10 lut 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Shuzo czasem zachowywał się jak szczeniak, jednak za bardzo go lubiłem, aby to przeszkodziło mi w kochaniu go. Zostawiając chłopaka samego w pokoju, ruszyłem na autobus, który, jak mówił recepcjonista, w godzinę dowiózł mnie na miejsce. Niepewność potęgowała się z każdą minutą, strach wypełniał mą duszę i miałem ochotę uciec, zapomnieć, że próbowałem i wrócić do cyrku, ale było już za późno. Drzwi się zamknęły, a autobus odjechał, musiałem stawić czoła temu, co tak mnie dręczyło każdej nocy, nie pozwalało mi spać. I nie ważne jak bardzo bym pragnął, musiałem tę walkę podjąć sam. Należało w końcu posprzątać stary bałagan, którego pod dywan nie można było zamieść. Dłonie pociły mi się jak szalone, gdy wjeżdżałem na odpowiednią ulicę. Wysiadłem w ostatniej chwili, bo gdy drzwi się otworzyły, ja siedziałem i na chwile zamarłem; to było już tu. Tak blisko, kilka metrów i będę na miejscu. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa i gdyby nie tłum ludzi, popychających mnie na różne strony, nie ruszyłbym się. Toronto w tej części o tej porze było dość zatłoczone, a jednak spokojnie odnalazłem drogę, jakbym tu mieszkał i znał wszystkie zakamarki tej ulicy. Gdy moim oczom ukazał się szary budynek, niczym nie różniący się od pozostałych bloków, ogarnął mnie paraliż. Odwróciłem się i zacząłem cofać, ale nie potrafiłem odejść. Po przejściu dwóch metrów, stanąłem i się odwróciłem. Spojrzałem na wysoki budynek, za jednym oknem siedział mój ojciec, którego nie widziałem siedem lat. Czy tyle wystarczy, aby zapomnieć o rodzinie? Byłem dowodem, że nie. Nie można też zapomnieć o przeszłości, a jeśli to zrobisz, gorzko pożałujesz tego w snach. Ruszyłem na przód.
Gdy stanąłem przed odpowiednimi drzwiami, moje ciało zdrętwiało. Nie potrafiłem się ruszyć i gdyby nie jakaś staruszka, schodząca po schodach na dół nie zwróciła na mnie uwagi, w postacie podejrzliwych oczu, nie zastukałbym w drzwi. Sekundy upływały niemiłosiernie długo i gdy już myślałem, że dom jest pusty, ktoś nacisnął klamkę.
Zmienił się. Krótko ostrzyżone blond włosy sięgały mu do ramion, idealnie ogolona twarz była zarośnięcia, poważna mina ustąpiła krzywemu gryzieniu spierzchniętych ust, a pod niegdyś mądrymi oczami pojawiły się ciemne wory, które świadczyły o zagubieniu. Mężczyzna nie rozpoznał mnie, patrzył się na mnie obojętnym wzrokiem, a gdy się nie odezwałem, zmarszczył brwi i kazał mi się wynosić.
- Poczekaj… zaraz – wsadziłem nogę między drzwi, a futrynę, gdy chciał zamknąć wejście, poczułem lekki ból.
- Czego chcesz? - miał ochrypły głos starca, który właśnie wygania dzieciaki ze swego trawnika.
- Tato, to ja. Lelun. Wallteri – dodałem jeszcze nazwisko.
Patrzył się na mnie tępym wzrokiem, niczego nie pojmując przez dobre pół minuty. Potem otarł zmęczone oczy ręką, spojrzał na mnie spomiędzy palców, wykrzywił ust, zmarszczył brwi, cicho się zaśmiał i znowu mi się przyjrzał. Nie wiedząc jak mam udowodnić swoją rację, po prostu stałem i czekałem. Po całych dwóch minutach ciszy zaczął powoli pojmować moje słowa, wtedy na jego twarzy pojawiło się ogromne niezadowolenie, a nawet wściekłość. Przeklął dwa razy i kazał mi się stąd wynosić. Tym razem naparłem ręką na drzwi i wybuchnąłem.
- Tato, naprawdę jestem twoim synem. Michaił mi powiedział, że mama nie żyje, ty się wyprowadziłeś, a ja tak bardzo żałuje, że uciekłem – wybuchnąłem płaczem.
Zdziwiłem się jego reakcję. Oczekiwałem odrzucenia, wyrzutów, zamknięcia drzwi przed nosem, wyszydzenia, ale on… on mnie objął i zabrał do środka. Staliśmy w korytarzu całe pięć minut, nie mogłem się pozbierać, a on obejmował mnie w milczeniu, jakby się nic nie stało. Gdy mogłem już normalnie oddychać, poszliśmy do kuchni.
Nigdy nie zapomnę tych godzin przepełnionych żalem, smutkiem, tęsknotą i łzami. Nie przypominał już mojego ojca z dzieciństwa, tego surowego, który nie bał się wyciągnąć pasa i którego bałem się zawieść, przed którym kryłem swoje zamiłowanie do magii. Teraz był to stary mężczyzna, wyglądający na starszego niż był w rzeczywistości, o łagodnym spojrzeniu, ciepłym uśmiechu i miłością w oczach. Rozmawialiśmy długo, wolno, a pomiędzy wybuchami płaczu i potoku słów, starając się sobie wszystko wytłumaczyć, trzymaliśmy się za ręce. Gdyby teraz ktoś powiedział mi, że miłość i ból wygasa, znika po kilku latach, wymierzyłbym mu porządny cios w twarz. Nigdy się tak nie czułem, jak teraz. Tłumaczyłem mu, co mnie popchnęło w kierunku tej decyzji i mówiłem, jak bardzo żałuje. On opowiedział mi o załamaniu, jakie z matką przeszli.
- Bardzo się kłóciliśmy. Nawzajem się obwinialiśmy, że źle cię pilnowaliśmy, potem, że za bardzo, że nie pozwalałem ci robić tego, co kochałeś, że byłem agresywny – żaden z nas nie patrzył na zegar, nie obchodziło nas godzina, zapomnieliśmy o całym świecie. Ojciec i syn, spotkanie po siedmiu latach; tego nie przerwie byle czas. Tym bardziej, jeśli oboje stracili kogoś ważnego. Moja matka, żona Jacob’a, delikatna Susan odeszła z tego świata już dawno, a mimo tego, przeżywaliśmy jej odejście na nowo, razem. Opłakiwaliśmy jej utratę, zacząłem nienawidzić samego siebie, żałowałem wszystkiego, co zrobiłem. Mówiliśmy, co leżało nam na sercu. Mówiliśmy to, czego sobie nie zdążyliśmy powiedzieć.
Nadeszła noc. Chodź było późno, wysłałem Shuzo wiadomość, aby się nie martwił. Nie potrafiłem wrócić, miałem wrażenie, że jeśli stąd wyjdę, już nigdy go nie zobaczę. Chociaż nie można było już nadrobić tego straconego czasu, nie zmarnowaliśmy tej nocy ani minuty. Gdy po wielu godzinach zrzuciliśmy z siebie ciężar, miażdżący nasze serca, zaczęliśmy wspominać te czasy, w których byliśmy razem. Dalej płakaliśmy, kiedy opowiadaliśmy z własnej perspektywy wściekłość ojca, który przynosił emocje z pracy do domu oraz moje zainteresowania i strach. Tym razem to on płakał jak bóbr, a ja ocierałem jego łzy. Znowu wspominaliśmy mamę, aby na sam koniec opowiedzieć, co się z nami stało.
Nastał ranek. Żaden z nas nie przespał nocy, ciągle rozmawialiśmy, nie czuliśmy głodu, wystarczyły nam szklanki wody i nasza obecność. 
- Muszę wracać – oznajmiłem, chociaż z wielką niechęcią. Wiedziałem jednak, że musimy teraz przetrawić nową rzeczywistość. I się wyspać.
- Przyjedziesz jutro? - poprosił kładąc mi dłoń na głowie. Pokiwałem głową, a on znowu mnie przytulił. Kiedy wstaliśmy, wytarł mokre policzki. - Minęło siedem lat – westchnął, na co mu przytaknąłem. - Założyłeś może już rodzinę? - cicho się zaśmiałem.
- Mam dwadzieścia trzy lata, jestem na to za młody – odparłem.
- Wiem, ale… - zmarkotniał. - Moje zdrowie się bardzo pogorszyło, a chciałbym zobaczyć jak zakładasz rodzinę. I chociaż raz zobaczyć wnuki – westchnąłem. Na chwilę mnie zmroziło. Wnuki? Ojciec widząc moją minę, spojrzał na mnie podejrzliwie. - Nie masz jeszcze kobiety?
- Wiesz… niezbyt mi się one podobają – nie miałem pojęcia jak mu łagodnie przedstawić fakt, że bardziej gustowałem w mężczyznach i akurat z jednym wczoraj…
- Mam nadzieję, że nie jesteś gejem – powiedział surowo i wtedy zobaczyłem w nim mojego starego ojca. - Dobrze wiesz, że nie toleruje homoseksualistów – uśmiechnąłem się krzywo.
- Wiem, nie jestem gejem, po prostu nie znalazłem jeszcze nikogo – kłamałem. Posłał mi ciepły uśmiech.
- Dobrze, obyś szybko znalazł, do jutra – ucałował mnie w czoło, po czym się pożegnaliśmy.
Dobrze wiedziałem, pamiętałem, a nawet czułem, że nie cierpi biseksualistów; jako dziecko dostałem paskiem w cztery litery, kiedy pocałowałem chłopaka...

Shu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz