Spuściłem wzrok i zacząłem miętosić w palcach materiał koszuli Ozyrys’a. Co ja właściwie lubię robić? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. W domu mojego pana coś takiego jak hobby nie istniało. On był centrum naszego życia. Wszystko zależało od niego. To on podejmował wszystkie decyzje i zarządzał naszym czasem, również tym z pozoru nazywanym “wolnym”. Co mógłbym robić poza treningami? Nie wiem... W czym jestem dobry? Czy w ogóle jest coś takiego?
— Potrafię grać w pokera. — powiedziałem w końcu po dłuższej chwili namysłu. W odmętach mojej pamięci pojawiały się kolejno cztery kolory: kier, pik, karo i trefl. Wachlarz kart, trzymany przez uśmiechniętego chłopaka. Czuję dziwne ukłucie w sercu. Jak mu było na imię? Marco? Chyba tak... Marco...
Dzieciak składa talię kart jednym, szybkim ruchem. Składa dłonie jak do modlitwy, po czym pokazuje swoje zdecydowanie za krótkie linie życia. Jego ręce są puste. Karty zniknęły. Chwilę później znika również chłopak. Biedny Marco...
— I lubię sztuczki magiczne... — dodałem cicho, czując dziwny smutek.
— Ja nie umiem grać w pokera. — stwierdził Ozyrys — Może mnie nauczysz?
— Chętnie. — odparłem z uśmiechem. Nie wiedziałem, dlaczego, ale nagle poczułem dziwne ciepło. Było przyjemne i ogrzewało jak promienie słońca. Przez chwilę wydawało mi się, że emanuje ono od osoby magika.
— A co do sztuczek magicznych, znasz jakieś? — zapytał zaciekawiony. Spuściłem wzrok na swoje dłonie zawstydzony.
— Nie, nie znam. Ja po prostu... lubię na nie patrzeć. — odparłem cicho. Ozyrys przez chwilę milczał. Następnie przysiadł się do mnie i położył dłoń na moim ramieniu.
— Jesteś jeszcze młody. Na pewno nauczysz się tutaj niejednej sztuczki. Pokazałbym ci kilka, ale sam nie jestem w tym najlepszy. — powiedział ze słabym uśmiechem, pocierając przy tym wolną ręką swój kark. Uniosłem na niego wzrok i na chwilę zapatrzyłem się w piękne, fiołkowe oczy chłopaka.
— Jestem pewien, że wkrótce staniesz się najlepszym magikiem na całym świecie. — odparłem. Ozyrys wyglądał na jeszcze bardziej zawstydzonego, ale uśmiechnął się do mnie ciepło. Chwilę siedzieliśmy tak w ciszy, wpatrzeni w siebie, aż nagle magik poderwał się z miejsca.
— Chyba gdzieś powinienem mieć karty. Może zagramy? — zaoferował.
— Czemu nie. — powiedziałem, wchodząc na materac mojego, choć dawniej Ozyrys’a, łóżka i robiąc chłopakowi miejsce naprzeciwko mnie, po drugiej stronie mebla. Magik zaczął kopać w szufladach, przewracając wszystko, co się w nich znajdowało. W końcu znalazł talię kart w małym opakowaniu na dnie trzeciej szuflady. Wrócił z nią do mnie i zajął miejsce naprzeciwko.
Przed rozpoczęciem gry, wyjaśniłem na spokojnie chłopakowi wszystkie jej zasady. Natłok informacji jednak dość szybko go przytłoczył, więc poprosiłem o notes i coś do pisania. Gdy Ozyrys podał mi obie te rzeczy, rozpisałem ołówkiem wszystkie zasady na stronach notesu, po czym podałem go mu, żeby sam je sobie odczytał i przyswoił. Kiedy skończył, rozpoczęliśmy grę próbną, żebym mógł jeszcze raz wytłumaczyć mu wszystko na bieżąco podczas gry.
Ozyrys okazał się być dobrym uczniem i wkrótce mogliśmy zagrać już na poważnie. Nie wiem, czy to gra czy luźna rozmowa wciągnęła nas tak bardzo, że przeznaczyliśmy na pokera cały nasz czas wolny.
— Dlaczego uciekłeś? — zapytał magik w pewnym momencie, poprzedzając pytanie chwilą ciszy. Uniosłem na niego wzrok. Uratował mnie, traktował jak równego sobie i troszczył się o mnie, dzielił się ze mną wszystkim, co posiadał i jak dotąd nie pytał o nic, szanując moją prośbę oraz prywatność. Dla tych powodów postanowiłem zrobić wyjątek i zdradzić swoją tajemnicę Ozyrys’owi, wierząc, że potrafi jej dochować.
— Najpierw przysięgnij. — powiedziałem unosząc prawą dłoń, a następnie jej mały palec. Magik spojrzał na mnie zaskoczony, ale po chwili uśmiechnął się i splótł mały palec swojej prawej ręki z moim.
— Przysięgnij, że wszystko, każdy sekret, jaki usłyszymy i wypowiemy w tym wozie, pozostanie wyłącznie między nami. — dokończyłem, patrząc chłopakowi w oczy. Ozyrys, usłyszawszy to, spoważniał i mocniej ścisnął nasze palce.
— Przysięgam. — powiedział, również patrząc mi w oczy. Puściłem jego dłoń i westchnąwszy cicho opadłem na poduszkę, opartą o zagłówek łóżka.
— Faceci, którzy przyszli na teren cyrku to Mark i prawdopodobnie, jego przydupas, David. Obaj pracują dla faceta, od którego uciekłem, naszego pana. — zacząłem.
— Pana? — Ozyrys uniósł brew zdziwiony.
— Jesteśmy jego niewolnikami. Mark’a i David’a kupił na wakacjach w Amsterdamie. Mnie... właściwie nawet nie wiem, gdzie. Nie wiem, czy byłem zbyt mały by to zapamiętać, czy jestem dzieckiem kogoś z jego niewolników. W każdym razie, odkąd pamiętam, jestem jego niewolnikiem. — wyjaśniłem, odruchowo wzruszając ramionami. Magik słuchał w milczeniu.
— Całe życie byłem na jego zawołanie. Jeśli coś mu się nie spodoba, jest bardzo surowy. Ci, którzy nie wykonują jego poleceń lub łamią zakazy, marnie kończą. Ci szczęśliwsi trafiają do trumny, a ci mający pecha, w inne, znacznie gorsze miejsca. — westchnąłem, wspominając wszystkich znanych mi niewolników i niewolnice, którzy odeszli.
— Wielu z nich mi zazdrościło. Pan obdarzał mnie specjalnymi względami i zawsze zabierał ze sobą. Nikt jednak nie wie, jak to jest być czyjąś ozdobą, salonowym pieskiem, który zawsze ma siedzieć cicho, pięknie wyglądać i nigdy nie może opuścić swojego pana, któremu winien jest wdzięczność i miłość aż po grób. Nikt nie wie, jak to jest żyć pod ciągłą presją, być stale obserwowanym przez tego, który zabija dla kaprysu. — na chwilę przerwałem, by uspokoić drżące dłonie.
— Rodziców nie znam lub nie pamiętam. Nie wiem, czy dalej żyją ani kim byli. Nigdy nie chodziłem do szkoły. Uczyły mnie niewolnice. Część z nich od dawna leży pod ziemią, a reszta sprzedaje się za grosze w najtańszych burdelach... Pan ma słabość do takich miejsc. Wszystko mu jedno, dziewczyna czy chłopak. Wiek też nie gra roli. Najbardziej jednak gustuje w młodzieży. — powiedziałem i uniosłem wzrok na magika — Teraz już wiesz, dlaczego uciekłem. Hodował mnie jak świnię na rzeź, żeby zaspokoić swoje chore fantazje. Powiedział, że nie chciał tego robić, zanim nie stanę się mężczyzną. Prawdziwy dobrodziej, co? Jednak, jako że dowiedziałem się o wszystkim rok lub dwa wcześniej, uznał, że jednak nie zrobi mu to większej różnicy. — prychnąłem śmiechem, mimo że nie było to dla mnie ani trochę zabawne — Teraz już znasz prawdę. — zakończyłem, odrzucając karty na koc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz