29 cze 2017

Akuma CD Irys

Na moment zastanowił się nad wypowiedzią Irysa. To było pytanie, czy raczej stwierdzenie, choć z uniesionymi brwiami? Z nadzieją, że stwierdzenie, milczał, popijając kolejny łyk lodowatej kawy. Rozjaśniła mu umysł, umożliwiła przypomnienie sobie nawet tego, że na imprezę poszedł bez Rue i spotkał dziewczynę ogromnie do niej podobną. Oraz to, że zamiast wypić jednej ogromnej mieszaniny, wychlał jeszcze cztery i parę piw. Boże, dlaczego???
- A więc... co robisz w cyrku? - spytał, chcąc dowiedzieć się czegoś jeszcze. Wcześniej tak gorąco, teraz przyjemne zimno szczypało jego skórę na rękach aż do połowy ramion, policzki oraz szyję. Zaczął zastanawiać się nad tym, co właściwie sprowadziło tutaj tego chłopaka. Irys. Kojarzyło mu się to z kwiatem, ale nie był pewien, czy dobrze myśli. Nie tylko dlatego, że skutki dzisiejszej oraz wczorajszej ( głośny śmiech ) zabawy nadal lekko odczuwał, ale także dlatego, iż najzwyczajniej w sprawie roślin, a tym bardziej kwiatów, jest zielony. Nie licząc drzew, na nich zna się nawet dobrze, las to jedno z jego ulubionych miejsc. Zawsze świeżo, otoczenie setek, a może i tysięcy lub więcej, wysokich pni sprawiało, iż nawet brak śpiewających ptaków, co dało się zauważyć w zimie, stawał się bezproblemowy. Normalny, niesprawiający zawodu.
- Ja... tańczę - wyznał, a błysk, jaki pojawił się na moment w jego oku, całkowicie zaprzeczył lekkiemu wahaniu przed wypowiedzeniem tego jednego, aczkolwiek skomplikowanego i skrywającego w sobie wiele tajemnic, słowa. A więc tańczy. Ale co? Break dance? Street dance? Balet? O tak, już sobie wyobraża go w różowym tutu, skaczącego na scenie niczym wyrafinowana i delikatna primabalerina. Ale bądźmy poważni i rozważni, przecież występowanie płci przeciwnej do kobiet, jest naturalne. Inaczej nie istniałyby duety, tak wiele dziewczyn zostałoby bez swoich tanecznych partnerów...
- Pokazałbyś kiedyś? -spytał z nadzieją, kręcąc koła dnem kubka na stole, wpatrując się w coraz bardziej jaśniejszą przez zwiększoną ilość promieni słonecznych ( których z resztą i tak wiele nie było ) falującą brązowo-kremową ciecz, której zapach trafiał do jego nozdrzy i uszczęśliwiał całego. Czymże byłby ten na co dzień szary świat bez kawy, nadającej mu tyle barw? Skoro Irys, jak wywnioskował po tym majestatycznym i drapieżnym jednocześnie, błysku w oku, musiał lubić to, co robi, dlaczego nie miałby pokazać, an co go stać? Może aktualnie ma jakąś kontuzję? Ewentualnie nie ma ochoty? Lub nie ma żadnego układu, który mógłby przedstawić? W takim razie, jakim cudem znalazłby się w cyrku? To byłoby niedorzeczne, chyba nigdy nie doszło do czegoś takiego, by ktokolwiek dołączył do cyrku bez pokazania swoich zdolności. Nie licząc pracowników, to już inna kwestia. Zupełnie inna, inny świat, inne zasady i prawa obowiązujące jego członków.
- Hmmm... - zastanowił się lub tak też udawał. Miał nadzieję, że jednak się zgodzi, tego typu rozrywka może się kazać zacieszna, o ile można to tak nazwać.

< Irys? No mi też nie najlepiej wyszło... >

Akuma CD Dzieciak

- Człowieku, tylko nie to... - powiedział, łapiąc spadającego chłopaka. Mimo, iż dużo nie warzył, to poczuł zmęczenie w górnej partii ramion, gdy bezwładne ciało znalazło się w ich zasięgu, spoczywając tam i najwyraźniej nie mając zamiaru wrócić do życia. Położył z cichym stęknięciem na chłodnej podłodze, po czym omiótł wzrokiem zabarwioną szkarłatną cieczą część odzieży, teraz również spoczywającą na ziemi, obok jej właściciela. Boże, co mu się stało? Przetarł dłonią włosy, mierzwiąc je jeszcze bardziej, zaczął nią lekko je szarpać, jakby to pomogło mu znieść widok stróżek krwi biegnących wzdłuż wyraźnie oznaczonego kręgosłupa i nie tylko, leżącego. Skrzydła o wyraźnych konturach wydawały się teraz czarnymi liniami, choć wykonanymi w dość profesjonalny sposób, to jednak zdającymi się próbować wgłębić w ciało nieszczęśnika, rozdzierać skórę, która wokół nich była popchnięta. Albo wręcz przeciwnie, jakby organizm starał się pozbyć szkodliwego tuszu, bo czymże innym mógł on być? Atrament, jakkolwiek  by go nazwać, rozsiewał wokół siebie prawdziwą woń grozy. Jakby potrafił już wyczuć metaliczny smak krwi we własnych ustach, dławił się nią, pluł na boki, drapał paznokciami gardło, starając się w jakiś sposób uniemożliwić rozprzestrzenianie się tej życiodajnej rzeki energii, teraz gubiącej go we własnych myślach. Przeklął siarczyście, gdyby bardziej uważał na kursach pierwszej pomocy wiedziałby, co należy zrobić. Jednakże, zapamiętał tylko jedno - należy sprawdzić, czy oddycha. A jeśli się pomyli i przez pragnącą, by tak było, podświadomość, nieumyślnie wprowadzającą go w błąd uzna, iż wszystko jest okay? Pomijając fakt, iż miał wrażenie, jakby zaraz ten koleś miał się wykrwawić w jego własnym mieszkaniu, a on sobie kucał obok i po prostu się patrzył. Pójdzie za to do więzienia, jak nic, jeśli czegoś nie zrobi.
- Ale, do cholery, co?- rzucił do siebie, wstając pośpiesznie. Pomoc, musi ją sprowadzić. -nie ruszaj się stąd - wskazał palcem na znieruchomiałego, leżącego na brzuchu. On trafnie nie sprawdzi, czy umiera, czy też żyje, potrzebny jest lekarz, a tak się składa, iż cyrk jest zaopatrzony w takowego. -No tak, sorry, gdzieś ty byś się mógł wybrać? - rzucił przepraszająco, nie zważając na niepoprawność swoich słów. "Wylecę, no ja przez to wylecę!" - myślał. Rzucił się biegiem w stronę namiotu, należącego do jednego z pracowników. Tak, doskonale znał jego położenie, bywał w nim dość często przez swoje wybryki, kończące się zwykle, tak jak i w tym przypadku, krwią wszędzie i dosłownie na wszystkim. Ach, chyba pora się zmienić. Takie pokolenie, poznaje się zgonując.
- Vulnere! - ryknął na powitanie, gdy zauważył wchodzącą do takiego samego jak reszta namiotu, czarnowłosą dziewczynę. Odwróciła w jego stronę głowę, spodziewając się zapewne kolejnego skutku na ciele szarowłosego, obrzucając pytającym spojrzeniem na samym końcu jego, o podobnym kolorze, oczy. A więc nie zauważyła nic podejrzanego, oprócz bandaża na prawej ręce. Ale, został zakładany przy niej, więc zdziwienie powinno nastąpić zaraz po tej wypowiedzi. - U mnie w namiocie jest jakiś nieprzytomny, mam nadzieję, wykrwawiający się gość, nie kontaktował przez jakiś czas - powiedział najpotrzebniejsze rzeczy, przynajmniej miał nadzieję, że sprawa tak się przedstawia. - Chyba pobicie, ma tatuaż na plecach, całych opuchniętych plecach - dodał, obserwując, jak dziewczyna znika na parę chwil we wnętrzu jej "domu", po czym przychodzi z apteczką w jednej ręce i prawdziwym chaosem lekarskim w drugiej.
 (...)
- On mnie zabije - wybełkotał, gdy Vulnere skończyła swoją pracę na zabandażowaniu całych pleców dziwnego nieznajomego. Przecież właśnie wykorzystała jego nieprzytomność i zaczęła eksperymentować niezbyt wiedząc, co właściwie robi. A przynajmniej tak przypuszczał, gdyż skończyło się na pracy z papierosem i stanowczym "NIE, poradzę sobie", gdy zaproponował jej interwencję profesjonalnych lekarzy, tych ze szpitala. A więc albo chciała to zrobić sama, albo też spieprzyła sprawę i bała się konsekwencji po przyjeździe karetki.
- Wszystko powinno być już okay, jeśli będzie się skarżyć na ból, być może po tym pobiciu, to mów, jednak nie zauważyłam nic dodatkowego prócz tego źle wykonanego tatuażu. Rany oczyszczone, będzie mu się trudno ruszać przez parę dni, w razie pytań, skieruj go do mnie. Jak się obudzi, to najlepiej zadzwoń, ale jeśli nie chcesz, to po prostu daj mu odpocząć. I do diabła, zostaw to! - rzuciła, gdy zaczął robić przegląd w jej przyniesionych ze sobą rzeczach. - I umyj podłogę, przy okazji przynieś mu wody na okład, ma gorączkę, co prawda spada, ale okład ją zbije. I nie podawaj mu leków, może być na coś chociażby uczulony - wytłumaczyła. Ach, kobiety rządzą tym światem.
(...)
- Nasza Śpiąca Królewna się budzi! - mruknął sam do siebie bez entuzjazmu obserwując, jak leżący na jego łóżku na brzuchu, powoli otwiera oczy. Chyba było mu niewygodnie, gdyż od razu przekrzywił głowę bardziej w prawo, być może źle mu się oddychało. Pamiętaj, żadnych gwałtownych ruchów, w ogóle dużo ruchów, Akuma!

< Dzieciak? >

Irys CD Akuma

Zasiadłem spokojnie przy jednym ze stołów i zająłem się swoją herbatą. Moim pocieszeniem. Moim skarbem. Moim wybawieniem. Wziąłem ciepły kubek w dłonie i napiłem się ostrożnie, mrużąc obolałe powieki. Chwila dla mnie. Proszę tylko o chwilę.
Po kilku niespiesznych łykach mogłem się odprężyć. Było mi ciepło, nie czułem głodu, oczy przestały piec, nie żałowałem już straconego snu. Kojąca para, niosąca ze sobą piękny herbaciany zapach, ogrzewała moje policzki, nos, powieki i ulatywała dalej, rozprowadzając swą woń gdzie tylko mogła. Nieprzyjemne marsze w żołądku uspokoiły się i choć nadal je czułem, były teraz przyjemniejsze. Czy raczej mniej uciążliwe.
Odstawiłem kubek. Jedna piąta napoju zniknęła. Spojrzałem na szarowłosego chłopaka z jabłkiem w ręce. Jego wyraz twarzy zdawał się przedstawiać coś pomiędzy zblazowaniem, rozbawieniem i zmęczeniem. Nie mam pojęcia, nie znam się na ludzkich uczuciach.
- To jak cię nazywają w cyrku? - spytałem. Nah, herbata ociepla moje stosunki do ludzi.
- Akuma – odpowiedział chłopak, minimalnie zaskoczony moją zmianą podejścia. Zaprosiłem go ruchem głowy, by się dosiadł. Chodź, kolego, pokażę ci, że nie jestem do cna antyspołeczny.
Przytargawszy ze sobą kubek kufel mętnej kawy, Akuma usiadł naprzeciw mnie.
- A ciebie? - spytał. - Chyba cię tu jeszcze nie widziałem.
- Irys. Zapewne nie widziałeś dlatego, że nie bywałem na tej stołówce wcześniej. Zajebiste wiadro.
- Dzięki – na moment pokazał zęby w krótkim uśmiechu i upił łyk ze swojego wiadra. Jezu, czy to jest mrożona kawa? Człowieku, kto cię tak skrzywdził. Dlaczego to sobie robisz. Zrobiło mi się zimno od samego patrzenia. Z ponurym rozbawieniem zauważyłem, że dostałem na rękach gęsiej skórki. Zauważył to też Akuma.
- A tobie co, nie ten klimat?
- Zdecydowanie. Mhh... co się robi zwykle o piątej rano cyrkowej stołówce? - spytałem, wpatrując się uważnie w kolegę.
- Leczy przykre skutki zabawy w klubie – wymamrotał Akuma, sięgając dłonią do swojego brzucha. - Można też pić herbatę, nie?
- Można pić herbatę, żeby wyleczyć przykre skutki zabawy w klubie. - Uniosłem sugestywnie jasną brew.
Taa, te niezapomniane momenty. Ledwie trzy, może cztery lata wstecz, miłe czasy imprez zaraz po treningach i zmartwychwstawanie na drugi dzień, długo po południu. Niedobitki błagające o wodę, toczące się bezwładnie po usyfionej podłodze zwłoki, trupy poległych gdzieś w kątach, w wannie, za drzwiami ci, którzy odeszli najwcześniej i doznali wspaniałomyślności silniejszych głową współtowarzyszy. Apokaliptyczna wizja przyszłości współczesnej młodzieży. I Aleks, spokojnie popijający w kuchni herbatę, czekając aż ktoś powie mu, gdzie się podziały jego klucze od mieszkania. 

< Akuma // sorry za brak dynamiki >

Dzieciak CD Akuma

Zacząłem ogarniać dopiero gdy znalazłem się w jakimś obcym namiocie. Nieznajomy położył mnie na łóżku. Mam wrażenie że chwile leżałem bez słowa. Gdy w końcu otworzyłem oczy ogarnął mnie wstyd, nie umiałem dojść tu własnych nogach. Chłopak który mi pomógł pewnie ma mnie za piz*e. Na pewno nie przeżywał bym tak tego bólu gdyby nie ta moja, dawno stwierdzona choroba o jakże trafnej nazwie Psychalga. To przez nią ból odczuwam pięć razy mocniej niż normalny człowiek.
Usiadłem na rogu łóżka i złapałem się za głowę, tym razem nie z bólu a z wstydu. Nieznajomy podszedł i podał mi butelkę wody, wtedy dopiero mu się przyjrzałem. Był naprawdę wysoki i miał niespotykane biało szare włosy. Gdy brałem butelkę spostrzegłem również pare dziwnych blizn na jego rękach.
Chłopak wrócił na swoje miejsce i usiadł a ja wziąłem łyk wody. W końcu przerwałem ciszę, tym okropnym słowem którego nienawidzę wypowiadać. Nienawidzę być od kogoś zależny. To słowo wywołuje u mnie mdłości, jednak w tym przypadku po prostu nie mogło się bez niego obejść:
- Jaaa.... no ten... dzięki.
Chłopak był ździwiony z jakimi uczuciami wypowiadam to słowo i patrzył się na mnie jak na kretyna. Unikałem jego wzroku.
- To ja, ten... już może się zwinę. - powiedziałem próbując wstać.
Białowłosy nie drgną jakby wiedział że jeszcze nie mam wystarczająco sił, ledwie się obudziłem. Niestety miał racje, jeszcze moje ciało nie obudziło się na tyle i nie zregenerowało żeby wstać i wyjść. To co się działo żenowało mnie jeszcze bardziej, co on sobie o mnie pomyśli.
- Może tak byś mi mógł wyjaśnić co się stało . - powiedział patrząc na mnie. - Z tego co widzę to sprawa jest poważna.
Co ja mam mu powiedzieć? Że to przez niewinny tatuaż wykonany w zapomnianej piwnicy przez dziwaka trzymającego nieumytą igłę? Zacząłem się denerwować i chciałem szybko coś wymyślić.
- No bo ja.... byłem na mieście i...
- Ktoś cię napad? - próbował przyśpieszyć moją wypowiedź.
- Dokładnie tak... i...
- Ilu ich było?
- Dziesięciu co najmniej.
- Tak w blady dzień?
- Tak bo to... się działo w ciemnej uliczce. Bo oni tam kogoś bili i ja chciałem pomóc ale no ... no nie wyszło.
Patrzył na mnie z niedowierzaniem. Wstyd który sobie przed nim robiłem dodał mi sił żeby wstać i udać się do wyjścia. Gdy już miałem wychodzić z namiotu usłyszałem:
- Masz całe zakrwawione plecy.
Przerażony w pośpiechu zdjąłem koszulkę, i przyjrzałem się wielkiej czerwonej plamie na mojej białej bluzce. Nienawidzę widoku krwi, automatycznie zemdlałem. 
<Akuma?>

28 cze 2017

Akuma cd. Dzieciak

Szedł spokojnie otoczony tak dobrze znanymi sobie namiotami. Skinął głową na powitanie jakiemuś akrobacie, właściwie to znał go tylko z jego występów, jest na prawdę dobry w swoim fachu. Chodzi po linie jakby to nie było żadną trudnością, rzuca nożami i jednocześnie tańczy, zawsze daje prawdziwe show. Tyle, że nie dla tłumu ludzi, lecz dla samego siebie i czasem zgromadzonym tam osobom należącym do cyrku. No tak, bycie w grupie drugiej ma swoje wady i zalety. Mając już kończyć bezcelową tułaczkę po skończonych ćwiczeniach i pójść do siebie, by rozłożyć się na materacu i zacząć słuchać muzyki towarzyszącej mu przy niemalże każdej nadarzającej się okazji, usłyszał ciche stęknięcie.
- Uważaj, jak chodzisz! - wydarła się jakaś dziewczyna, momentalnie odwrócił czujnie głowę w stronę, z którego dochodził jej oburzony głos. Ujrzał tam odchodzącą przedstawicielkę płci pięknej, jednak nie poświęcił jej wiele uwagi, właściwie, to nawet jej nie dojrzał, gdy mignęła mu kątem oka, znikając za jakimś z kolorowych, niemalże takim samym jak reszta, namiocie. Za to od razu zauważył chłopaka, być może nowego zważając na to, iż znał chociażby z wyglądu chyba każdego w trupie, a także pracownika należącego do tej jednej wielkiej, tak bardzo zróżnicowanej jeśli chodzi o sposób bycia, rodzinie. Chłopak o kasztanowych włosach podpierał się na jednej z metalowych rur podtrzymujących konstrukcję namiotu przeznaczonego do ćwiczeń, oddychając ciężko i wręcz chwiejąc się na nogach. Drugą dłonią przecierał twarz, po czym ułożył ją na brzuchu, nadal skulony. Czy ona go uderzyła, czy jak? Jeśli tak, to musiało pójść o coś na prawdę ostrego, gdyż cały czerwony na twarzy, z łzami tłoczącymi się w przekrwionych oczach wyglądał, jakby dostał od samego Hulka prosto w przeponę.
- Hej, hej, hej, wszystko dobrze? - wiedział, że musiał wyglądać jak jakiś gigant, górował bowiem znacznie nad nieznajomym, który zgrywa idiotę. Oczywiście, że nie jest dobrze, inaczej nie wyglądałby, jakby przeżył starcie z tym zielonym olbrzymem. Podszedł na tyle blisko podczas mówienia tych prostych słów, by w razie czego mógł złapać spadającego. Ale czy miał zamiar upadać lum zemdleć? Miał nadzieję, że nie, jeszcze cała odpowiedzialność spadłaby na niego, bo kto by mu uwierzył, że znalazł się na miejscu dokonanej "zbrodni" zaraz po tym, jak jakaś loszka dała popalić temu kolesiowi? Żadnej reakcji, nic, po prostu zaczął szybciej oddychać i chyba próbować się wyprostować, jednak niezbyt mu to wychodziło. O ile chciał to zrobić, rzecz jasna. Szarowłosy przygryzł dolną wargę, rozglądając się nerwowo na boki i lekko podbijając parę razy na palcach u stóp, chcąc rozładować niepokój.
- Chcesz wody? A może pomóc ci dojść do namiotu? Nie wiem, gdzie jest twój, ale do mo... - nie zdążył dokończyć, bo nieznajomy zachwiał się nagle na nogach i o mało co się nie wywalił na ziemię. Właśnie, o mało, gdyż Akuma zdążył go złapać dzięki swoim super sprawnym dłoniom. Śmiesznie to zabrzmiało, ale właśnie tak sobie pomyślał - "Moje super sprawne dłonie...". Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, przerzucił sobie ramię poszkodowanego na plecy i drugą rękę zaciskając na jego prawym boku, zaczął prowadzić do swojego namiotu. Albo na serio mu się dostało, albo też ostra impreza za nim. Lub coś innego, ale to były dwie najprawdopodobniejsze opcje. Tak jakoś na dziewięć i pół procenta, z hakiem.

< Dzieciak??? >

Od Dzieciaka

Minęło niewiele czasu, od kiedy postanowiłem wziąć życie we własne ręce i uciekłem z cyrkiem. Dalej nie umiem się przyzwyczaić do obecności tych wszystkich dziwaków wokół mnie. Jedno jest pewne gdyby moja rodzina nie była by tak wku*wiająca na pewno bym tu nie dołączył. Ale przecież nie musze zostać tu na zawsze. Gdy przyjedziemy do jakiegoś większego miasta od razu uciekam i rozpoczynam swoją karierę . Zresztą z moimi talentami nie ciężko mi będzie znaleźć pracę. Zanim uciekłem, wziąłem z sobą dwie rzeczy. Mój ukochany BMx i wszystkie pieniądze z tajemnej skrytki ojca.
Teraz z cyrkiem zatrzymaliśmy się w nieco większym mieście. Postanowiłem przejść się po okolicy. Na rogu jednej z uliczek zobaczyłem salon tatuażu. I pod wpływem impulsu wszedłem tam . Moim oczom ukazał się zaniedbany salon z jednym fotelem i jednym pracownikiem. Zmierzyłem go wzrokiem. No ten to by mógł pracować w cyrku jako człowiek obrazek. Nie umiałem znaleźć skrawka jego ciała bez tatuażu. Miał je wszędzie nawet na twarzy. Ten gdy mnie zobaczył zaśmiał się i powiedział:
- Dzieci nie obsługuje, panienko.
Zacisnąłem pięść, i zacząłem mu odszczekiwać.
- Zamknij pysk dziwolągu. - po czym sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem gruby plik banknotów. - Mam przy sobie więcej niż ty, dorobisz się przez całe życie, więc radzę grzeczniej.
Przypatrywał się chwile pieniądzom które trzymałem po czym zmienił ton i powiedział:
- W czym mogę służyć, proszę pana.
- Chcę tatuaż.
- no tego się domyśliłem, a może jakieś konkrety?
Zastanowiłem się chwilę. W pierwszym momencie pomyślałem o podobiźnie Marilyn Monroe na bicepsie, ale ostatecznie kazałem mu, żeby wytatuował mi anielskie skrzydła na plecach. W końcu anioły to stworzenia boskie tak jak ja.
Siadłem na fotelu, nie okazując strachu, Ale krzyczeć zacząłem już po pierwszym w biciu igły.
Ten początkowo nie zwracał na mnie uwagi, ale po paru minutach takiego wrzasku, zareagował:
- Ja pier*ole, chcesz ten tatuaż czy nie?!
- Rób co do ciebie należy i zostaw mnie w spokoju- powiedziałem z zaciśniętymi pięściami.
Tak więc on wykonywał dalej swoją pracę, a ja czułem się coraz gorzej.
Moja choroba tylko powiększała mój ból. Gdy po 2 godzinach wreszcie skończył. Miałem całą spuchniętą twarz od płaczu, było mi słabo jakbym zaraz miał zemdleć a plecy pulsowały mi tak wyraźnie że chyba można było to zobaczyć gołym okiem. Próbowałem ich dotknąć ale to wywołało jeszcze gorszy ból, skuliłem się aż tuląc się do swoich nóg.
- No ślicznie wyszło. - nagle usłyszałem jego głos. -Teraz lepiej tego nie dotykaj. Nie mam specjalistycznego sprzętu więc robiłem to moim sposobem.
Podniosłem się na równe nogi.
-Ty chyba sobie ku*wa żartujesz! Czym ty to robiłeś?!
- Nie ważne. To ty dałeś się tatuować w obskurnej piwnicy przez nieznajomego gościa.
Zamilkłem.
- No to do zapłaty poproszę 1000 oru.
- Że ku*wa co?!
- 1000 oru. - powtórzył spokojnie.
- Tatuowałeś mnie przez dwie godziny, sprawiając ogromny ból niewiadomymi przedmiotami, bez znieczulenia. I ja mam ci za to płacić 1000 oru?!
-Tatuaże w dzisiejszych czasach nie są tanie. A zresztą ciebie stać sam widziałem . Płać albo wzywam policje.
Rzuciłem w niego plikiem banknotów, i wyszedłem zakładając koszulkę. Co tylko odnowiło ból.
Kierowałem się do swojego namiotu. Byłem strasznie słaby, oczy miałem na maxa spuchnięte. Szedłem tak skulony nie patrząc przed siebie, byle by tylko dojść. Potykałem się co chwile o jakiś ludzi. Mamo dlaczego cię tu ze mną nie ma.....

Ktoś? xd

Dzieciak

"Od smaku własnego sukcesu, wole tylko smak czyjejś porażki."

27 cze 2017

Akuma CD Irys

Przetarł twarz wewnętrzną częścią dłoni, teraz chłodnej, wcześniej pokrytej potem. Ostatni raz idzie na imprezę z kimś takim jak Rue. Tak, zdecydowanie ostatni, ile ona wypiła energetyków, że jeszcze została? Boże, miej ją w opiece, bo jak ją na drzwiach od stodoły trzeba będzie wynosić, bo sobie złamię nóżkę lub będzie zgonować przez następny tydzień, to on sam się zastrzeli i położy obok niej. Która już jest? Pierwsza w nocy? Może druga, najpóźniej... Ubrał się. Czarne jeansy, wymięta, luźna bordowa bluzka. Standard.
- Jestem taki... taki świeży - mruknął sam do siebie niezrozumiale. Po raz pierwszy, od, szczerze mówiąc, dłuższego czasu umył zęby i siebie całego. Ile to już by było? Trzy, cztery dni? Potrzepał głową na boki, chcąc pozbyć się z szarych włosów kropel wody, nieznośnie padających do oczu. Teraz pachniał mydłem, wcześniej ostrym dymem papierosowym, słodkawo-mdlącą wonią alkoholu oraz potem. Trzeba jeszcze coś zjeść, jego żołądek płonął. Mieszanka whiskey, taniego browsa, wina i Bóg wie jeszcze, czego zmieszczona w jednym kubku może nie upiła go, ani nie spowodowała kaca, jednakże ból brzucha. I tak już się wszystkiego, niemalże, pozbył. Ale było warto, o tak... Chłód nocy dawał mu ukojenie, choć niedokładnie wytarty, z mokrym łbem, wychodząc z łaźni, by wyrzucić swoje rzeczy do namiotu i coś zjeść, to jednak czuł, że dobrze nie skończy. Wolałby już zaliczyć zgona na tych drzwiach razem z Rue, niż się przeziębić. Chociaż, swoją drogą, jego marzenie by się wtedy spełniło, zawsze chciał to zrobić. Co prawda jej nie doliczał do swoich planów, ale cóż można rzec, jeśli chce się umierać na tym niezwykle niewygodnym drewnie? Ale ostre imprezy zawsze pozostawiają po sobie niezliczoną ilość wspomnień, jeżeli jedzie się w miarę na trzeźwo, rzecz jasna. I tych wspaniałych, i tych nieco gorszych. Ale po co marudzić? Płynnym ruchem wrzucił na oślep przez otwór swoje brudne, śmierdzące życiem w klubie, ubrania do namiotu, po czym skierował się do jadalni. O tak, zdecydowanie najczęściej odwiedzane miejsce w całym cyrku., nie licząc własnego mieszkania. Kochana lodówka, kubek oraz talerz ( o wiele rzadziej używany ), które zaliczyły glebę oraz nawet ścianę co najmniej pięć razy osobno. I wciąż żyły, choć to pierwsze teraz posiada ładną szramę, a drugie jest sklejone taśmą klejącą ( serdeczne dzięki temu, kto ją wymyślił! ). Wszedł do środka, trzymając się za brzuch. Zdawało mu się, że wypił żrącą substancję, która lada moment przedziurawi jego żołądek, pozostawiając ogromną dziurę. I tym samym doprowadzi do śmierci, amen.
- Huh? - wyrwało mu się, gdy zobaczył postać stojącą przy tak dobrze mu znanych pułkach. Pierwsze, co zobaczył, to swój ukochany kubek w jej dłoniach. A więc pójdzie kranówa, być może zdobędzie się też na wypicie ze zwykłej szklanki. Nie, no, nie oszukujmy się. Z niego pije tak rzadko, że chyba pleśń na nim wykwitła, służy on raczej to teatralnego rzucania o podłogę bądź ściany pomieszczenia, ewentualnie każdy inny obiekt w zasięgu wzroku. Nie bez powodu jest zrobiony z twardego czegoś od środka ( niefortunnie zapomniał nazwy ), a od zewnątrz pokryty porcelaną. Jemu dzisiaj służyć będzie litrowa szklanka bez uchwytów, w jakiej można by serwować piwa w barze. Mrożona kawa z zamrażarki, mmm...
- Dzień dobry - odezwał się nieznajomy, przerywając niezręczną ciszę. Jego włosy zdawały się lśnić. Jak srebro, czy on łyżki zapierniczył z szuflad i się nimi podźgał w głowę? Zaśmiał się cicho pod nosem, jak on kocha swoje porównania po wypiciu czegokolwiek zawierającego choć trochę substancji zmieniającej jego tok myślenia. Ale jakim cudem mógł się choć trochę upić tym trunkiem, tak niewielkim? "Kondycha, trzeba wyrobić kondychę" - pomyślał sam do siebie.
- Witaj - uśmiechnął się niedbale, nie spodziewał się nikogo w środku nocy pałaszującego... herbatę. Myślał, że zastanie widok ogromnego ciasta, schowanego tak głęboko w lodówce, czy innej skrytce ( nie oszukujmy się, on to by mógł nawet o niej mapę lub plan z pamięci wyrysować ), by w nocy ją odwiedzać i jeść coś tak smakowitego, iż warte jest obudzenia się o takiej porze, by się najeść. Otworzył zamrażarkę, chwilę w niej szperając, po czym wyjął zamrożoną kawę w plastikowym opakowaniu po lodach i korzystając już z ugotowanej wody, wlał trochę, wciąż niewiele do pojemnika. Poszperał w szafkach, znajdując w końcu swój najlepszy do picia tego rodzaju "słój", jak to miał w zwyczaju nazywać Pik.  Ach, ten drań, zawsze go kradł, gdy najbardziej się potrzebowało.
- Co tak późno wstajesz? - spytał, chcąc przerwać ciszę i przy okazji zbić trochę czasu. W końcu lód w środku przy kontakcie z wodą strzelił i połamał się na mniejsze kawałki. Suuuper, i właśnie o to chodziło! Wlał wszystko do szklanki, nie fatygując się, by umyć plastikowe pudełko. Z kosza na blacie wyjął twarde, zielone jabłko, po czym wgryzł się w nie. Jabłka, pokarm bogów...
- Piątą rano nie nazwałbym późną porą. Nie mogłem spać - wypowiedź nieznajomego wydawała się chłodna, a przynajmniej tak ją odebrał. Stłumił westchnięcie, starając się rozkoszować smakiem owocu. Piąta rano? Nieźle, czyli przetańczył osiem godzin. Nic dziwnego, że cały obolały nie ma ochoty na nic, prócz zatopienia się w smaku kawy.
- Wierzę - skwitował, połykając zawartość ust ( tylko jedzenie, rzecz jasna ) i popijając paroma łykami idealnej kawy.

< Irys? Nudno trochu u mnie ;< >

Akuma CD Rue

Chciało mu się śmiać z reakcji Rue, ale po tym, co usłyszał z ust dziwnie wyglądającej kobiety, po prostu nie mógł wytrzymać i musiał zacząć się głośno śmiać, wstając z krzesła w ślad za przyjaciółką w nieco rozwalonym,ale wciąż ładnie wyglądającym, trzeba przyznać, warkoczu.
- Rozpędzasz się, Cassie. Moja droga, jeśli chcesz, to możesz robić do wiadra - głos agentki był tak chłodny, że w końcu zamknął jadaczkę i przestał się chichrać. A więc zero życia? Czuł się, jakby trafił do szkoły, co za ironia... Gdy tylko wyszła, Rue ponownie się spytała, obrzucając go gniewnym spojrzeniem.
- Czyli tak, czy nie?! - jej głos wyrażał pełnię wściekłości, jednak drzwi nie otworzyły się i kobieta nie ukazała się ponownie, by udzielić odpowiedź. Humor na nowo mu powrócił, i to ze zdwojoną siłą. Trudno było mu się przejąć tym, iż mogą być ponownie wystawieni na niebezpieczeństwo. W końcu otaczają ich federalni, Rue żyje, a do tego mają zjeść obiad. Powitanie jak w niebie. Godne samego Trumpa, niemalże. Chciało mu się skakać z radości, biegać tam i z powrotem ze szczęścia, ona jest cała i zdrowa! Cóż, niemalże, gdyż  ponownie wsadzona noga do gipsu, parę bandaży na ramionach i plastry to nie jest oznaka czegoś wielce zdrowego, jednak skoro potrafi się wydzierać na cały głos, że będą jej dupę oglądać, czepiać się o takie szczegóły, to musiało być znacznie, ale to znacznie lepiej. I zajebiście.
- Spokojnie, toaleta jest całkowicie zabezpieczona - zero okien, ostrych przedmiotów, jedynie sedes oraz umywalka, w dodatku z wodą płynącą na czas, więc nawet, gdybyście chcieli się podtopić, to w trzy sekundy trudno cokolwiek zdziałać. Kamery w takim pomieszczeniu potrzebne raczej nie są - uśmiechnął się jeden z funkcjonariuszy w garniturach. Miał łagodne rysy twarzy, pewnie mało kto tu takie posiada. Do tego uśmiech na jego twarzy, co prawda lekki,wyrażał brak wrogiego nastawienia. W przeciwieństwie do reszty, która zdawała się gotowa wyciągnąć spluwy i postrzelić ich dwoje z zimną krwią. Raj, dokładnie tak. Czyste niebo.
- Wspominaliście o jedzeniu - dopomniał się Akuma, czując kolejny ucisk w żołądku. Wcześniejszy stres, pośpiech, obawy, ogółem mówiąc - sytuacja oraz emocje nie pozwalały mu przejąć się tym, a nawet odczuć jakikolwiek dyskomfort spowodowany niedożywieniem. "Pewnie wyglądam jak szkielet i ważę trzydzieści kilo" - pomyślał, truchlejąc na samą myśl o tym. Jednak gdy w końcu ruszyli się z miejsca w kierunku, jak miał nadzieję, bufetu, kuchni, czy czegokolwiek podobnego, ponownie się rozpromienił. Wzrokiem pochłaniał każdą część korytarza - kamery w rogach łączenia ściany z sufitem były czarne, co odznaczało się na białych ścianach, jednak był pewien, że nie tylko one skanują co do cala całą przestrzeń, a razie czego alarmując odpowiednie jednostki.
- Jak się czujesz? - powiedział na tyle cicho, by tylko Rue go słyszała. Był strasznie podniecony jej obecnością, na prawdę myślał, że to już koniec ich wspólnych doznań. Stała się dla niego jak siostra, utrata kogoś tak ważnego jest gorsza od śmierci, przynajmniej dla Akumy. Teraz nie spuści z niej oka, nie ruszy się nigdzie bez niej, nie pozostawi jej bez opieki.
- Pomijając nogę w klatce, jest zaskakująco dobrze. A ty? - spytała, w jej głosie słychać było troskę.
- Też, zaskakująco dobrze. Chociaż trochę mnie łeb boli - wyznał, jednak dopiero teraz to zauważył, gdy analizował swoje dolegliwości. - I głodny jestem - dodał, już myśląc o czekającej ich, jak miał nadzieję, wielkiej uczcie.
- Słychać, przez całą drogę mam wrażenie, jakby towarzyszył nam jakiś pradawny hymn. Też jestem głodna - zarumienił się lekko, myślał, że tylko on zwraca uwagę na tak głośne burczenie własnego brzucha. Chociaż pocieszał się myślą, że jeszcze jego żołądek żyje.

< Rue? Akuma chyba zje całą skrzynkę zielonych jabłek ;P >

Vulnere CD Smiley

To, co mówiła Smiley wydało mi się wyjęte niczym z jakiejś książki. Główna bohaterka o ciężkiej przeszłości, którą zdążyła lub wciąż stara się zaakceptować, o przyjaciołach, którzy wyciągnęli ją z opresji i wręcz uratowali życie. Potrafiąca sobie poradzić nawet na ulicy, chociaż sama przyznała, że łatwo nie było, a życie wiele jej wtedy nie dawało. Raczej uprzykrzało codzienność, zamiast ją ulepszać. Vulnere zbytnio nie wiedziała, co powiedzieć. Zdawała sobie sprawę, że dom dziecka, czy jakikolwiek inny "schron" dla ludzi, to ogromne wyzwanie dla każdego, przynajmniej przez pewien okres czasu. Ale nie spodziewała się, że usłyszy całą jej historię, w dodatku tak... okrutną, zwłaszcza dla dziecka. W końcu postanowiła się odezwać, choć jej głos brzmiał nie tyle niepewnie, co jakby... z wahaniem. Bała się, że poprzez użycie nieodpowiednich słów może zranić Smiley, która już swoją drogą czuła się zakłopotana, to od razu było widać. Ukojenia poszukała w końskiej sierści, kciukami powoli i delikatnie zakreślając coraz to większe, jednak wciąż małe, okręgi po bokach szyi zwierzęcia.
- To, co powiedziałaś jest... sama nie wiem, co powiedzieć. Przykro mi z powodu tego, co się wydarzyło - starała się, by jej głos nie brzmiał aż tak współczująco. Brzmiałoby to jak z jakiegoś kiepskiego dramatu, którego bohaterowie popełniają na końcu samobójstwo, a fabuła kręci się wokół nieudanej miłości. "Czy ja opisuję Romeo i Julia?" - pomyślała, w duchu cicho się śmiejąc.- I nie musisz przepraszać za to, że mówisz. Przecież każdy czasem odczuwa potrzebę wygadania się - dodała po chwili. Cóż, tyle, że ona chyba jest wyjątkiem. Nie lubi rozmawiać o swoich problemach, zmartwieniach, nawet o nich wspominać w trakcie konwersacji. Eh. Jej towarzyszka jedynie skinęła głową na znak, iż rozumie. Zupełnie jakby to był rozkaz, być może swoją ciekawością wzbudziła ból po dawnych czasach? Znowu poczuła się nieswojo, dawno nie przebywała w czyimś towarzystwie tyle czasu. To zaczynało się już na niej odbijać, zaczynała się krępować. Gdy tylko ujrzała dopiero co poznane namioty, wydała wewnętrzny okrzyk szczęścia. Mimo, iż nawet lubiła Smiley, to odczuwała silną potrzebę zostania samej. Ironia. Doprawdy.
Po wyczyszczeniu swoich koni, napojeniu, nakarmieniu oraz przykryciu ich delikatną, cienką derką ( w przypadku Vulnere, gdyż zapowiadało się na ciepłą noc pełną nieznośnych owadów ), obie dziewczyny rozeszły się do swoich namiotów, zakończając spotkanie paroma słowami:
- To co, do jutra?
- Do jutra - odpowiedziała czarnowłosa, idąc już w kierunku swojego mieszkania. Wchodząc do środka zapaliła światło, po czym podeszła do jednej z szaf i wyciągnęła z niej pudełko zapałek oraz papierosa. Odpaliła zapałkę, podstawiła ogień pod zawinięty rulon zapełniony tytoniem, po czym zgasiła ją i zaczęła rozkoszować się nadal mocnym, jednak nie tak, jak na samym początku jej znajomości z nałogiem, dymem. Chwilą zajęło jej znalezienie kosza na śmieci, który okazał się być jeszcze w sklepie w mieście, trzeba będzie sobie takowy załatwić. A więc po parunastu minutowej tułaczce pomiędzy namiotami odnalazła łaźnię, gdzie znalazła zarówno poszukiwany prysznic, jak i upragniony kosz na śmieci oraz toaletę. Super.
Obudziła się dwie godziny przed czasem wyznaczonym na spotkanie. Zdążyła się przebrać, oporządzić i zająć się swoim pupilem oraz krótko pospacerować.
- Będę musiała ogarnąć, gdzie jest jakiś wybieg - westchnęła sama do siebie, przecież Hades rozniesie boks, jeśli jeszcze chociażby dzień nie będzie mógł swobodnie pobiegać\ na trawie. Czy chociażby piasku, czymkolwiek... A ponieważ bladego pojęcia nie miała, gdzie Smiley ma zamiar ćwiczyć, poszła do stajni i z ulgą stwierdziła, że właśnie tam przebywa.

< Smiley? ;3 >

26 cze 2017

Rue CD Akuma

Cała ta droga wydawała mi się wiecznością zmieszaną z bólem. Mimo, iż zamknęłam oczy, nie potrafiłam zasnąć. Nawet nie chciałam. Ponownie zaczęłam się nad wszystkim zastanawiać, wszystko analizować. Pomyśleć, że gdybym wtedy nie dzwoniła na policje, tylko pozwoliła mu handlować, nic takiego by się nie stało. Ta myśl mnie dobiła. Co mi wtedy odwaliło? Chciałam się bawić w jakiegoś bohatera, który uratuje świat przez zbiegiem więziennym, handlującym narkotyki i mordercą, który nie zna granic? Dlaczego wtedy go zgłosiłam? Gdyby nie ja, normalnie byśmy sobie siedzieli w cyrku z Akumą i nawet, gdybyśmy się strasznie nudzili, gorzej od mopsów, to jednak to by było lepsze od tego. Właśnie... Co mu zrobili? równie dobrze mogą go torturować, aby się w czymś wygadał, ale w czym? Gdzie trzyma jabłka do szarlotek? Ja się chyba załamie... Oni tam go mogą właśnie bić na śmierć, wyrywać mu paznokcie, podpalać włosy, a ja sobie leże bez ruchu i próbuję spać. Miałam okropne wyrzuty sumienia, że byłam taka poraniona. Gdybym była zdrowa, z łatwością mogłabym sparaliżować każdego człowieka, który do nas podejdzie, a potem byśmy uciekli. Nawet na Florydę czy Karaiby! Byleby tylko nie wpaść w takie gówno... Ale już za późno. Floryda i Karaiby nas nigdy nie zobaczą, wątpię w to. A co z moją kotką Miką? Mam nadzieję, że Smiley się nią zaopiekowała. Ciekawe, czy w ogóle zauważyli nasze zniknięcie. Cyrkowcy i pracownicy może nie, ale Pik powinien, bynajmniej tak mi się wydaje. On w końcu każdego pilnował, był wszędzie, o każdego się troszczył. Gdyby tak teraz ktoś mógłby nas stąd zabrać i się tak zatroszczyć...
Długo, bardzo długo jechaliśmy, chociaż słońce nawet nie zdążyło zajść. Poczułam jak się zatrzymujemy, gdyby to zrobili gwałtownie, pewnie bym wylądowała pod siedzeniami. Nie otwierałam oczu, wolałam, aby myśleli, że śpię. Nawet jeśli nic nie powiedzą, to chociaż mnie zaniosą - taka była moja myśl i na szczęście się nie myliłam. Drzwi z mojej strony otworzyły się. Przez parę sekund nic się nie działo, aż w końcu powoli mnie wyciągnęli i zanieśli gdzieś. Dopiero gdy poczułam jak wiatr znika, a mi przestało być zimno, otworzyłam oczy. Pierwsze co zobaczyłam to szary sufit. Leżałam na jakiejś desce, przypominała nosze, które używają ratownicy, ale to było zimniejsze, szare i twarde. Nie mogłam się ruszyć; po prostu nie mogłam, wszystko mnie bolało, czułam się jak zamrożona. Przeszliśmy przez parę drzwi, aż w końcu zatrzymaliśmy się w jakiejś białej sali. Zostawili mnie na noszach na ziemi, po czym większość odeszła. Została tylko ta kobieta, do której zaraz podszedł gość w białym fartuchu. Kiedy oni rozmawiali, ja się rozglądałam i bez problemu stwierdziłam, że bł to szpital. Bynajmniej sala, w której leża pacjenci. Chciało mi się wymiotować, ale nie miałam czym. Mój organizm był spragniony i głodny, a do tego wycieńczony. Może się chwilę... prześpię? Niestety nie dane mi to było, ponieważ wciągnęli mnie wpierw na jakieś łóżko, a potem zaczęli badać. Kiedy zaczynałam się opierać przed rozbieraniem, podali mi jakiś dziwny lek w płynie przez strzykawkę. Środek nasenny, po którym od razu zasnęłam.
Obudziłam się raz w nocy - zegarek na ścianie wybijał trzecią nad ranem. Trochę mi zajęło przystosowanie się do ciemności, a gdy mi się to udało lekko się podniosłam na łokciach. Okazało się, że moje rany zostały oczyszczone, zabandażowane, a noga cała unieruchomiona - znowu gips. Czułam się lepiej, ale dalej głodna i zmęczona. Aby się więcej nie męczyć i nie torturować czekaniem do rana, ponownie zasnęłam, chociaż przez pierwsze pół godziny nie mogłam. Ciągle myślałam o moim przyjacielu, który nie wiadomo gdzie jest. Ale skoro mnie leczą, to może go nie zabili? Żyje i ma się dobrze? Z tą nutką nadziei udało mi się przysnąć.
Obudzili mnie, a kiedy nie dawałam znaku życia, porazili mnie jakimś prądem. Pisnęłam wyżywając ich od najgorszych idiotów, kiedy kazali mi wstać. Dali kule i kazali iść za sobą. Zmarszczyłam czoło. Mój spokój się właśnie skończył przez jakiegoś kretyna z czarnymi wąsami i łysą glacą. Miał na sobie czarny garnitur i lakierki. Gdzie ja się znajduje? Chodzenie na kulaw było trudne, ze względu, że obie nogi mnie bolały. Wolałabym chyba się czołgać po ziemi, ale i tak nie miałam wyboru. Facet ciągle stawał i czekał na mnie mówiąc o tym jak bardzo się ślimacze i że z moim tempem, nim tam dojdziemy, na jego grobie wyrosną kwiatki.
- Nie pasuje? To mnie tam zanieś - fuknęłam zaciskając palce na kijkach czując przypływ złości. Facet mnie chyba zignorował, bo nie odpowiedział, tylko się odwrócił plecami i czekał. Kiedy pytałam gdzie idziemy, nie odpowiadał. Zrezygnowałam po drugim razie.
Po wejściu do jakiegoś pomieszczenia z ulgą usiadłam na krześle. Odstawiłem te okropne kule i odetchnęłam. Widziałam, jak przed drzwiami stał ten facet, ale go zignorowałam tak jak on mnie wcześniej. Zaczęłam wszystko oglądać, aż natrafiłam na oznakę FBI na stole. Tak się w nią zapatrzyłam, ze nie zauważyłam, kiedy do sali weszła reszta. Szybko się rozejrzałam, a kiedy ujrzałam przyjaciela, automatycznie objęłam jego szyję rękoma.
- Myślałam, że cię zabili - podzieliłam się swoimi mrocznymi myślami. Poczułam, jak on mnie także obejmuje, kiedy drzwi się otworzyły, a do środka weszła wysoka kobieta w czarnych szpilkach i tak jak reszta była w garniturze. Usiadła na przeciwko nas, kiedy się puścili.
- Witam was w głównej siedzibie Federalnego Biura Śledczego. Mam nadzieję, że nie było kłopotów z przyjazdem - jej uśmiech był tak samo fałszywy jak jej oczy. Wbiłam w nią swój wzrok.
- Co my tu robimy? - zapytał Akuma. Zerknęłam na niego kątem oka, ale szybko wróciłam do kobiety.
- Zajmujemy się sprawą Tobiasa. Ciągle nam ucieka, kryje się, a dowiedzieliśmy się, ze to was ostatnio bardzo chce dorwać.
- Czyli? Mamy być przynęta? - czułam się, jakbym czytała jej w myślach. Nie spodobało jej się to, widziałam to w jej oczach.
- "Przynęta" to za mocne słowo. Po prostu potrzebujemy kogoś, kto przyciągnie tego przestępce.
- Nasze zdrowie panią nie obchodzi? - zacisnęłam palce na krześle. Czułam się wściekła. Gdybym mogła rzuciłabym się jej do oczu.
- Lepiej uratować sto osób poświęcając jedną, zamiast jedną za sto osób - wstała, oparła się rękoma o biurko i lekko się wychyliła w moją stronę. Widziałam jej piersi, które były nieco małe. - Po za tym złapiemy go za nim któreś z was zrani - dodała.
- A jaką macie pewność, że to będzie on, a nie któryś z jego ludzi? - dociekałam. Powoli działałam jej tym na nerwach.
- Nawet jeśli to będzie jego pracownik, dowiemy się od niego, gdzie znajduje się szef.
- A jeśli nie piśnie żadnego słowa?
- Mamy swoje sposoby - podniosła się prostując. - A teraz odeśle was do tymczasowego mieszkania gdzie będziecie przez dwadzieścia cztery godziny obserwowani. Zjecie również tam obiad - zarządziła.
- A łazienka? - zapytałam nic odeszła.
- Co "łazienka"?
- Będziecie oglądać moją gołą du*ę, kiedy się będę załatwiać, żeby nie powiedzieć brzydko sr... - nim dali mi dokończyć to jakże cudowne słowo, kobieta mi przerwała.

<Akuma? Będą nas podglądać czy nie? xd>

Od Irysa

Dumna, smukła postać białowłosego mężczyzny, przedstawiającego się pseudonimem Pik, siedziała na jednym z siedzeń na widowni i z głową podpartą na dłoni, przyglądała się nam. Razem z Demetrem ukłoniliśmy się nisko i stanęliśmy przed reprezentantem naszego – być może – przyszłego pracodawcy, niecierpliwie czekając na ocenę naszego występu.
Pik najwyraźniej nie śpieszył się z podzieleniem się z nami swoją decyzją. Mierzył nas wzrokiem przez kilka boleśnie długich chwil, powoli doprowadzając nas obu do szaleństwa. Byliśmy zdenerwowani, bardzo staraliśmy się, by nasz występ wyszedł jak najlepiej, chcieliśmy pokazać, co umiemy i co najważniejsze, za wszelką cenę chcieliśmy dostać się do trupy. 
Tymczasem nieprzyzwoicie niebieskie, błyszczące oczy mężczyzny ze spokojem się nam przyglądały. 
- Wspaniale! - rozniósł się po namiocie jego głęboki, dźwięczny głos. Demetre się wzdrygnął. Ja byłem na tyle skupiony na wyrazie twarzy białowłosego, by móc zauważyć, że za chwilę się odezwie. Ale faktycznie, facet wykrzyknął to tak niespodziewanie, że wywołałby zawał nawet u martwego od pięciu lat psa. - Niesamowity występ, jesteście naprawdę dobrzy.
Odetchnąłem. Cieszę się, panie kierowniku. 
- Jesteście przyjęci – kontynuował Pik, prostując się na swoim krześle. Uśmiechał się pięknie, z wdziękiem i wyższością. Choć taki uśmiech powinien raczej odpychać, on działał wręcz przeciwnie – przyciągał do siebie niczym magnes. - Będziecie w grupie drugiej, uczącej się.
Zerknąłem kątem oka na Demetra. Nagle stał się on o jakieś 10 procent wątlejszy. Błyszczące jeszcze przed chwilą oczy przygasły, zaróżowione od wysiłku policzki zbladły. Z jego uchylonych ust wydobył się słaby, niewyraźny dźwięk:
- ...co?
Kopnąłem go dyskretnie w łydkę.
- Oczywiście – odezwałem się. - Pasuje nam taki układ.
- Pokażemy, że stać nas na więcej – wtrącił stojący obok mnie idiota.
- Dziękujemy – ukłoniłem się skinięciem głowy. 
Pik zaprosił nas do swojego gabinetu. Usiadłem na krześle naprzeciw biurka, a Demetre stanął za mną. Nasz nowy pracodawca, siedząc na swoim miejscu za biurkiem i przebierając w papierach, przybliżał nam zasady obowiązujące w cyrku, objaśniał kryteria jakie należy spełnić, by mieć szansę na wystąpienie przed publicznością i mówił jak wszystko funkcjonuje, wplątując w swój monolog krótkie pytania skierowane do nas. Najczęściej były one czysto retoryczne, albo były bardziej stwierdzeniem niż pytaniem, ale nie odzywaliśmy się z pretensjami. Co jakiś czas zerkałem na czarnowłosego: nadal wyglądał na lekko podłamanego. Doskonale wiedziałem o co mu chodzi. Grupa juniorów? To nie jest na jego ambicje. Chryste, to wręcz palący kwas na jego wrażliwe, zawyżone ego. Ale będzie musiał to przełknąć. 
- I jeszcze jedno... - powiedział Pik, podsuwając nam umowy do podpisania. - Wasze pseudonimy. W cyrku nie używamy swojej prawdziwej godności, tylko pseudonimy artystyczne. Nimi będziecie przestawiani, nimi będą was wołać. Jakie będą wasze?
Demetre zaczął znów na coś narzekać, ale tym razem już go nie słuchałem. Skupiłem się na kilku pierwszych rzeczach, które przyszły mi w tej chwili do głowy i wybrałem z nich tą o najładniejszej nazwie. 
- Będę Irysem – oznajmiłem.
- Doskonale. A ty, kolego? - spytał Pik, zwracając się do Gruzina.
- Ja... ja będę... - zająknął się. Na jego twarzy zauważyłem zagubienie. - Helsing. Będę się nazywał Helsing. 
- Helsing – powtórzył białowłosy. - Dobrze. Irys i Helsing. Nasi baletmistrzowie. To wszystko. Podpiszcie umowy i idźcie do swoich namiotów. - Podał nam pomarańczową karteczkę z napisanymi numerami mieszkań.
Podziękowaliśmy i opuściliśmy gabinet. Jeszcze nie czułem tego ekscytującego uczucia, że właśnie zaczynam nowy rozdział w swoim życiu. Jak na razie, do końca dnia czułem tylko irytację i znudzenie, słuchając złorzeczeń Helsinga o jego urażonej dumie.

~ ~ ~

Pierwszy dzień jako część cyrkowej społeczności. Obudziłem się około piątej rano, z nieznanych mi powodów. Może po prostu jakieś siły wyższe postanowiły, że ten dzień od rana ma być dla mnie zły, bo przecież nie wolno mi cieszyć się dobrym snem. Nie. No co ty.
Leżenie w łóżku przyprawiało mnie o obrzydzenie. Nie mogłem leżeć bezczynnie, nie będąc w krainie Morfeusza. Wstałem, ubrałem się w czarną bluzkę z długim rękawem i również czarne, choć bardziej poszarzałe spodnie i wyszedłem ze swojego namiotu. Słońce jeszcze nie wzeszło, było praktycznie ciemno. I zimno. Mokra od rosy trawa moczyła moje buty. Jako, że nie znalazłem u siebie niczego, w czym mógłbym zagotować wodę, skierowałem się do stołówki, czy też bufetu znajdującego się w jednym z namiotów. 
Cyrk wyglądał na całkowicie pogrążony we śnie. Namioty, przyczepy i domki były zamknięte, zasłony w oknach zasłonięte, nie słyszałem ani jednego dźwięku oprócz śpiewu najwcześniej wstających ptaków. Wielki, żółty namiot estradowy prezentował się nad wyraz posępnie w szarym poranku, choć jak dla mnie, nie mógł piękniej wyglądać.
Wszedłem do namiotu jadalnego. Był całkiem spory, miał kilka stolików i ławek, a przy ścianie znajdowała się część z żywnością i małą kuchnią. Znalazłem tam czajnik i nastawiłem wodę. Odszukałem w jednej z szafek czarną herbatę i po kilku minutach miałem już ciepły napój w kubku z rysą biegnącą przez całą jego długość.
Nalewając wodę do naczynia, usłyszałem czyjeś ciche kroki. Ach, więc nie tylko ja mam problemy ze wstawaniem o normalnej porze.

Ktoś chciałby dokończyć?

25 cze 2017

Akuma CD Rue

Uderzył po raz kolejny tyłem głowy o twardą ścianę, aczkolwiek pokrytą delikatnym meszkiem, jak to bywa w samochodach. Chciało mu się udusić siebie i innych za to, co właśnie się działo. Miał bronić Rue, miał zrobić wszystko, by była bezpieczna. A teraz, kurde, co? Jadą do Cholerawiegdzie i szlag trafia go na miejscu, gardło ściska od strachu i braku wody od długiego czasu, rana na boku piecze, sumienie krzyczy, umysł szwankuje, wymyślając już najgorsze scenariusze dotyczące zarówno jego, jak i jej, nadzieja gaśnie, krew w żyłach zdaje się zwalniać i przyśpieszać jednocześnie, głos łamie się za każdym razem, gdy ma zamiar się odezwać, włosy nieprzyjemnie wpadają do oczu i je kłują, chociaż ledwo to czuje, dłonie zaciskają się na podciągnięte pod brodę kolana. Wyjrzał za szybę z przodu - znajdował się na trzecim rzędzie siedzeń, po prawej stronie, a jedyne okna były właśnie w tym, gdzie siedział kierowca. I swoją drogą jeszcze dwóch innych typów, usadowionych po bokach, również pozbawionych takich luksusów, jak szyby. Westchnął, czy to tak ma wyglądać jego koniec? ICH koniec? Po raz kolejny fala poczucia winy go zalała. Rue miała plany na przyszłość, pasję, nawet poznała tożsamość rodziny, być może chciała się z nią spotkać, poznać. A on co ma? Życie z ogniem, dymem, jeśli straci również Rue, nie pozostanie mu nikt bliski. Paru znajomych, z którymi kontakt na dodatek urwał się od wielu tygodni. Jeśli ona nie przeżyje, to co mu pozostanie? Będzie dalej siedział w cyrku, tworząc nowe abstrakcje dla zabawienia dzieci oraz ich rodziców, być może innych krewnych? Zrezygnował z tego, by popatrzeć się na swoich porywaczy. Bo po co, co mu to da? Ubrani schludnie, ale to niewiele oznacza. Co prawda ludzie Tobiasa, jak i on sam, nosili dresy, wytarte jeansy, luźne bluzki, a nie garnitury, ciemne okulary przeciwsłoneczne. Być może policja, ale w to wątpił. Od kiedy bez słowa zabierali kogokolwiek, bez żadnych wytłumaczeń? Kolejni wrogowie albo ci sami - prawie na jedno wychodzi. Czy świat musi zawsze dawać w dupę? Nawet wtedy, gdy leży się na zbitym pysku, pod szalejącą burzą, w otoczeniu miliona ogromnych drzew, w które zaczynają ciskać pioruny? Zacisnął szczęki, nie chciał się poddawać, ale siły zaczęły go opuszczać. Pragnienia, silna wola, wszystko wyparowało. Nawet wątła iskierka nadziei. Być może już zabili Rue, być może już jest stracona, z resztą on także. Westchnął, wolałby, żeby tkwił w tym sam, a najlepiej, to z dala od tego gówna. Chociaż nawet już ono wygląda lepiej.
- Boże... - wyszeptał tak cicho, że nawet sam nie usłyszał najmniejszego nawet, szmeru. Chrypa oraz suchość w gardle, wielka gula tworząca się w nim po raz kolejny, wszystko to uniemożliwiło mu zaczęcie modlitwy. Modlitwy? Tak, właśnie tak, miał zamiar prosić Boga o cokolwiek. Najmniejszą pomoc, choćby kiwnięcie małym palcem. Jakąś odpowiedź. Ole jedyne, co udało mu się powiedzieć, to tylko jego imię, a raczej nazwę, bo jak w rzeczywistości ma na imię? Bóg wystarczy, a przynajmniej musi wystarczyć. Ostatni rac uderzył głową o twardą powierzchnię, po czym schował ją w dłoniach. Zaczął nimi pocierać twarz, jakby to miało rozjaśnić mu umysł, pomóc wymyślić plan, nawet jeśli najgorszy, to jakiś. Mogący faktycznie pomóc. Ale co mógł zrobić? Wyskoczyć? Znając życie, pewnie zabiłby się na miejscu. Nie zdziałałby nic, przynajmniej nic dobrego. Przyśpieszył zdobycie ich celu. 
Podróż zdawała mu się trwać całe dni. Zero słów, zero reakcji, jakby go tam nie było. Wzrok nikogo nie padł na jego osobę. Czyżby umarł, nikt nie widział tego szarowłosego, wysokiego, pewnie całego brudnego, skąpanego we krwi i beznadziei, nieszczęśnika? 
- Wysiadaj - krótkie polecenie, wyjaśniające całą procedurę potrzebną do wykonania. Zrobił to. Otworzone drzwi wydawały się idealną drogą ucieczki, ale uzbrojeni za nią mężczyźni i parę, znacznie mniej, kobiet, już nie. Westchnął, stając pewnie, lecz z niewyrażającą nic miną, pustymi oczami, dłońmi opuszczonymi bezwładnie wzdłuż ciała, dłońmi, które kiedyś już rzuciłyby się na wszystkich wokół, próbując uzyskać wolność dla siebie, jak i dla Rue. Rozejrzał się na boki, być może jest gdzieś tutaj? Ale nie ujrzał nikogo znajomego. Opuścił głowę, a więc to jednak prawda, zawiódł ją. Pozwolił się prowadzić, pierw po schodach, potem przez korytarz. Nawet nie zauważył, kiedy przekroczyli próg budynku. Kiedy usiadł na łóżku i zasnął, a przynajmniej tak wydawało się czuwającym przy drzwiach od niewielkiego pokoju, uzbrojonym w pistolety mężczyznom w garniturach.
~~~
Rano, a przynajmniej tak mu się zdawało, gdyż niebo za oknem miało bardzo bladą, błękitną barwę, zaprowadzony został do jakiegoś pokoju. Biura, jak przypuszczał po wszechobecnych dyplomach oraz certyfikatach oprawionych w ramy na ścianach, paru pułkach zapełnionych kartkami, segregatorami, kołozeszytami oraz innymi tego typu rzeczami. Do tego wskazano mu miejsce do siedzenia, szare krzesło z czterema, złączonymi u podstawy ze sobą, nogami, tuż przed zrobionym z ciemnego drewna blacie stołu, za którym siedział mężczyzna mający około czterdziestu lat, o włosach i zaroście prawie w takiej samie barwie, jak owy blat. A na krześle obok tego, które mu wskazano, siedziała Rue. Wziął głęboki wdech, spiął mięśnie, zmusił nagle martwe serce do dalszego bicia, uciszył wewnętrzny wrzask. Siedziała, bezpieczna, przynajmniej przez ten ułamek sekundy, w którym dostrzegł trzymaną w jej dłoniach odznakę FBI.

< Rue? W sumie to mogłam napisać więcej i ciekawiej.... ;P >

Smiley CD Vulnere

Nie miałam nic do stracenia, aby odpowiedzieć dziewczynie na pytania. Zaufałam jej i tyle mi wystarczyło. To co miała zamiar zrobić z tymi informacjami zależało od niej. A raczej nic by nie zrobiła, bo była to zwykła historia z mojego życia i mało ktoś by jej w to uwierzyć. Dużo osób twierdzi, że sierociniec w którym byłam jest jednym z najlepszych. Nie wiem pod jakim względem, ale to tylko opinia publiczna.
- Emmm... - zastanowiła się na moment Vulnere. - Życie było tam ciężkie?  sensie w domu dziecka? - przerwała ciszę, która panowała już od dłuższego momentu.
- Wiesz to zależy jak kto uważa. Będąc w sierocińcu doznałam czegoś czego nie chciałam, aby i inne dzieci doznała. Trafiłam tam wraz z moim bratem, który jest starszy ode mnie o trzy lata. On jako pierwszy został adoptowany, przed co zostaliśmy rozłączeni... Co prawda obiecał mi, że odnajdzie mnie jak tylko dorośnie i w dodatku zajmie się mną... Wciąż pamiętam tą obietnicę i wciąż w nią wierzę... Wiesz co do sierocińca i tego czy było tam ciężko?! To tak, było strasznie ciężko, ale jakoś udało mi się stamtąd wydostać. Miałam sześć lat, gdy trafiłam do sierocińca. Jako, że byłam najstarsza z dzieci to ode mnie zależało od tego czy zostanę ukarana czy też nie. Wszystko co dzieci źle zrobiły, odbijało się to na mnie. W dodatku siostry zakonne nie akceptowały mnie ze względu na włosy... Mówiły, że jestem dzieckiem diabła i to ja będę ponosić za wszystko konsekwencje - co prawda rozglądałam się na ten temat i miałam zamiar dokończyć moja historię, aby potem wysłuchać historię dziewczyny. -... Pewnego dnia nie wytrzymałam i postawiłam się jednej z zakonnic. Ona nie wytrzymała i wzięła mnie do piwnicy. Dostałam kare po czym wygnała mnie ze sierocińca. Miałam wtedy chyba osiem lat. Była wtedy jedną z ostrzejszych zim. Poszłam do miasta, gdzie schowałam się w jednej z uliczek i właśnie tam zaczęłam swoje pierwsze wyczyny na linie, aby zarobić trochę pieniędzy na jedzenie. Co prawda były takie chwile gdzie nie miałam pieniędzy i nie jadłam od dłuższego czasu, ale nie okradłam nikogo. Mając jedenaście lat, nadeszła zima, której się całkowicie nie spodziewałam. Byłam wtedy ledwie na wykończeniu. Pamiętam wciąż dokładnie ten moment w którym trzech nieznanych mężczyzn podeszli do mnie i wyciągnęli pomocna dłoń. Zaproponowali mi wtedy, abym dołączyła do cyrku. Black niósł mnie wtedy na plecach, a Night odkrył mnie kocem. Natomiast Dague pogłaskał mnie po głowie i powiedział, że od teraz jesteśmy jedną wielką rodziną, na którą zawsze mogę liczyć - uśmiechnęłam się szeroko do dziewczyny. - Wybacz, że się tak rozgadałam - zrobiło mi się strasznie głupio. Wreszcie nie dałam Vulnere, ani się odezwać. Musiała na mnie cały czas słuchać.

<Vulnere?>

24 cze 2017

Rue CD Akuma

- No i co zrobimy w tym hotelu? Kiedy cię taką zobaczą, wyślą do szpitala. Kiedy zobaczą rozwalony radiowóz, zadzwonią po policję, bo my nie mamy odznak - stwierdził naciskając pedał, który tylko wydał z siebie dziwny dźwięk. - Co jest... - zapytał samego siebie coraz to mocniej naciskając pedał, kiedy samochód nie chciał ruszyć. - Coś się spieprz*ło - mruknął na nowo odpalając samochód, który tylko zapalił światła i nic więcej.
- Cholera... - spojrzałam za okno, w którym zauważyłam jadącą karetkę oraz wzmożony ruch wywołany przez most, przez który było już można jechać. - Co robimy? - zapytałam chłopaka. Nie miałam sił nawet pokazać, jak bardzo się boję, wściekam czy coś innego.
- Już sam nie wiem - westchnął zrezygnowany uderzając głową o kierownicę. Nagle rozległy się piski opon i klaksony. Czarne samochody okrążyły nasz pojazd. Uważnie obserwowałam sylwetki wychodzące z maszyn. Niektórzy odganiali niepotrzebnych ludzi, a do nas podbiegło piątka. Najgorsza myśl - ludzi Tobiasa.
- Hayato Igarasgi i Cassie Defflayt - zapytał kobiecy głos, który otworzył drzwi z mojej strony. Spojrzałam tylko na Akumę, który zaciskając ręce na kierownicy i pokiwał głową. - To oni! - machnęła do pozostałej czwórki. Najpierw wyciągnęli chłopaka, który się opierał, ale oni byli silniejsi. Trzymali go mocno za ręce i kazali się uspokoić. On tylko dalej się szamotał. Gdybym jeszcze ja miała tyle energii...
- Zostawcie mnie! - krzyczał, a nim ja zdołałam wykrzyczeć jego imię i mnie wyciągnęli. Tyle, że bardziej ostrożnie.
- Kim jesteście? - zapytałam słabo. Chciało mi się spać, kiedy mnie tak nieśli. Jeden trzymał na nogi, drugi pod pachami i przenieśli mnie w ten sposób do jakiegoś pojazdu. Niestety Akumę zabrali do innego. Strach nagle minął, a zastąpiła go wściekłość. Zaczęłam krzyczeć, przeklinać i kopać się. Kazałam im się wytłumaczyć, ale powiedzieli tylko tyle, że nie mają czasu. Mówili coś, że oni zaraz wznowią pościg i trzeba uciekać. Wpakowali mnie do wozu na tylne siedzenia. Położyłam się i nagle ruszyliśmy. Podniosłam się na łokciach patrząc w okno. Auto, w których siedział chłopak także ruszyło, ale zniknęło za innymi.
- Musisz odpocząć. Nasi lekarze się tobą zajmą - usłyszałam ten sam kobiecy głos. Spojrzałam na lusterko z przodu, w którym znajdowała się kobieta o krótkich prostych czarnych włosach.
- Kim jesteście? I gdzie jest Akuma? Gdzie nas wieziecie? - zadałam pytania, ale szybko się położyłam czując, jak moje ręce odmawiają mi posłuszeństwa.
- Odpoczywaj. A o przyjaciela się nie martw, jesteście w dobrych rękach.

<Akuma? Nie miałam już pomysłu, a nie chciałam się powtarzać z ucieczką i szpitalem>

Helsing DO Lottie

Lekki wyskok do przodu, dwa kroki. Lewa noga i ręka daleko do tyłu, prawa ręka na biodrze. Znów wyskok i dalej w prawo. Dwa długie kroki i znów skok, półtora metra w górę. Ląduję na kolanach. Trochę boli. Skokiem podnoszę się do kucnięcia i obracam, znów spadając na piszczele. Klęknięcie na jednym kolanie, potem podskokiem zmiana na drugie. Wyskok z piruetem i opadam na ułożone pionowo palce stóp, robiąc wzorcowe releve. Znów rzucam się na kolana. Omijam czołganie się do przodu. Znów się obracam i wyciągam prawą nogę na bok, potem lewą, wraz z rękami. Obrót na prawym kolanie. Skaczę w górę i robię releve na prawej nodze zgiętej, lewej wyprostowanej i wyciągniętej do tyłu. Kolejny upadek, tym razem składam nogi pod siebie. Wybijam się i na zgiętych nogach robię trzy kroki i powtarzam figurę z drugiej strony. Klękam, wstaję i obracam się na palcach jednej nogi. Na ziemię i obrót z nogami pod sobą. Robię dwa obroty na palcach przy zgiętej nodze, prawa, lewa. Potem staję na obu i klękam jednym kolanem, następnie staję i rozkładam szeroko nogi. Zamach i kopnięcie z półobrotu obrotu. Skaczę i znów opadam na rozstawione nogi.
Wszystko w 22 sekundy. 39 kroków. 27 oddechów.
Łapię oddech. Jest mi cudownie.
Kocham czuć ten lekki ścisk w nogach, nieporównywalnie delikatniejszy od bólu, który rozrywa mięśnie po wytańczeniu całego układu.
Zacząłem chodzić tyłem dookoła, żeby rozchodzić łydki i unormować oddech. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta. Sięgnąłem po leżącą na podłodze butelkę wody.
Znam ten układ na pamięć, mógłbym powtórzyć go nawet bez muzyki, choć miałbym z tego mniej frajdy. Rytm mam w sobie, nie potrzebuję go słyszeć. Podczas numeru nie myślę praktycznie o niczym. Nie myślę nawet o krokach, wryły mi się w pamięć tak mocno, że dałbym radę powtórzyć je za 30 lat bez wcześniejszego układania ich sobie w głowie. Za to po skończeniu... Czuję się jak w niebie. Po tylu latach ćwiczeń nie czuję już drapania w gardle, nie jestem zmęczony. Mam tylko świadomość, że to co właśnie zrobiłem, było pieprzoną ekstazą.
Mój trening skończył się pół godziny temu. Chciałem tylko spróbować pobić swój rekord w wykonaniu tych kroków. Od ostatniej próby poprawiłem się o sekundę. Ego zadowolone.
Skierowałem się do wyjścia z namiotu, z zadartą głową trzymając przy ustach butelkę z wodą i pijąc łapczywie. Dosłownie w chwili, gdy wystawiłem stopę na światło południowego słońca, poczułem, że na coś wpadam. Czy też na kogoś.
Zatrzymałem się gwałtownie, z zaskoczenia wypluwając przed siebie wodę z ust. Przeszkoda sięgała mi zaledwie do klatki piersiowej, potrafiła wydawać dźwięk bólu i z pewnością upadłaby pod wpływem mojego natarcia, gdybym odruchowo jej nie złapał. Spojrzałem w dół i ujrzałem patrzące na mnie duże, brązowe oczęta, otoczone szuwarami czarnych rzęs. Chol*era, zdeptałem jakieś Bogu ducha winne dziewczę.
- Rany, przepraszam – wydusiłem z siebie.
Dziewczyna była niska, przynajmniej jak dla mnie. Mała, niepozorna. Wyglądała jak zbita, smutna mysz. Długie, brązowe włosy, mały, zadarty nosek, drobniutkie wargi, ciemne, gęste brwi. Spuściła nieśmiało wzrok. Zdjąłem dłoń, którą ją przytrzymałem, z jej łopatek. Nie muszę jej już utrzymywać i pewnie nie życzy sobie tego, bym ją dotykał.
- Naprawdę, wybacz, nie zauważyłem cię – przepraszałem, zagryzając z zażenowaniem dolną wargę. - Zrobiłem ci krzywdę?
- Nie... nic się nie stało – usłyszałem w odpowiedzi.
Przyjrzałem się jej. Dziewczyna wydawała się zestresowana. Najchętniej chyba uciekłaby ode mnie gdzie pieprz rośnie. Dopiero teraz zauważyłem w jej ramionach białego, puchatego królika.
- To... ja... ja już pójdę – szepnęła brązowowłosa i już postawiła krok w tył, gdy wyciągnąłem królika z jej dłoni. Zrobiłem to delikatnie i ostrożnie, jednak na tyle szybko, by nie zdążyła mi przeszkodzić. Podniosłem go sobie na wysokość wzroku.
- Och. Jakie... to... śliczne – wyszeptałem, wpatrzony w czerwone oczy zwierzątka. Królik poruszał niepewnie nosem i trzepotał wąsami, ale nie próbował się wyrywać. Nawet nie drżał. Posadziłem go na swojej dłoni, w której zmienił się prawie cały i zacząłem głaskać delikatnie po uszach. Spojrzałem na dziewczynę. - Przepraszam. - Uśmiechnąłem się do niej lekko. - Słabość do małych, futerkowych stworzeń. Występujesz z nim w przestawieniach? - zapytałem wprost.

<Loooottie?>

Irys

 „You look 100% better when I can't see you.”

Helsing

„Któregoś razu mi się uda, a wtedy wszyscy się zesracie.”

23 cze 2017

Akuma CD Rue

-Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł - oznajmił Akuma, powstrzymując się przed położeniem stanowczo dłoni na jej ramieniu. W końcu całe zakrwawione, nie wyglądało najlepiej. Do tego wszechobecne małe obrażenia spowodowane spadającym szkłem, chyba na nowo, a przynajmniej takie miał wrażenie, krwawiąca dłoń i noga. "Boże, jest źle. Bardzo źle..." - pomyślał, nie mogąc się skupić. Napotkał jednak pytający wzrok Rue.
- Spieprzymy na nogach, wiem, że trudniej i powolniej, ale samochód prędzej wytropią. Być może ma nawet wbudowany chip - wytłumaczył swoje obawy, na co tylko skinęła głową i ponownie spróbowała wstać. Pomógł jej, cicho stękając przy tym. Ale dlaczego? Przecież to ona tak na prawdę cierpiała, nie on. 
- Nie wiem, czy dam rady biec. Ani iść - oznajmiła - samochód to najlepsze wyjście, Akuma - starała się go przekonać i się jej udało. Z cichym westchnięciem obserwował, jak kuśtykała do drzwi umieszczonych na samym przodzie. Ignorując pytanie mężczyzny obok, czy wszystko okay, że przecież Rue jest cała zakrwawiona i na pewno potrzebuje lekarza, ruszył w ślad za nią. 
- Bo ja, tego, ku*wa nie wiem - mruknął do siebie ze złością, szybko wskakując do środka poturbowanego pojazdu i nawet nie fatygując się, by zapiąć pasy. Odpalił silnik - chmara dymu uniosła się nad nimi, to źle wróżyło. Jeśli wylecą w powietrze, będzie ją za to winił. Chociaż starał się, by w jego głowie zabrzmiało to żartobliwie, to w rzeczywistości umierał ze strachu, adrenaliny, zmęczenia, zmartwień, gniewu, bólu. Dużo tego, zliczyć aż trudno. Wystartował, słysząc dźwięk zsuwanego metalu, most się opuszczał. Zacisnął szczęki, przyśpieszając. Zanim nie skręcił w prawo poczuł, że ziemia nieco drży. Szybko spojrzał na lusterko mieszczące się parę centymetrów na prawo, pośrodku wozu. Most dzieliło paręnaście sekund od tego, by całkowicie wyrównał swoją powierzchnię i umożliwił ponowne wznowienie ruchu na ulicach. Boże, dlaczego nas to spotyka? To pytanie krążyło po jego głowie przez cały czas. 
- Za pięć kilometrów jest mały hotel, na bannerze pisało - oznajmiła nagle Rue. Hotel? Zajebiście, ale co z pieniędzmi? Czyli o takich luksusach, jak brudne łóżko i zgniłe ściany nie można nawet marzyć?

< Rue? >

Vulnere CD Smiley

Delikatnie kreśliła palcami niewielkie koła na sierści czworonoga, poddając go pieszczotom wzmacniającym nie tylko więź, lecz także ulepszającym samopoczucie zwierzęcia, jak i jej. Kontakt z końmi od zawsze był dla niej czymś wyjątkowym. Tupot kopyt, ciche poparskiwanie, błoto tryskające na boki podczas szaleńczego galopu, radosny trucht wokół wybiegu, energiczne chrupanie soczystej, pomarańczowej marchewki... Wszystko wydawało się jej wyjątkowe, jeśli tylko miało związek z tymi oto istotami. To robiło się już chore, bynajmniej.
- Emmm... - zastanowiła się na moment, czując lekki dyskomfort z powodu wyznania Smiley. Być może potrzebuje ona rozmowy na temat sierocińca, skoro sama taki proponuje? Ale czy to na pewno mądre posunięcie? Speszona niezbyt wiedziała, o co zapytać. Faktycznie przeszłość dziewczyny to taki dobry temat konwy? Cóż, spróbować zawsze można. - Życie było tam ciężkie? W sensie w domu dziecka? - spytała w końcu, przerywając parunastu sekundową ciszę oplatającą swoimi ramionami obie dziewczyny, przynajmniej Vulnere takie właśnie odnosiła wrażenie.
< Smiley? >

22 cze 2017

Rue CD Akuma

Najpierw był okropny ból w plecach. Małe szkiełka powbijały mi się w skórę. Piekły, nie wiem czy krew się lała, ale z ramienia na pewno. Grubsza i ostrzejsza część szyby przecięła mi skórę na ramieniu, ale to nie było nic poważnego, bynajmniej tak myślałam. Potem był lot. Wydawało mi się, jakby czas się spowolnił. Wszystko nagle się uniosło i przewróciło na bok. Nie miałam się już czego trzymać, nawet podłogi, dlatego poleciała na szybę. Dobre było tyle, że była cała. Może lekko pękła pod moim naciskiem, ale ważne, że nie wyleciałam. Wpadłabym do wody, a nie wiem, czy mam siłę pływać. Nie docierały do mnie żadne bodźce zewnętrzne, wszystko nagle ucichło. Był tylko lot, a w mojej głowie piosenka "Motylem jestem". Tyle, że zamiast motela, było blaszane pudło, które kaleczyło mnie od środka nie wiadomo czym. Ubrania się do mnie kleiły przez pot ze zdenerwowania. Nigdy nie sądziłam, że trafię na takie coś; jestem porywana z przyjacielem przez jakiegoś ćpuna, uciekiniera, mordercę, który wpierw ładuje nas do ciemnej piwnicy, potem uciekamy jeepem, a następnie trafiamy na papiery, w których jest milion ludzi, w tym wszystkie dane moje i Akumy. Potem policja, która nas aresztuje, ucieczka, pogoń i nagle "skok w przestworza". Jeśli to przeżyje, nigdy w życiu nie siądę do samochodu, bynajmniej przez najbliższy miesiąc. 
I nagle czas wrócił z ogromnym impetem, przez który uderzyłam głową o sufit auta. Poczułam przeszywający ból powielający się z każdym uderzeniem samochodu, który jednak się nie wywrócił; a może jednak to zrobił, tylko ja już nie widziałam różnicy między góra, a dołem? Złapałam się za głowę, schowałam twarz i się skuliłam, ale to nie pomogło. Uderzyłam o siedzenie nogą, a twarz wykrzywiła mi się w grymasie bólu. Gdybym mogła, pewnie bym krzyknęła. Tyle, że wstrząs spowodowany lotem i silnymi uderzeniami mi na to nie pozwolił. Przez parę sekund nie kontrolowałam, była tylko ciemność wymieszana z bólem i cisza, która zaczynała zmieniać się w jeden pisk. Wszedł on mi do głowy i chciał rozwalić czaszkę, ale przez mój opór tylko wdarł się w mózg i napieprz*ł jak skurwy*yn.
Poczułam czyjeś dłonie i dziwny głos, którego nie potrafiłam rozróżnić w tym chaosie. Dopiero gdy pisk w uszach zaniknął częściowo, a ja byłam zdolna do jakiegokolwiek myślenia zaczęłam przeklinać jak szewc. Wypowiadałam na głos wszystkie przekleństwa jakie tylko znałam i słyszałam w swoim życiu. Przeklinałam cały ten świat, a głównie ból, jaki rozrywał moje ciało. 
- Rue! - krzyk, który mną wstrząsnął był bardzo blisko, a ręce zacisnęły się na mojej skórze i mną potrząsnęły. Dopiero wtedy otworzyłam oczy i się podniosłam pomimo bólu, który okazał się nie być snem, mimo, iż tak bardzo tego chciała. 
- Ku*wa! - warknęłam zaciskając ręce w pięść, kiedy poczułam piekące rany na plecach, pulsujące ramię i rozrywające kolano. 
Zobaczyłam nasz wóz policyjny z rozwaloną tylną szybą, pękniętą z boku i dziurawą z przodu.Cały za to miał wgłębienia od pocisków. Widziałam ludzi, którzy podbiegali do nas, a samochodu zatrzymywały się z piskiem, jakby się paliło. I miałam takie wrażenie, że zaraz samochód się zapali, a my byliśmy bardzo blisko niego. 
- Japie*dole... - złapałam jego rękę i zacisnęłam na niej swoje palce, kiedy się podnosząc czułam ból. - Nigdy w życiu nie wsiądę do żadnego pojazdu... - mówiłam przez zaciśnięte zęby. Wyszło coś na wzór morderczego "zabije cię" wymieszanego z płaczem i bólem. Oparłam głowę o jego ciało i zamknęłam ponownie oczy. - Gdzie oni są? - zapytałam. Akuma rozejrzał się i nie odpowiadał przez najbliższe sekundy.
- Nie wiem. Możliwe, że nie przejechali przez most - jego głos drżał, albo to świat się cały trząsł; lub to ja. Ale nie było mi zimno, chyba. Już nie potrafiłam niczego rozróżnić.
- Musimy uciekać - podniosłam trochę powieki i głowę, ale zamiast jego twarzy, zobaczyłam rozmazany placek z oczami, ustami i nosem. Zanim cokolwiek powiedział lub chociaż zrobił, usłyszałam dźwięk pogotowia. Karetka była daleko, a jej sygnał tak głośny, że bardzo dobrze go słyszałam. Teraz pisk całkowicie zniknął, ale zastąpił go szum. Nie wiem co było gorsze, obydwa chyba tak samo. 
- Okropnie wyglądasz - zabrzmiało to tak, jakbym była ubrana w najgorsze i najbrzydsze ciuchy na świecie, dlatego się lekko uśmiechnęłam. Wyobraziłam siebie w brązowych dziurawych dresach i podobnej bluzce, gdzie wyglądałam jak worek na kartofle, albo i nawet owe warzywo.
- Jedziemy dalej. Ja nie wracam do szpitala. Nie ma takiej opcji - zacisnęłam palce na jego ubraniu i spróbowałam wstać. Chciałam wsiąść do radiowozu i odjechać stąd.

<Akuma?>

21 cze 2017

Od Vogel'a

Dziś w końcu wróciłem do cyrku. Trochę minęło od ostatniej wizyty tutaj, ale co mogłem zrobić, kiedy dowiedziałem się, że moją rodzinę przeszukują i chcą wsadzić do więzienia? Niby się mnie i mojej siostry wyparli tamtego dnia, jednakże nie miałem im tego za złe i tylko czekałem przez te wszystkie lata na przeprosiny od nich, których i tak się pewnie nie doczekam. Załatwiłem tylko tę sprawę, przez co musiałem trochę popracować w pewnym dziwnym i podejrzanym miejscu, i czym prędzej wróciłem do swojej teraźniejszej, wielkiej rodziny. Poprawiłem beżową torbę i zaciągnąłem się specyficznym zapachem wydobywającym się z wielokolorowych namiotów. Rozejrzałem się dookoła. Niewiele się zmieniło. Skinąłem do siebie głową i zrobiłem pierwsze kroki, wychodząc zza gęstwiny drzew. Wracając tu, postanowiłem nie iść normalnie, ścieżką, a lasem, do którego już od samego początku mnie ciągnęło. Im bardziej się zbliżałem do zabudowań, tym więcej słyszałem i czułem. Gdzieś kątem oka ujrzałem nawet jakieś nowe twarze, ale niezbyt mnie to interesowało. Jedyne czego teraz chciałem, to powrotu do mojego odosobnionego zakątku, jakim był mój namiot. Był on wręcz najbardziej wysuniętym, chociaż, że miał numer trzeci. Zawsze się z tego naśmiewałem. Wychodząc na prostą, ujrzałem swój niezbyt kolorowy i mało zadbany namiot. Na sam jego widok poczułem ciepło rozmieszczające się po całym moim ciele. Zacisnąłem pięści i cichutko pisnąłem z podekscytowania. Przyśpieszyłem kroku, lecz kiedy dzieliło mnie od mojego mieszkania zaledwie kilka kroków, wpadłem na kogoś. Zmarszczyłem brwi, łapiąc się tym samym za głowę. Nic jednak nie powiedziałem. Uniosłem delikatnie głowę, poprawiając czarne okulary, a wtedy ujrzałem dawno niewidzianego znajomego.
- Vogel! Jak dobrze, że już wróciłeś! -Mężczyzna uniósł wysoko ręce, uśmiechając się przy tym.
- Pik -Mruknąłem ozięble -Ciebie również dobrze w końcu zobaczyć.
- Tak, tak -Skinął kilkakrotnie głową, a następnie na mnie spojrzał, machając na prawo i lewo palcem wskazującym -Wiesz, dużo się działo pod twoją nieobecność! Dołączyło do nas wielu nowych ludzi i to bardzo ciekawych -Zaśmiał się, przymykając przy tym oczy, lecz niemalże od razu je otworzył, spoglądając na mnie spokojniejszym wzrokiem -Jak się bawiłeś w rodzinnych stronach? Wybawiłeś się trochę?
Prychnąłem krótko, odwracając głowę. Jeżeli dla niego ciężka praca od rana do nocy to niezła zabawa, to owszem, bawiłem się wyśmienicie. Wróciłem spojrzeniem do niego i wzruszyłem ramionami.
- Niezbyt -Po czym przeszedłem obok niego -A teraz przepraszam, ale chcę odpocząć.
Chwilę nic nie słyszałem, lecz kiedy tylko wszedłem do środka, usłyszałem westchnienie, a po kilku sekundach oddalające się kroki. Również westchnąłem, rzucając gdzieś w kąt torbę z brudnymi ubraniami. Nie będę się przecież teraz bawił w perfekcyjną panią domu i nie będę sprzątał. Myśląc o tym, rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nie wyglądało to zbyt dobrze, ale również nie było najgorzej. Przeczesałem włosy dłonią, po czym zdjąłem okulary, rzucając je na pościelone łóżko. Zdjąłem granatowy pulower i jasnoniebieską koszulę, odkładając je na fotel. Otworzyłem drewniane drzwi i wszedłem do łazienki, pozostawiając drzwi otwarte. Zdejmując spodnie, wszedłem pod prysznic, gdzie przesiedziałem dwadzieścia minut. Siedziałbym dłużej, gdyby nie odgłos pukania. Wyszedłem wiec do głównego pokoju ubrany tylko w spodnie, pocierając błękitnym ręcznikiem swoje włosy. Chwyciłem jeszcze pierwszą z brzegu koszulę i narzuciłem ją sobie na ciało, a następnie otwarłem drzwi.
<Ktoś?>

Smiley CD Vulnere

Dziewczyna przyjęła ode mnie kwiat z czego niezmiernie się ucieszyłam. Spojrzałam się niezauważalnie na niebo, które według mnie było najpiękniejsze dotychczas. Po chwili ciszy, Vulnere przerwała ją. Niepewnym głosem zapytała się mnie co jutro będę robić. Powiedziałam jej, że będę ćwiczyć. Wreszcie nie mogłam wyjść z wprawy w dodatku była to jedna z części mojego monotonnego życia, które z dnia na dzień się zmieniało po woli.
- A będę mogła popatrzeć? Wcześniej jeszcze bym sprawdziła, co z twoją ręką. Właściwie to jeszcze nigdy nie widziałam kogoś, kto wykonywał akrobatykę na koniu. Na żywo, oczywiście - widząc ten blask w oczach dziewczyny na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech.
- Naprawdę chciałabyś przyjść?! - zapytałam się z niedowierzaniem, że dziewczyna mnie właśnie o to jakby poprosił.
- Oczywiście o ile mogę przyjść - powiedziała nieśmiele.
- No pewnie, że możesz przyjść. Zazwyczaj zaczyna około dziesiątej treningi. Wcześniej nie potrafię się obudzić. Wiesz, mówią mi, że jestem śpiochem bo najlepiej bym cały czas spała - powiedziałam trochę zawstydzona. Wsiedliśmy na swoje konie i skierowałyśmy się w stronę cyrku.
- Vulnere jeżeli masz jakieś pytania to śmiało pytaj. O wszystkie tematy możesz się mnie pytać nawet o dom dziecka - odpowiedziałam po chwili.

<Vulnere?>

20 cze 2017

Smiley CD White

Poszłam po popcorn, a White stanął w kolejce po bilety. Zajęło mi trochę czasu, aby zastanowić się nad tym co kupić. Ostatecznie wzięłam dwa duże kubełki popcornu, jeden z karmelem a dróg maślany z solą. Do tego po dużym napoju. Oczywiście można by pomyśleć, że to by wystarczyło, ale jeszcze w małym kubku wzięłam kilka czekoladowych kulek. Stanęłam w kolejce, które była długa. Jednak jak tylko spojrzałam się na kolejkę w której stał White, zrozumiałam, że będę szybciej od niego. Pomimo tego, że jego kolejką była mniejsza od mojej to wydarzył sie mały problem. Prawie wcale nic nie szła do przodu, bo niezdarny pracownik rozlał cole na kasę. Wycierał, ale nic to nie pomagało. Ludzie zaczęli się powoli denerwować. Przyglądałam się uważnie kolejce w jakiej stał chłopak. Samą nie wiem kiedy, ale gdy płaciłam, to kolejką u White'a poruszyła się i to nawet dość szybko. Podeszłam do niego, a on akurat kupił dla nas bilety. Weszliśmy do sali, gdzie zdążyliśmy na końcowe reklamy. Zapytałam się o czym będzie film, bo tytuł czy też sam plakat nic mi nie mówiły. Niestety nie zdobyłam żadnej informacji od chłopaka.
- Ej, tak w ogóle widziałeś jak ten chłopak który sprzedawał ci bilety zasuwał? A wcześniej ślimaczył się z wycieraniem kasy - powiedziałam po chwili. Coś mi nie pasowało w tym chłopaku co siedział przy kasie. Zupełnie tak jakby ktoś za użyciem różdżki lub magi rozwiązał ten problem.
- Nie zwracałem na niego uwagi, oglądałem plakaty - odpowiedział chłopak, zakładają okulary 3D. Kiwnełam głową, że rozumiem i też sama założyłam swoje okulary.
- Tutaj masz popcorn, tutaj jest też picie no i czekoladowe kulki - podałam wszystkie zakupione przez mnie rzeczy na stronę, gdzie chłopak jak i jednocześnie ją sama mogliśmy sobie pogadać.

<White?> Wybacz, że tak długo czekałeś

Akuma CD Rue

Czuł własne tętno, krew pulsującą mi w skroniach, a nawet i żyłach na wewnętrznej stronie nadgarstka. Strach oraz gniew palił go od środka, pozostawiając z każdą chwilą coraz to puściejszą skorupę. Kolejny pościg, chociaż prawdopodobnie jedyna szansa na wolność, przerastał go. Z włączonym kogutem ( nawet gdyby wiedział jak to zrobić, nie wyłączyłby go ) obserwował, jak ludzie przechodzący przez ulicę schodzą bu z drogi, a raczej pędzą po niej, by uniknąć zderzenia z policyjnym samochodem pędzącym sto trzydzieści cztery kilometry na godzinę w terenie zabudowanym. Już niemal słyszał jadący za nim pościg, wkrótce dojrzał również czarne Jeepy jadące w ślad za nim. Przeklął głośno, nie wiedział, co ma robić. Wykonał nagły skręt, używając hamulca, z całej siły napierając na niego, by zdążyć na rozwidleniu dróg przed zetknięciu się ze znakiem drogowym, wykwitającym tuż przed nimi. Pisk opon, zapach spalonej gumy, czarne niczym węgiel ślady zostawione na grafitowej drodze. 
- Doganiają nas - oznajmiła Rue szybko, wyraźnie próbując opanować drżenie głosu. Skinął jedynie głową, wyjechali na prostą w chmarze dymu. Poczuł, jak przez opuszczone do połowy szyby przelatuje zanieczyszczone powietrze i że zaczyna się dławić. "Ku*rwa, nie teraz!" - pomyślał, mocniej chwytając za kierownicę i zamykając szyby drugą ręką. Przyśpieszył, wymijając kobietę z dzieckiem na pasach w ostatnim momencie - pusty wózek poszybował w powietrze. Jedno było pewne - siedzących mu na ogonie trudno będzie zgubić, a kariery w policji oraz drifcie raczej prędko nie zrobi. Kolejny zakręt z wstrzymanym oddechem okazał się mordownią, przypięta z tyłu oboma pasami Rue siedziała na środki i trzymała się siedzeń, on także z ledwością utrzymywał równowagę i jak mu się wydawało, również przytomność. Nie mógł pojąć, jakim cudem w filmach i książkach ludzie po raz pierwszy siadając za kierownicą manewrują między budynkami bez problemu, a ludzie na ulicy nie sprawiają im większego problemu. Poczuł, jak nie wytrzymuje i po raz kolejny musi zacząć kaszleć. Zrobił to, ponownie próbując zapanować nad sobą. drżeniem rąk, i łez gromadzących się w jego oczach z powodu braku powietrza dającego się już mocno we znaki. Wydawało mu się, że teraz jego płuca wyglądają jak orzech włoski - suche, pomarszczone, skwarki. Boże, jak on nienawidzi tego słowa - "skwarek". Dreszcze przeszły go na myśl o tym śmierdzącym obrzydlistwie. Szybko jednak wykrzyczał w swoją stronę obelgi, oczywiście w umyśle, że myśli teraz o takich rzeczach. Z ulgą poczuł, że powietrze, które właśnie wdychał nie szkodzi mu już tak, jak przedtem. W tej samej chwili autem wstrząsnął prawdziwy grad kul. Tylna szyba nie wytrzymała i w jednej chwili deszcz odłamków szkła nawiedził całe wnętrze.
- Wszystko okay? - rzucił, starając się dostrzec w lusterku, czy kuląca się przed impetem ostrych odłamków na tylnym siedzeniu przyjaciółka dała sobie radę. Jej plecy krwawiły w niektórych miejscach, na włosach uczepiły się większe kawałki - to na nią padła główna fala. Serce mu przyśpieszyło, miał nadzieję, że jej nie trafili - mu zagrażało znacznie mniej, i tym właśnie się martwił. Galopujące serce pokrywało wszystkie inne dźwięki. Szybko jednak zobaczył coś, co zmroziło mu krew w żyłach - most. I to, do chu*a, zwodzony. Samochody po prawej stronie zrobiły już prawdziwą kolejkę, lewy pas był wolny, miał przypuszczenia, że leniwie podnoszący się most będzie ich ostatnią deską ratunku. 
- Zrób to - usłyszał jej niewyraźny bełkot. Zanim zmienił pas i zwiększył prędkość do nieco ponad dwustu kilosów na godzinę, stale zwiększając prędkość, obrócił głowę na ułamek sekundy - jej ramię krwawiło, a przynajmniej się za nie trzymała. - To tylko draśnięcie, jedź! - pośpieszyła go. Miał nadzieję, że go nie okłamuje i nie okaże się, że się wykrwawi.
- Trzymaj się czego tylko możesz, to nie będzie przyjemne - rzucił szybko, gdy już wjechali na podnoszoną część drogi. Zacisnął szczęki, zawsze takie chwile opisywane były wspaniałymi słowami, może nie będzie tak źle. Jeszcze tylko w tle puścić "Highway to Hell" i rzucić się na spotkanie ze śmiercią. Ostatnim, co usłyszał przed znalezieniem się w powietrzu to kolejne świsty kul, trafiające w tył samochodu i w pustą przestrzeń, gdzie powinna znajdować się szyba. Dwa pociski przeleciały niebezpiecznie blisko jego twarzy, robiąc dwie dziury w przedniej szybie. - Teraz trzymaj się już po prostu podłogi nawet - starał się poprawić atmosferę, ale jak, do cholery,zrobić to, gdy leci się w powietrzu, a samochód przekrzywia się w prawo? Teraz bokiem do jezdni zbliżającej się niebezpiecznie szybko. Spiął nogi, ramionami uczepił się kierownicy, gdy wstrząs okazał się ogromny. Ból w kości ogonowej, plecach oraz głowie, którą trzymał na splecionych dłoniach na moment sprawił, iż obraz zamazał mu się przed oczyma. Ale zatrzymali się. I żyli, obserwowani przez setki ludzi. 
- Rue...? - wybełkotał niewyraźnie, odpinając się z pasów i odgarniając ciężką dłonią włosy ze spoconej twarzy, spojrzał na nią z troską. Adrenalina nie pozwoliła mu nawet myśleć racjonalnie i jechać dalej, chociaż powinno być właśnie odwrotnie - popędzić do podjęcia właściwych decyzji i zrobienia ich. 
< Rue? Pościgi są fajne, a akurat teraz mi wena wysiada ;< >

19 cze 2017

Rue CD Akuma

Jak się czują niewinne osoby zabierane przez policję? Teraz wiem, a nie potrafię tego opisać. Strach o to, co się może stać, jest wymieszany ze złością na tych idiotów, którzy aresztują tych, co nie trzeba. Do tego dochodzi lekka ciekawość, jak to się wszystko dalej będzie dziać. Większość ludzi na ich miejscu pewnie by uciekła, zaczęła krzyczeć, że są nie winni, ale po co? To i tak nikomu nic by nie dało, a tylko by pogorszyło sprawę. No właśnie, za co chcą nas ukarać? No dobra, jedziemy w zakrwawionym aucie, które wygląda jak po wojnie, żadne z nas nie ma prawa jazdy i jesteśmy ranni, ale przecież mamy wytłumaczenie! Tylko oni nie chcą nas słuchać, w tym jest problem. Cóż... później będą musieli, bo na sto procent nas przesłuchają. Wątpię, aby byli to ludzie Tobias'a, chociaż są tak samo brutalni i nienormalni jak oni, to jednak żaden z nich nie przypomina tego, którego widziałam w tamtym budynku. Ale on mógł ich mieć więcej, może ma inne kontakty, jeśli tak, pewnie już nas szukają. 
- Wsiadać do auta! - popchnęli Akumę do przodu, do mnie podszedł jakiś chłopak, na którym miałam się oprzeć, ale wolałam poskakać na jednej nodze, mimo, iż nawet to sprawiało mi ból. No ale co miałam zrobić? Bałam się, że gdy chociaż go dotknę, Akuma nie wytrzyma i rzuci się na wszystkich. Widziałam już jak zachował się w szpitalu, nie chce powtórki i kolejnych kłopotów. 
- Ale czekaj! Za co? - oczywiście nikt mi nie odpowiedział, popchnęli tylko lekko, abym się streszczała i wsiadała do radiowozu. Spojrzałam bezradna na przyjaciela, który właśnie pakował głowę do auta. W pewnym momencie poczułam się jak w takich filmach kryminalnych, w których brakuje tylko strzelaniny na środku miasta i zamordowania postaci pobocznych, tak jak w tej chwili glin. 
- Rusz się młoda – któryś z nich szturchnął mnie najpewniej bronią. Fuknęłam na niego i podskoczyłam do otwartych drzwi. Skoro Akumie nie pozwolili mi pomóc, to żaden z nich tego nie zrobi. Nim usiadłam zdążyłam zobaczyć jak dwóch policjantów otwiera nasz rozwalony samochód i wyjmuje z nich dokumenty. Teraz jesteśmy pogrzebani żywcem. Jeżeli nie dostarczymy żadnych dowodów i nikt nam nie uwierzy, wszystko będzie się działo na nasza niekorzyść. Musimy coś zrobić...
Wsiadłam do policyjnego samochodu obok chłopaka, który właśnie miał kajdanki na rękach. Mi nie mogli założyć, musiałam się podtrzymać. Ale dlaczego wcześniej tego nie zrobili? Bali się czy jak? Spojrzałam na chłopaka, był tak samo bezradny jak ja, tyle, że w jego oczach widziałam gniew, w moich zapewne był strach. Oparłam się o siedzenie, kiedy z trzaskiem zamknęli samochód. Ktoś wsiadł za kółko i przekręcił kluczyk. 
Warczenie samochodu zmieszało się z hukiem wystrzałem, a następnie z krzykiem człowieka. Instynktownie zniżyłam głowę, tak samo Akuma. Nasz kierowca już nie ruszył nawet kierownicy, bo leżał na siedzeniu z krwawiącą raną na czole. Kryjąc się za przednimi siedzeniami spojrzeliśmy na to, co działo się za oknami. Ludzie z mundurach zaczęli się kryć za wozami i posyłac pociski w...
- Idą po nas – usłyszałam głos chłopaka. Spojrzałam w jego stronę, gdzie za oknem widziałam prawie takie same jeepy, jak nasz. Kuloodporne, na bank. Wszyscy siedzieli w środku i strzelali z otwartych okiem w kierunku policjantów, którzy padali jak muchy. W tej chwili jedyną dla nas ucieczką było ruszeniem tym samochodem, w końcu był odpalony, ale ja nie pojadę, nie ma szans. Nie dość, że noga mi na to nie pozwala, to na dodatek prędzej zginiemy z mojego kierowania, niż przez Tobias'a. To Akuma musiał siąść za kółkiem, ale miał związane ręce. Szybko przysunęłam się do martwego kierowcy i sprawdziłam jego kieszenie, aż w końcu poczułam klucze. - Szybko – powiedział chłopak. Ręce mi się okropnie trzęsły, ale udało mi się trafić do dziury, przekręcić kluczyk i uwolnić jego ręce. Szybko dostał się do przodu, mimo grymasu bólu na jego twarzy. Wystarczyło tylko puścić hamulec i wcisnąć gazu, a już po chwili pędziliśmy między budynkami próbując zgubić tych, którzy nas gonili. 

<Akuma? Scena pościgu!>

18 cze 2017

Lunativ CD Volante

O niebiosa... było mi tak wstyd jak jeszcze chyba nigdy. Na zbyt wiele sobie pozwoliłem. Sam nie wiedziałem, co się ze mną dzieje i po stokroć pytałem się w myślach, co sprawia, że zaczynam zachowywać się jak jakaś panienka. Przecież nie po to cała moja praca, żeby się teraz dać zmienić w jakiegoś uroczego, nieporadnego i słabego nieudacznika.
Kiedy tylko byłem już ubrany, moja pewność siebie powróciła. A razem z nią poczucie dyshonoru i upokorzenia. Byłem wściekły. Co z tego, że coś w głębi mnie, prawdopodobnie rozsądek i logiczne myślenie, mówiło że to tylko moja wina i moja słabość. Nieważne to było w tamtym momencie. Chciałem się odegrać. Odzyskać swój honor. Poprawiłem swój kołnierz i dumnym krokiem podszedłem do przyjaciela Vola – Zitao. Nie dałem nic po sobie poznać. Stanąłem z nim twarzą w twarz. Jego mimika nie wykazywała żadnych oznak strachu czy jakiejkolwiek obawy. Nie spodziewał się odgryzienia. Nie bał się mnie. Zacisnąłem mocno zęby i przyłożyłem mu w twarz. Moja pięść odbiła się bordowym śladem na jego policzku, a siła była tak ogromna, że aż cherlak obrócił się i upadł na ziemię. Oszołomiony złapał się za bolące miejsce i spojrzał na mnie z wyrzutem, jakbym to ja był oprawcą. Uniosłem dumnie głową. Niech sobie nie myśli, że żałuję przez jego wielkie oczy, lekko załzawione.
- Lóng! - krzyknął Volante – Oszalałeś?! - podszedł do przyjaciela i przykucnął przy nim – Jak mogłeś? - powiedział przyciszonym głosem. Ja jedynie patrzyłem na ich dwójkę z wyższością. Nie miałem zamiaru niczego po sobie dać pokazać. Widać, że w cyrku mają ździebko lekkie obyczaje... i brak szacunku do siebie nawzajem. Obróciłem się na pięcie i pomaszerowałem do mojego wierzchowca pozostawionego na początku zagajnika. Koń podniósł głowę i zastrzygł uszami. Wyczuł mój nastrój i nie stawiał żadnego oporu. Wsiadłem na niego z trudem. Czułem się ogromnie ciężki. Jakby znów spadła na mnie tona obowiązków. Ale cóż... takie życie wybrałem. Pełne męskich problemów i męskiego cierpienia, z którym poradzę sobie sam.
- Lóng! Zaczekaj! Porozmawiajmy! - usłyszałem za sobą głos Volante, ale nie chciałem z nim rozmawiać ani na niego patrzeć. On nie czuł się urażony, a ja tak. Nie rozumiałem, co zrobiłem źle. Miałem prawo się zemścić, tak?! Nie myśląc, więc długo pogoniłem Abla do galopu i odjechałem nie oglądając się ani razu za siebie.
Kiedy wróciłem do cyrku słońce smażyło już nieźle. Wszyscy gdzieś się pochowali. Ja postanowiłem wykorzystać okazję i załatwić ostatnie formalności związane z moim uczestnictwem i przynależnością do trupy cyrkowej. Poszedłem więc do głównego namiotu, gdzie urzędowała prawa ręka głównego zarządcy cyrku. Przywitał mnie lekkim skinieniem głowy i uśmiechem. Odpowiedziałem samym skinieniem. Do końca dnia, a może i dłużej nie będzie mi zbytnio do śmiechu. Usiadłem przy jego biurku. Od razu wiedział w jakiej sprawie przychodzę. Omówił więc sprawę mojego mieszkania głównie. Mój namiot został już rozłożony, a moje rzeczy przeniesione. Ta informacje mnie bardzo ucieszyła. Nie mógłbym spędzić następnej nocy z Volante. Nie byłem na niego jakoś szczególnie obrażony, ale... nie, nie chciałem już zdawać się mocno na czyjąś łaskę. Załatwiłam jeszcze kilka ostatnich drobnych spraw, pożegnałem się i opuściłem namiot, zmierzając do własnego.
Mój namiot miał kolor granatowy w srebrne poziome pasy. Każdy namiot był inny, aby nie było problemu z rozróżnianiem. Wszedłem do środka i rzuciłem się na swój materac położony na ziemi. Obok były moje skromne bagaże i kilka drobiazgów, które dostałem od cyrku. Odpiąłem guzik od koszuli, żeby poluźnić uścisk. Leżałem tak chwilę i wpatrywałem się w górę. Minęła godzina... może dwie... może pięć. W każdym razie wiem, że się trochę ściemniło. Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Podniosłem się mozolnie i niechętnie, lecz czułem potrzebę zrobienia czegoś. Przebrałem się więc w czarne spodnie i białą koszulę. Postanowiłem trochę poćwiczyć na arenie. Wyszedłem spokojnie z namiotu i ruszyłem w stronę cyrku. Świerszcze zaczynały swój wieczorny koncert, mieszając się z ostatnimi aktami wykonywanymi przez ptaki. Spokój i cisza. Zapewne tylko w moim otoczeniu, ale nie obchodziło mnie to. Cieszyłem się obecną chwilą. Byłem sam. Mogłem rozluźnić spięte mięśnie. Szedłem rytmicznie, ale spokojnie. Nie spieszyło mi się. Można powiedzieć, że szedłem od niechcenia.
Za chwilkę byłem już przed wejściem, a po chwili na miękkim piasku. Ściągnąłem buty. Ziarenka wpychały się między moje palce. Czułem bardzo przyjemną miękkość. Musiałem jednak na chwilę z niej zrezygnować, by wyciągnąć z kantorka zestaw do tańca z ogniem. Chciałem sobie powtórzyć pewne triki, którymi zachwycałem publiczność mając nie więcej niż 5 lat. Wyciągnąłem więc parę łańcuszków z charakterystycznymi ciężarkami, zwane w moim środowisku poi. Ciężarki były nasączone łatwopalną oliwą, dzięki czemu przy odpaleniu, płonęły obfitym ogniem przez długi czas. Podpaliłem je jednak dopiero wtedy, kiedy znów byłem na piasku. Kiedy pierwsza zapałka zapłonęła, wpatrywałem się w nią przez chwilę. Ogień to był mój żywioł. Zrozumiałem, że... większość ludzi to woda, które może płomień ugasić, pozbawić go życia. Muszę więc bardziej na siebie uważać. Inaczej szybko zgasnę...
Odpaliłem ciężarki i znów poczułem tą dziwną siłę, która towarzyszyła mi przy każdym moim pokazie w dzieciństwie. Taka radość z tego, co się robi. Zacząłem od prostych obrotów przed sobą, nad głową, a później z dodatkowymi ruchami, obrotami i skokami. Poi wydawały się w tamtym momencie niewiarygodnie lekkie. To wszystko przez mój trening, wojsko, pracę... tak dawno tego nie robiłem, więc wtedy wydawało się łatwiejsze. Ćwiczyłem tak sobie przez chwilkę starając się ciągle przypominać nowe ruchy i triki. Zdarzało się, że płomienie przejechały tuż koło mojej skóry albo zaraz po niej, ale nie sprawiało mi to większego bólu. Od dziecka byłem do niego przyzwyczajony, więc każde bliskie spotkanie z ogniem było dla mnie jak muśnięcie. W pewnych momentach robiłem obroty o 360 stopni. Kiedy był jeden z takich momentów, zauważyłem jakąś zmianę w otoczeniu. Zatrzymałem się więc gwałtownie z myślą, że może ktoś również przyszedł na trening. Wtedy zapewne bym się ulotnił. Wolałem w tamtym momencie jeszcze nie ćwiczyć w czyjejś obecności. Nie chciałem przecież nikomu poparzyć. Moje uczucia były mieszane. Czułem rozżalenie, złość i niechęć, a jednocześnie radość i coś w rodzaju... nadziei? Sam nie wiedziałem wtedy, na co to miała być nadzieja. Patrzyłem na niego obojętnie. Staliśmy tak w ciszy i patrzyliśmy na siebie. Volante nie mierzył mnie już wzrokiem tylko wpatrywał się głęboko w moje oczy. Nie wiem w jakim celu... nie rozumiałem już niczego.

< Volante? Przepraszam za czas, ale... teraz mnóstwo się u mnie dzieje =D >