31 sie 2017

Vogel Do Smiley

Obudziły mnie głośne skrzeczenia dzikich ptaków. Otwarłem leniwie powieki, automatycznie wpatrując się w sufit. Przez chwilę leżałem w tej samej pozycji bezczynnie, aż w końcu po chwili przewróciłem się na bok, aby spojrzeć na swój zagracony pokój. Westchnąłem przeciągle, jeszcze bardziej przygniatając swoją głowę do poduszki. Ostatnimi czasy tylko bym leżał i nic nie robił. Może było to spowodowane moją chorobą, którą nabyłem po spotkaniu z jednym smarkaczem, który nie dość, że kichnął mi prosto w twarz, to jeszcze zaczął wydzierać się na całą ulicę, że chcę go okraść. Podniosłem kołdrę i spojrzałem na swoją prawą stopę. Opuchlizna już zeszła, tyle dobrze. Że też przyszło mi do głowy uciekanie po uliczkach, aniżeli pozostanie i wytłumaczenie wszystkim, że jest to tylko kłamstwo. Przyłożyłem dłoń wierzchem do czoła, przymykając przy tym z powrotem oczy.
- Może nikt nie zauważy, że mnie nie ma... -Powiedziałem zachrypniętym głosem, na jednym wdechu.
Otworzyłem jedno oko i spojrzałem na elektryczny zegarek, który wskazywał godzinę siódmą siedemnaście. Już miałem odwrócić się na drugi bok, lecz te przeklęte ptaszyska znowu mi przeszkodziły, a przynajmniej jeden, który wleciał przez delikatnie uchylaną kotarę namiotu. Spojrzałem w jego kierunku, rozmyślając nad tym, czy aby go czasem nie rzucić poduszką, lecz zrezygnowałem z tego powodu, bo by mi jeszcze ją zniszczył czy coś podobnego, dlatego schowałem się cały pod kołdrę, lecz długo nie wytrzymałem w tym cieple, dlatego w końcu wstałem, czym prędzej przepędzając ptaka na zewnątrz. Zamykając całkowicie wejście między moim namiotem a światem zewnętrznym, zrobiłem szybki piruet i wlazłem do łazienki. Oparłem się rękoma o umywalkę i spojrzałem się na swoje odbicie w lustrze. Ciemne wory pod oczami, wymęczona twarz, małe ranki przy ramionach i na szyi. Przeczesałem włosy dłonią, spuszczając twarz. Dłużej nie myśląc, wszedłem pod prysznic, bym móc szybko załatwić wszystkie poranne czynności. Po niecałych piętnastu minutach byłem już ubrany. Przywdziałem beżową koszulę i ciemnobrązowe spodnie. Poprawiłem trochę swój strój, podciągając nogawki, jak i rękawy, po czym założyłem już widocznie zużyte, czarne trampki. Wciągnąłem powietrze ze świstem i wyszedłem na zewnątrz. Pomimo wczesnej pory, słońce już mocno grzało. Przysłoniłem dłonią swoje oczy i rozejrzałem się dookoła. Stwierdziłem, że pójdę do lasu. Włożyłem jedną rękę do kieszeni, drugą zaś przejechałem po już zaschniętych ranach po niedawnej ucieczce. Syknąłem przeciągle i spojrzałem w niebo. Właśnie wtedy zorientowałem się, że zgubiłem wtedy okulary. Trzasnąłem się dłonią w czoło, zatrzymując się w miejscu. Co mam teraz zrobić, jeżeli nie mam żadnych pieniędzy? W końcu przez długi czas nie występowałem. Zacisnąłem zęby i usiadłem na ogromnym głazie niedaleko. Pojutrze podobno jest jakiś występ, więc mógłbym w sumie, wręcz powinienem się na nim zjawić. Musiałbym też porozmawiać z Pikiem, w końcu prosił mnie o coś od paru dni. Kopnąłem kamień przed sobą, a ten spotkał się z drzewem i odbił się w lewo. Odchyliłem się do tyłu, powoli sobie wszystko układając. Czy jak coś ma się psuć, to od razu wszystko? Najwyraźniej tak musi być. Po chwili usłyszałem jakiś szelest przed sobą, a następnie cichutkie warczenie. Podniosłem głowę i spojrzałem w tamtym kierunku. Przekrzywiłem delikatnie głowę i przysłuchiwałem się tym dziwnym dźwiękom. Minęła niecała chwila, kiedy z krzaków wyszedł młody pies. Zatrzymał się i bacznie mnie obserwował, tak ja go. Dopiero wtedy spostrzegłem, że znam tego psa.
- Bisca? -Zapytałem niemało zdumiony.
Czyżby uciekła? Nie, to niemożliwe, ona by na to nie pozwoliła... to może gdzieś tu jest? Od razu wstałem i spojrzałem po drzewach. Pełno było tu ścieżek, więc którą by tu iść, żeby coś znaleźć? Podszedłem do suczki i wyciągnąłem do niej dłoń. Chyba mnie rozpoznała, bo szczeknęła wesoło, przybliżając się do mnie. Od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- No to -Zacząłem, wciąż oglądając suczkę - Gdzie masz swoją panią?
Bisca od razu wiedziała, o co mi chodzi. Odwróciła się i zaczęła biec przed siebie. Dłużej nie czekając, pognałem za nią, niekiedy gubiąc ją prawie z oczu. W końcu dotarliśmy do jakieś leśnej łączki. Wziąłem suczkę na ręce i zacząłem iść, wypatrując Smiley. Długo nie musiałem się nadwyrężać, gdyż po ujrzeniu białego lisa, ujrzałem też różowowłosą. Uśmiechnąłem się sam do siebie, unosząc przy tym rękę do góry. Dziewczyna po zauważeniu mnie zaczęła biec truchtem w moją stronę. Im bardziej się zbliżała, tym bardziej Bisca się wyrywała, aż w końcu odstawiłem szczenie na ziemię, aby mogła spotkać się ze swoją właścicielką, która od razu ją przytuliła. Skrzyżowałem ręce na klatce i spokojnie czekałem, kiedy skończą.
<Smiley?>

30 sie 2017

Akuma CD Pullsatilla

Szedł, przeciskając się przez tłum. Nie występował dzisiaj, gdyż ilość i długość występów okazała się wystarczająca i ku jego uldze, mógł sobie odpuścić popis polegający głównie na prezentowaniu swoich małych wynalazków, wybuchających, przybierających różne kształty, odcienie, ana nawet zapachy oraz dźwięki. Pogratulował paru osobom ładnego show, bo w końcu było na co patrzeć. Mrugnął do schodzącej ze sceny Rue, występowała jako ostatnia, teraz z pomocą Pika sprzątała po sobie, czyli odwieszała liny, ściągała trapezy chwiejąc się na, szczerze mówiąc, groźnie wyglądającej drabinie. Jak zleci, będzie się z niej śmiał dotąd, aż nie odzyska przytomności i nie okaże się, że się połamała. Chociaż, szczerze mówiąc, wtedy też dobry humor by go nie opuścił. Dlatego z półuśmiechem wydostał się jakimś cudem z namiotu, wciągnięty jeszcze przed chwilą przez istną rzekę obserwatorów wcześniejszych pokazów umiejętności cyrkowców. Jeden z lepszych występów, trzeba przyznać, choć widział tylko dwa ostatnie, chciał zjawić się na końcówkę i ponabijać z przyjaciółki. Za co od razu dostało mu się od Pika, zupełnie niezrozumiałe postępowanie. I w tej samej chwili zobaczył coś, co z początku wziął za głaz sięgający mu do kolan - półmrok uniemożliwił mu na trafne określenie obiektu zainteresowania. Przekrzywił głowę z zaciekawieniem, szybko jednak zamarł - to coś się ruszało. Napiął mięśnie niezbyt wiedząc, co powinien zrobić. To człowiek, kucający, z dłońmi przyłożonymi mocno do uszu. Wygląda na dziecko. Rozglądnął się nerwowo na boki. Akurat teraz wszyscy musieli się oddalić, nie ma kogo poprosić o pomoc. Może zgubiła swoich rodziców lub kogoś, z kimś tutaj przyszła i się boi? Bo to na pewno dziewczyna, przynajmniej tak wywnioskował po dłuższych włosach. Jest zielony w pocieszaniu. Co ma zrobić? Przestąpił nerwowo z nogi na nogę, w końcu jednak chrząknął cicho. Chyba go dostrzegła, zaczęła szybko podnosić, a raczej prostować, głowę.
- Wszystko okay? Zgubiłaś się? - spytał jak najłagodniej mógł, nie chciał jej jeszcze bardziej przestraszyć, zniżył się spokojnymi ruchami, kucając naprzeciwko niej. O ile rzeczywiście posiada ona takie oto uczucia. Opuściła dłonie, przyjrzał się jej dokładnie. Niewiele mógł dostrzec w takim oświetleniu, którego raczej wiele nie było, ale już stwierdził, że jest bardzo ładna. Stawiał, że ma nie więcej niż szesnaście lat. Ostrożnie pokiwała przecząco głową, ruszając nią na boki w zwolnionym tempie. Zmarszczył brwi. Skoro nie, to o co chodzi? Przełknął ślinę, szukając w myślach rozwiązania. - A dobrze się czujesz? No wiesz, wszyscy już sobie poszli, występ się skończył jakieś dziesięć minut temu... - powiedział nieco mocniej, ale nadal z opanowaniem, jakimś przejawem troski i zastosowaniem łagodnego brzmienia. Czy tak powinno się mówić do osób w dołku, zagubionych, czy smutnych? Nie miał bladego pojęcia.
- Boli mnie głowa, ale to chyba... nic takiego - odezwała się po chwili, rozglądając na boki nerwowo. Szczerze wątpił w prawdziwość jej słów. Oczywiście wierzył, że źle się czuje ale nie był pewien, czy to faktycznie takie nic, jak twierdziła.
- Wstawaj, zaprowadzę cię do stołówki, jestem z cyrku, napijesz się czegoś, może ci przejdzie... - powiedział, kładąc ręce na kolanach i je prostując, jakby to miało mu pomóc w zmianie pozycji. Wyprostował się i wyciągnął rękę to dziewczyny. Ujęła ją i za jego lekką pomocą wstała, jej dotyk był wręcz lodowaty. Wyglądała słabo, ale na prawdę trudno było to stwierdzić w takich warunkach. Podziękowała skinieniem głowy, po czym odezwała się:
- W cyrku? Bo właśnie... ja chciałabym się tutaj zatrudnić... znalazłoby się miejsce? - spytała z nadzieją w głosie. Uśmiechnął się lekko, dźgając ostrym nożem wyobraźni sarkastyczną odpowiedź narzucającą się na jego usta. Nie teraz, Akuma, ogarnij się, idioto!
- Ja tutaj tylko robię pokazy, nie ze mną takie rozmowy. Na razie chodź, serio powinnaś się czegoś napić, potem zaprowadzę cię do Pika, jest tutaj takim jakby szefem - wyjaśnił z grubsza, już bardziej swobodnym tonem. Widząc jednak, że z lekka się chwieje, pozostał w gotowości. Jeśli ma zamiar mdleć, nie byłoby fajnie, gdyby zaryła o trawę. Przygryzł dolną wargę, błagając w duchu, by podobna sytuacja nie miała miejsca. - Pomóc ci iść? Nie jest ci słabo? - dopytał, ale tylko pokiwała przecząco głową. Jednak na wszelki wypadek, zamiast udać się przodem, szedł obok, po prawej, blisko niej. Ponieważ jest leworęczny, szybciej zareaguje tą właśnie ręką i pokonanie większego dystansu nie będzie takie trudne. Szli niecałą minutę, przynajmniej tak mu się zdawało. Stawiał długie, aczkolwiek leniwe kroki, dostosowując się do tempa dziewczyny. Odkrył materiał namiotu, po czym instynktownie pociągnął za sznurek, służący do zapalania światła. Na moment jasność go raziła, ale po parunastu szybkich zamruganiach wszystko wróciło do normy. Co prawda gdzie tylko nie spojrzał, widział kolorowe plamy, ale to w sumie nic takiego. Przytrzymał barwną tkaninę, przepuszczając swoją towarzyszkę Dopiero teraz mógł się jej lepiej przyjrzeć. Zmęczone, matowe oczy, nieco podkrążone. Czarne włosy z śnieżnobiałymi końcówkami. Naturalne, czy może farba lub coś podobnego? Charakterystyczna peleryna zapięta na szyi, torba i szczerze mówiąc, wydała mu się niewyobrażalnie niska. Wskazał na te krzesła zaraz przy szafkach, kuchence, lodówce i innych tego typu pierdół. Bardzo przydatnych, jeśli już ma być szczerym. Upewnił się, spoglądając w kierunku bladej nastolatki, że bezpiecznie usiadła, po czym odwrócił się i wyjął dwa kubki, nastawił wodę. Sobie też nie pożałuje, o nie.
- Wolisz herbatę, kawę, czy sok? - spytał, sypiąc już sobie niecałą łyżeczkę drugiej wymienionej rzeczy. Potem trochę cukru, wyjął z lodówki mleko. Odkręcił również sok, powąchał i się skrzywił, odwracając się - Jednak sok odpada, podejrzanie pachnie. Mamy też jakieś ciastka...- uśmiechnął się głupawo, niezbyt wiedząc, co innego mógłby w takiej sytuacji zrobić. Czuł się jak typowy dziadek częstujący wszystkim w ogromnych ilościach swoją wnuczkę.

< Pullsatilla? Meh, kawa, herbata, czy zepsuty sok??? >

29 sie 2017

Le Bleuet CD Midas

Zarówno zachowanie jak i wygląd mężczyzny silnie mnie zaniepokoił. Wiem, że nie wiele uczuć pokazuje po sobie, ale tym razem mocno było widać, że nie wiele brakowało, a narobiłby do gaci.
- A może... boi się wróżek? - pomyślałem i zaśmiałem się w duchu. Ta wizja była naprawdę zabawna, ale zaraz przyszła inna... już nie taka śmieszna – Albo przyszłości? - puściłem tą myśl mimochodem i wszedłem do środka namiotu. Wszechobecny przyjemny zapach kadzidełek i świeczek zapachowych wprowadził mnie w przyjemny nastrój. Po chwili jednak stwierdziłem, że kadzidełek paliło się zdecydowanie za wiele, przez co zaraz zaczęło mnie z lekka mdlić. U wejścia aromaty mieszały się z aromatem nocy, lecz w środku unosiła się lekka mgiełka dymna, która powodowała u mnie ból głowy i osłabienie. Wziąłem się jednak w garść. Wszedłem głębiej do pomieszczenia i moim oczom ukazał się stoliczek w samym kącie namiotu. Przy nim siedziała pogrążona w mroku kobieta, a raczej dziewczyna, co zauważyłem jak stanąłem zaraz przy jej stoliku. Otulona była masą chust przypominających te cygańskie. Bogato zdobione w dzwoniące elementy sprawiały tylko większe poczucie tajemnicy i mroku w tym miejscu.
- Witam Cię, krawczyku, w moich skromnych progach – wyrecytowała obrzucając mnie serdecznym spojrzeniem swoich jasnych oczu... oczu tak niepodobnych do żadnych, jakie dotąd widziałem – Nie widzę, dlatego mam taką jasną mgiełkę na oczach – wyjaśniła, a mnie przeleciał dreszcz.
- Skąd Pani wiedziała, że tego nie wiem? - spytałem, na co wróżka spojrzała na mnie błagalnym spojrzeniem. Od razu wyczułem gafę – Ach, no tak... jest Pani wróżką – zachichotałem i podrapałem się po karku, zakłopotany – Widziałem osoby nie widome, ale żadna z nich nie miała czegoś takiego. Stąd moje nie wiedza – wyjaśniłem, na co dziewczyna kiwnęła głową.
- Rozumiem. Nie wszyscy niewidomi posiadają coś takiego – wskazała palcem na swoje źrenice – A teraz, proszę siadaj – wskazała mi krzesło zaraz na przeciwko siebie. Zająłem posłusznie wskazane mi miejsce – Bardzo miło mi Cię poznać, krawcze – powiedziała sympatycznie – Mam na imię Melania – przedstawiła się – Nie musisz mi się przedstawiać. Znam Twoje imię – dodała – To przyjemne uczucie spotkać bratnią duszę – na to stwierdzenie zdziwiłem się. Dziewczyna roześmiała się lekko – Już spieszę z tłumaczeniem. Można powiedzieć, że to taka dodatkowa informacje z mojej strony. Pamiętasz może Twoje przeczucie co do " deszczu zapomnienia "? - spytała. Nie czułem się pewnie z faktem, że taka osoba, która nie powinna wiedzieć pewnych rzeczy, wie je, ale próbowałem potraktować ją jak osobę, z którą o wszystkim rozmawiałem. Jak to nazwała Melania, z bratnią duszą.
- No, tak – potwierdziłem – Pamiętam.
- To nie zwykłe przeczucia babcinych wróżek, ale o tym za chwilkę. Muszę się upewnić, że moje wzmianki się zgadzają – powiedziała po czym jednym ruchem ręki rozłożyła talię kart na stole w jednym rządku – Wybierz trzy karty – nakazła. Ja przystąpiłem do wyboru, który był iście nie przypadkowy. Troszkę zajęło mi zastanowienie się nad każdą z kart. W końcu dokonałem wyboru i położyłem je przed Melanią. Jasnowłosa wzięła pierwszą kartę, odwróciła ją i przejechała po jej powierzchni.
- Czyżby alfabet dla niewidomych? - pomyślałem.
- Tak, jak myślałam – uśmiechnęła się triumfalnie – Miałeś w rodzinie czarownicę – oznajmiła. Moje źrenice momentalnie zyskały rozmiar ziarenek piasku.
- Co takiego? - spytałem zszokowany – Jak to możliwe...?
- Możliwe, możliwe. Nie znasz swojego ojca, a to właśnie od jego strony pochodzi ta moc. Konkretniej od jego matki, która już nie żyje. Teraz masz tylko przebłyski, ale prawdziwa zabawa zacznie się, kiedy uzyskasz osiemnaście lat – zaśmiała się – Ta moc musi mieć naprawdę sporą siłę skoro wyczuwam ją tak dobrze. Jako takich mocy przewidywania przyszłości nie będziesz miał, ale zdecydowanie większe wydarzenia będziesz w stanie wyczuć, szczególnie jeśli będą na złym i demonicznym podłożu. Poza tym... wydaje mi się również, że będziesz miał wizję tego, co się stanie, kilka chwil przed zdarzeniem. To tak wprowadzając Cię w świadomość i Twojej mocy – skończyła swój wywód, a ja jedynie czułem, jak sztywnieję coraz bardziej i analizuję.
- Nie dziwię się, że Midas wyszedł stąd taki blady... - powiedziałem do siebie w myślach.
- Też się nie dziwię – zachichotała dziewczynka, na co ja prawie spadłem z krzesła – Sam chciałeś przyjść do wróżki – rzuciła z wyrzutem – Wolałbyś trafić na jakiegoś starego babsztyla bez pojęcia? - spytała, urażona.
- Oczywiście, że nie, ale... ja muszę to przetrawić – powiedziałem półszeptem czując jak opuszczają mnie siły od zapachu kadzidełek i informacji, jakich się dowiaduję. Jaka moc? Jaka babka? Jakie przewidywanie przyszłości kilka sekund przed zdarzeniem?
- Może przejdziemy zatem do naszego głównego celu? - zapytała – Rad na temat mocy mogę udzielić Ci później, choć uważam, że to nieodpowiednia kolejność, ale... - machnęła ręką – A zatem... poza tym, że w rodzinie miałeś czarownicę, miałeś również silny zawód miłosny, który zwalił Cię z nóg... dosłownie! Przez kilka miesięcy nie byłeś w stanie nic ze sobą zrobić, popadłeś w depresję i lęki społeczne, która sprawiały, że każde niepowodzenie lub złe słowo na nowo zamykały Cię na świat – oznajmiła. Słuchałem jej z uwagą. Wszystko się zgadzało, co do joty. Byłem jednak zbyt skupiony, by oddać się jakimkolwiek emocjom. Słuchałem więc dalej z uwagą. Melania wzięła do ręki kolejną kartę – Obecnie starasz się za wszelką cenę być ideałem i dawać sobie radę sam, ale tak naprawdę pragniesz uwagi i miłości, ale kogoś z goła innego od mamy i przyjaciół – wyrecytowała bez emocji, by po chwili spojrzeć na mnie zalotnym spojrzeniem i dodać – I chyba nie muszę Ci mówić o kogo uwagę zabiegasz... - na ten dodatek słowny, moje serce od razu zaczęło szybciej bić, a twarz oblała się zapewne obfitym rumieńcem. Odwróciłem głowę na bok. Odetchnąłem. Myśl o mojej relacji z jasnowłosym była wspaniała, ale... nigdy nie mógłbym pomyśleć, że zechciałby być dla mnie kimś więcej niż przyjacielem. Musiałem się przyznać... zakochałem się w nim, mimo że był cichy i nie umiał okazywać pewnych uczuć wobec mnie. Podobała mi się w nim jego troska. Zawsze pytał o moje samopoczucie i zawsze krzywo na mnie patrzył, gdy się przepracowywałem. Często mnie przytulał i nigdy mnie nie odtrącał, a ja tak kochałem, kiedy mnie obejmował i kiedy czułem, jak mi od niego ciepło. Na myśl o tym, uśmiechnąłem się do siebie. Był taki uroczy i kochany, ale... co z tego skoro to mogło być zwykłe odwdzięczanie się za pomoc w otworzeniu na świat? Co z tego skoro to mogła być zwykła przyjaźń, ale taka prawdziwa, oparta na miłości do swojego kumpla?
- Co do przyszłości... - zaczęła, jakby czekając, aż powrócę do krainy żywych i świadomych – Przybędzie Ci wiele nowych obowiązków, ale i wiele nowej siły – uśmiechnęła się – Będą mocne wzloty, ale i mocne upadki, z których będziesz musiał umieć się wygrzebać, ale jeśli będziesz ufał swoim uczuciom i przeczuciom, zawsze wyjdziesz cało ze szwanku. Uważaj! - podniosła głos – Ktoś z Twoich bliskich Cię zdradzi, lecz na Złotym Chłopcu możesz polegać. Będzie jedną z osób, na której będziesz mógł najbardziej polegać – odetchnąłem z ulgą. To była nawet miła przepowiednia – I pamiętaj... ufaj swoim uczuciom – podkreśliła i uśmiechnęła się – To by było na tyle – złożyła zgrabnie wszystkie karty i zaczęła je tasować – A co do mocy... masz jeszcze trochę czasu i nie bój się zmian, jakie będą zachodziły u Ciebie. Nie będą groźne, a panowania szybko się nauczyć. Zdolny z Ciebie uczeń – uśmiechnęła się. Ja jedynie podniosłem się powoli z krzesła, podziękowałem, pożegnałem się i wyszedłem. Byłem w takim szoku, że... nie myślałem kompletnie o niczym, jak tylko o tym, by położyć się spać i nie myśleć o tym wszystkim, jednak... czekało nas jeszcze tyle atrakcji.
Kiedy wyszedłem z namiotu na świeże powietrze, od razu mi się polepszyło, jednak nadal kręciło mi się w głowie. Midas czekał lekko z boku z rękami w kieszeniach spodni. Podszedłem do niego, lekko nieprzytomny.
- I jak? - zapytał, a ja bez mniejszych ogródek wpadłem na niego. Zaraz rozłożył ręce na boki, nie wiedząc, co ma robić. Oparłem wygodnie głowę o jego klatkę piersiową i objąłem go rękami.
- Dziękuję, że jesteś, Midas – szepnąłem ochrypniętym głosem. Mężczyzna milczał, ale po chwili przytulił mnie do siebie tak mocno, jak nigdy. Czułem, jak przykłada twarz do mojej głowy i wdycha zapach moich włosów. Przejechał dłonią po moich plecach. Westchnąłem na ten przyjemny dotyk.
- Co Cię tak wzięło na takie wyznania? - zapytał ze śmiechem złotooki.
- Wróżka poleciła, abym ufał swoim uczuciom – wyjaśniłem – Więc im ufam – dodałem. Magik westchnął. Czułem, że się uśmiecha.
- Co ja z Tobą mam, Bławatku? - zapytał, nie oczekując odpowiedzi. Zachichotałem na to określenie. Z jego ust brzmiało tak życzliwie – Jesteś zmęczony? - zapytał – Nie wyglądasz zbyt dobrze...
- Troszkę, ale zaraz mi przejdzie... jak tylko zajmę się czym innym – odpowiedziałem i odsunąłem się od przyjaciela.
- To co powiesz na kolejny los? - spytał wyciągając z kieszeni woreczek. Z chęcią sięgnąłem do środka.
- Dom Luster – powiedziałem z radością, a Midas tylko lekko się uśmiechnął.
- No to idziemy! - dodał i poszliśmy na poszukiwania, tym razem Domu Luster.
Miałem pewność, że tam zapomnę o całych tych przepowiedniach, a przynajmniej na chwilkę, żeby móc cały wieczór miło spędzić. W końcu... miało mnie czekać więcej obowiązków, więc warto się pożądnie wybawić. Nie było bardzo dużej kolejki, ale mimo to czekaliśmy dobre 15 minut. W tym czasie rozmawiałem z chłopakiem na temat kreacji do " Złotej Kaczki ", które już powoli kończyłem. Koniecznie chciałem z nim pójść na pierwszą próbę ze strojami, żeby się pochwalić, co pięknego uszyłem... szczególnie ze złotych nici i guziczków. Chwilę dyskutowaliśmy po czym w końcu zostaliśmy wpuszczeni do środka.

< Midas? Gomene, ale... na końcówkę już nie miałam weny ;-; >

Od Pullsatilli

-Dzisiaj zerwałam tylko trzy łubianki- powiedziałam smutnym tonem, gdy weszłam do kuchni. Zza książki nos podniósł pan Addams. Szybko nałożyłam na swoją twarz smutny grymas i pokornie spojrzałam w dół. Siwy mężczyzna zaśmiał się i ochrypłym, lecz spokojnym głosem odrzekł
-Sezon się przecież kończy. Usiądź na fotel, a ja zaparzę herbaty. Musimy coś omówić.- Pospiesznie zsunęłam buty i podbiegłam do starca, podczas gdy ten miał problem ze wstaniem. Pochyliłam się i podałam mu rękę. Trzeba grać tą milutką wnuczkę. Nie, nie byłam z nim w ogóle spokrewniona, ale moje zachowania można nazwać tylko w ten sposób. Parę razy nawet wspominał o tym, iż marzy mu się taki pomocny wnuczek, ale z takich dzieci jak ma, nic dobrego się nie urodzi. "Smutna prawda, ale czy to nie jego wina, że je wychował" czyli z serii "Ludzie to H I P O K R Y C I, a to stwierdzenie to bzdura" część I. Zastanawiam się czy ludzkość kiedykolwiek odejdzie od tych stereotypowych gadek. Zwalanie wszystkiego na jeden czynnik kreowania charakteru i przekonań to jakby powiedzieć "Ten człowiek uwielbiał mordować kobiety w ciąży, ale jest dobrym człowiekiem, bo matka kazała mu w wieku dziewięciu lat chodzić na wolontariat"
Mężczyzna dał znak, że dalej sam sobie poradzi i powolnymi krokami ruszył w stronę kuchni. Usiadłam na fotelu i spojrzałam na książkę od której oderwałam staruszka. Nie gruba książka z grubą oprawą nie
wydawała się nowa. Na minimalistycznej okładce można było zobaczyć cienką warstwę kurzu. "Buszujący w zbożu"- nie jest to lektura o którą bym podejrzewała osobę w takim wieku, ale prawdopodobnie było to związane z zainteresowaniami gospodarza. Nigdy się w to zbytnio nie zagłębiałam, lecz łatwo zauważyć wielkie regały zapełnione klasycznymi utworami. Pan Addams musiał zobaczyć, że zapatrzyłam się w tomik położony na stoliku do kawy, ponieważ zaczął konwersację
-Poznałem tą książkę, gdy byłem parę lat starszy od ciebie i naprawdę spodobało mi się podejście głównego bohatera to życia. W piękny sposób ukazuje stare lata.- Jego głos osłabł, a jego oczy nabrały smutnego wyrazu. Dobrze wiedziałam o jakich czasach myślał. Podejrzewam, że młodzieńcze lata przeżywał jeszcze w XXI wieku. Dla mnie są to lata znane tylko z książek, ale nie wszyscy sięgają po literaturę tamtych lat. XX i XXI wiek były latami ciemnymi dla pisarstwa.-Nie wiem nawet który już raz to czytam.- Mężczyzna zaśmiał się pod nosem. Gdy to usłyszałam kąciki moich ust delikatnie się podniosły.
-Udało mi się to przeczytać.- Powiedziałam spoglądając w podłogę. Nawet z tej odległości usłyszałam mruknięcie z niedowierzaniem. Byłam świadoma, iż nie każdy w tych czasach ma możliwość przeczytania takich książek, a przy okazji młodzież coraz mniej sięga po takie utwory.
Podczas spokojnej konwersacji przy wyśmienitej herbacie tematy krążyły wokół literatury. Spokojnie mogłam potwierdzić swoje domyślenia odnoście gustu staruszka. Uświadomiłam sobie również, iż powinnam zagłębić się lepiej w tematy, ponieważ łatwo można odczuć, że jestem laikiem z tej dziedziny. Książki zaczęły mnie interesować dopiero, gdy skończyłam dwanaście lat. Przed tym nie zagłębiałam się w rodzinnej biblioteczce. W pewnym momencie rozmowy jednak tematy jakoś stopniały, a w domu zapadła niewygodna cisza.
-Mary,- otworzyłam szerzej oczy, albowiem rzadko ktoś wypowiadał moje imię- powiedz mi, co planujesz robić w przyszłości?- Skamieniałam. To pytanie... To pytanie jest nie wygodne. Od kiedy opuściłam dom starałam się nie myśleć za dużo o dalekiej przyszłości, więc czuję się jakby miotana z miejsca do miejsca wraz z wiatrem. Tym razem było podobnie. Wiedziałam, że zbiory truskawek niedługo się skończą, a mój czas spędzony w tym miejscu był już wystarczający. Znalazłam nawet już pewne miejsce i mam do niego wielkie nadzieje. Ostatnimi czasy zostałam wyganiana z domost niczym jacyś żebracy, a ja tylko chciałam zatrudnić się jako pomoc domowa bądź ogrodniczka. Ludzie po tych incydentach stają się coraz bardziej podejrzliwi. A do tego moja "umiejętność". Tam na pewno zostanie przyjęta w dobry sposób. Nie jest to przyjemne, gdy ktoś wygania Cię za próg solą, bo pokazałeś jego dziecku niewinne złudzenie.
Tym specjalnym miejscem jest cyrk. Podczas moich przechadzek po Londynie wszędzie było o nim głośno. Z łatwością dowiedziałam się, że rozłożył swój namiot pod miastem i planuje pozostać tu przez najbliższy czas. Pod wpływem impulsu chciałam rzucić się biegiem do "Miejsca Cudów", ale momentalnie się wstrzymałam. Co jeżeli jednak nie jestem wystarczająco dobra, aby zostać przyjęta? Postanowiłam wstrzymać się oraz trochę podszkolić, lecz czas mija. Miałam w planach po otrzymaniu pieniędzy spakować się i wyjść bez słowa. Mimo, że uważam takie zachowania za tchórzostwo postrzegam to jako najlepsze wyjście. Czasami lepiej być tchórzem, niż udawanym bohaterem.
-Ja..Ja chyba po prostu pójdę przed siebie.- Mój głos był niespokojny. Nie spodziewałam się, że przez takie pytanie przestanę kontrolować emocje.
-Ale masz jakiś plan? Sezon się kończy, a ja nie mam pola malin.. Mogę popytać sąsiadów...
-Nie ma takiej potrzeby.- Szybko przerwałam mu swoją myśl. Nie chciałam dalej w to brnąć, ale czułam, że powiedzenie mu o moich szczerych planach nie byłoby najlepszą opcją. Nie mając jednak wyboru musiałam na coś postawić. -Słyszał pan zapewne o "The Circus Magic".- mężczyzna pokiwał potwierdzająco głową- Mam zamiar postarać się znaleźć tam pracę.
-A-ale jako kto?- Staruszek zaczął się jąkać, aż mi żal się zrobiło patrząc jak się tak martwi.
-Niech się pan nie martwi. Mam różne zdolności.- Uśmiechnęłam się serdecznie i miałam coś jeszcze dopowiedzieć, ale ktoś zapukał do drzwi. W mgnieniu oka znalazłam się przy starcu, aby pomóc mu wstać. Podziękował mi, a sam ruszył do drzwi mrucząc pod nosem "Idę, już idę". Stałam w salonie i wsłuchiwałam się.
Dźwięk otworzonych drzwi, pan Addams ciepło wita się z kimś, lecz w odpowiedzi dostaje oschły pomruk niezadowolenia. Gdy weszli do salonu zobaczyłam kobietę ubraną w kosztowne ubrania wraz z masą nie potrzebnych na tę porę roku dodatków. Staruszek zaczął mnie przedstawiać, ale modnisia od razu mu przerwała.
- Czemu ta biedaczka ma prawo tu mieszkać?- Widziałam jak lustrowała mnie wzrokiem. Nie jest to miłe uczucie, gdy jesteś świadoma, że ktoś cię właśnie negatywnie ocenia. Bez skrępowania patrzyłam w jej oczy. Na wstępie mnie skreśliła, więc czemu miałabym ją szanować?
- Olivio, to jest bardzo mądra dziewczyna. Ona pomaga mi z truskawkami i..
- Nie obchodzi mnie to.- przerwała mu w połowie zdania- Jest brudna. Nie możesz zapraszać takich ludzi do rozmowy. Oni nie są do tego stworzeni.- Z zadartym nosem nie czuła skruchy krzycząc na biednego pana Addamsa, a na moją obecność w tym pomieszczeniu nawet nie zwracała uwagi. Wydawało jej się, że potrafi oceniać ludzi poprzez jedno spojrzenie, bo takie słowa są dosyć zobowiązujące, prawda?
-Muszę przeprosić.- Wtrąciłam i odwróciłam się na pięcie. Kobieta zamilkła, lecz na plecach czułam wzrok obu osób. Równym krokiem ruszyłam do przeznaczonego dla mnie na czas pracy pokoju.
Mimo, iż znajdował się on na piętrze bez problemu słyszałam terroryzującą staruszka Olivię. Sytuacja nie przyjemna dla wszystkich stron, a że ja jestem w tym przypadku problemem, sporu najlepiej abym po prostu podkuliła ogon i uciekła za scenę. Przebrałam się z ubrań roboczych w moje codzienne ubrania. Tym razem padło na spódnicę i koszulę. Pospiesznie pakowałam swój malutki dorobek. Wszystko mogłam zmieścić w dużej torbie na ramię. Jedna sukienka, dwie pary spodni, dwie spódnice, trzy koszule, zimowy sweter i płaszcz. Do tego para butów, jakieś rajstopy oraz baleriny. Do tego w osobnej przegródce znajdowało się specjalne miejsce na soczewki i płyn do nich. Do jednej sakiewki włożyłam pieniądze i zapałki, a do drugiej nieliczną biżuterię wraz z słoiczkiem wysuszonych kwiatów. Obie przypięłam do idealnie czarnej przygotowanej na to wstęgi, a ją mocno zawiązałam w pasie. Zawiązałam zniszczone już skórzane buty, torbę przełożyłam przez ramię, a pelerynę zapięłam pod szyją. Byłam już gotowa.
Wyszłam z pokoju starając się nie wydać żadnego dźwięku, ale niestety, stare drewniane schody nie chciały ze mną współpracować. Skrzywiłam się, gdy usłyszałam niezmiernie ohydny pisk. Nie byłam jedyną osobą która zwróciła na to uwagę. W mgnieniu w polu mojego widzenia znalazł się pan Addams.
-Mary...- zaczął, ale zauważył mój strój podróżny. - Przepraszam za tą sytuacje.. Olivia to moja córka, a charakter odziedziczyła po matce. Nie umiem jej..
-Spokojnie, niech się pan nie martwi.- Nie czułam się dobrze widząc zmartwienie na twarzy. Była to niewygodna sytuacja, więc wolałam pocieszyć go odpowiednimi słowami, aby potem móc myśleć o czasie spędzonym w tym miejscu jako radosne rozmowy przy herbacie.- Sezon się kończy, więc nie ma potrzeby, abym tu została.- Uśmiechnęłam się najszczerzej jak potrafiłam, ale mężczyzna dalej wyglądał na zmartwionego. Bez słowa obrócił się i odszedł. Zeszłam na parter i zobaczyłam, że nerwowo krzątał się po kuchni. Po paru minutach w moich dłoniach pojawił się porządny bochen chleba, łubianka truskawek i dodatkowe parę monet. Uściskałam pana Addamsa i wyruszyłam w drogę.
"The Circus Magic" znajdował się dokładnie po drugiej stronie Londynu, więc trochę drogi do przebycia było przede mną. Patrząc na słońce stwierdziłam, że było koło pierwszej. Jeżeli całość miałabym przejść na nogach, prawdopodobnie zajęłoby mi to ponad dziesięć godzin, lecz zaraz po wejściu na skraj miasta spotkałam wóz konny. Woźnica nie był do mnie pozytywnie nastawiony, ale po ukazaniu paru ładnych monet jego podejście się zmieniło. Jechał w stronę miasteczka Bedord, a gdy zapytałam się o cyrk burknął, że to w tą samą stronę. Usiadłam koło niego i tak ruszyliśmy przed siebie.
Po pięciu godzinach jazdy byliśmy już na miejscu, a z mojego ekwipunku zniknęły jedynie truskawki i kilka monet. Nie powiem, wyszło mi to naprawdę na rękę. Pierwsze co zobaczyłam po zejściu z mojej podwózki, były tony plakatów porozwieszanych na lampach oraz zabawnie ubrana dziewczynka rozdająca ulotki przechodniom. Skakała i podśpiewywała melodyjkę reklamową, a na ten widok na mojej twarzy zawitał uśmiech. Po chwili ruszyła radośnie w moją stronę.
-Witam panią.- skłoniła się - Czy nie chciałaby pani odwiedzić tej nocy cyrku?- Głosem emitowała bogatego kupca bądź hrabiego, co w jej wykonaniu wychodziło rozczulająco. Pokiwałam głową na znak zainteresowania ofertą.- Dzisiaj występ w "The Circus Magic" zaczyna się o godzinie dziewiątej. Na tej ulotce ma pani dokładnie rozpisane gdzie ma się pani udać po bilety oraz inne informację. Życzę miłego wieczoru.- Dziewczynka odbiegła przy okazji rozrzucając parę karteczek na chodnik. Z tej odległości mogłam zobaczyć główny zegar. Do seansu zostały mi około dwie godziny, więc postanowiłam od razu ruszyć na podany adres.
W około pół godziny znalazłam się na miejscu. Do show było jeszcze dużo czasu, a ludzi było już jak mrówek. Widziałam wiele twarzy: naburmuszony roztyty mężczyzna, małe dziecko błagające o lizaka, elegancko ubrana kobieta. Przed oczami mignął mi nawet obraz idealnie czystego, znaczy, białego chłopca.
Kupiłam bilety i weszłam do namiotu. Wnętrze po prostu zapierało dech w piersi, a sam występ, on był idealny. Nie istniało tam coś takiego jak pomyłka. Żonglerze oraz akrobaci przebijali ludzkie ograniczenia, między treserami a zwierzętami istniała cudowna więź i magicy.. To nie była zwykła iluzja. To nie były najzwyklejsze złudzenia. Może oni.. może to tutaj będę pasować?
Po aplauzie napierający tłum wypchnął mnie z namiotu. Nienawidzę tłoku, a tutaj miałam go w zabójczej dawce. Przy pierwszej lepszej szansie na uniknięcie zgonu w jakże nie przyjemny sposób odskoczyłam w bok i schowałam się za jakimś budynkiem, a raczej namiotem. Nie miało to w tamtej chwili żadnego znaczenia. Ciężko oddychając kucnęłam i wycieńczona spuściłam głowę. W uszach słyszałam buczenie, a w głowie kręciło mi się niemiłosiernie. Czekałam w tej pozycji parę minut, aż skamieniałam słysząc chrząknięcie. Nerwowo podniosłam głowę, a przede mną zobaczyłam posturę człowieka.

<Witam witam i o zdrowie pytam. Pierwsze opowiadanko idzie pod ogień, ale troszkę się rozpisałam xd Teraz tak statystycznie.. Ktoś?>

Pullsatilla

"Im mniej człowiek wie, tym łatwiej mu żyć. Wiedza daje wolność, ale unieszczęśliwia."

Wszystko zostało opisane w Aparycji

28 sie 2017

Midas CD Le Bleuet

Monty otoczył ramionami drobniejszego chłopaka i zerknął na niego niepewnie. Nie był pewien czy jest dobry w pocieszaniu, a jeśli miał być szczery, obawiał się, że sprawił mu przykrość. Tak bardzo chciał dodać mu pewności siebie, przekonać, że kwestia jego nóg wcale mu nie przeszkadza i każda niedoskonałość tylko dodaje mu uroku. Wiedział jednak, że bezcelowe będzie powtarzanie górnolotnych stwierdzeń, w końcu sam na jego miejscu najpewniej nie przyjąłby ich tak od razu. Zamiast tego westchnął cicho i zajął się delikatnym przeczesywaniem włosów młodego krawca. Poczuł, jak chłopak układa się wygodniej i nieco rozluźnia. Siedzieli chwilę w milczeniu, zatopieni we własnych myślach.
- Powinniśmy iść już do tej wróżki, sprawdzić co nas czeka – przypomniał Edward, śmiejąc się nieco i sprowadzając Montgomeryego z powrotem na ziemię. Mężczyzna wypuścił go z objęć i uśmiechnął się krzywo.
- Zdecydowanie – przytaknął.
Namiot wróżki znajdował się nieco na obrzeżach wesołego miasteczka, sugerując, że na ogół atrakcja nie cieszy się zbytnią popularnością. Z zewnątrz nie wyróżniało się zbytnio od zwykłego namiotu, nieprzezroczysta, fioletowa tkanina została jedynie nieco ozdobiona tandetnymi światełkami choinkowymi. Obok niego stał mężczyzna, najwyraźniej pełniący funkcję biletera i ochroniarza w jednym. Przyjął ich wejściówki i schował je do kieszeni.
- Wchodzi się pojedynczo – oznajmił. Midas spojrzał na młodego krawca niepewnie. Ten wyszczerzył się w uśmiechu.
- Idź pierwszy – powiedział młodszy. Długowłosy wzruszył lekko ramionami, równie dobrze mógł mieć to za sobą.
Już od wejścia uderzył go słodkawy, mdły zapach kadzidełek. W pomieszczeniu panował dziwaczny półmrok, mający na celu dodanie klimatu. Wnętrze namiotu ozdobione zostało różnymi szafeczkami, obstawionymi groteskowymi przedmiotami. Monty dopatrzył się wśród nich atrap kości, szklanych kulek, fiolek oraz innych dziwactw.
- Zrzucisz czaszkę – odezwał się ktoś nagle, sprawiając, że długowłosy podskoczył zaskoczony. Machnął ręką nieskładnie i usłyszał brzdęk. Skrzywił się i pochylił, aby podnieść strącony przedmiot i zaklął na widok plastikowej, czarnej czaszeczki. Odstawił ją na byle jaką półkę, po czym zwrócił się w kierunku głosu.
Wróżka siedziała przy niewielkim stoliku w kącie namiotu, schowana w cieniu. Dopiero po podejściu do niej i bliższych oględzinach dało się dostrzec ją wyraźniej. Otulona w skrzące się woale dziewczyna nie mogła mieć więcej niż czternaście lat. Drobne, chuderlawe ciało wyglądało jak gałązka, gotowa w każdej chwili pęknąć. Potargane, nierówno ścięte włosy zaczesała na bok i wplotła w nie piórka oraz koraliki. Najbardziej jednak fascynującą częścią jej wyglądu były oczy, zasnute szarą mgiełką, ewidentnie ślepe.
- Siadaj, złoty chłopcze – poleciła, wskazując krzesło przed sobą. Nie spodobał się mu jej przydomek, zupełnie jakby dziewczynka wiedziała, jaką ma umiejętność. Odepchnął od siebie bzdurne myśli i zajął wskazane miejsce. Nie miał zamiaru niepotrzebnie przedłużać swojej wizyty.
- Coś ty taki zestresowany – mruknęła, rozkładając na stole talię kart. W półmroku zauważył na nich różne wypukłości, które pomagały dziewczynie rozpoznawać karty. Długowłosy założył ręce na piersi.
- Niezła sztuczka z tą czaszką na początku – stwierdził. Uśmiechnęła się krzywo.
- Możesz to nazywać sztuczką, jeśli chcesz – wzruszyła ramionami. Mężczyzna skrzywił się mimowolnie. Ta niepozorna dziewczynka niepokoiła bardziej niż cały tandetny wystrój razem wzięty.
Przesunęła dłonią po kupce kart, rozciągając je na stole w równym rządku. Postukała palcem w blat.
- Wybierasz trzy karty, które powiedzą mi o twojej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości – oznajmiła, błyskając zębami w nieco zbyt drapieżnym uśmiechu. Przez chwilę zastanawiał się, co tak młoda osoba robi w wesołym miasteczku, ale szybko zaniechał tego zajęcia, z autopsji wiedział, iż życie czasami układało się niezbyt przyjemnie i dziwacznie.
Wybrał trzy karty ze środka, nie kierując się zupełnie niczym. Podsunął je w stronę nieletniej wróżki, która obróciła je i przesunęła palcami po wypukłościach. Zmrużyła ślepe oczy, jakby starając się coś rozszyfrować.
W końcu odchrząknęła i odgarnęła z twarzy kilka zagubionych kosmyków.
- Uciekłeś od swoich wspomnień, ale nadal nie dają ci one spokoju – stwierdziła, obracając w palcach jedną z kart. – Wszystko, co brałeś do rąk, psuło się i umierało – dodała pogodnie, sprawiając, że po plecach Montgomeryego przeszedł lodowaty dreszcz. Zamglone oczy dziewczynki zdawały się świdrować go na wylot. Odłożyła kartę i wzięła do rąk kolejną, palcami badając nowe wypukłości.
- Tracisz czujność i masz kogoś cennego. Boisz się, że znowu wszystko stanie się złote i zimne – stwierdziła, krzywiąc się lekko. Monty zacisnął dłonie w pięści. Z miłą chęcią wyszedłby już z tego namiotu. Skąd mógł wiedzieć, że spotka jakąś małą wieszczkę, a nie standardową, grubą kobietę opierającą się na standardowej zimnej przepowiedni? Po raz kolejny jego wiara w różne rzeczy była podkopywana, jednak jak nie miał tracić gruntu pod nogami, gdy zupełnie obca osoba trafiała w sedno? Cóż, w potwory swego czasu również nie bardzo wierzył. Zakrawało to o ironię u kogoś, kto dotykiem zmieniał rzeczy w złoto.
Trzecia i ostatnia karta błysnęła w dłoniach Melanii. Dziewczyna rozpromieniła się lekko.
- Będzie lepiej, niż ci się wydaje – stwierdziła, nadal przesuwając palcami po karcie. – Trochę stresów, ale w ogólnym rozrachunku nie tak źle. Możesz ufać krawcowi i swoim uczuciom – dopowiedziała. Zaraz potem złożyła i przetasowała karty.
- Swoją drogą możesz go już zawołać – dodała, po raz kolejny sprawiając, że przeszedł go dreszcz. Mruknął pożegnanie i wyszedł z namiotu, natychmiast wpadając na Edwarda.
- I jak było? Coś tak zbladł? – zagadał go wesoło chłopak. Midas wykrzesał z siebie uśmiech i poczochrał go po głowie.
- Jest dziwna. Zresztą sam się przekonaj – odparł, ruchem głowy wskazując na namiot.

< Le Bleuet, słońce, teraz twoja kolej :') >

Od Aeroce

(„Teraz tylko finałowy skok.” – I)
Odbiłam się na koniec zgrabnie dolnymi kończynami, wybijając się do góry i robiąc zwinne salto. Emocje buzowały, jak zwykle zresztą. Włosy, choć krótkie, zostały odgarnięte do tyłu podczas obrotu, lecz pomimo tego koniec końców skutecznie zasłoniły moją twarz. Kierując się do ziemi za sprawą grawitacji, już słyszałam westchnięcia przerażenia, które notorycznie przy tej figurze się pojawiały, ale już przyzwyczaiłam się do nich, ciągle nasłuchując coraz to nowszych komentarzy. Nagle wypięłam gwałtownie nogi do dołu, łapiąc się prawą ręką w ostatnim momencie obręczy, wykonując przy okazji mocny zamach w bok, po czym zawisnęłam na dłoni, która kurczowo trzymała się przedmiotu. Nie chciałam w końcu upaść z tych paru dobrych metrów, narażając się na kontuzję. Muzyka ucichła, a światła reflektorów biły po oczach między szparami pasemek, lecz i to przerodziło się w dumę. Bujałam się jeszcze przez chwilę lekko przez impulsywny ruch, ciągle nieruchoma, by trochę podsycić jeszcze emocje widowni. Po chwili rekwizyt opadał stopniowo po linie, a wraz z nim moje ciało. W końcu, nie wytrzymałabym jeszcze długo. Gdy moje nagie stopy zetknęły się z zimnym podłożem, przeszył mnie przyjemny dreszczyk. Natomiast gdy byłam już stabilna, puściłam się, odgarnęłam z twarzy włosy i odwróciłam się w stronę publiczności. Aplauz wzrósł, mimo że były prawdopodobnie niezadowolone osoby. Ręka mi odpadała, ale byłam szczęśliwa. Uśmiechnęłam się szeroko na myśl, że znowu mi się udało, po czym ukłoniłam się lekko, powiewając swoimi włosami do tyłu. Ominęłam obręcz, machając - już lewą ręką -wesoło do widowni, po czym zeszłam ze „sceny”, wchodząc w głąb korytarza. Ernest i Robin, pracownicy, w tym czasie popędzili na nią, by szybko zdjąć aktualne rekwizyty oraz przygotować sprawnie inne na kolejny pokaz. Uwielbiałam to miejsce, całym moim sercem. Wchodząc do głównego pomieszczenia, widać było wiele przygotowujących się osób, którzy tworzyli swego rodzaju tłum i hałas.
- I jak Ci poszło? – Spytała serdecznie jedna z treserek zwierząt, zwalniając ze stworzeniami.
- Ja jestem zadowolona. – Uśmiechnęłam się ciepło. – Powodzenia. – Dodałam.
- Dzięki. – Rzuciła, po czym zaczęła kierować się na scenę wraz ze zwierzakami na smyczy.
Szybko podeszłam do miejsca, gdzie zostawiłam swoje rzeczy, po czym szybko je zabrałam i skierowałam się do przebieralni.
♮♮♮♮♮
Po udanym spektaklu wszyscy porozchodzili się do siebie. Postanowiłam, że zostanę do końca, ponieważ dzisiaj przyszło wyjątkowo dużo ludzi. Nie pożałowałam. Szybko jednak większość ludzi opanowało zmęczenie i wspólną decyzją było pójście do swoich namiotów. Spoglądałam na równie rozchodzących się widzów. Większość miała na swoich ustach wyrysowany uśmiech, na co odruchowo i moje kąciki ust powędrowały do góry. Uczucie, że się kogoś uszczęśliwiło jest świetne. Zgarnęłam jeszcze z twarzy kosmyk włosów ręką, w której trzymałam kostium, po czym płynnym krokiem ponownie zaczęłam kierować się w swoją stronę, dostrzegając w oddali swój namiot. Trawa kołysała się lekko na boki wraz z moimi włosami przez wyrazisty, lecz subtelny wiaterek. Spojrzałam ku niebu, orientując się, że chyba pierwszy raz od tygodnia nie pada, co jak to w Londynie, nie jest nowością. Chmury szybko rozproszyły się po nocnym niebie, dając upust migoczącym gwiazdom i pulsującemu księżycowi, który w przepiękny sposób odbijał ich blask. Wśród różnych konstelacji zdołałam dostrzec między innymi wielką niedźwiedzicę, dwa wozy, a nawet małego lwa. Zawsze fascynował mnie tamten świat, to, że był inny i zawsze zaskakiwał. Z błąkania myślami po niebie zbił mnie nagły nacisk na klatkę piersiową. Odruchowo zeszłam na ziemię, spoglądając do przodu. Jak zwykle wpadam na niewinnych ludzi w nieodpowiednim momencie. O ile może być jakikolwiek odpowiedni. Ja to mam oko… Czując swego rodzaju zażenowanie, szybko starałam się je obrócić w żart.
- Wybacz. - zaczęłam, zaciskając zęby. - Dwa wozy i wielka niedźwiedzica skutecznie zamgliły mi drogę. – Uśmiechnęłam się w końcu, łapiąc się prawą ręką z tyłu za szyję, którą chwilę później opuściłam.

<Ktoś?>

27 sie 2017

Aeroce

 Danger is a beautifull thing when it is purposefully sought out.

Odchodzi!

Vulnere
# Powód: Decyzja właścicielki

PS: dziękuje każdej osobie z którą pisałam i że na prawdę miło spędziłam czas na blogu.

Akuma CD Rue

Przyłożył zaciśniętą pięść do ust, przyciskając ją to nich tak mocno, iż zaczęły boleć go zarówno zęby, jak i palce. Opanował się w końcu, a raczej opuścił dłoń, potarł ją o drugą, potem o spodnie, potem ponownie, nieświadomie, ponowił wszystko jeszcze raz. Przenosił ciężar z nogi na nogę, nie mogąc doczekać się rezultatu. Bał się, że się nie powiedzie. Chociaż wcześniej miał wręcz pewność, że tak będzie, teraz pojawiły się wątpliwości. Czy są jakieś skutki uboczne? A co, jeśli jest uczulona na coś, co znajduje się w garbku? Nie był pewien, czy picie ubrań, zdjęcia i wszystkiego innego jest zdrowe... Ale jeśli zapłata będzie tylko płukanie żołądka, przystaje na warunki tego całego voodoo. Wspiął się na palce, po czym opadł na pięty. Poczuł czyjąś dłoń na ramieniu, już miał ją strzepnąć z myślą, że to Pik, ale patrząc krótko na czarnoskórą kobietę posyłającą mu kojące spojrzenie, uśmiechnął się lekko i ponownie odwrócił w stronę Rue, która piła zawartość tego... czegoś. Przestał się ruszać, otwierając szeroko oczy, szukając jakiejkolwiek reakcji umysłu dziewczyny, który mógłby coś... pokazać, powiedzieć, nawet krzyknąć. Ale gdy spojrzała płaczliwym wzrokiem na własne dłonie, potem na chochlę, potem na Akumę, zrobiło mu się słabo. Miał wrażenie, jakby jego ciało nie ważyło nic. Nie udało się? Ale jak to?! Wciągnął powietrze do płuc, odwracając głowę na bok, chcąc uciec gdzieś wzrokiem i ukryć rozpacz tak głęboką, że miał ochotę się rozpłakać.
- Dobrze, to możemy zaczynać - zaśmiała się szamanka, zabierając dłoń z jego ramienia. Zrobiło mu się w momencie zimno, zadrżał. Zaczynać? Jak to zaczynać? Odwrócił głowę z powrotem tak nagle, że kolory znów przybrały dawną intensywność, a woń dotarła do jego nozdrzy ze zdwojoną siłą.
- Zaczynać? - spytała Rue, z niedowierzaniem, chyba również pogubiona w tej sprawie. Wymienili zaniepokojone spojrzenia, zrobił krok do przodu, chcąc zasłonić Rue, ale przerwał mu śmiech.
- Jakby to coś dało, chłopcze - poczuł, jak ogarnia go gniew. Co ona jej zrobiła? Co dała jej do wypicia, jakie są tego skutki?! I co ma zamiar jeszcze zrobić? Jak to zacząć? Co zacząć???
- Za dużo pytań - odezwała się, stojąc nadal tyłem. Chyba odezwała się do ich dwojga, przynajmniej takie odniósł wrażenie - to była mikstura posyłająca coś w rodzaju leku dla umysłu. Popychająca wspomnienia, mająca przejrzeć jej umysł w poszukiwaniu skrawków tego, co kiedyś się w nim znajdowało. To tak jak czapka zaginionej osoby podłożona pod nos psa policyjnego. Coś jak trop mający naprowadzić na właściwą ścieżkę. Chłopcze, zaprowadź ją proszę tutaj, niech się położy, żeby napar mógł jej pomóc, musi zasnąć - oznajmiła, a on dopiero teraz się zorientował, że zamyka oczy, cała pobladła i chwieje się na boki. Złapał ją za ramiona, po czym przewiesił rękę nad swoim i w takiej pozycji doprowadził do trzech kolorowych materaców ustawionych jeden na drugim i przykrytych dużą ilością koców - żółty w czarne linie tworzące kraty, jakiś ledwie widoczny skrawek kwiecistego wzoru, potem cały bordowy, w powyginane łodygi winorośli,... Sama warstwa koców stanowiła dobre dziesięć centymetrów. Pomógł jej się położyć i z głośno bijącym sercem obserwował, jak jej oddech się wydłuża, a sama zasypia. Błądził przerażonym wzrokiem na boki, chyba się nie otruła? Oddychał urywanie, wściekłość obudziła się w nim na nowo.
- Coś ty jej zrobiła? - wycedził, powoli odwracając się w stronę szamanki.
- Chłopcze, nie rób tego. Przed chwilą ci wszystko wytłumaczyłam - powiedziała, cofając się lekko do tyłu. Dopiero teraz zorientował się, że zaciskał pięść do ciosu, a jego umysł zdążył już dokładnie obmyślić jego tor lotu, w sensie pięści. Pił ochotę wykrzyczeć jej w twarz, że jeśli się nie budzi, to będzie jej wina. Przecież wyczytał, że każdy, nawet krótki sen, może być tym ostatnim. Poczuł, że panikuje, złapał się dłonią za pierś, ponownie chcąc się upewnić, czy to dudnienie jest tak na prawdę jego galopującym sercem.
- To nie sen, tylko trans. Naprowadzę ją, pobudzę wspomnienia, uda się, bo zawsze się udawało. Pik, wyprowadź go, na atak paniki - wyjaśniła, obrzucił ją spojrzeniem pełnym nienawiści i obrzydzenia, nie zostawi Rue. Jednak ona tylko podała mu do dłoni niewielkie zawiniątko, po czym tak jak nakazała Pikowi, który nie wiadomo kiedy się zjawił, wyprowadził go. Chciał się stawić, ale głos opiekuna go powstrzymywał. Cały czas mówił, niby łagodnie, niby ostro, już sam nie był pewien. Gdy znalazł się na zewnątrz, chciał się rzucić na pień drzewa i na nim wyżyć, okładać go pięściami do momentu, aż skóra całkowicie się nie zedrze, a biel kości nie ukaże.
- Masz. Nie zachowuj się głupio. Wiem, że się martwisz, ale to pomoże - podał pudełko zapałek. Akuma już chciał powiedzieć, żeby się zamknął i że przecież ma swoje, ale dopiero teraz się zastanowił, po co to. - Otwórz - polecił, wskazując głową na białe zawiniątko. Spełnił prośbę, a raczej rozkaz. Skrzywił się. Papierosy?
- Po części tak, raczej mieszanka ziół i narkotyku. Wypal wszystko i przyjdź, nie rób głupot, Hayato - czy to pomoże? Jeśli tak, to...
- Mogę tego jeszcze trochę? - spytał słabo.

~~~

Wszedł do środka, czując wewnętrzny spokój, chociaż niepewność i troska wciąż nim targały. Co z Rue? Trudno powiedzieć. Wszedł do środka akurat w momencie, gdy kobieta kończyła. Przynajmniej tak powiedział mu Pik, gdyż musieli zaczekać w pokoju obok. Podobno trzeba ciszy, spokoju i Bóg wie jeszcze, czego, by się udało. Kpiny jakieś. Potrząsnął głową na boki, chcąc wyzbyć się narkotykowego otumanienia.
- Boże, ile ty tego wziąłeś? - spytał Pik załamując ręce. Nie był pewien, o co mu chodziło. Zrobił coś? Źle wygląda? Nie był pewien.
- A ile dałeś? - cichy jęk wydobył się z gardła jego towarzysza, który schował twarz w dłoniach. Wzruszył jedynie ramionami i oparł się o miękki materiał. Brzeg sofy lub poduszki, nie chciało mu się sprawdzać.
- I co? - wstał tak nagle i szybko, że sam się zdziwił. Po prostu gdy tylko szamanka ukazała się, wchodząc do środka pokoju, podniecenie już go rozpierało. O ile tak można powiedzieć...
- Naćpałeś go? - spytała oskarżycielsko, również załamując ręce. Miał ochotę zatańczyć makarenę, żeby zwrócić na siebie jej uwagę i upomnieć się o odpowiedź. Zamiast tego jednak wyminął murzynkę i wpadł do sąsiedniego pomieszczenia, od razu kierując się do łóżka. Usiadł na jego brzegu, obok Rue. Albo dostał totalnego powera, albo też ma jakieś magiczne zdolności i robi wszystko mega szybko. Śmiesznie wyszło, pomyślał.
- I jak? - spytał, chcąc wyłapać mętny wzrok przyjaciółki.

< Rue? Meh, chciałam tobie pozostawić ten moment i nie chcąc przynudzać naćpałam jej kolegę >

26 sie 2017

Smiley CD Vulnere

Yuki i Bisca leżały sobie obecnie na moich nogach. Może trochę to dziwnie wyglądało, ale lubiłam jak tak sobie leżały. Gdy Vulnere zaczęła temat o "darze" nie wiedziałam co sądzić. Raczej nie byłoby to możliwe, aby taki o to "dar" posiadała. Najzwyczajniej w świecie tak się rozumiałam z tymi dwoma zwierzakami, że czasami odnosiłam wrażenie, iż czasami lepiej się potrafię z nimi dogadać niż z człowiekiem. W końcu po zastanowieniu się co odpowiedzieć Vulnere, znalazłam stosowne słowa i wytłumaczyłam. Uśmiechnęłam się do dziewczyny. Szczerze mówiąc Vulnere zaczęła się więcej uśmiechać od pierwszego dnia, gdy to ją poznałam.
Następnym tematem były babeczki, które to ostatnio przyrządziłam z Dague. Tak naprawdę mówiąc to on je robił, a ja mu podpowiadałam.
- Dzięki, chociaż na prawdę jestem w stanie podpalić pół kuchni, gdy chcę zagotować mleko samodzielnie - jak to usłyszałam na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Już to raz słyszałam od Vulnere.
Przecież nie mogło być aż tak źle. Może i nie każdy posiada dar do gotowania czy pieczenia, ale nie może być tak źle.
- Wiesz te babeczki upiekł Dague. Uczyłam go jak je upiec bo raz jak próbował sam to prawie spalił się jeden z namiotów. Pik zakazał mu cokolwiek piec, bez nadzoru. - na samo wspominanie o tym wydarzeniu chciało mi się śmiać. - Przyszedł do mnie z prośbą czy nie pomogłabym mu w pieczeniu. Oczywiście się zgodziłam. Dawałam mu instrukcje co i jak ma robić. Co prawda pierwsze trzy raz nie udało mu się, ale ostatnia porcja wyszła mu idealna. Zostawił mi kilka do spróbowania, więc teraz i ty możesz spróbować jego babeczek - uśmiechnęłam się. Bisca i Yuki wstali z moich nóg i spojrzeliśmy na mnie. Każde z nich podeszli do koszyka i wzięło swoją zabawkę. Stanęli naprzeciw mnie ze zabawkami w pyszczku. - Chyba odpoczeliście już - pogłaskałam ich po głowach. - To co? Pobawimy się teraz?! - spojrzałam na ich wesołe pyszczki.
<Vulnere?>

25 sie 2017

Helsing CD Shavile

Pomiędzy moimi brwiami pojawiły się dwie pionowe, głębokie zmarszczki, zdradzające mą konsternację. Nie byłem pewien czy na pewno dobrze zrozumiałem to, o czym krzyczała ta osoba. Potwory? W mieście? Zbliżają się do cyrku?
Starałem się odnaleźć w twarzy Shavile więcej zrozumienia, jednak dziewczyna wyglądała na tak samo zdezorientowaną. Wyszliśmy z namiotu, by sprawdzić co się dzieje. Przed wejściem do namiotu estradowego, wokół Pika, naszego bossa, zebrało się kilka osób. Wszędzie wokół biegali ludzie.
Nagle za naszymi plecami rozległa się seria trzasków łamanego szkieletu namiotu i charkliwy warkot. Odwróciłem się i odsunąłem o krok na moment przed tym, jak żółto-biały materiał opadł na moje ramiona. Połowa namiotu Shavile została wbita w ziemię przez najobrzydliwsze stworzenie, jakie widziały moje oczy. Istota miała ponad dwa metry wysokości, a że stała pochylona, z przednimi mocnymi kończynami wdeptującymi materiał namiotu w ziemię, mogła być w rzeczywistości jeszcze wyższa. Była pozbawiona sierści, jej szara skóra pokryta była za to błyszczącymi od łoju zgrubieniami. Nie miałem pojęcia czy powinienem uznać je za coś w rodzaju nieregularnych łusek czy obrzydliwie wyglądających ropni. Jej głowa kształtem przywodziła na myśl głowę człowieka, ale z pewnością żaden człowiek nie ma tak obrzydliwego, zdeformowanego łba. Stwór szczerzył białe, płaskie zęby wyglądające zza warg szerokiej paszczy i łypał na nas przekrwionymi ślepiami, ledwo widocznymi spod opuchniętych, czerwonych powiek.
Przywitany takim widokiem cofnąłem się jeszcze o kilka kroków. Co się, do cholery, dzieje? Czy jeśli zacznę w tej chwili uciekać, a to wszystko okaże się kiepskim żartem, to wystawię się na pośmiewisko?
- Helsing! - krzyknęła Shavile, wyrywając mnie z osłupienia. Wielka łapa z pięcioma długimi palcami leciała prosto na mnie. Choć spodziewałem się poczuć makabryczny ból miażdżonej czaszki, doświadczyłem jedynie o wiele lżejszego pchnięcia w żebra, które powaliło mnie na ziemię. Podniosłem się na łokciach; Shavile leżała obok, patrząc na mnie z wściekłością i przerażeniem w oczach.
- Uciekamy stąd! - rozkazała, wstając pierwsza i ciągnąc mnie za rękę z dala od kreatury, która przed momentem nabrała ochoty na pozbawienie mnie głowy. W ciągu ułamka sekundy byłem już na nogach i biegłem wraz z dziewczyną przed siebie, byle jak najdalej od zagrożenia.
W obozie zapanował chaos; cyrkowcy biegali, krzyczeli między sobą, dogadywali się co do czegoś. Ale nie uciekali. Nie miałem pojęcia jakim cudem nie dają się opanować panice.
Pojawiły się inne potwory. Różniły się od poprzedniego, żaden nie był jednakowy, jednak wszystkie były tak samo przerażające.
Wbiegliśmy z Shavile między namioty gwiazd.
- Co to jest? - wydusiłem, oglądając się za siebie.
- Nie mam pojęcia, nie chcę wiedzieć - fuknęła przez zaciśnięte zęby brunetka.
Mój umysł opanowały gorączkowe próby znalezienia jakiejkolwiek drogi ratunku. Starałem się nie poddać panice, co przychodziło mi z trudem, podobnie jak pomysł na wydostanie się z tego piekła.
Flegmisty charkot przerwał moje poszukiwania. Za nami stał kolejny potwór o mokrym pysku, z którego ciekła gęsta, różowa ślina. Był jeszcze większy od poprzedniego. Żadne z nas nie zdążyło krzyknąć, gdy jego wielkie, kościste łapy owinęły się wokół naszych karków.
Z całych sił starałem się wyrwać, ale mokra, gorąca dłoń mogłaby być równie dobrze zrobiona ze stali; nie miałem szans na oswobodzenie się. Zaciskające się z siłą imadeł palce zaczęły pozbawiać mnie tchu. Zacząłem panikować. Szarpałem się mocniej, ale to tylko pogarszało sprawę. Stwór zaczynał dusić mnie jeszcze bardziej.
Gorączkowo szukałem drogi ucieczki. Czegokolwiek, czym mógłbym sobie pomóc i uratować siebie i dziewczynę, która trwała uwięziona w drugiej dłoni stwora. Moje ręce zaciskały się w desperacji na palcach oprawcy. Nie mogłem zaczerpnąć oddechu. Oczy zaszły mi mgłą. Nie, nie, tylko nie to. Nie mogę się poddawać, jeszcze mogę się bronić.
Moim ostatnim przejawem woli walki była próba rozpędzenia mgły, którą miałem przed oczami. Potem stało się coś, czego nie planowałem.
Głośny, zgrzytliwy dźwięk niemal rozdarł mi uszy. Krzyknąłem z bólu, który zamiast szybko ustąpić, przeszedł z okolic moich skroni na moje ręce i niczym ostrze noża prześliznął się wzdłuż moich ramion.
Na chwilę zapadła cisza. Zaciskałem powieki, nie chciałem patrzeć. Bolało. Moje ręce musiały zostać połamane w kilkunastu miejscach, co innego mogłoby tak boleć? Bałem się zobaczyć, co właściwie się stało, dlaczego wokół jest tak cicho? Cholera, jak boli.
Otworzyłem załzawione oczy. Oślepiła mnie szkarłatna łuna, odbijająca się od... kryształu?
Z moich rąk piętrzyły się, niczym dwa górskie pasma, wyszczerbione, ostro zakończone, złączone ze sobą kryształy, połyskujące wściekle czerwoną barwą. Ich najdłuższe, najostrzejsze końce zagłębiały się głęboko w oczodoły potwora, którego pozbawione życia ciało wciąż stało w poprzedniej pozycji, sparaliżowane.
Cisza panująca wokół zmieniła się w uciążliwy szum, który po dłuższej chwili rozproszył się, dopuszczając do mnie realne dźwięki z otoczenia.
Chciałem krzyczeć, drzeć się, wrzeszczeć, strząsnąć z siebie szok, ból i przerażenie, odsunąć się, pozbyć się czerwonej materii, która rozdarła mi skórę i tkankę na ramionach, uciekać stąd jak najdalej, ale nie byłem w stanie. Z otwartymi szeroko ustami wpatrywałem się w swoje dzieło. Moje dzieło?
- Hel... sing... - Do mojego stępionego zmysłu słuchu dobiegł słaby głos Shavile. Odwróciłem wzrok w jej stronę. Palce potwora rozluźniły uścisk na jej gardle, upuszczając ją na ziemię; trzymała się za szyję, pocierając ją lekko. W jej oczach widziałem wspomnienie bólu i strachu.
Spróbowałem poruszyć dłońmi. W rezultacie tylko lekko nimi drgnąłem, ponieważ od razu powrócił przeszywający ból. Mimo to spróbowałem jeszcze raz. Kryształ drgnął. Po kolejnej próbie pasmo na mojej lewej ręce przedzieliła głęboka rysa. Minerał zaczął się kruszyć. Zaciskając zęby, szarpnąłem mocno. Wokół rozprysły się czerwone, połyskujące odłamki. Z mojego gardła wydobył się bezgłośny krzyk, choć w głowie wyraźnie go słyszałem.
Oswobodziłem się z martwych palców potwora. Chwiejąc się na własnych nogach, opuściłem bezwładnie ręce. Nie mogłem wziąć pełnego oddechu, miałem wrażenie, że ktoś zaciska mi węzeł w krtani. Z całych sił starałem się zmusić, by nie pozwolić swojemu ciału upaść. Po moich palcach skapywała gęsta krew i bezgłośnie znikała w pożółkłej, zdeptanej trawie. Wierzchnia część obu moich rąk wyglądała jak ziemia na polu po jesiennej orce. Na każdej z nich, od ramienia aż po kostki palców ziała długa, paskudna wyrwa, cieknąca krwią.
Spojrzałem na dziewczynę, której wzrok wlepiony był moje ramiona. Chciałem do niej podejść, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
- Nic ci nie jest? - spytałem zaskakująco pewnym, choć jeszcze zachrypniętym głosem. - Zranił cię?


< Shavile // zdaję sobie sprawę jak bardzo się nie popisałam, ale naprawdę nie mam wprawy w pisaniu fantastyki // ale kryształy są fajne c: >

Le Bleuet CD Midas


Kiedy razem z jasnowłosym stanąłem przed budką z biletami, odruchowo od razu zacząłem biegać wzrokiem po cenniku wszelakich atrakcji, których wokół nas było mnóstwo, a na liście wydawało się, że jest ich dwa razy więcej niż obejmuje to mój wzrok. Byłem zagubiony, bo nie znałem nazw połowy atrakcji i... jak zwykle, trudno mi było dokonać wyboru.
- Na co masz ochotę? - zapytał Midas, wybijając mnie z zamyślenia, ale zaraz po jego słowach wróciłem do lustrowania listy. W świadomości czasu, jaki miałem na decyzję, zacząłem się jeszcze bardziej stresować, ale kiedy poczułem na twarzy delikatne muśnięcia dłoni magika, odetchnąłem z ulgą i postanowiłem, że powiem mu, jak sprawa stoi.
- Wiesz... ja... - zacząłem się jąkać – Nie mogę się zdecydować. Tego jest tak dużo – wskazałem na listę i miejsce otaczające nas – Nie mogę wybrać. Połowy nazw nie znam, ale... wszystko wydaje się być fajne i ciekawe – skończyłem na jednym wdechu – Myślę jednak, że dla mnie klasyczna Karuzela w zupełności wystarczy – dodałem, ponownie lustrując listę, ale... było już za późno na zmianę decyzji skrzypka.
- Poproszę bilety na wszystkie atrakcje – powiedział. Zapewne zarówno ja, jak i sprzedawca w budce mieliśmy szczęki osadzone na samej ziemi.
- On chyba oszalał! - pomyślałem i zaraz wkroczyłem do akcji – Midas... to za dużo – upomniałem go szeptem, na co on spojrzał na mnie zalotnym spojrzeniem. Zaraz poczułem falę ciepła na moich policzkach nie tylko dlatego, że spojrzenie złotookiego zupełnie mnie onieśmieliło, ale też z tego powodu, że chciał wydać tyle pieniędzy tylko dlatego, że nie umiałem się zdecydować.
- Czyżbyś zapomniał, kuzynie, że jestem potwornie wręcz bogaty? - zapytał dumnie i puścił mi oczko okiem, będącym poza zasięgiem wzroku sprzedawcy. Spojrzałem na niego zdziwiony, bo... nie wiedziałem, o co mu chodzi. On na ten widok uniósł oczy w górę w błagalnym geście – O niebiosa! Jesteś u mnie z wizytą. Chcę, abyś świetnie się bawił, drogi kuzynie. Pieniędzy mamy w brud. Czemu mimo to chcesz na wszystkim oszczędzać? Oj... wyrośnie z Ciebie straszny skąpiec – westchnął. Zacząłem uważniej go obserwować, bo miałem przeczucie, że coś za bardzo bredzi, ale kiedy dostrzegłem nikły błysk w sakiewce, do której włożył dłoń, od razu połączyłem wszystkie fakty.
- Cwaniak – pomyślałem i uśmiechnąłem się do siebie – Ech... niech Ci będzie – westchnąłem – Za to ja Ci powiem, że z Ciebie JUŻ jest bezmyślny rozrzutnik. Z Twoim sposobem bycia Twoja rodzina już nie będzie miała tyle pieniędzy, co za dawnych czasów – przestrzegłem, podłapując jego grę. On na to tylko wzruszył ramionami, wysypał garść zamienionych w złoto krążków na blat i odebrał cały woreczek papierków, będących zapewne biletami. Już miałem skakać z radości, ale musiałem utrzymać swoją rolę poważnego i skąpego młodego człowieka.
- Trzeba żyć póki można, drogi kuzynie – pomachał mi biletami przed twarzą. Pożegnaliśmy się ze sprzedawcą, który chyba nadal nie za bardzo wiedział, co się przed chwilą wydarzyło, ale to już nie był chyba nasz problem. Gdy trochę odeszliśmy i czułem, że już mogę wypuścić na wierzch swoje ukrywane za maską bogacza uczucia, zacząłem się śmiać. Długowłosy spojrzał na mnie lekko zdziwiony.
- Z czego się tak śmiejesz? - zapytał.
- To było genialne! - odpowiedziałem i spojrzałem na niego cały w skowronkach.
- Heh... - podrapał się po karku lekko zakłopotany – Dziękuję – odpowiedział.
- Choć w sumie... - zastanowiłem się przez chwilkę – Będę się dziwnie czuł z faktem, że za wszystko zapłaciłeś – dodałem. Świadomość tego, że mężczyzna znów po części ratuje mnie z opresji dawała mi dziwne przeczucie, że... nigdy nie będę w stanie odpłacić mu się za to, co dla mnie robi – Nie wiem, jak ja Ci się za to odwdzięczę... - szepnąłem. Tym razem spisując w głowie plany na najbliższe fajne rzeczy, których to ja będę fundatorem... jak na nie zapracuję, oczywiście.
- Nie myśl o tym – nakazał magik – Mamy się razem dobrze bawić. Możliwe, że taka okazja nie zdaży się drugi raz tak szybko. Poza tym... myślę, że zasłużyłeś – dodał pewnym tonem – Bardzo ciężko pracujesz i to widać po całym Tobie. Myślisz, że nie widzę tych podźganych od igieł i pociętych od nożyczek rąk? - zapytał i nie wiem czemu, ale poczułem się jak jakiś oszust. Schowałem ręce do tyłu. To, co mówił złotooki było prawdą. Czasami od długiej pracy zdążały mi się wypadki, ale byłem do tego przyzwyczajony. Na prawdę! Czyż akrobata nie przyzwyczaja się do skręceń i stłuczeń, których nabywa podczas treningów? Czyż treser nie akceptuje swoich blizn od pazurów i siniaków od kopniaków? Trzeba przyjmować wszystko, co przynosi nam nasza pasja. Takie jest życie. Dostajemy dobre i złe wspomnienia. Od nas zależy, jak je potraktujemy – Ed...? - spytał Midas, a ja spojrzałem na niego. Znowu się zamyśliłem. Bardzo często to robiłem. Tyle że... często wyglądałem przy tym bardzo smutno, bo zwykle myślałem o ważnych i nie zbyt wesołych rzeczach, dlatego dawałem ludziom wokół mnie fałszywe świadectwo mojego smutku. Oczywiście, nie świadomie. Patrzyłem na długowłosego z ciekawością. Myślałem, że chciał mi coś powiedzieć. Popatrzył na mnie zasmucony. Znaczy się... znałem go już troszeczkę i wiedziałem, że nie okazuje uczuć tak mocno, jak inni ludzie. Tworzył niesamowity kontrast. Ja już umiałem mniej więcej rozpoznać z jego szczególnej mimiki, co odczuwa, ale ktoś, kto znałby go jeden dzień, uznałby że nie ma uczuć. Tak jak ja uznałem, gdy po długim czasie wpadliśmy w konfrontację niewyjaśnionych uczuć. Oczywiście, nadal był dla mnie zagadką, ale starałem się robić wszystko, by jak najlepiej go poznać i nie krzywdzić go swoim dziecinnym i często samolubnym myśleniem.
- Ja nie jestem obrażony! - powiedziałem desperacko – Zamyśliłem się po prostu... wiem, że się o mnie martwisz – zacząłem się tłumaczyć. Było tak blisko... znów mogłem zepsuć naszą relację – Ja jak myślę to jestem taki... poważny. Ja tak mam. Naprawdę! - zapewniałem. Mężczyzna zaśmiał się pod nosem.
- Spokojnie. Wierzę Ci. Ja... i tak uważam, że powiedziałem to troszkę za ostro. Nie chciałem. Przepraszam – powiedział spokojnym tonem – Po prostu... uważam, że jeżeli nie chcesz zwalniać tempa pracy to... nie zwalniaj również tempa zabawy. Baw się. Wiem, że uwielbiasz to robić, ale próbujesz za wszelką cenę być poważny i dorosły. Nie zmieniaj się, bo... - tu urwał, jakby szukał słowa, które najbardziej pasowałoby do mojej osoby - ... bo taki jesteś idealny – dodał przyciszonym głosem. Od razu poczułem, jak moje serce próbuje wyskoczyć mi z piersi... wyskoczyć prosto w stronę Midasa. To było... to było tak niesamowicie miłe. Jak słyszałem takie słowa o mnie to... od razu płakałem. Nie potrafiłem tego powstrzymać. Sam byłem wobec siebie bardzo krytyczny. Miałem mnóstwo wad, które mogłem zmienić, naprawić i które mi się nie podobały, a on... on mówił o mnie, że jestem idealny, że mam się nie zmieniać. To naprawdę... tak skrajne uczucie. Uczucie smutku z powodu tak silnej własnej samokrytyki, a jednocześnie tak potwornie wielkie uczucie radości i miłości wobec człowieka, który akceptuje Cię takiego, jakim jesteś i na dodatek uważa to za perfekcję w całej swej naturze.
- Och, Midas... - szepnąłem i przytuliłem się do niego. Oparłem wygodnie głowę na jego ramieniu i objąłem go czule w pasie. Zaraz poczułem, jak jedna jego dłoń delikatnie sunie po moich plecach, a druga głaszcze moje włosy. Czułem się w jego objęciach taki bezpieczny i... kochany. Tak, to wspaniałe słowo! Dokładnie tak, jak w objęciach mojej mamy. Serce tak mocno mi biło i miałem wrażenie, że złotooki to czuje, ale i ja coś czułem. Czułem łomotanie jego serca. Też było przyspieszone. Nie byłem sam w swoich uczuciach. Boże... to tak niewiarygodne by z dnia na dzień z najgorszych wrogów stać się najlepszymi przyjaciółmi, na dobre i na złe.
Staliśmy tak chwilę. Ludzie nas mijali i nie zwracali uwagi. Przymknąłem oczy, czerpiąc energię z ciała przyjaciela. Czułem, że baterie mi się ładują. To... naprawdę dziwne uczucie. Czułem podobne, ale nigdy tak silne. Zaraz miałem ochotę bawić się, skakać i śmiać, mimo że przed chwilą płakałem. Może to dlatego, że to nie był płacz smutku?
- To co? Gdzie idziemy najpierw? - szepnął mi do ucha prawie niesłyszalnie. To był tak cudowny szept... po plecach przejechały mi miłe dreszcze. Uśmiechnąłem się lekko do siebie. Midas uwolnił mnie ze swoich objęć. Spojrzałem na niego i pomyślałem chwilę.
- Sam nie wiem... - odpowiedziałem – Może... losujmy z woreczka – zaproponowałem.
- Świetny pomysł – pochwalił mężczyzna – Losuj pierwszy – sięgnąłem dłonią do woreczka z papierkami i pochwyciłem jeden. Jaka była moja radość, kiedy odczytałem atrakcję.
- Karuzela! - powiedziałem radośnie.
- No to w drogę – powiedział Midas i ruszyliśmy na poszukiwania karuzeli.
Nie musieliśmy długo czekać. Wokół niej kręciło się wiele osób, bo była w samym środku cyrku, jak to mają karuzele zazwyczaj. Była pięknie zdobiona i oświetlona setkami kolorowych lampek. W jej wnętrzu było mnóstwo wszelakich zwierząt, lecz i tak najwięcej było koni. Od razu w oczy rzucił mi się ogromny koń zdecydowanie przystosowany dla tych starszych użytkowników. Zaraz obok mnie usiadł Midas, ale nie na koniu, lecz na tygrysie zadziwiająco podobnym do Aurum. Tyle, że nie żywym. Zaśmiałem się.
- Popatrz, jak nam się trafiło – powiedziałem z radością widząc zadowolenie mężczyzny z faktu, że trafił mu się akurat tygrysek. Spojrzałem w górę. Między dachem karuzeli były luki, przez które widać było niebo. Co prawda mniejsze gwiazdy nie były widoczne przez blask karuzeli, ale te większe były dobrze widoczne, a było ich mnóstwo. Karuzela ruszyła unosząc wszystkich pasażerów na grzbietach ich wierzchowców. To była jedna z tych karuzeli, które oprócz obracania się, podnoszą również figurki w górę i w dół, co dawało większe poczucie prawdziwej jazdy. Kolejnym miłym zaskoczeniem był fakt, że wygrywana w tle muzyka nie była tą typową wygrywaną w takich miejscach. Zastąpiła ją muzyka klasyczna w wesołym wydźwięku. Czasami były tak skoczne kawałki, że aż chciałoby się samemu podskakiwać na swoim rumaku. Świetnie się bawiłem! Wiem, wiem... jestem dziecinny, że jara mnie kręcenie się w kółko, ale... samo poczucie się przez chwilę młodszym jest po prostu cudowne. Nie byłem stary, to fakt, ale... każdemu człowiekowi towarzyszy takie samo uczucie o takiej samej sile. Czasami odchylałem głowę do tyłu, by widzieć nocne niebo tak pięknie rozgwieżdżone, a innym razem spoglądałem, jak trzyma się mój towarzysz. Nie bawił się co prawda tak szampańsko, jak ja, ale widziałem, że dla niego to również jest radosne przeżycie. Niby taka zwykła karuzela, a tyle radości.
Zaraz potem wylosowaliśmy jedną ze strzelnic, która była na jakieś prowizoryczne wiatrówki. Mężczyzna na stoisku przywitał nas i zachęcił do spróbowania swoich sił. Ja od razu umyłem ręce. W strzelaniu byłem kiepski. Już prędzej we wrzucaniu czegoś do celu dałbym radę. Długowłosy przejął więc inicjatywę. Sięgnął po broń, ustawił ją sobie należycie między klatką piersiową, a ramieniem i ustawił cel. Chwilę stał nieruchomo. Mężczyzna ze stoiska wydawał się ponaglać go wzrokiem, jednak magik nie był głupi i nie zamierzał odchodzić z pustymi łapkami. Rozległ się pierwszy strzał. Trafiony. Potem znów chwila ciszy. W tamtym momencie naprawdę cieszyłem się, że nie strzelałem. Widok przestraszonego właściciela była bezcenna. Najlepiej wychodzą na tym, aby zarobić, ale nic nie wydać, dlatego jakakolwiek strata się dla nich liczyła, a przynajmniej ten osobnik wydawał się takim typowym, znanym z opowieści oszustem w wesołym miasteczku. No... może nie zaraz oszustem, co po prostu spryciarzem. Oszust podmieniałby kulki, żeby się nie dało trafić. W końcu Midas oddzielił wszystkich czterech poprawnych strzałów.
- Proszę wybrać nagrodę – powiedział troszkę niechętnie mężczyzna, ale nie miałem mu tego za złe. Taka praca.
- Co chcesz? - zwrócił się do mnie złotooki – Wybierz, co podoba Ci się najbardziej – spojrzałem uważnie na wszystkie wywieszone zabawki. Było kilka ogromnych miśków, które zajmowałyby całe łóżko. Nic jednak szczególnie mi się nie spodobało. Podszedłem więc bliżej i dopiero wtedy zobaczyłem jeszcze jeden rządek pluszaków wywieszonych bardzo wysoko. Uśmiechnąłem się od ucha do ucha.
- Ten biały tygrys jest śliczny, prawda? - wskazałem w wybrane miejsce. Obydwaj mężczyźni zaraz tam spojrzeli.
- Tak, istotnie. Dobry wybór – pochwalił Midas z uśmiechem.
- I dobry wzrok – dodał mężczyzna zza lady, taszcząc drabinę, by móc zdjąć tygrysa z wysokiej półki. Na jego słowa obydwoje zaśmialiśmy się.
Gdy już taszczyłem w rękach naszego nowego towarzysza, Midas wylosował kolejną atrakcję. Skrzywił się, gdy przeczytał treść.
- Wizyta u wróżki Melanii – wyrecytował, a ja aż podskoczyłem z radości.
- Super! Uwielbiam przepowiadanie przyszłości – oznajmiłem. Długowłosy spojrzał na mnie krzywo.
- Wierzysz w takie bzdury? - spytał z niedowierzaniem.
- Oczywiście, że nie – zaśmiałem się – Ale to fajna zabawa. Kto wie? Może coś się kiedyś sprawdzi. Każdy jest kowalem. To, co da mu los, może przekształcić w piękne dzieło sztuki, w rzecz użytkową przydatną przez całe życie lub porzucić to bez względu na konsekwencje. Nikt nie ma zapisanego z góry do czego jest stworzony. Najważniejsze jest czynienie dobra, nie? - spytałem, na co mężczyzna pokiwał głową na znak aprobaty – Rozumiem, że ty się nie skusisz? - dopytałem.
- Nie no... nie będę psuł zabawy. W sumie... to może być nawet zabawne – dodał – Nie wiem, jak ty, ale ja jestem głodny. Może przed przepowiedniami, zjemy coś? - zaproponował, na co mój brzuszek sam udzielił odpowiedzi, gdy na moją myśl o jedzeniu wydał przeciągły jęk w formie burczenia.
- Doskonały pomysł! - odpowiedziałem. Skierowaliśmy się więc do najbliższej budki z jedzeniem, którą okazała się budka z kebabem. Oczywiście Midas zamówił dla siebie chyba największego jaki istniał, ja zaś wziąłem tego średniej wielkości i bez mięsa. Byłem ciekawy, jak smakuje.
Zaraz po odebraniu naszych zamówień przenieśliśmy się na obrzeża, gdzie były rozłożone stoliki, ławki i parasole. Nam spokojnie wystarczyła ławka. Rozsiedliśmy się na niej wygodnie i zaczęliśmy pałaszować ciepłe przekąski.
- Chcesz spróbować mojego? - zapytałem robiąc tylko jeden kęs – Bez mięsa, ale jest pyszny. Ma zamiast tego jakieś kulki z kaszy i ryżu. Mniam! - pochwaliłem.
- To ty spróbuj mojego – powiedział Midas, więc zamieniliśmy się na chwilę swoim jedzeniem. Pierwszy kęs jego kebaba był dla mnie jak strzał w ryj. Wziął ostry sos.
- Jaki ostry sos – powiedziałem przełykając. Mężczyzna spojrzał na mnie z przerażeniem – Świetny! - dodałem – Lubię ostre rzeczy – bez skojarzeń, proszę.
- Twój też jest dobry. Niby to nie to samo, ale naprawdę smaczne – pochwalił oddając mi mojego falafela, bo... tak się chyba fachowo nazywał kebab bez mięsa.
Kiedy już zjedliśmy i byliśmy najedzeni, postanowiliśmy chwilę odpocząć. Oparłem się plecami o bok Midasa. Nie wyraził żadnego sprzeciwu. Po chwili objął mnie lekko ramieniem. Tygrys był tak wielki, że okrywał nas, jak kołderka.
- Jak Twoja noga tak w ogóle? - zaczął, a ja przez chwilę myślałem, że moje pyszne papu zaraz się zwróci.
- Dobrze – odpowiedziałem – Ale nadal od czasu do czasu kuśtykam, a co? - mężczyzna się zmieszał i nie wiedział, co odpowiedzieć. Pomyślał chwilę i zaczął.
- Powiedziałeś, że jesteś moim przyjacielem. To znaczy, że i ja jestem Twoim, prawda? - pokiwałem twierdząco głową – Akceptujesz to, że... w każdej chwili przez zupełną nieuwagę mogę zrobić Ci krzywdę. Musisz wiedzieć, że... to naprawdę duża odwaga, dlatego wiedz, że... ja również akceptuję Cię całego ze wszystkim – chwilę myślałem o jego słowach. Nie wiedziałem, do czego były mówione. Spojrzałem na niego ukradkiem i złapałem jego wzrok na moich nogach. Zauważył to i przejechał dłonią po moich włosach – Nie chcę abyś TO ukrywał przede mną. To nie jest żaden powód do wstydu. Chcę, abyś wiedział, że nie będę tego w Tobie wyśmiewał. Szanuję Cię za to, że mimo takiego obrotu sytuacji, nadal chodzisz, pracujesz i żyjesz. Inni na Twoim miejscu padliby i nie wstali, zrezygnowali z życia. Ty to nazwałeś... porzuceniem bez względu na konsekwencje. Ty przekułeś to, co dał Ci los w coś pięknego, wiesz? I... nie wstydź się tego przede mną, dobrze? - spytał z uśmiechem na twarzy. Poczułem napływ smutku i radości jednocześnie. Takie skrajności zawsze wywoływały u mnie łzy, koniec końców. Odetchnąłem ciężko i oparłem się bardziej o ciało długowłosego. Jego ramiona otuliły mnie swoim ciepłem. Byłem kaleką i... w ciągu dnia pracy nie myślałem o tym. Prawda była taka, że... ze złej samooceny nie można wyjść tak łatwo i... dużo osób mówiło mi podobne rzeczy, ale co z tego skoro wszystko może zniszczyć jedno krzywe spojrzenie?

< Midas? Hahaha... co powie Ci wróżka? Chciałeś na Koło Młyńskie to prowadź! Może jeszcze jakiś Dom Strachów i lody tajskie xDDDDDD >

Rue CD Akuma

Ona mnie jednocześnie przeraziła, jak i zafascynowałam. No kto potrafi czytać w myślach? No kto?! Chyba nikt, bynajmniej nie tak dobrze jak ona. Z początku myślałam, że była wariatką, skoro gadała sama do siebie, albo do nas, kiedy my nic nie powiedzieliśmy, ale kiedy odpowiedziała na moje pytanie w myślach dotyczące jej wieku, aż zamarłam. I to mnie w niej przeraziło. Czyli co? Nie będę teraz mogła sobie niczego pomyśleć, bo ta będzie słyszała?
- Mniej więcej tak, kochanie - powiedziała z szerokim uśmiechem. Odsunęłam się do tyłu, ale plecy dotknęły tylko ściany chatki. Zrobiłam się blada, czułam to. To było... nie ważne. Nie będę myślała... - Pewnie spotkałaś Raumusa - powiedziała po chwili grzebania w biurku. Niczego nie wyjęła, tak jakby chciała tylko sprawdzić co tam jest i czy wszystko ma. Wzruszyłam ramionami. - To Władca Mortus'ów, tych dziwnych czarnych wilkopająków. Wiecie, o czym mówię? - pokiwałam twierdząco głową.
- Ta... - odezwał się Akuma i przełknął głośno ślinę. Wszyscy chwilę milczeli, kiedy nagle ta kobieta znowu się odezwała:
- Dużo przeszedłeś - westchnęła. - Ale ten dziwak ma właśnie takie zachcianki - spojrzałam na przyjaciela... przyjaciela? A może chłopaka? Teraz nie wiem. On mówi jedno, a oni wszyscy drugie. Chcę jak najszybciej zdobyć swoje wspomnienia, odblokować jakąś tam ścianę w umyślę, póki jeszcze nie podrzucili mi dziecka. - O to się nie martw, nikt cię jeszcze nie zapłodnił - powiedziała do mnie, a ja zakryłam czerwoną twarz w dłoniach. Zaraz się załamie. - No dobrze, nie będę was już męczyła - zaśmiała się głośno, najwyraźniej ją to bawiło. Nagle spoważniała patrząc na Akumę. - A ty znowu, nawet mi się nie waż - pomachała do niego palcem. - Pik, co za dzieciaki mi przyprowadziłeś - westchnęłam rozżalona podnosząc ręce, niczym do Boga. Mam dość, chyba zaraz... - Zaraz co? - dokończyła za mnie.
- Sherife, możemy już dać z tym spokój - powiedział w końcu Pik. Zamorduje go, bo jego to też bawiło, a wcześniej się nie odzywał. Ja normalnie go zaraz... - Pomożesz nam? - zapytał. Kobieta chwilę stała w miejscu i milczała głęboko się zastanawiając. Próbowałam siedzieć cicho, nawet w umyśle, w żaden sposób niczego nie pomyśleć... ale to było trudne. Trzymałam twarz w dłoniach, aby na nic nie spojrzeć, żeby do mojego umysłu nie wlazły kolejne uwagi.
- Dobrze - odpowiedziała w końcu. - Będę potrzebowała czegoś bardzo ważnego, coś z przeszłości, coś z jej wspomnień... - powiedziała powoli, jakby jednocześnie się nad tym zastanawiała. Podeszła do jakiejś szafy, zastukała w nią, a kiedy ją otworzyła, kazała nam do niej wejść. Spojrzałam po sobie na chłopaka. Pik od razu bez zastanawianie ruszył za szamanką.
- O czym ty myślałaś, z tym płodzeniem? - zapytał chłopak. Wstałam i ruszyłam w kierunku mebla. Chyba nie mamy wyboru.
- A o czym ty myślałeś, kiedy zakazała ci się odzywać? - też mi na to nie odpowiedział i bez odpowiedz na jakiekolwiek pytanie weszliśmy do szafy. Najpierw była wszechogarniająca ciemność, aż w końcu weszliśmy do jakiejś jaskini, która oświetlały pochodnie i palenisko na samym środku, nad którym znajdował się kocioł. Na ścianach były powieszone kości, czaszki, zioła i jakieś flakoniki. To wszystko w stu procentach przypominało jaskinię wiedźmy, a w jej przypadku szamanki. Nieźle to wszystko urządziła...
- Bardzo dziękuje - powiedziała. Zacisnęłam usta w wąską kreskę.
Podeszliśmy do kociołka. Kobieta zastukała w jego trzy razy, a raz lekko kopnęła kawał drewna leżący pod nim. Ogień natychmiast buchnął, a w środku zaczęła się gotować woda. Pik stał nie daleko o oglądał sobie okazy w postaci czaszek i innych kości biodrowych czy szyjnych, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem. To jest wariat. Szamanka się nie odezwała. Stała nad kotłem i mieszałam ciecz w środku drewnianą łyżką. Podeszliśmy bliżej, kiedy pomachała do nas ręką. Ogień się uspokoił, a woda w środku powoli bulgotała.
- Co to? - zapytałam ciekawa.
- Woda do prania ubrań - powiedziałam sarkastycznie i wsypała do środka jakichś ziół, po którym woda zmieniła kolor na granatowy. Nie odpowiedziałam na jej komentarz, tylko patrzyłam na wodę. Zamiast mojego odbicia widziałam gwiazdy, które się poruszały.
- Ej... - chłopak mnie lekko szturchnął w ramię. - Ty też widzisz tańczące kwiaty? - zapytał, na co pokręciłam głową.
- Tylko tańczące gwiazdy. Jedna własnie do mnie macha - powiedziałam szczerze. W jednej sekundzie musieliśmy się odsunąć od garnka, ponieważ ciecz w nich wybuchła, wzlatując do góry, by po chwili opaść z powrotem do garnka i zamienić się w czerwoną mazistą ciecz, która przestałą się gotować. Szamanka wystawiła w naszym kierunku rękę.
- Dawać rzeczy, które ze sobą przynieśliście - chłopak zdjął z ramienia plecak i je otworzył. Zaczął po kolei wyjmować rzeczy. Wszystkie wpierw obracała w palcach, milczała i chyba próbowała wyczytać telepatycznie co to za rzecz, by po chwili do garnka wrzucić: trzy kulki dymne, które buchnęły dymem po zetknięciu się z cieczą, obroże mojego kota, moje ubranie, a nawet inhalator chłopaka (stwierdziła, że potem da mu nowy). Na samym końcu chłopak dał jej nasze zdjęcie. Przypatrywała się mu długo, dłużej niż pozostałym rzeczom, potem się szeroko uśmiechnęła. - I wy mi mówicie, że jesteście tylko przyjaciółmi - zaśmiała się tak jak wtedy i wrzuciła zdjęcie do kotła, które znowu buchnęło. Szkoda zdjęcia, ładne było, a tym, czym na prawdę jesteśmy, zaraz się dowiem. - No, a teraz złapcie się za ręce - powiedziała. Spojrzeliśmy po sobie i w milczeniu to zrobiliśmy. - Dotknijcie kotła - tak zrobiliśmy. - I tak, ty powiesz jej coś z przeszłości, a ty musisz mu uwierzyć - spojrzeliśmy na siebie.
- To... - Akuma chwilę milczał. - Nazywałaś mnie psychicznym rolnikiem z widłami i narysowałaś moją kreaturę - kobieta się zaśmiała, tak samo jak ja.
- Wierze ci - powiedziałam próbując się przestać śmiać. Ciecz zmieniła kolor na czarny. Puściliśmy kocioł i siebie i znowu zajrzeliśmy do garnka.
- Znowu powiększyłaś swoją kolekcję - powiedział Pik do kobiety.
- A przybyło do mnie parę łajz - po tych słowach wypełniła fiolkę czarnym płynem i mi ją podała. Pik powiedział, że idzie sprawdzić konie, a szamanka kazała mi to wypić.
- Na pewno? Nie otruje się? - zapytałam wąchając zawartość. W sumie zapach miało lepszy niż jej herbata... - Przepraszam! - powiedziałam szybko widząc jej zmarszczone czoło, po czym jednym łykiem wypiłam wszystko.

<Akuma?>

24 sie 2017

Midas CD Le Bleuet

Montgomery czuł, jak przyjemne ciepło rozlewa się w jego klatce piersiowej. Ile czasu minęło, kiedy ktokolwiek powiedział mu coś takiego? Cóż, nie liczył już, ale mógł się założyć, że dosyć dawno. Miły dreszcz przebiegł mu przez plecy, gdy chłopak wziął go za rękę. Uśmiechnął się mimowolnie na ten gest, czując się spokojniej, jakby pewniej we własnej skórze.
Odprowadził chłopaka pod jego namiot, pożegnał się i już miał odchodzić, gdy zatrzymało go wołanie młodego krawca.
- Jasne, czemu nie – odpowiedział na propozycję, uśmiechając się lekko na widok radości młodszego. Wyjście wydawało mu się całkiem dobrym pomysłem, po ostatnich przeżyciach obydwaj powinni wyrwać się z cyrku na chwilę i zapomnieć o przyziemnych sprawach. Ruszył do siebie, przy okazji wołając Aurum, która miała zamiar pogonić za czymś w krzakach. Zrezygnowała jednak z pościgu i pognała za swoim właścicielem.
~~~
Następny dzień dłużył się mu nieco, chociaż dzięki ćwiczeniom i pociesznej Aurum udało mu się go jakoś przetrwać. Krzątał się właśnie w namiocie, gdy tygrys otarł się o jego nogi.
- Wybacz, ale będziesz musiała zostać – mruknął do niej, głaszcząc wielki łeb kota. Zamierzał zostawić ją w bezpiecznym namiocie w towarzystwie jej zabawek. Czuł, że będzie niespokojna, jednak zdecydowanie nie mógł zabrać jej ze sobą. Wzbudzałaby nie potrzebną sensację, a niektórzy ludzie mogli różnie zareagować na obecność wielkiego drapieżnika. W dodatku mógł się założyć, że otoczona tyloma świecidełkami i zapachami Aurum, na pewno będzie w iście szampańskim humorze.
Wsunął rękawiczki do kieszeni spodni, chcąc je mieć przy sobie na wszelki wypadek i wyszedł z namiotu. Słońce chyliło się już ku zachodowi, zalewając świat swoimi ostatnimi czerwonymi promieniami. Ruszył do namiotu krawieckiego, wiedząc, że najpewniej zastanie Edwarda kończącego pracę. Wsunął się do środka, alarmując Eda szelestem materiału. Chłopak wzdrygnął się, obracając się w jego kierunku.
- Czy ty zawsze musisz się tak skradać? – zapytał, uśmiechając się szeroko. Midas prychnął na to.
- To ty jesteś nieuważny – odciął się przyjaźnie. Przyjrzał się chłopakowi wnikliwie. – Mam nadzieję, że spałeś dzisiaj trochę po tym nocnym wypadzie – powiedział. Młodszy wzruszył bezradnie ramionami.
- Trochę – odparł. Wyszli z namiotu i ruszyli w stronę wesołego miasteczka. Rozstawiło się ono niedaleko miasta, więc czekała ich jeszcze krótka droga przez bezpieczną, leśną dróżkę.
- Nie powinieneś się przemęczać, nawet najlepsi krawcy potrzebują odpoczynku – upomniał go i delikatnie szturchnął palcem w bok chłopaka. Ten zaśmiał się przyjemnie dla ucha i odpowiedział tym samym.
Wesołe miasteczko, jak na takie miejsce przystało, aż tętniło życiem. Zewsząd dobiegała głośna muzyka, ludzkie śmiechy i rozmowy oraz świst najróżniejszych kolejek górskich. Wielobarwne światełka migotały radośnie, oświetlając stragany, strzelnice, loterie i całą masę innych rzeczy, mimowolnie przyciągając wzrok przechodniów. Ludzie tłoczyli się wokół siebie, dzieciaki obijały się o nogi, dodając całemu chaosowi dodatkowej energii. Monty zerknął na Edwarda i bez wahania złapał go za rękę. Splótł palce z jego i pociągnął go między ludzi, aby przedostać się do mniej zatłoczonego placyku. Gdyby niechcący się rozdzielili, odnalezienie się zapewne zajęłoby ładny kawał czasu. Zresztą każdy pretekst, aby trzymać krawca za rękę i cieszyć się jego dotykiem wydawał się długowłosemu dobry.
Stanęli nieco z boku, chcąc zorientować się w okolicy. Dopiero po chwili Montgomery dostrzegł niewielką budkę sprzedającą bilety na najróżniejsze atrakcje. Ruszyli do kasy.
- Na co masz ochotę? – zapytał Midas, przyglądając się spisowi kolejek i innych atrakcji, takich jak dom strachów. Ceny najróżniejszych karuzeli nie stanowiły dla niego większego problemu, kieszeń załadował zwykłymi blaszanymi krążkami, które po zmianie w złoto powinny spełnić wszystkie ich zachcianki. Sam Midas miał ochotę na pokaźnych wielkości diabelski młyn, jednak zamierzał poczekać na decyzję Eda. Przyjrzał się młodszemu chłopakowi i niemal odruchowo odgarnął z jego buzi kilka niesfornych kosmyków.

< Le Bleuet? :3 >