Nie spodziewałam się, że to akurat on stanie w moich drzwiach, przynajmniej, jeszcze nie teraz. Krążące plotki nie wróżyły mu szybkiego wejścia na estradę, nie było więc powodu, dla którego miałby chcieć ode mnie cokolwiek związanego z występem. A skoro nie to było jego celem, musiało chodzić o całkiem coś innego. Spokojnie zlustrowałam go wzrokiem, zastanawiając się jaką taktykę powinnam obrać wobec niego. To nie był już Chevalier Irenejus von Urach, Bestia Północy, która zostawiała za sobą krwawy ślad, gdziekolwiek by poszła, a którą zmuszona byłam omijać szerokim łukiem, za co aktualnie jestem wdzięczna bratu. Tak samo ja tutaj też nie byłam dłużej arystokratką, dzieckiem rodziny szlacheckiej, nie byłam Leonide Carabia Foix więc żadne dobre wychowanie ani maniery nie były ode mnie wymagane. Nie było mowy o jakiejkolwiek dworskiej etykiecie, zwłaszcza że to ona mogła nakierować mężczyznę na moje pochodzenie, najzwyczajniej w świecie mnie wydać, a ja nie zamierzałam do tego dopuścić. Wręcz przeciwnie, w jego obecności powinnam doskonale hamować wszelkie przejawy ogłady szlacheckiej, której z pewnością nie będzie się dało, ot tak z łatwością wykorzenić po tylu latach nauki.
Gdy nużąca cisza przeciągała się jak dla mnie zbyt długo, chrząknęłam, dając mu do zrozumienia, że nie mam dla niego całego dnia
— Witaj, nazywa... — szybko weszłam mu w słowo, jeśli brak taktu przekreśliłby jakiekolwiek podejrzenia skierowane w moją stronę, byłam gotowa, co mogło nie być takie proste jak mi się wydawało, udawać ostatniego prostaka, byleby nie rozpoznał mojej tożsamości. Plotki rozchodzą się dużo szybciej, niż ktokolwiek by sobie tego życzył, a te dotyczące mojej rodziny ciągnące się za mną jak cień negatywnie wpływały na opinię dotyczącą mojej osoby, a mnie odpowiada aktualne miejsce pobytu, właściwie miejsce nieograniczonego ludzkiego zasobu.
- Nie interesuje mnie to, kim jesteś, tylko to, czego ode mnie oczekujesz. I jak dużo swojego czasu będę musiała ci poświęcić, zanim uwolnisz mnie od uciążliwego obowiązku bycia gospodarzem — Zamiast odpowiedzieć, od razu wyciągnął w moją stronę małe zawiniątko, które sprawnie, ale ostrożnie rozpakowałam. Widząc, co zawiera, bez zwłoki z powrotem je zawinęłam, jeśli moje domysły są prawdziwe, w moje ręce wpadł najprawdziwszy biały kruk. Wszelkie opory i moja niechęć nie miały najmniejszego znaczenia w obliczu tego co trzymałam w dłoni, bez słowa zrobiłam przejście, zapraszając do środka mężczyznę, domyślałam się, co go do mnie sprowadziło. Wskazałam mu fotel, na którym mógł usiąść na tyle daleko, żebym mnie nie rozpraszać w czasie pracy, jednak wystarczająco blisko by widział, co robię.
— Potrzebuję upewnić się, ile topaz jest wart — na pierwszy rzut oka faktycznie można było stwierdzić, że to żółty topaz. Intensywna barwa, idealny szlif, osadzone w bogato zdobionej broszce. Zapaliłam lampkę przy stole, na którym stała solidnie powiększająca lupa i inne przedmioty potrzebne w sztuce jubilerskiej. Stolik szkła powiększającego zajmował akurat jeden z agatowych kolczyków, pasujący do kamei, odziedziczonej po babce dumnie przypiętej tuż pod moją szyją. Na jego miejscu szybko położyłam zawiniętą błyskotkę, wcześniej odkładając go w bezpieczne miejsce.
Pierwsze co sprawdziłam to połysk i przejrzystość, metal, w którym był umiejscowiony, utrudniał osąd, jednak wprawne oko nie powinno mieć najmniejszego problemu. Kamień był czysty, nawet w znacznym powiększeniu praktycznie nie było widać skaz, a te ledwie widoczne tylko potwierdzały jego naturalne pochodzenie. Kształt łzy wydobywał wybitny blask, biorąc pod uwagę wielkość, jeśli tylko oczywiście okaże się prawdziwy, będzie miał koło 15 karatów. Iglicą pewnie przerysowałam po powierzchni kamienia. Topaz jest na tyle twardy, że po tym nie miało prawa być nawet najdrobniejszej rysy, niewiele jest materiałów, które są w stanie uszkodzić minerał, który ma ósmy stopień w skali Mohsa. Mimo tych cech ten kamień to z pewnością nie był topazem, czego chwilowo nie zamierzałam zdradzać. Regularna budowa, gdzie wszystkie osie są sobie równe, nijak nie pasowała do tej miodowej kosztowności. Tak samo kąt między fasetkami nie był tym charakterystycznym dla tego kamienia, a spory rozmiar dyspersji był wręcz żartem. To wszystko, razem ze znacznie wyższym współczynnikiem załamania światła wyraźnie wskazywało, że nie może to być topaz.
— Topaz ma charakterystyczny, rombowy układ krystalograficzny, gdzie wszystkie jednostki osiowe są różnej długości, jednak kąty między osiami dają 90 stopni. Jest to, zaraz po jednoskośnym, jeden z najbardziej popularnych układów. Zazwyczaj ma szlif fasetkowy, dobrany kąt między fasetkami jednoznacznie mówi o rodzaju kryształu, z jakim mamy do czynienia. Jeśli będzie on nieodpowiedni, kamień straci swój pożądany blask. Dodatkowo odpowiednio wykonany szlif potrafi sprawić, że kamień wydaje się większy niż inne kamienie o tej samej masie — Wzięłam jedną z książek stojącą na wiszącej półce nad stołem i właściwie z pamięci kartując ją, otworzyłam na odpowiedniej stronie, by mógł zobaczyć, o czym mówię. Kątem oka zarejestrowałam ruch, mężczyzna wziął ostrożnie wolumin i z powrotem zajął swoje miejsce.
— Jest to stosunkowo nowa biżuteria, przynajmniej sam łabędź, czasu szlifowania kamienia choćby przybliżonego, nie jestem w stanie podać. Wykonany z białego złota, które jest dość nowym wynalazkiem, jest twardszy, wymaga większego wysiłku przy tworzeniu, co podnosi jego wartość. To pallad zwiększa jego wytrzymałość, za czym idzie zwiększenie ceny, chociaż bywają też tańsze zamienniki — przez szkło powiększające dokładnie obejrzałam metal, z którego była wykonana broszka — Widać jednak, że ktoś nie wykonał projektu drobiazgowo, jakby pospiesznie, niestarannie i wręcz niechlujnie. Białe złoto, dużo cenniejsze niż srebro już gołym okiem powinno dać się rozróżnić nawet przez zwykłego laika, a w tym przypadku nie ma o tym mowy. I nie dbano o niego w należyty sposób, zmatowienie, rysy, zabrudzenia to ewidentne zaniedbania. Podejrzewam także fatalne przechowywanie. Jest to aż dziwne, zważywszy na kamień, który go zdobi. Poprzedni właściciel musiał nie znać jego nawet przybliżonej wartości — ponownie pochyliłam się niżej nad lupą, manewrując broszką w dłoni. Nie dbałam o to, czy interesował go mój wywód. O kamieniach mogę mówić godzinami, tylko mało kto chce słuchać, a każdy inny temat nie był dla mnie na tyle pasjonujący, by zajmować sobie czas rozmową z drugą osobą. Wszyscy, a właściwie znakomita większość jest beznadziejnie nudna i przewidywalna, interesuje ich tylko efekt końcowy czy wartość, by można się było szczycić kolorową i cenną błyskotką. Tak długo jak mi nie przerywał, ani nie poganiał, tak jak robili ci, którzy mieli za nic jubilerski kunszt, nie widziałam powodu, dla którego miałabym przestać opowiadać.
— Ciężko mi w tym momencie stwierdzić, jaka dokładnie tu jest domieszka. W przypadku białego złota jego najwyższa próba nie oznacza najwyższej wartości. Potrzebuję więcej czasu, żeby ustalić dokładną szacowaną cenę broszki. I przede wszystkim wyciągnąć kamień z tej mizernej twórczości jubilerskiej, która mimo materiału, z którego została wykonana, tylko obniża wartość klejnotu, zdecydowanie polecam sprzedanie złota osobno — gładko mijając się z prawdą o rodzaju zdobnego minerału, praktycznie cały czas byłam pochylona nad lupą, żeby nie mógł nic wyczytać z mojej twarzy. Kamień był warty dużo, zdecydowanie więcej niż zapewne podejrzewał, a żeby potwierdzić swoje przypuszczenia, wystarczyło, że spojrzę na numer na rondyście, pod warunkiem, że nie będzie on spiłowany i który aktualnie skryty jest pod złotem. The Orange, tak najprawdopodobniej się nazywał ten pomarańczowy diament, zwykła prosta nazwa miała podkreślić niezwykłość brylantu, był on największym z tych pomarańczowych, jaki do tej pory udało się wydobyć. Miałam już wcześniej okazję oglądać go z bliska, na aukcji, gdzie został zakupiony przez jednego z kolekcjonerów, dlatego jeden rzut okien pozwolił mi przypuszczać, co trzymam w dłoni. Tego klejnotu nie powinno tu być, swojego czasu krążyły pogłoski, że został skradziony, mimo to właściciel stanowczo temu zaprzeczył, ucinając wszelkie spekulacje. A jednak właśnie ten brylant leżał teraz na moim stole, błyszcząc i kusząc z każdą chwilą coraz bardziej. Zdawałam sobie sprawę, że powinnam to zgłosić. Mimo że nie było oficjalnego śledztwa, bo nikt nigdy nie zgłosił kradzieży, a ja nie miałam pewności, że to właśnie on, taka błyskotka nie była czymś powszechnym, więc szansa, żebym się myliła co do niej, była niezwykle mała. Zakupiony przed kilkoma laty przez kolekcjonera, znawcę, osobę, która nie dopuściłaby do doprowadzenia biżuterii do takiego stanu. Co prawda litewski książę lub ktoś z jego rodziny mogli odkupić go i uciekając z pałacu, spadkobierca wziął ze sobą, co także mogło tłumaczyć jego stan, jednak nie szukałby wtedy informacji o nim, wiedziałby, czego jest posiadaczem. To, co powinnam, a to, co robię to często znacznie odbiegające od siebie rzeczy. Dużo bardziej opłacalne było, przynajmniej tymczasowo, zatrzymać tę informację dla siebie i nie dzielić się nią z mundurowymi. A nuż, książę litewski okaże się wyjątkowo skłonny do pertraktacji i choć być może nie do końca z własnej woli szczodrze się zrewanżuje za mój przejaw dobrej woli i wstrzemięźliwości w głoszeniu plotek.
— Ile dni będzie potrzebne do wyceny? — z jego jednakowo mroźnego głosu nie mogłam zbyt wiele wywnioskować, cały czas fasada chłodu była utrzymywana, która dokładnie ukrywała wszystko to, co się za nią kryło, wszystko to, co chciałam i zamierzałam wywlec na światło dzienne. Siedział niczym marmurowy posąg, wyprostowany i dumny, tylko czasem przerzucający kartki książki, zupełnie jakby te lata poza zamkiem nie złamały jego książęcego ducha i nie zmieniły jego arystokratycznych nawyków. Przynajmniej tak to wyglądało z zewnątrz. Zastanawiające jest ile z tego jest grą, sztucznie podtrzymywanym blichtrem, który nijak ma się do rzeczywistości. Maską, która ma oszukać otoczenie, ale też jego samego.
— Kilka dni, jeśli wszystko ma być zrobione tak, jak powinno. Jeśli jednak liczy się czas, do jutra powinnam sporządzić wstępne oszacowanie — To że chwilowo nie zamierzałam referować stójkowym o cennym przedmiocie w rękach księcia, nijak miało się do kwestii wyprowadzania jego osoby z błędu. Czy powinnam nadal trzymać go w przekonaniu, że kamień zdobiący łabędzia jest topazem? Moja decyzja mogła zaważyć na całej przyszłości, planie, który misternie układałam od momentu gdy Chevalier Irenejus von Urach pojawił się w cyrku. Z jednej strony, gdybym nie zdradziła prawdziwej wartości biżuterii, mogłam śmiesznie łatwo go odkupić od niego, nawet nie musiałam się starać, by szukać wymówki, w końcu jestem jubilerem. Jednak gdyby mój nieuczciwy zabieg wyszedł na jaw, mogłam stracić coś co dużo bardziej mnie interesuje, coś znacznie cenniejszego niż pieniądze czy nawet ten diament, coś, czego nie będzie dało się tak łatwo odzyskać. Należało to dobrze przemyśleć, przeanalizować wszystkie wady i zalety, a na koniec wybrać najrozsądniejszą oraz najbardziej opłacalną opcję.
A gdyby tak całkiem odwrócić role? Sprawić, by to spadkobierca tronu, który do tej pory miał wszystko podane na srebrnej tacy, na skinienie jego palca poczuł oddech niefortunnego fatum na karku. Żeby osaczony nie mając zbyt wielkiego wyboru, musiał polegać na mnie i na moim widzimisię? Na razie tylko zaszachować, przygotować grunt do czegoś znacznie większego, by w odpowiednim momencie doprowadzić do ostatecznego mata.
— Nie wnikam, w jaki sposób się tutaj znalazł, nie chcę tego wiedzieć i nigdy nie będę o to pytać. Zwłaszcza jeśli ów przedmiot, może i niezauważalnie, ale jest zalany krwią — brak reakcji niespecjalnie mnie zdziwił, jednak musiałam spróbować. Mój drobny fortel, małe kłamstwo nie mogło być aż tak szkodliwe, a niezmiernie ciekawa byłam czy chociaż na moment straci swoje opanowanie.
— Znaleźliśmy się w punkcie, w którym wszystko zależy od ciebie i twoich planów. Jeśli zamierzasz go sprzedać, pomogę ci w tym. Jako że nie należy to do zakresu moich obowiązków jako jubilera cyrkowego, a dopiero dziś się poznaliśmy, nie widzę powodu, dla którego miałabym oddać ci taką przysługę za darmo, zwłaszcza że może to być dość kłopotliwe i niewygodne. Czysto teoretycznie powinnam wezwać władze, żeby zajęli się tą sprawą, bo wiem, że ta błyskotka jest kradziona. Proponuję ci jednak układ korzystny dla naszej dwójki, a z pewnością korzystniejszy dla ciebie niż perspektywa nieprzyjemnego i dłużącego się śledztwa, nie tylko policyjnego. Złoto mnie kompletnie nie interesuje, cały zysk, jaki za niego dostanę, będzie twój. Jednak oczekuję połowę udziału w kamieniu — zwykle unikałam rozmów, tym razem nie zamierzałam dać dojść do słowa księciu. Zależało mi, żeby poznał moją ofertę, zanim ją bezmyślnie odrzuci. Połowa tego diamentu mi zdecydowanie wystarczy, oczywiście, że tak. Nie zależało mi, żeby mieć na własność cały, ten piękny kamień mieniący się blaskiem tysiąca refleksów. Kamień hipnotyzujący, wręcz krzyczący, żeby tylko po niego sięgnąć i ukryć by nikt go nie znalazł, by był tylko mój. A był przecież tak blisko, zaciskałam na nim swoje palce, czułam przyjemny ciężar, ale też chłód na skórze.
Musiałam się otrząsnąć, mając do czynienia z cwanym lisem, trzeba być jeszcze cwańszym, nie mogłam dać się omamić przez co prawda nie taki zwykły, ale jednak kawałek węgla, a skoro postawiłam wszystko na jedną kartę, należało mieć się na baczności. Zaszczute zwierzę zwykle atakuje, by się wydostać.
— Będziesz potrzebował kogoś, kto się na tym zna i wie, w jaki sposób sprzedać coś, z czym lepiej się nie afiszować. Beze mnie więc twoja przyszłość nie rysuje się w zbyt optymistycznych barwach. W tym momencie o miejscu pobytu broszki wie tylko nasza dwójka, przy czym powinno ci zależeć, żeby utrzymać ten status quo, w oczywisty sposób ograniczamy przepływ informacji. Jeśli jedna strona zdecyduje się obarczyć tą drugą odpowiedzialnością, wszystko będzie czyste i klarowne. Jeśli jednak w tym momencie pójdziesz do kogoś innego, dołączysz kolejną zmienną, a prawdopodobieństwo fiaska wzrośnie, więcej słabych punktów, które mogą skrewić. I im więcej osób będzie wiedziało, tym bardziej uciążliwe i kłopotliwe się stanie posiadanie tej broszki. Nawet jeśli spróbujesz sprzedać ją pokątnie w czarnej strefie, wieści szybko się rozniosą, a to z pewnością nie przysporzy ci potencjalnych kupców. Nikt nie lubi być okradany z tak drogich przedmiotów, a kolekcjonerzy z bliskiego wschodu są wyjątkowo nieprzyjemni w stosunku do osób, które przywłaszczają sobie ich dobra — mógł sobie być osławioną Bestią Północny, jednak nawet on nie chciał wchodzić z nimi w waśnie. Takie scysje jeszcze dla nikogo nie skończyły się pomyślnie, on zapewne nie byłby wyjątkiem.
— Zakładając, że faktycznie niewątpliwy szczęśliwiec, do którego się udasz, pomoże ci, co wcale nie gwarantuje ci poufności ani pewności, że wybraniec ten w odpowiednim momencie nie wykorzysta twojej niefortunnej sytuacji, zostaje niewygodna kwestia mojej osoby. Musiałbyś się mnie pozbyć lub w jakiś inny sposób uciszyć. Ale nie zrobisz tego, bo oboje doskonale wiemy, że jestem ci w tym momencie potrzebna. Gdyby tak nie było, nie przyszedłbyś do kogoś, kogo nie znasz. Wyglądasz na inteligentnego, powinieneś zrozumieć, że jestem najkorzystniejszą, zdecydowanie najbezpieczniejszą i tak właściwie jedyną opcją oferującą ci powodzenie zysku. Poza tym jestem na miejscu tuż pod twoim nosem, możesz patrzeć mi na ręce i szybko reagować, gdyby sprawy, mówię czysto teoretycznie, przybrały nieoczekiwany obrót i potoczyły się całkowicie niezgodnie z twoimi oczekiwaniami — Diament należało pociąć na kilka, a nawet więcej zdecydowanie mniejszych. Niestety odbije się to kosztem wartości, która i tak jest niebotyczna. Za to będzie dużo bezpieczniejsze i prostsze. Wielkość diamentu w karatach ma wpływ na cenę, ale to szlif i czystość są najważniejszymi parametrami. Diamenty, które mają mniej niż pół karata, nie posiadają swoich numerów ani certyfikatów, nie da się udowodnić, że pochodzą z lewego źródła. Gdyby spróbował go sprzedać w całości, od razu zaczęłyby się niewygodne pytania, a od nich bardzo łatwo dojść do prawowitego nabywcy, pomijając rzadkość takiego pomarańczowego i niezwykle dużego brylantu, chociażby po numerze identyfikacyjnym. Dodatkowo zwróciłby na siebie uwagę nieodpowiednich osób, a informacja szybko obiegłaby pół świata i dotarła do właściciela.
Uśmiechnęłam się pod nosem, mężczyzna nie miał zbyt dużego wyboru. Mógł albo zgodzić się na układ ze mną, albo próbować szczęścia w innym miejscu nie mając pewności, co do mojej lojalności, a ja, jeśli tylko będę miała taką fantazję, bez skrupułów zgłoszę nietypową obecność diamentu w cyrku odpowiedniej instytucji. Przekręciłam obrotowe krzesło w jego kierunku, kładąc łokieć na bocznym oparciu, a policzek na zaciśniętej dłoni.
— Tak więc czekam na twoją ofertę, bez tego w tym momencie nie powiem ci nic więcej. Niemądrze jest pozbywać się wszystkich asów na samym początku, nie sądzisz?
Chevalier? On fait affaire ou pas?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz