Obudziłem się w nocy z potężnym bólem głowy. Zgadywałem, że powodem tego był ciągły stres, jaki przeżywałem od krótkiego czasu, a dokładnie od dnia spotkania Lacie. Spojrzałem na sygnet, który mi dała, aby zatrzymać skutki klątwy. Patrząc na niego, zadawałem sobie pytanie "Dlaczego po prostu nie ściągnęła zaklęcia?". Chociaż nie mówiłem tego głośno, domyślałem się dlaczego: w ten sposób stawałem się jej niewolnikiem, bardzo lojalnym i skorym do zrobienia wszystkiego, czego chciała. Jeśli mi go odbierze, ból przywoła żywioł, a żywioł spowoduje kolejne problemy, a tego nie chciałem. Nie chciałem również być jej sługusem, miałem już swoje obowiązki związane z cyrkiem oraz Doll'em i mimo, iż znajdowałem czas na zadania od szefowej, nie chciałem być niewolnikiem. Owszem, byłem sprawcą podpalenia jej lokalu i tym sposobem dałem jej dobry argument do posadzenia mnie przed sądem, ale podświadomie wiedziałem, że gdyby stać mnie było na równie dobrego prawnika, a może i nawet lepszego, wygrałbym sprawę w sądzie. Podpalenie było niezamierzone, wywołane klątwą po dotknięciu przedmiotu w sklepie i gdyby odpowiednio zareagowała, zaklęcie to by mogła usunąć, jej sklep by nie spłonął i wszyscy byliby szczęśliwi.
Rozmyślając nad tym wszystkim, sięgnąłem do najniższej półki, z której wyciągnąłem tabletkę na ból głowy. Popijając ją wodą, zastanawiałem się, czemu wtedy nie zareagowała. Nie mogła? Nie potrafiła? Gdy kładłem się spać z powrotem, doszedłem do wniosku, że jej nie zależało na tym sklepie, a ja miałem zwyczajnego pecha.
Prawie się spóźniłem. Wstałem godzinę później niż zamierzałem. Doll właśnie się budził, gdy zobaczył, jak na szybko ubierałem czyste ubrania i wybiegłem z namiotu, nie zachodząc nawet do bufetu na śniadanie. Dzięki odmówieniu sobie jedzenia, zdążyłem do niej na czas. Znajdowała się w swojej przyczepie i wyglądała, jakby była na nogach już od co najmniej dwóch godzin. Gdy wszedłem do środka, dziewczyna zignorowała moje przybycie. Jej oczy przeglądały jakieś papiery na stoliku. Co chwila marszczyła brwi i zmieniała pozycję kartek. Nie wiedząc co mam ze sobą zrobić, ale też nie chcąc jej przerywać, ruszyłem wgłąb przyczepy i pozwoliłem sobie usiąść na wysokim krzesełku bez oparcia. Gdy zaskrzypiało, dziewczyna pozostała bez ruchu, ale się odezwała.
- Nie przyszedłeś tu, by siedzieć - wstałem na równe nogi, słysząc, jak coś mi w kolanach zaskrzypiało. A może to było krzesło?
- Więc co mam robić? - spytałem trochę niepewnie. Miałem wrażenie, że przebywałem w tym miejscu nie z człowiekiem, ale z lwem, a raczej lwicą. Lepiej jej nie przeszkadzać, ale z drugiej strony należy słuchać, czego chce, bo inaczej twoja głowa wyląduje na talerzu.
Po zadaniu pytania dopiero teraz na mnie spojrzała. Jej oczy były chłodne, a mina poważna. Czułem się taki mały i przygnieciony jej osobą.
- Przejmiesz dzisiaj moje obowiązki - zaczęła mówić. - Ze stajni zabierzesz moje ozdoby, a Smiley powie ci, jakie są potrzebne na następny występ. Idź do Shuzo, on też chciał jakąś biżuterię do ubrań, ale nie zapisałam. Wszystkie ozdoby znajdziesz z tyłu przyczepy - wyjaśniła, na koniec dodając, że jeśli cokolwiek ulegnie chodźby najmniejszemu uszczerbku, pożałuje tego. Kiwając głową, wyszedłem z przyczepy i skierowałem się do namiotu Smiley.
Akrobatki nie zastałem w domu, dlatego stwierdziłem, że najpierw zawitam do Shuzo, który zazwyczaj był u siebie. Zmieniłem kierunek i po chwili znalazłem się w odpowiednim namiocie. W tej chwili młody ojciec karmił dziecko, a gdy mnie zobaczył, lekko się uśmiechając i pytajac, w czym może mi pomóc.
- Chciałes od Lacie jakieś ozdoby do kostiumów - wyjaśniłem. Chłopak przez chwilę wyglądał, jakby próbował sobie przypomnieć, czy rzeczywiście tak było.
- A tak - spojrzał na dziecko, które wypiło całą butelkę. Odstawił ją i kołysając lekko bobasem, podszedł do stolika i zajrzał do jakiegoś papieru. - Potrzymaj go - podał mi dziecko, które miało zamknięte oczy. Wziąłem małego chłopca, na moment zastygając w bezruchu. Nigdy w życiu nie miałem na rękach tak małego dziecka. - Zrobię ci listę czego potrzebuje - powiedział, wyciągajac czysty skrawek papieru i długopis. Gdy skrobał niebeskim pisakiem słowa na białej kartce papieru, ja przyglądałem się małemu dziecku. Jak go nazwali? Yuki chyba. Był nawet uroczy, aczkolwiek wiedziałem, że jeśli zacznie płakać lub coś podobnego, nie będę miał pojęcia jak go uspokoić. Na moje szczęście chłopczyk spokojnie leżał gotowy do położenia go do łóżeczka, a Shuzo po chwili podał mi listę rzeczy, którą miałem mu przynieść.
- Przyniosę ci to jeszcze dzisiaj - powiedziałem oddając mu malucha, a przyjmując w zamian świstek i chowaja go do kieszeni spodni.
- Dobrze, zacznę wtedy jeszcze dziś przygotowywać kostiumy, w końcu występ już niedługo - mówiąc to, skierował się w stronę dziecięcego łóżeczka. Cicho mruknąłem, przyjmujac jego słowa do wiadomości, po czym pożegnawszy się z chłopakiem, ruszyłem do głównego namiotu, gdzie prawdopodobnie Smiley własnie ćwiczyła. Postanowiłem również zapytać ją, czy zna jakieś wiedźmy, zajmujące się zaklęciami i zdejmowaniem klątw - w końcu różowowłosa jest tutaj najdłużej.
<Lacie? Jak tobie idzie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz