Nie słyszał jej. Tak naprawdę nie słyszał niczego, co działo się wokół niego. Był tylko jego własny umysł i płonące dłonie. Nie umiał ich zgasić, nie ważne jak próbował i to nie była wina jego nieudolności, ale bólu. „Niczego nie dotykaj” mówiła, szkoda, że nie dodała czegoś o bólu, który wywołują jej przedmioty. Gdyby mógł w tej chwili myśleć o czymś innym, na pewno niczego by nie żałował. Albo jego ręce, albo kula roztrzaskała by się na głowie malucha. Z drugiej strony… aktualnie to nie był najgorszy pomysł, bo to nie byłaby jego wina. Nie byłby niczemu winny, a teraz, kiedy chciał pomóc, sam skończył jeszcze gorzej. Chociaż nie, „jeszcze gorzej” skończył sklep jubilerki.
Dziewczyna coś mówiła, wyganiała go ze sklepu, potem groziła, ale ten się nie ruszał. Nie potrafił i nawet kiedy chciała go wypchnąć ze sklepu, tylko upadł na ziemie i przerzucił ogień z dłonie na jakąś szafkę. Ból na moment zniknął, ale kiedy z powrotem pojawiły się płomienie na jego rękach, wrócił. Zaczął więc strząsać z nich ogień, machał dłońmi i nieświadomie rozrzucał wszędzie płomienie. Jubilerce zostało teraz patrzeć, jak wszystko, co posiadała w tym miejscu, właśnie się pali – przynajmniej drewno. Skoro potrafiła sprawić, aby po dotknięciu przedmiotu Ozyrysa przeszywał ból, mogła też sprawić, aby rzeczy były odporne na ogień. Nie wiedział o tym i nawet nie myślał na ten temat. Chciał tylko pozbyć się ognia, ponieważ wtedy ból znikał.
Ręce dalej płonęły, a do jego nosa pochodził smród palonego drewna. Dopiero wtedy oderwał wzrok od dłoni i zobaczył wokół siebie ogień, pożerający cały sklep. Dziewczyna się już ulotniła, w środku został tylko on. Po raz enty przez ręce przeszedł ból, jednak tym razem zamiast zrzucania z siebie płomieni, chłopak wybuchnął: z jego ciała wydobyła się fala ognia, od którego cały sklep się zatrząsnął, a on sam upadł na ziemie i zemdlał.
Nie leżał długo. Otworzył oczy jeszcze przez przyjechaniem karetki, której zostały dwie minuty drogi. Ból zniknął, jego dłonie się nie paliły. Został tylko ogień tańczący między ścianami budynku. Płomienie go nie parzyły, bo był to jego własny ogień, dlatego kiedy wstał i mógł utrzymać równowagę, spojrzał na drzwi. Dostał migreny, kręciło mu się w głowie i chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia. Drzwi się zablokowały, dlatego rozbił szybę kawałkiem palącego się drewna. Gdy wyszedł, zobaczył zbiorowisko ludzi. Teraz wszyscy wiedzieli, że to on podpalił sklep. Szybko się odwrócił i ignorując migrenę, pobiegł w stronę jeziora.
Lacie? I po sklepie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz