Jedyne, na co miałem teraz ochotę, to strzelenie sobie w łeb, przypatrując się tej sytuacji z boku. Byłem wielce rozczarowany, jak to wszystko się potoczyło, a skwitować całą sytuację mogłem tylko na jeden sposób: głęboko westchnąć i pokręcić głową z politowaniem. Czułem się, jak w jakiejś innej rzeczywistości, gdzie jestem już o dobre dwadzieścia lat starszy. Ciało zmęczone, ale jednocześnie całe napięte jak struna. Niby leżałem, ale wnioskując po płaszczu, który wciąż miałem na sobie, to byłem świeżo po jakiejś wycieczce, więc jeszcze lepiej. Dość niechętnie dźwignąłem się do siadu, wkładając przy tym ręce głęboko w kieszenie płaszcza. Gdyby nie fakt, że z jakiegoś powodu nie ma tutaj ze mną mojego Lenniego, to w zasadzie nawet bym się nie podnosił. Wiem, że gdzieś poszedł i zostawił mnie z tym... Nazywajmy rzecz po imieniu: problemem. Zostawił mnie z tym problemem, do którego nawet sam doprowadził. To jest dopiero szczyt. Aż we mnie zawrzało, gdy tylko to wspomnienie przeleciało przez moją głowę.
- Nie tak to sobie wyobrażałem. - wymamrotałem do siebie, rozczarowanym tonem, jednocześnie wstając już na równe nogi. Przeszedłem się po namiocie, z nudów zahaczając palcami o różne przedmioty. Zaczynając od ubrań, biurka, czy jakiś pudełek, a kończąc na wesołym pluszaczku, który przyprawił mnie o niemały zawał. Ledwo co zdążyłem go dotknąć, a ten jak nawiedzony zaczął wydawać z siebie jakąś wkurzającą i głośną melodyjkę, świecąc przy tym na różne strony w różnych kolorach. Jednak z racji tego, że nie byłem tu sam, to dość szybko złapałem pluszaka do rąk, szukając jakiegoś wyłącznika. Chcąc nie chcąc nie udało mi się nic znaleźć i żeby jakoś przynajmniej rozładować frustrację, jaka się wtedy we mnie zebrała, rzuciłem zabawką o ziemię i przydeptałem z dwa razy butem. Na szczęście to wystarczyło, by ją uciszyć. Gorzej było później, bo gdy tylko powróciła cisza, pojawiły się z nią niemrawe dźwięki dochodzące z kołyski... Wtedy już miałem ochotę, zacząć klnąc pod nosem, gdy tu nagle do namiotu wrócił nie kto inny, jak miłość mojego życia.
- Och, Lennie... - zacząłem, lecz szybko urwałem, zauważając jego skupioną minę i jakieś kartki, które skanował wzrokiem bez ustanku. Z taką poważną miną wyglądał bardzo atrakcyjnie. Aż szkoda, że był czymś zajęty.
- Hm? - podniósł wtedy na mnie wzrok i praktycznie od razu zatrzymał go na mojej stopie, pod którą wciąż był podeptany pluszak. Od razu jakoś tak się wzdrygnąłem i z głupim uśmiechem, chowając dłonie za plecami, kopnąłem zabawkę gdzieś w kąt.
- Oh, a co to tu robi? - spytałem dość głupio, utrzymując uśmiech na twarzy. Lennie ewidentnie był nie w sosie, bo praktycznie nijak na to zareagował. W odpowiedzi tylko mi wzruszył ramionami i jeszcze chwilę oglądał papiery.
- Trzeba je gdzieś schować, bo mogą się przydać przy następnym szczepieniu Yukiego. - oznajmił, składając kartki na pół i na razie kładąc je na biurku. Czyli ta wycieczka była z tym małym pędrakiem i jeszcze do lekarza? Pomyśleć, że mimo wszystko liczyłem na coś bardziej ekscytującego. - W ogóle jak się ma Yuki? - spytał dość cicho, co w zasadzie mnie tylko lekko zirytowało. Po cholerę szepczesz, gdy jesteśmy tu w sumie sami?
- Aha? - odpowiedziałem tylko dość oburzony, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Niech się ogarnie, bo to już przechodzi ludzkie pojęcie.
- O co ci chodzi? - sam już nie wyglądał na zadowolonego, więc bez dyskusji odwróciłem się i chcąc nie chcąc zajrzałem do kołyski, bez żadnego słowa. W środku jakbym się mógł spodziewać, leżało dziecko. Rudowłose z psimi elementami i o dziwo już wcale tak słodko nie spało. Za to próbowało coś zrobić z własną stopą, co jedynie trochę mnie zakłopotało i nasunęło w głowie jedno pytanie: po co? Dopiero po chwili zauważyłem, że ktoś tu mi się przy okazji przygląda, podczas tej dziwnej zabawy. Wielkie błękitne gały wpatrywały się prosto we mnie z wyraźnym zdziwieniem, co u mnie wywołało tę samą reakcję.
- Hej... Co się tak przyglądasz... Ty małe... Cudo. - trochę porażka, bo w sekundę zapomniałem imienia własnego dziecka. Mogłem się nie odzywać, jednak najgorsze było to, że w ciągu tej zupełnej ciszy, jaka później zapadła, zamrugaliśmy oboje w tym samym momencie. Dlatego nie dziwię się, że teraz tu stoję, naprawdę.
Ta sytuacja życiowa woła o pomstę do nieba! A dzieci są niepokojące...
Momentalnie się odwróciłem, opierając się o kołyskę ze wciąż założonymi rękami.
- Nie wiem, czy próba zjedzenia własnej stopy przez tego kosmitę jest oznaką dobrego samopoczucia. - mruknąłem dość głośno, niezadowolonym tonem, śledząc przy okazji ruchy męża, który akurat kończył się przebierać z cichym śmiechem. Pewnie tak zareagował na nazwanie naszego dziecka kosmitą. Cieszę się, że przynajmniej w tej sprawie się zgadzamy.
- Najpewniej jest głodny. Odkąd wyszliśmy, to jeszcze nic nie jadł. - odparł, poprawiając się przed lustrem.
- To świetnie. Zrób coś z tym, a później możemy iść. - oznajmiłem zadowolony, a wręcz podekscytowany. Sam na sam z Leluńkiem — aż trudno powiedzieć, jak długo i jak bardzo na to czekałem.
- Iść? - od razu odwrócił się do mnie z wymalowanym zdziwieniem na twarzy. Od razu wtedy do niego podszedłem, kładąc dłonie na jego ramionach.
- Nie chcesz nigdzie ze mną iść? - spytałem, dość zawiedzionym tonem, ale i tak miałem w planie postawić na swoim. Co to ma w ogóle znaczyć, że mój własny mąż odrzuca moje propozycje? Nie lubię się tak bawić, niestety.
- Chcę, ale teraz nie ma z kim zostawić... - nie dałem mu skończyć, kładąc palec na jego ustach.
- Skoro chcesz, to idziemy tym bardziej. - oznajmiłem z delikatnym uśmiechem, stykając się z nim nosami. - Bardzo się stęskniłem.
(Lennie~? Masz swoją utraconą uwagę XD)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz