Z chęcią wyszedłem z małym na spacer. Dawno nie spędzałem z nim czasu, tym bardziej sam na sam. Shuzo zajmie się swoją pracą i im szybciej skończy, tym lepiej. Będzie miał dla mnie czas – brzmi to trochę egoistycznie, ale tak naprawdę odkąd w naszym życiu pojawił się nowy członek rodziny, już dawno nie spędzaliśmy czasu sam na sam, a kiedy to już się zdarzało, zazwyczaj odsypialiśmy zerwane nocki albo wykończające dni. Aktualnie tak właśnie mijało nam życie. Aczkolwiek nie powiem, że mi to przeszkadzało, owszem, miałem co do tego kilka „ale”, jednak nie zamieniłbym naszego Yuki’ego na nic innego.
- Ale się cieszysz – nachyliłem się nad wózkiem, w którym rudowłosy maluch wymachiwał rączkami w moim kierunku. Na jego twarzy na zmianę widniał szeroki uśmiech i lekkie zdezorientowanie. Pewnie gdyby mógł, już by wyszedł z tego wózka i pobiegł przed siebie. Westchnąłem, wyobrażając sobie nadchodzące dni w których Yuki będzie chodził. Z jednej strony będziemy dumnymi rodzicami, ale z drugiej wiedziałem, że opieka nad płaczącym i leżącym dzieckiem jest o wiele łatwiejsza, niż nad płaczącym, biegającym i bardzo ruchliwym. Co to będzie, kiedy się dowie, że dzięki własnym nóżkom może opuścić namiot, kiedy jego ojcowie będą zajęci pracą i na niego nie spoglądają? Chyba nie chciałem wiedzieć.
- Czemu to musi być rude? – usłyszałem za sobą głos. Nawet nie musiałem się odwracać, aby rozpoznać Vivi’ego.
- Bo to mój syn – dziecko spojrzało na demona szerokimi oczami. Wyglądało na zaskoczone, nie bał się go, ale też nie cieszył się na jego widok tak samo, jak robił to w przypadku Robina.
- To ma jakieś znaczenie? Zawsze mógł mieć włosy po matce. Ojcu… - machnął olewacko ręką, nie miało to większego znaczenia. Po chwili wychylił się jeszcze bardziej w kierunku dziecka, któremu mina się nie zmieniała. – Chyba trzeba go trochę nastraszyć – zaśmiał się bardziej do siebie. Zmarszczyłem brwi. Chciałem mu przyłożyć, ale wpadłem na lepszy pomysł.
- Nie wiem czy Robin będzie zadowolony z faktu, że straszysz małe dzieci. I to jeszcze Yuki’ego – zerknął na mnie kątem oka i przez moment milczał. Miałem wrażenie, że zaraz wyjedzie z jakąś straszną miną, a bobas się rozpłaczę, ale on tylko wymamrotał coś pod nosem, w stylu „poczekam na odpowiedni moment”, po czym się ulotnił. – Dziwny pan, prawda Yuki? – pomiziałem dziecko po brzuszku. Maluch otworzył usta i wsadził sobie piąstkę do ust. Na ten widok wiele osób się rozczula, dla mnie jego było to obrzydliwe. Wyciągnąłem więc smoczek i mu dałem.
Zatrzymałem się pod cieniem drzewa. Posłałem kocyk na trawie i wyciągnąłem synka na materiał, siadając obok niego. Uśmiechał się i rozglądał. Leżał na pleckach i ciągle machał kończynami. Gdy zaczął go płakać, pomogłem mu się obrócił na brzuch, a gdy po kilku minutach i tego miał dość, zabawiałem go zabawkami. Niestety nie miał ochoty na zabawę czymś, co zna. Byłem zmuszony do wzięcia go na ręce i pospacerowaniu z nim w kółko, opowiadając o tym, co widział: drzewa, kwiaty, trawa, biedronka, chmurka, czyjś namiot. Dzieci są takie ciekawe świata…
Do domu wróciliśmy nie całe dwie godzinki później. Shuzo siedział nadal nad jakimś materiałem, maszyna do szycia pracowała, a on był totalnie skupiony na swojej pracy. Kiedy do niego podszedłem, aby dać mu buziaka, ten wystraszył się, machnął głową do tyłu i przyłożył mi w nos.
- Lennie! Nie strasz mnie tak! – zbeształ mnie. – Rany, przepraszam – położył dłonie na moich policzkach, przyglądając się lekkiemu krwotokowi z nosa.
- Takiego romantycznego przywitania jeszcze nie doświadczyłem – zaśmiałem się. – Auć – w tym momencie Yuki zaczął płakać. – Rany, a myślałem, że już zasnął – powiedziałem ciszej. Shuzo zostawił mnie i wziął syna na ręce. Zaczął go tulić i kołysać. Maluch szybko zamknął oczy i umilkł. Poczułem się w tamtej chwili… zazdrosny. Przed chwilą był skupiony na mnie. – A mnie też weźmiesz na ręce? – zaśmiałem się dając mu w końcu całusa w czoło, po czym zacząłem szukać chusteczek.
- Tylko odsuń się od materiału, bo go poplamisz – przewróciłem oczami. Ja tu cierpię, a on ma to totalnie gdzieś.
Shu? Już się zaczyna zazdrość
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz