- N-nie – pokręcił głową, starając się rozluźnić. Chłopiec nie miał powodu się bać, był tylko bardzo zmieszany, bo słabo rozumiał to, co mężczyzna powiedział. Jedynie metafora o magnezie jako tako do niego dotarła, tylko nie wiedział, czy miał to odebrać jako komplement. Robin zbyt długo nie obcował z ludźmi, czy chociażby z innymi bytami, niż zwierzęta, przez co miał problem z ich uczuciami. Zastanawiał się, czy te słowa wskazują na coś dobrego, czy wręcz przeciwnie. Przyciąga go jak magnez… jeśli on tego nie chciał, na pewno było złe – o dziwo nawet takie myślenie nie pozwoliło mu na odejście stąd. Nie ważne co chłopak chciał mu przekazać, czuł, że to nic złego, że nie musi się martwić. A Robinowi bardzo zależało na tym demonie, nie ważne, w jakim znaczeniu tego słowa i nie ważne, w jakim znaczeniu jego słów. - Tylko… - nie rozumiem powiedział w myślach.
- Tylko? - zapytał delikatnie lis, ale David bał się powiedzieć. Patrzył się tylko na jego ogon, który wystawał spod wody. - No nie ważne – chłopiec uniósł na niego oczy, demon lekko się uśmiechał. - Umyjmy się i wychodźmy – zmienił temat. Pokiwał głową i patrzył, jak przyjaciel sięga po jakiś płyn. Zaczął namydlać sobie ramiona, a wtedy do nosa chłopca doszedł słodki zapach. Robin idąc za wonią, przysunął się bliżej Vivi’ego. Na chwilę przymknął oczy, wąchając go.
- Co tak pachnie? - otworzył oczy i zobaczył uśmiech na jego twarzy, która była nieco wyżej niż jego.
- Wanilia – odparł i wylał trochę na dłonie, po czym sięgnął do ramion Davida i je umył. Chłopiec w dalszym ciągu rozkoszował się zapachem, na chwilę obecną całkowicie zapominając o wcześniejszym wydarzeniu. - Wysuń dłonie – słysząc to, otworzył oczy i tak zrobił. Pielęgniarz wylał płyn na jego ręce i kazał mu się umyć.
Oboje namydlili ciała i kiedy kąpiel dobiegała końca, Vivi jeszcze umył plecy chłopca, gdy ten stwierdził, że nie umie ich dosięgnąć. Mężczyzna się roześmiał, ale mu pomógł, po czym pierwszy wyszedł z balii. Robin jeszcze został w wodzie, chociaż był pomarszczony jak starszy człowiek, nie miał ochoty wychodzić. Opierał się o ścianę wanny, pozwalając sobie oglądać, jak Vivi się wycierał. Tak naprawdę ten widok był gdzieś z boku w jego świadomości, znowu zaczął się zastanawiać, co chciał mu przekazać. Płomień w sercu…
- Robinku, wyjdź kiedy będziesz chciał – powiedział przyjaciel, wyrywając go z namysłu. Chłopiec spojrzał na niego i dopiero wtedy uświadomił sobie coś ciekawego.
- Vivi, co to jest? To, co masz na sobie? - lis odwrócił się do niego.
- Kimono.
- Też chce – po tych słowach spojrzał na niego tymi swoimi uroczymi oczkami. - Masz może drugie? - demon przez chwilę się nie odzywał, uśmiechając się, aż w końcu pokiwał głową.
- Dobrze, gdy wyjdziesz, dam ci – powiedział spokojnie. Wtedy Robin wstał.
- Już wychodzę – wyciągnął nogę z wody i wystawił ją za wannę, kiedy zrobił to samo z drugą, mokre stopy na podłodze nie mając przyczepności, nagle się poślizgnęły. Chłopak poleciał do przodu, ale zamiast uderzyć głową o podłogę i prawdopodobnie rozbić sobie nos, Vivi go złapał. David się uśmiechnął. - Chyba rzeczywiście jestem ciamajdą – powiedział cicho.
- Musisz bardziej uważać – wytłumaczył i poczochrał mniejszego po włosach, pomagając mu stanąć na równe nogi. Gdy Robin sięgnął po ręcznik, przyjaciel powiesił obok niego kimono. Chłopiec posłał mu szczery uśmiech i zaczął się wycierać, kiedy Vivi wyszedł z łazienki. Robin zajął się sobą. Pierwszy raz się wytarł, robił to bardzo powoli. Od razu był suchy, a w lesie kiedy się mył, musiał czekać, aż wyschnie samoistnie. Najgorzej było w zimę, wtedy musiał się kryć w jaskini, chociaż praktycznie zawsze przytulał się do niedźwiedzia, więc nie było tak źle. Jednak teraz… pierwszy raz poczuł, że świat ludzi wcale nie jest taki zły. Ubrał tylko kimono i wyszedł z pomieszczenia.
Vivi był w pokoju i siedział na krześle, z książką w rękach. Chłopak nagle poczuł się senny, ta kąpiel zabrała mu całą energię, dlatego gdy usiadł na łóżku i owinął się kołdrą, aby nie tracić ciepła, nie zauważył kiedy przechylił się na bok. Głowę miał na bardzo miękkiej poduszce, jak tu nie zasnąć? Miał zamknięte oczy.
Poczuł, że kołdra się podnosi. Jeszcze nie spał, dlatego czuł, kiedy Vivi położył się obok niego. Był bardzo blisko, a chłopiec się do niego przybliżył, wtulając się w jego ciało. Był to jednocześnie instynkt, zwierzęta często się tulą, aby zatrzymać ciepło, jednak czy o to chodziło Robinowi, który ciepła miał aż nadto?
- Vivi – odezwał się cichutko. - Mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie? - nie otwierał oczu, słyszał bicie jego serca.
- Jakie? - jego głos był delikatny, objął Davida.
- Czy demony mają rodziny?
- Raczej nie. Nie mają, chociaż mogą znaleźć partnera – wyjaśnił.
- A ty masz rodzinę? - zadał kolejne.
- Nie… Niestety nie. Chociaż to pewnie nawet i lepiej – Robin słysząc to, otworzył lekko oczy, podniósł głowę do góry i spojrzał na lisa.
- Czemu? - zapytał niczym niewinne dziecko.
- Czemu? - dalej mówił spokojnie. - Istota mojego pokroju raczej na to nie zasługuje – na chwilę zamilkł. - Dobrze jest mi samemu – chłopak zamknął oczy i ułożył głowę jak wcześniej. Jedną rękę miał przy sobie, drugą zaś położył na jego torsie.
- Mam nadzieję, że ja ci nie przeszkadzam – ziewnął szeroko. - Bo… według mnie, zasługujesz na więcej, niż myślisz – po tych słowach nie usłyszał żadnej odpowiedzi, ponieważ zasnął.
<Vivi? A może Riddle wdroży plan?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz