Obserwowałem osobę, zastanawiając się, ile osób musiało zniknąć, że każe mi z nim iść i pomóc. Jakbym ja zniknął, na pewno nikt by tego nie zauważył, ale kiedy brakuje rąk do pomocy, to nagle się pojawiałem. Prawie jak w szkole średniej - byłem niezauważalny, prawie niewidzialny (pomińmy fakt, że na przerwach przenosiłem się w inne miejsca), ale kiedy należało coś zrobić, jak pokłócić się z nauczycielem, to wszyscy mnie widzieli.
- Najwidoczniej nie chcą być znalezieni, skoro się chowają - wzruszyłem ramionami. Obca osoba dalej była spokojna.
- Skoro się chowają, to trzeba odkryć czemu - założyłem ręce na krzyż. Chciałem posprzątać namiot i pójść spać, może porzucać nożami w drzewa, ale ten typ chyba nie miał zamiaru mi odpuścić.
- Będziesz mnie tak męczył, póki się nie zgodzę? - chłopak szybko skinął głową i delikatnie się uśmiechnął. Przez moment mierzyłem go ostrym spojrzeniem, aż w końcu westchnąłem zrezygnowany. Jeszcze doniesie Pikowi i mnie wywali, pomyślałem. - A nie ma kogoś innego na moim miejscu? - pokręcił przecząco głową.
- Przydzielili cię do mnie - wyjaśnił.
- Kto? - zapytał urażony.
- Diana - mruknąłem coś niewyraźnego pod nosem. Znowu ona, nie dziwie się, że o mnie pamięta, kilka razy prawie dostała ode mnie nożem.
- Dobra, ale szybko - mruknąłem i skierowałem się do wyjścia, pchając go jednocześnie w jego kierunku. Szybko na własnych nogach wyszedł z mojego namiotu. - To co robimy? - zapytałem znudzony całą tą sytuacją.
- Idziemy na Zachodnie Wybrzeże - wskazał kierunek.
- Aż tam? Mam chorobę morską. I nienawidzę fok - powiedziałem naburmuszony. Zobaczyłem na jego twarzy cień uśmiechu. - Czy ty się ze mnie śmiejesz? - od razu stanąłem mu na nodze. Odskoczył na bok i spiorunował mnie wzorkiem.
- Co jest z tobą nie tak? - zapytał rozzłoszczony.
- Tyle samo rzeczy, ile z tobą. Idziemy - złapałem go za nadgarstek i przeniosłem nas na miejsce teleportacją.
Chłopak wylądował na ziemi na klęczkach i prawie zachłysnął się powietrzem.
- Co się stało? - rozejrzał się.
Zachodnie Wybrzeże nie różniło się niczym konkretnych od innych skalistych wybrzeży. Morska bryza, w połowie złoty piasek, a w połowie kamienisty brzeg, a im bliżej lasu, tym większe skały, o które obijały się fale. Brakowało tylko śpiewu mew. Na każdym wybrzeży towarzyszyło mi uczucie tęsknoty za nastoletnim życiem, kiedy mieszkałem z dziadkami. Ich dom położony był nie daleko morza, a w wakacje, kiedy czasu na przyjemności było więcej, potrafiłem przesiadywać nad klifem dużo czasu. Robiłem zwyczajne rzeczy - zbierałem muszle, bursztyny, małże, ganiałem ptaki, rysowałem na piasku. Czułem się zwyczajnie.
- Teleportowałem nas tu, nie chciało mi się iść. Wiesz jaki tutaj jest kawał drogi? - zapytałem, wymachując rękami, aby wskazać, jak daleko położony był cyrk. - W każdym razie, jak chcesz, to wymiotuj, każdy inaczej przeżywa pierwszy raz - chłopak podniósł się z klęczek.
- Tylko głowa mnie boli.
- Więc będziesz żyć - uderzyłem go w plecy, z niemałą przyjemnością, po czym podszedłem do wody. - Więc gdzie szukamy? I kogo? A tak w ogóle, jeśli porwało ich trzęsienie ziemi, to na bank nie żyją - stwierdziłem.
<Cherubin?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz