Operacja: Spalony namiot. Czas: środa, popołudnie. Zadanie: zbadać miejsce zdarzenia. Cel: dowieść, że o nie ja byłem podpalaczem.
Nic prostszego, prawda?
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
Moja natura sama kazała mi dostrzegać negatywy całej sytuacji, dnia, położenia. Krople deszczu opadały na ziemie tak jak zawsze, a jednak mi się wydawało, że opadały z ogromnym hukiem. Byłem cały zestresowany, dlatego wszystkie dźwięki brzmiały głośniej. Wszystko dudniło z rytmem mojego rozdrażnionego serca. Jednak mimo wszystko, ten nieszczęsny deszcz okazał się pomocny, ponieważ większość ludzi wolała się ukryć przed nim, pozostawiając mnie samego po środku tej ulewy.
Przemierzając cyrk, zastanawiałem się, jak to wszystko potoczy się dalej. Znajdę coś? Jakiś przedmiot identyfikujący podpalacza? A może Vogelowi udu się czegoś dowiedzieć? Może przypadkiem dowie się, kim jest oprawca, a może pozna jego wspólnika? Chciałby. Naprawdę chciałbym mieć to z głowy. Tak się zamyśliłem, że nie zauważyłem, że znalazłem się już na miejscu. Westchnąłem. Nie sądziłem, że to aż tak źle wyglądało. Wyobrażałem sobie podpalony w połowie namiot, w którym ogień wypalił parę dziur i może wejście. Sądziłem, że większość rzeczy zostanie zachowanych, ale z niego prawie nic nie zostało. Konstrukcja w połowie się poddała i materiał, z którego był zrobiony namiot, w większości po prostu leżał na ziemi. Przełknąłem ślinę. Właścicielka prawdopodobnie straciła wszystko, tak samo jak ja straciłem wiarę, że znajdę tu cokolwiek przydatnego.
Ale nadzieja umiera ostatnia, prawda?
Przetarłem ręce, gotowy do roboty. Rozejrzałem się jeszcze wokół siebie, upewniając się, że nikt mnie nie obserwuje, po czym wślizgnąłem się pod część namiotu, jaki pozostał przy „życiu”. Śmierdziało w nim spalenizną, a wszystko, czego dotknąłem, praktycznie rozpadało się w rękach. Było ciemno, więc wyciągnąłem telefon i zapaliłem latarkę. Zobaczyłem tylko ubrania, skrzynię, materac i spalone książki. Zacząłem wszystko przegrzebywać. Przerzucałem ubrania na boki, sprawdzałem rozpadające się w rękach książki, zajrzałem do pustej skrzyni i wywaliłem materac do góry nogami. Pusto. Żadnych śladów. Na moment usiadłem i wsłuchałem się w otoczenia. Deszcz nie ustępował, a nawet był coraz silniejszy. Nagle zapragnąłem się rozpłakać, tu i teraz poużalać się nad swoim losem i poddać się. To było takie proste. Prostsze niż ucieczka. Kiedy mokra ciecz spłynęła mi po policzku, natychmiast wytarłem oczy i zmarszczyłem czoło. Nie zamierzałem płakać. Nie w tym miejscu, tutaj ktoś mógłby mnie usłyszeć, albo co gorsza, zobaczyć. Nie byłem tutaj bezpieczny, dlatego podniosłem się na równe nogi i spojrzałem na porozrzucane ubrania. Jeśli Diane tu wróci, na pewno zrozumie, że ktoś tutaj grzebał. Chcąc w jakimś stopniu to ogarnąć, zacząłem kopać wszystkie rzeczy na ich pierwotne miejsce. Po chwili usłyszałem cichy brzdęk, a coś zabłysnęło w świetle latarki. Skierowałem na to swój wzrok. Było małe. Podszedłem i się schyliłem. Była to zapalniczka, ale nie byle jaka. To była moja zapalniczka. Rozpoznałem ten biały wzór na granatowym tle. Ktoś mógłby pomyśleć, że mogła należeć do każdego, kto ją kupił w tym samym miejscu, co ja, czyli w sklepie monopolowym na rogu, ale ta sztuka, jak wszystkie moje zapalniczki, miały pogryziony spód – tak, gryzłem zapalniczki gdy się nudziłem, jakoś nie potrafiłem się tego oduczyć – a na dodatek jakiś tydzień temu ją zgubiłem.
Teraz chociaż wiedziałem, że to nie był przypadek i ktoś próbuje mnie wrobić. To chyba, że ktoś przypadkowo mnie wrabia, nie wiedząc o tym, ale to już jest mało prawdopodobne.
<Vogel? Mam pierwszy ślad>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz