Wszystko było gotowe. Goście przyszli i powoli zajmowali swoje miejsca. Orkiestra była gotowa do zagrania swojego pierwszego utworu, przy którym Shuzo miał dojść do ołtarza. No zobacz, wychodzisz za mąż Lennie, mówiłem do samego siebie, dopiero w tym momencie czując, jak bardzo się stresowałem. Dekoracje był na swoim miejscu, posiłek przygotowany, alkohol czekał na gości. Pogoda była idealna, świeciło słońce i chociaż było dość duszno, nie przeszkadzało mi to. Bałem się, że kiedy przyjdzie wiatr, wszystko zwieje. Polana wyglądała na prawdę przepięknie. Ręce zaczynają mi drżeć. Gdzie on jest? Wodziłem wzrokiem po wszystkich gościach, z niektórymi łapiąc kontakt wzrokowy i posyłając sobie nawzajem motywujący uśmiech, ale głównie szukałem tej jednego osóbki. Tylko jeden się jeszcze nie pojawił. No gdzie on jest? Odwróciłem się i podszedłem do Robina, który stał przy Vivim. Uśmiech medyka stał się nagle o wiele szerszy, kiedy mnie zobaczył.
- Panna młoda jeszcze nie przyszła? - w jego głosie słyszałem kpinę. Wiedziałem, co powie.
- Robin, sprawdzisz, czy u niego wszystko gra? - młodszy pokiwał głową i zaraz ruszył w stronę namiotu. Demon spojrzał na mnie, otworzył już usta, ale mu przerwałem. Odwróciłem się do niego plecami i podszedłem do ojca, który siedział na krześle i czekał na rozpoczęcie.
- Są nerwy? - zapytał, a ja westchnąłem.
- Może trochę – spojrzałem na swoje ręce, chcąc opanować drżenie. Chociaż Vivi tego nie powiedział i tak słyszałem jego głos w mojej głowie: Może zwiał? Zrezygnował?. Nie, Shuzo taki nie jest. Pewnie długo się szykuje.
- Wiesz, że ja też prawie spóźniłem się na własny ślub? - rodzic chciał mnie uspokoić, więc opowiedział mi historię, w którym pojawił się w Kościele w ostatniej chwili, ponieważ na drodze był wypadek i należało przejechać inną, o wiele dłuższą drogą. - Zaraz przyjdzie – położył swoją dłoń na mojej, dodając mi otuchy. - Ciesze się, że znalazłeś miłość – uśmiechnął się. W tym momencie pomyślałem, że chyba na prawdę był szczęśliwy. Może nie dumny, ale szczęśliwy. Odwzajemniłem ten gest.
Wróciłem do ołtarza. Goście zajęli swoje miejsca, a ja zaczynałem nabierać coraz więcej wątpliwości, chociaż w głowie cały czas sobie powtarzałem, że zaraz przyjdzie. W końcu zaspał, na pewno długo się szykował.
Kiedy jego sylwetka pojawiła się na horyzoncie, kamień spadł mi z serca. Zerknąłem w stronę muzyków i skinąłem głową, dając im znać, aby zaczęli. Po polanie rozszedł się dźwięk gitary, delikatna melodia popłynęła w akompaniamencie akordeonu i keyboarda, a wszyscy goście odwrócili głowę do tyłu, aby spojrzeć na pana młodego. Czarnowłosy chłopak ubrany był w biały, dłuższy ubiór, przypominający garnitur, był bardzo ozdobiony i oddawał cały wysiłek chłopaka, który włożył w tę pracę serce. Wyglądał wspaniale, a mi serce zabiło szybciej, kiedy go ujrzałem. Ci, którzy jeszcze stali, usiedli i podziwiali jego kreacje, kiedy ja byłem bardziej zafascynowany samą jego osobą. Nie sądziłem, że kiedyś nadejdzie taki dzień. Szedł dumnie i pewnie, z szerokim uśmiechem na twarzy, przyglądając mi się z radością w oczach, chociaż co jakiś czas przerzucał wzrok na gości, kiwając do nich głową albo posyłając szeroki uśmiech; jak na przykład do mojego ojca. Wyglądał pięknie, a nawet zniewalająco. Dla mnie mógł ciągle tak iść, a ja bym go podziwiał w nieskończoność. Co ciekawsze i pewnie dla niego zadowalające, wcale nie było widać okrągłego brzuszka. Napracował się, nie tylko przy swojej, ale także mój garnitur wykonany jego rękami był świetny i prawie niemożliwie wygodny.
Kiedy Shuzo doszedł do ołtarza i stanął obok mnie, wiedziałem już, że nasze życie będzie piękne – prawdopodobnie myśli tak każde małżeństwo. W końcu to jeden z najpiękniejszych dni naszego życia. Świadkiem Shuzo był oczywiście Robin, moim zaś, ku zdziwieniu chyba wszystkich gości, Vivi. Pomysł pojawił się przypadkiem, kiedy okazało się, że nie mieliśmy dużego wyboru przez naszą dłuższą nieobecność, a kiedy medyk sam usłyszał o dziwnym zwyczaju, w którym świadkowie muszą się pocałować (dlatego nie mogą być po ślubie), sam się domagał bycia moim świadkiem – w końcu nikomu nie odda swojego "dziecka". Z jednej strony bardzo go nie lubiłem, wręcz nim gardziłem, ale lepsze było to, niż nic. Po za tym miał przyjąć poród naszego dziecka, nie chciałem ryzykować, że będzie się mścił. Złapaliśmy się za ręce.
- Ja, Lelun biorę Ciebie Shu za męża i ślubuję Ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci – wyrecytowałem przysięgę małżeńską.
- Ja, Shu biorę Ciebie Lelunie za męża i ślubuję Ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci – gdy to usłyszałem, zrobiło mi się ciepło na serduszku. Po chwili oboje sięgnęliśmy po obrączki, trzymane przez małego chłopca, który stał obok Pika. Włożyłem pierścionek na jego palec, on zaraz zrobił to samo. Wiedziałem, że tej nigdy nie zdejmę. Nawet, jeśli ręka utknie mi w gipsie.
- Możecie się pocałować – Pik zamknął książkę i spojrzał na nas. Nie spuszczałem z oczu chłopaka, do którego przysunąłem twarz i złożyłem na jego ustach długi pocałunek. W tle usłyszałem brawa.
Kochanie? <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz