkała na tym smutnym świecie, nie żyje. Znów zostałem sam... Jak mam w takiej chwili w ogóle myśleć pozytywnie? Wszystko się ułoży? Nic się już nie ułoży. Ja już nie chce żyć, ale nie. Utknąłem z tym świrem i nie mam co liczyć na szybszą śmierć, bo to on o tym zdecyduje, a teraz aktualnie się do mnie przytulił.
- Zostaw mnie, proszę. - wymamrotałem jedynie, pragnąc, by ten koleś się ode mnie odkleił. Oczywiście nie miałem na co liczyć. Jak grochem o ścianę. - Zostaw, mówię. - warknąłem i skopałem go na podłogę.
- Twoje oczy... Znów są inne. Jakby należały do kogoś innego. Interesujące.
- Weź, nie pierdol takich głupot.
Wróciłem... W końcu. Po tak długim czasie, po raz kolejny odzyskałem kontrolę. Tylko znajdowałem w najdziwniejszej sytuacji jak dotąd. Nie interesowały mnie szczegóły. Dla mnie wszystko było jasne. Musiałem się jedynie stąd wydostać i już. Mogłem zacząć życie od nowa. Wrócić do domu, przeprosić, znów być szczęśliwy i to w dodatku bez żadnych przeszkód. Wiem, że mogę jeszcze wszystko naprawić.
- Powiedz, jak to się dzieje? Ile jeszcze tajemnic przede mną skrywasz? - zaczął dopytywać, wstając na równe nogi. Uniosłem jedynie brew, gapiąc się na niego. - W sumie nieważne. - stwierdził po chwili, siadając na mnie okrakiem. - I tak będą moje. - wyciągnął z kieszeni nożyk. Czy on chce mi wydłubać oczy?!
- Hej hej hej. - wycofywałem głowę, jak daleko tylko mogłem, a ostrze zatrzymało się ledwo parę milimetrów od mojej gałki ocznej. - Porozmawiajmy... Tak od razu mnie oszpecać będziesz? Chciałbym jeszcze móc cię podziwiać. - koleś od razu się mnie zasłuchał i zabrał ostrze od mojej twarzy. Chciał, żebym kontynuował swoją wypowiedź. - ... Ciebie i twoją cudowną urodę. Jesteś... - trudno było mi znaleźć jakieś odpowiednie słowa. Przyglądając się mu, chciało mi się jedynie rzygać. Jak można tak o siebie nie dbać? - Przystojny i w ogóle taki hot. - zrobiłem uroczą trochę zawstydzoną minkę, patrząc prosto na niego i zamrugałem. Strzelałem na ślepo, ale wyglądał mi na takiego niewyżytego i nie kochanego, który weźmie pierwszą lepszą okazję. Po jego minie wniosłem, że nawet spodobały mu się te niewinne słóweczka, wychodzące z moich ust, więc co mi szkodzi? Wyjdę stąd raz-dwa. - Wiesz co?... Napiłbym się czegoś. Masz coś mocnego?
Tak jak podejrzewałem. Poszło lepiej, niż myślałem. Już dobre pięć minut później siedziałem wolny na łóżku, gadając z tym dziwakiem i co jakiś czas popijając... To chyba było wino?
- Wolność wiatr we włosach i wizerunek, którego pragnę, ale z drugiej strony boję się motorowerów, więc nie. - odpowiedział kategorycznie na moje pytanie, siedząc rzecz jasna tuż przy mnie i wypijając duszkiem kolejny kieliszek, a ja, ilekroć miałem okazję, wylewałem zawartość swojego kieliszka normalnie na materac za mną pod poduszkami.
- Wydajesz się dziki. - odpowiedziałem, rozbawionym tonem, ciągle się uśmiechając. On zaczął się śmiać. - Co cię kręci? - spytałem w końcu, a on spity zamrugał parę razy i potrząsnął głową.
- Wszystko.
- A wiesz, co mnie kręci? - on znów jedynie zamrugał parę razy. - Se.ks. Ostre dymanko na jakimś twardym stole. Piszesz się na to? - złapałem go za fraki i bardziej przyciągnąłem do siebie. Nie wiem dlaczego, ale lubił mnie wąchać. Nawet szkoda gadać ile teraz ryzykowałem. Mam nadzieję, że moje przeczucia się sprawdzą, a temu spitemu nic nie odwali.
- Mam taki metalowy. - odpowiedział po chwili ciszy. Od razu się uśmiechnąłem.
- To jeszcze lepiej.

Jak na razie wszystko szło po mojej myśli. Facet zaprowadził mnie do piwnicy, która była przerobiona na jakieś... Laboratorium albo salę operacyjną? W sumie nieważne. Było jakieś biurko, szafki, różne zlewki, jakaś klatka, a przede wszystkim na środku metalowy stół. Pewnie już nie raz kogoś na nim kroił. Nie zwlekałem za długo, usiadłem na tym stole, zakładając nogę na nogę. Rozejrzałem się, trzymając wciąż w jednej ręce kieliszek. Moją uwagę przykuły różne substancje siedzące w spokoju w szafce za szkłem.
- Bingo. - wymamrotałem, biorąc łyka wina. W tym czasie również głupek, który dał mi się tak łatwo omamić, przyniósł kolejną butelkę i dolał mi tego do pełna, nie wspominając już o tym, ile sam zdążył już wypić. - Masz jakąś muzyczkę? Tak tu strasznie cicho. - westchnąłem smutno, na co mężczyzna od razu się wyprostował, postawił wino i kieliszek na stole przy mnie.
- Ależ oczywiście, że mam. - podszedł do swojego biurka, zaczynając w nim czegoś szukać. - Jednak musisz się zadowolić zwykłym radiem.
- Och, idealnie. Kocham radia. - odpowiedziałem wesoło, a gdy facet starał się uruchomić tego grata, cicho podkradłem się do tej szafki i jedynie przewróciłem oczami, słysząc, jak już się nie może doczekać, żeby przelecieć mnie na stole. Szybko czytałem głupie karteczki na zlewkach, aż w końcu trafiłem na jakiś środek nasenny. Naprawdę to cudowny dzień. Wszystko dostaje, czego potrzebuje. Wlałem wszystko, co tam było do kieliszka mojego porywacza, cicho wszystko odstawiłem na miejsce i znów usiadłem tam, gdzie wcześniej. W tym samym momencie usłyszałem już jakieś pojedyncze nutki, a potem całą melodię wychodzącą z radia. Tamten nietrzeźwy naiwniak od razu do mnie wrócił i wziął swój kieliszek. Ja wziąłem całą butelkę i obaj w tym samym czasie zaczęliśmy pić. Rzecz jasna dopilnowałem, żeby on przede wszystkim wypił całą zawartość, a gdy już się to stało, wymigałem się od całusków, idąc do toalety, zapewniając, że na pewno mu nie ucieknę.
Przeglądałem się w lustrze dobre pięć minut, aż w końcu westchnąłem i niechętnie wróciłem. Chciało mi się śmiać, gdy zobaczyłem tego debila, opartego o stół i walczącego o utrzymanie przytomności. Od razu mnie zauważył.
- Ooo gotowy? Przelecę cię tak, że trudno będzie ci się pozbierać. - jedynie parsknąłem śmiechem. To jakaś istna komedia.
- Niestety John, czy jak ci tam było. - podszedłem do niego i położyłem rękę na jego ramieniu, ten od razu do mnie przylgnął. - Musisz odpłynąć. - na te słowa, lekko popchnąłem go palcem do tyłu. Koleś padną na ziemię i spał jak aniołek, a ja przy okazji wyciągnąłem mu jakieś kluczyki z kieszeni i jeszcze znalazłem jego portfel. - Witaj słodka wolności.
Nie ukrywam, trochę mi zeszło w tym domu. Nie specjalnie mi się spieszyło. Koleś będzie spać godzinami, a ja nie wiedziałem nawet, gdzie jestem. Miałem jego portfel, znalazłem również swój, a nawet i tego rudzielca, więc miałem kasę. Resztę swoich gratów nie zamierzałem brać, nie uważałem je za potrzebne. Miałem klucze od domu, od samochodu, wszystkie trzy portfele... Zacząłem po prostu chodzić po tym domu, zastanawiając się, czy czegoś jeszcze mi nie brakuje. Przegrzebałem po raz kolejny walizki, ale no nie znalazłem nic przydatnego. Jedynie dla zwykłej beki założyłem kapelutek tego całego magika. Potem już skierowałem się do wyjścia. Wsadziłem klucz do zamka, przekręciłem i pociągnąłem za klamkę. Drzwi ani drgnęły... Kuźwa. To jakieś pieprzone żarty. Kopnąłem zirytowany w te drzwi. Momentalnie wyleciały z zawiasów. Od razu się zaśmiałem.
- Kocham ten dzień. - oznajmiłem i już miałem wyjść, gdy zauważyłem, że leje jak z cebra. - ... Cofam to. - przewróciłem oczami i westchnąłem, rozejrzałem się przelotnie po saloniku, szukając jakiegoś parasola, spojrzałem też na samochód, stojący niedaleko. Wszystkie opcje odpadały. Nie pojadę samochodem, bo nie potrafię prowadzić. Poza tym i tak było to dość ryzykowane. Została piesza wycieczka w deszczu... Wyciągnąłem z kieszeni kluczyki od samochodu i wrzuciłem do krzaków pod jednym z okien, poprawiłem kapelusz na głowie (w końcu nie mam parasola, to skorzystam, chociaż z tego), wziąłem głęboki oddech i wbiegłem prosto w las, starając się znaleźć jakieś ślady cywilizacji.

Trwało to istną wieczność. Miałem dość. Nogi wbijały mi się dupę, ale w końcu się udało. Znalazłem miasto, cały przemoczony, ledwo co żywy. Na szczęście przestało padać. Tylko co teraz? Wszyscy przechodnie gapili się na mnie jak na jakiegoś włóczęgę, omijali szerokim łukiem. Nie miałem nawet siły się komukolwiek skarżyć. Zaczęło się znów ściemniać, cały dzień przeminął, udało mi się znaleźć jakiś stary przystanek autobusowy. Usiadłem tam i postanowiłem odpocząć, a później dopiero pomyśleć co dalej. Zamknąłem oczy i parsknąłem śmiechem, przypominając sobie, jak załatwiłem tego durnia. Już nigdy tego nie zapomnę. To była moja najlepsza akcja w życiu. Jednak szybko uśmiech zniknął z mojej twarzy, spuściłem głowę i otworzyłem oczy, zdejmując ten słynny magiczny melonik.
Rudy serio nie żyje? W sumie powinienem się cieszyć, jako ta zła strona, ale... W sumie trudno mi to wyjaśnić. Nie cieszyło mnie to wcale. Czułem teraz taką dziwną pustkę i... W sumie było mi smutno. Westchnąłem, patrząc na kapelusz i tak symbolicznie położyłem go na ławce obok siebie. W tym momencie również ktoś przede mną stanął. Przez chwilę miałem cichą nadzieję, że był to właśnie rudzielec, jednak gdy tylko podniosłem głowę, zobaczyłem świra, którego upiłem jakiś czas temu. Jakim kuźwa cudem on już nie śpi?! Od razu złapał mnie za fraki i zepchnął prosto na ziemię. Uderzyłem głową prosto o beton.

Gdy otworzyłem oczy, znów gdzieś leżałem. Najgorsze było to, że sterczał nade mną wkurwiony świrus, który mnie porwał. Miał nóż i wyglądał, jakby zaraz chciał mnie normalnie zadźgać. Moje obawy momentalnie stały się realne.
- Ty pieprzony kundlu. Po raz ostatni tak ze mną pogrywałeś! - na dzień dobry dostałem w twarz, a za nim się zorientowałem, koleś już na mnie siedział, gotowy wbić nóż prosto w moją klatkę piersiową. Od razu zacząłem krzyczeć, znów miałem łzy w oczach.
- Błagam! Nie rób tego! Nie! Pomocy! - krzyczałem żałośnie, uświadamiając sobie, że to już koniec. On był obojętny na moje cierpienie. Zamknąłem oczy, czekając jedynie na ten przeszywający ból, który miał już nadejść. Miejmy to już za sobą...

(Lennie~?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz