Biegłem ile sił w nogach. Nie miałem pojęcia przed czym uciekałem, ale widok studni w moim lesie, której nigdy tam nie było, był... niepokojący. Ponad to moje znaki zaświeciły stanowczo za mocno w jednym momencie, zawsze jest to o wiele spokojniejsze zjawisko. Coś było nie tak. Coś stanowczo nie grało.
Myślałem, że byłem już cyrku. Znałem ten las na pamięć, każde drzewo, każdy skrót, a tym bardziej drogę do cyrku. Więc dlaczego kiedy powinienem być już na polu namiotowym, dalej znajdowałem się w lesie? Nie różnił się on niczym od mojego drzewostanu, z tą różnicą, że ciągnął się w nieskończoność. Albo to ja krążyłem w kółko.
Odczuwałem narastającą niepewność, a wkrótce strach, że się stad nie wydostanę. Znaki nie świeciły, czułem się dziwnie słaby. Nie zauważyłem nawet, kiedy ptaki ucichły, a razem z nimi każda zwierzyna. Las był pusty. A on nigdy nie jest pusty. Zawsze coś w nim jest, nawet najmniejszy robaczek, gryzoń, ptaszek. Nawet w spalonym do cna lesie wciąż biegają robaki oraz wiatr. A to miejsce było pozbawione nawet wiatru. To nie był mój las.
Gdy się odwróciłem, znowu znajdowałem się przy studni. Wokół panowała martwa cisza, w której słyszałem jedynie swoje bicie serca. Nie mogłem się poruszyć. Kiedy usłyszałem dźwięk charakterystyczny dla małej kropelki wody spadającej do naczynia, wypełnionego cieczą, moje ciało zostało sparaliżowane. Ten dźwięk dochodził ze studni, jakby była żywa. Dźwięk się powtarzał, miałem wrażenie, że nawet narastał.
- Przepraszam - słysząc piskliwy głosik tuż obok nie, krzyknąłem, jednocześnie odskakując na bok. Moim oczom ukazała się malutka dziewczynka z jasnymi włosami splecionymi w warkocz. Miała na sobie długą, białą sukienkę. Wyciągnęła w moją stronę rączki. - Zimno mi. Przytulisz mnie? - dokończyła. Serce waliło mi jak szalone. Z początku nie rozumiałam o co chodzi, ale kiedy w końcu udało mi się przykucnąć na kolanach, by móc wzrostem równać się z dzieckiem, przypomniałem sobie, że przypominała to jedno z dzieci, które spotkałem ponad dwa lata temu. Wtedy też poznałem Riddle'a.
- Kim jesteś? - zapytałem szeptem, ponieważ nie miałem odwagi mówić głośniej, jakbym bał się, że zniszczę tę martwą cisze. Dziewczynka zamiast mi odpowiedzieć, zaczęła płakać. Przestraszony tym bardziej, wyciągnąłem do niej ręce, aby ją przytulić, ale kiedy dziewczynka rzuciła mi się w ramiona, przeleciała przeze mnie. Była duchem. Znowu zaczęła płakać, a to przyciągnęło pozostałe duchy. Wokół mnie pojawiały się kolejne dzieci, odziane w białe suknie, patrzące na mnie albo smutnymi, albo obojętnymi oczami. Strach momentalnie gdzieś zniknął. - Kim jesteście? - zapytałem ponownie. Jakiś chłopiec podniósł płaszczącą dziewczynkę i ja przytulił. Ta powoli się wyciszała.
- Ofiarami Riddle'a - powiedziała najwyższa dziewczyna, która wyglądała na jakieś szesnaście, może mniej, lat. Podszedłem do niej i się jej przyjrzałem, tak samo pozostałym. Żadne z nich nie wyglądało, jakby ucierpiało fizycznie.
- Co to za miejsce? - w odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami.
- Pomożesz nam? - zapytała.
- Jak? - znowu nimi wzruszyła. - Co mam zrobić?
- Zabrać nas stąd - odparł chłopiec, trzymający płaczącą dziewczynkę, która już otarła policzki i wbijała we mnie swoje blade oczka.
- Ale jak? - milczały. One też nie wiedziały. - Jak wrócę do cyrku? - wszystkie dzieci wskazały palcem w jednym kierunku, na studnie. Przełknąłem głośno ślinę. - Mam do niej wskoczyć? - podszedłem powoli do niej. Nikt się nie odezwał, więc odwróciłem w ich stronę głowę, aby dały mi jakiś znak, ale ich tam już nie było. Zamiast tego usłyszałem dobiegający ze studni śmiech. Mój śmiech.
Vivi? Albo Riddle?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz