NOTKA POD POSTEM
Czas, w którym musiał opuścić cyrk był jednym z najgorszych w jego życiu. Czuł ogromną rozterkę, musząc pozostawiać to wszystko. Myśl, że być może odchodzi, by już nigdy nie wrócić, zabijała go od środka. Decyzja była jednak właściwa - sprawy, jakie miał na głowie, były zbyt wielkie, by mógł sobie z nimi poradzić w cyrku. Odszedł więc, bez słowa wyjaśnienia. Pik wiedział jedynie, że sprawy rodzinne skłoniły go do zniknięcia. Nie powiedział nic ani Rue, swojej najlepszej przyjaciółce, ani nikomu innemu. Nie podejrzewał, że gdy wróci do cyrku, jej już nie będzie... tak jak i wielu innych. W ogóle nie podejrzewał, że wróci do tego miejsca.
Szybko znalazł się już daleko od cyrku, Londynu, Anglii. Japonia to był jego cel. Śmieszne było to, że chciał się tam dostać nie posiadając wielu pieniędzy. Sprzedawał wszystko, co miał - od książek, aż po ukochane słuchawki. Pracował tam, gdzie tylko i jak tylko mógł. Jednak robota w ciągłej podróży... bywa po prostu trudna. A nawet i niewykonalna. Wkrótce zaczął dotykać go głód. Heddo, jego wierny pies, również nie miał pełnego żołądka. Jednak on mógł liczyć na pobliskie kaczki, szczury oraz inne potencjalne dania. Ale jak pies, który spędził pół życia w schronisku, mógł bez problemu zapewnić sobie wyżywienie?
Coraz większa samotność zaczęła go powoli dobijać. Dociskać do muru, nie pozostawiając wyboru. Parokrotnie sięgał po alkohol - pokazując w barach swoje zdolności mógł liczyć na wybawienie w postaci butelki czterdziestoprocentowej wódki. Alkohol nie był dobrym pomysłem, zwłaszcza, gdy kończył mu się czas, ale humor nie dopisywał mu już w ogóle, a myśli krążyły wokół paru kwestii. Czuł się, jakby znikał - znaczył coraz mniej, coraz mniej zwracano na niego uwagę. Pojawiał się i znikał, niczym duch.
Po dwóch miesiącach życia w ten sposób, uzyskał potrzebną kwotę pieniężną na samolot. Zapewnił sobie lot, jednak dalszą podroż przebył już sam - Heddo, jego jedyna podpórka, został zagryziony przez bezpańskie psy. Był to dla niego ogromny cios, stracił kolejną ważną "rzecz" w swoim życiu. Kolejnego przyjaciela. Jednak nie było czasu na opłakanie strat, miał przecież zadanie do wykonania.
W Japonii, po dwóch lotach, łącznie trzech miesiącach od opuszczenia jego małego domu pełnego wielkich artystów, jego wędrówka rozpoczęła się na nowo, tym razem zasady się zmieniły. Tutaj ludzie nie szukali rozrywki, a pomocy. Czy to w polach uprawnych, czy to w gospodarstwach - tak uzyskiwał pieniądze potrzebne na utrzymanie. Do domu miał dwieście kilometrów. Tygodniowo przechodził po około pięćdziesiąt - już bez żadnego plecaka, własnych ubrań, poematów, muzyki. Brak muzyki dobijał go tak bardzo, że zaczął miewać myśli mówiące, że jego życie jest nic nie warte. Co prawda był to jeden z czynników, które się do tego przyczyniły, ale to właśnie ten wszystko zapoczątkował.
Po jakimś czasie dotarł do ostatecznego celu - wymęczony, chudszy o dwanaście kilogramów, brudny, na skraju wyczerpania psychicznego. Wtedy po raz pierwszy od wielu lat ujrzał rodziców - nieco starszych, jednak w ogromnie gorszym stanie. Ich niegdyś czarne włosy posiwiały, byli agresywni wobec siebie, chociaż wcześniej tak nie było. Jeśli chodzi o dom, to... odpadały dachówki, jedno okno wybite - zasłaniały je deski, te dwie rzeczy rzuciły mu się w oczy już od pierwszego wejrzenia.
Ludzie patrzyli się krzywo na jego bliskich. Wiedział dlaczego - z listu, który otrzymał tydzień przed opuszczeniem cyrku. Jednak jak dotąd wypierał sobie myśli, że to wszystko mogło okazać się prawdą.
Do dzisiaj ten obraz widnieje w jego głowie - puste butelki po alkoholu walające się po domu, posiniaczona matka, a nawet i ojciec, wszystko w ruinie - i rodzina, i życie, i dom.
Pierwsze, co zrobił po przybyciu, to sen. Spał niemalże całą dobę, zanim nie obudziły go trzaski. Czuł się o wiele lepiej, na lepszy stan nie mógł liczyć. Przynajmniej nie wtedy. Okazało się, że ojciec po prostu wyszedł z mieszkania, chyba pijany, gdyż przez okno dostrzegł, jak się chwieje idąc drogą. Wiedział, że daleko nie zajdzie, a więc nie warto po niego się ruszać. Tymczasem lekko załamany, zaczął sprzątać - zbierać butelki, zamiatać pety leżące na podłodze, zmywać stos naczyń w zlewie ( były też w wielu innych miejscach ), myć zaśmierdziałą łazienkę, szorować podłogę, która pokryta była warstwami niezidentyfikowanych plam. Niektóre od krwistej czerwieni, aż po nieskazitelną biel. Wszystkie te zajęcia zajęły mu cały dzień - pierwsze co zrobił po ich skończeniu, to kolejny, głęboki sen. Następny tydzień wyglądał podobnie, aż w końcu każdy z domowników mógł ubrać coś czystego, mógł oddychać świeżym powietrzem i spokojnie siadać na krześle bez obawy, że trafi na rozbite szkło.
Potem przyszły do zapłacenia rachunki. Aktualne i zaległe. Podjął się wielu prac, zanim nie znalazł stałej - w restauracji. Liczne nadgodziny, praca bez wytchnienia - żył tym prawie miesiąc. W końcu stać go było na spłacanie długów.
Wtedy zaczęły się inne problemy - teksty rodziców typu, że bez niego żyło się im lepiej, żeby nie udawał takiego dobrodusznego, bo skoro mógł odejść bez słowa, to ich los go wcale nie obchodził. Pamiętał dokładnie wiele rozmów. Ojciec namawiał go do palenia, matka chciała go upić wciąż powtarzając, że nie może go znieść trzeźwego.
- No weź - powiedział kiedyś ojciec, przykładając mu pod usta papierosa. Odmówił tłumacząc się, że nie ma ochoty. - No dalej...- nalegał, aż w końcu włożył go do jego ust. Zaskoczony zaciągnął się i ze zdziwieniem stwierdził, że go to odprężyło. Chociaż kaszlał dobrą minutę, zadziałało. Od tej chwili wpadł w nałóg.
Zdarzało się, iż był wyzywany, gnojony. Rodzice nie chcieli jego pomocy, w ogóle nie chcieli utrzymywać z nim kontaktu. Gdy ojciec go uderzył, po raz pierwszy zrobił sobie krzywdę - szkłem z rozbitej butelki.
W końcu jego prośba została wysłuchana - rodzice zostali przyjęci do szpitala psychiatrycznego na odwyk. Wcześniej nie chciano ich przyjąć, jednak po paru miesiącach właściciel się zgodził, przyznając rację Hayato - rodzice wymagali opieki. Potrzebował do tego siedmiu wizyt specjalistów w ich domu.
Miał zamiar przejąć dom po rodzicach i poczekać na ich wyleczenie. Tak też zrobił. Jednak gdy tylko "wyzdrowieli", wywalili go za próg twierdząc, że gdyby był ich prawdziwym dzieckiem, nie traktował by ich tak, nie zostawiał by ich samych, zaopiekowałby się nimi. Miał nadzieję na ujrzenie ich uśmiechniętych, na podziękowania i dalsze życie w zgodzie. Łatwo się domyślić, skąd wzięły się kolejne blizny na jego ciele.
A więc uciekł, coraz bardziej jego psychika podupadała. Sytuacja się nie polepszyła, gdy trafił na walki psów. Nielegalne, rzecz jasna. Sam startował z jakimś przybłędą z ulicy - białym dobermanem. Miał on niezwykły potencjał, jeśli można to tak nazwać. Sam Akuma nie mógł go dotknąć, bo zostałby pogryziony. Pies atakował każdego, kto wykonał zbyt gwałtowny ruch w bliskiej odległości, a o innych psach już nie było mowy. Szybko zyskał pokaźną sumę, jednak zaślepiony ciągłymi sukcesami nie dostrzegł, jak bardzo cierpiał i on, i pies. Podczas pewnej walki, doszło do czegoś "niespotykanego". Po raz pierwszy od siedemnastu razy, to Shiro ( "biały" z j. japońskiego ), jak niektórzy go nazywali, padł po raz pierwszy na ziemię, nie mogąc powstać. Krew pokrywała jego śnieżnobiałą sierść, jak i wszystko wokół. Dopiero wtedy Akuma zauważył, do czego doprowadził i jego, i siebie. Kazał wtedy odciągnąć potężnego mastifa i sam rzucił się w stronę swojego psa.
- No dalej, młody, dalej...- mówił do niego, nie próbując nawet się zbliżyć bliżej, niż na metr- już i tak pies na niego warczał. - Nawet nie nadałem ci imienia... Od dzisiaj jesteś Shiro - zauważył swoją głupotę, pociągając nosem. Jak mógł tak zranić żywe zwierzę? Zwłaszcza, będące pod jego opieką, już i tak wiele cierpiące??? Nie mógł sobie tego wybaczyć, zaczął postrzegać siebie jako potwora. "Na jakie ścieżki zaszedłem?" - pytał się siebie ciągle.
Po jakimś czasie, Shiro wyzdrowiał. Stale podpięty na łańcuchu do drzewa miał dostęp do miski z jedzeniem, wodą i cienia. Dopiero po połowie miesiąca starań Akumy dał się dotknąć. Z początku po prostu wykonywał swoje podstawowe czynności, nie zwracając uwagi na psa, potem jednak siedział w pewnej odległości od niego. W końcu kusił go poprzez rzucanie kawałków mięsa do podejścia. Udało się.
Dzisiaj są wręcz nierozłączni. Gdy nie spędzają ze sobą min. godziny dziennie, czują się, jakby nie widzieli się latami.
Gdy Akuma wrócił do Anglii, wcale nie spodziewał się napotkać znowu cyrku. Jakim cudem on wciąż tam tkwił? Jego zaskoczenie było tak bardzo ogromne, że trudno było to wyrazić. Po prostu napotkał plakaty w mieście dotyczące występu cyrku. Gdy wrócił na miejsce, gdzie wcześniej rozstawione były namioty, napotkał je w takim samym stanie, jak niegdyś. Jakim cudem? Pierwsze, co zrobił, to udał się do namiotu Rue. Pusty. Całkowicie pusty. Przeszukał pozostałą część cyrku, aż w końcu napotkał Pika. Po pewnym czasie rozmowy dowiedział się, że ona również odeszła z cyrku. Był to kolejny kop w dupę w ciągu tamtej połowy roku. Jeden z boleśniejszych. Co prawda nie liczył na to spotkanie, ale gdy dowiedział się o jego dawnej trupie, nadzieja zapaliła się w nim na nowo, niczym latarnia. Zgasła ona bardzo szybko, zatapiając kolejne statki.
Mimo wszystko, dołączył do cyrku na nowo.
Mimo wszystko, poczuł się ponownie jak u siebie.
Mimo tego, że wiele osób było nowych, wciąż widział i widzi znajome twarze.
Zastanawiałam się, czy czasem nie zatytułować "Od Akumy - Nieobecność", ale stwierdziłam, że co niektóre osoby zeszłyby na zawał i że nie będę taką sadystką XDD
Witam was wszystkich na nowo, naprawdę się stęskniłam ;'(
Mam nadzieję że przeżyję na nowo wspaniałe chwile w tym blogu - tym razem z zupełnie innymi osobami xx
POZDRAWIAM ♥