Momentalnie się zarumieniłem, gdy mnie pocałował. Nie tak chciałem zareagować... No ale... Wziął mnie z zaskoczenia. To było nie w porządku... Jednak... Bardzo mnie ten gest ucieszył.
Bez słowa wziąłem go na ręce.
- Hmmm, w sumie to już skończyłem, więc bardzo chętnie z tobą pójdę popatrzeć na te gwiazdy. - wyszedłem z namiotu, niosąc go na pannę młodą. - Wiesz, nigdy nie interesowałem się gwiazdami, ale jak ty mi proponujesz patrzenie na nie i to jeszcze w pakiecie z opowiadaniem o nich. To przecież nie mogę ci odmówić? - pocałowałem go w czoło. W momencie, gdy byliśmy na skraju lasu, postawiłem go, by mógł swobodnie chodzić.
Złapałem jego dłoń i powoli zaczęliśmy spacerować.
- Vivi głuptasie... Tutaj nie będzie widać żadnych gwiazd przecież. - szturchnął mnie w ramię, lekko się śmiejąc.
- A-a-a... Pójdziemy się przejść niedaleko rzeki. Tam już nie będzie tyle drzew.
Pokiwał głową i spacerkiem zaczęliśmy iść w kierunku rzeki.
Spoglądaliśmy na niebo, a przynajmniej tyle ile było widoczne.
- Jak na razie nie widzę gwiazdozbioru, który chciałem ci pokazać. - wymamrotał.
- Hm? Nawet jeśli bym musiał zaczekać, to będę tylko jeszcze bardziej oczarowany widokiem tego misiaczka na niebie. - nachyliłem się do niego i liznąłem jego ucho.
Robin spojrzał na mnie zaskoczony, lekko się rumieniąc.
- C-co ty robisz...? - zaśmiał się nerwowo.
- Co ja robię? Nic, nic... Tylko tak cię kosztowałem. - roześmiałem się wesoło. - Żartuję, żartuję. Nie zjem cię, wiesz o tym. - z uśmiechem na ustach poczochrałem jego białą burzę włosy. - Swoją drogą... Też coś wiem o gwiazdach. Są to kuliste ciała niebieskie, stanowiące skupisko powiązanej grawitacyjnie materii. A powstają w skutek zapadania grawitacyjnego chmury materii, która składa się głównie z wodoru.
Na taki komentarz spojrzał na mnie odrobinę zagubiony.
- Oh, wybacz... Pewnie spodziewałeś się czegoś mniej naukowego. - westchnąłem, cicho się śmiejąc. - To z innej beczki. Wiem trochę o twojej niedźwiedzicy. Jest to jeden z najdawniej nazwanych gwiazdozbiorów, wiele dawnych kultur uznało go za niedźwiedzia co najmniej 15000 lat temu, gdy Azja była jeszcze złączona z Ameryką. W innych kulturach mówią na nią Wielki Wóz, Wielka Chochla albo nawet Wielki Rondel.
- A mówiłeś, że się nie interesujesz gwiazdkami.
- Jak się trochę jest na świecie, to coś tam się o uszy obije. - odparłem spokojnie.
Akurat stanęliśmy na skraju lasu. Chwyciłem jego ręce, wyciągając go na wał przeciwpowodziowy.
- Teraz to można patrzeć. - wskazałem rozgwieżdżone niebo. - To możesz już szukać swojego gwiazdozbioru. - mruknąłem z uśmiechem.
Podekscytowany pokiwał głową i ruszyliśmy powolnym krokiem, wpatrując się w gwiazdy.
- Swoją drogą... Tamte gwiazdy przypominają mi trochę jakiegoś małego królika... Jakby popatrz. - wyciągnąłem rękę w stronę nieboskłonu. - Tu ma parę uszek, tam pyszczek, nogi i puszysty ogonek.
Chwilę się patrzył na miejsce, które wskazywałem.
- Hej, masz rację... - zaśmiał się, dumnie uniosłem głowę na tę pochwałę.
- No widzisz. Normalnie zostanę astrologiem. - zrobiłem teatralny ukłon, jednak najwyraźniej byłem zbyt blisko brzegu. Moja stopa nie trafiła na nic i nim się spostrzegłem, co się dzieje, chwyciłem się białowłosego, ciągnąc go za sobą.
Oboje dość szybko sturlaliśmy się z wału. Aż mi się zaczęło kręcić w głowie, gdy się podnosiłem. Rozejrzałem się. Leżałem parę metrów od rzeki na jakiejś łące. Wzrokiem szukałem Robina. Przecież nie mógł być gdzieś daleko no nie. Dopiero chwilę potem uświadomiłem się, że w sumie to na nim leżałem. Albo teraz może bardziej nad nim wisiałem. Przynajmniej nie oparłem się o jego twarz, gdyż ręce miałem po obu stronach jego głowy.
Nasze spojrzenia się spotkały. Naprawdę nigdy nie czułem się tak jak teraz... Myślałem, że moje serce się zatrzyma lub wyskoczy mi z piersi. Jakoś tak bezwiednie się do niego nachyliłem, chwytając obie jego ręce i splatając nasze palce. Złączyłem nasze usta, nie mając zamiaru się odsunąć. Z łatwością dało się domyślić, że chłopak pode mną był... Zmieszany tą nagłą zmianą, ale czy to moja wina, że tak na mnie patrzy? Oderwałem się, dopiero gdy byłem zmuszony złapać oddech. Lekko machałem ogonami, wpatrując się w niego.
- Nic ci nie jest...? - położyłem po sobie uszy i nachyliłem się do jego szyi, by złożyć na niej delikatny pocałunek.
( Robin? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz