Wolałabym zapomnieć o tym dniu i jak najszybciej wrócić z Vogel'em do cyrku. To była moja rodzina, a nie brat. Nawet nie byłam w stu procentach pewna czy to mój brat. Nie pamiętałam jak on wyglądał, a przez to zmuszałam siebie, aby przypomnieć sobie jego twarz tylko bardziej się irytowałam.
Na temat deseru od razu się rozchmurzyłam. Słodycze zawsze poprawiają mi humor, a w dodatku będąc z chłopakiem mój humor w stu procentach się polepszy i jak dobrze to zapomnę o tamtej rozmowie. Wejście po drodze do kilku sklepów rozweseliło nie jeszcze bardziej. Dzięki temu moja kolekcja szklanych kulek się powiększyła. Dołączy do nich różowa szklana kulka, której jeszcze nie posiadałam. Duże zamówienie?! Oj tak, takiej okazji nie potrafiłabym przegapić.
Kelnerka podeszła do nas, a myśmy poprosili każdy deser tylko w mniejszej wersji. Na szczęście nie był to żaden problem. Zamówiliśmy również coś do picia.
- Ale pięknie - powiedziałam pod nosem patrząc przez swoją szklaną kulkę na miasto, które widniało zza oknem. Uśmiechnęłam się pod nosem widząc wszystko w inny sposób.
- Widać, że kochasz szklane kulki - chłopak oparł się o swoją dłoń, patrząc w moim kierunku. - Tak i to bardzo - odpowiedziałam entuzjastycznie, a kelnerka przyniosła jeden z naszych deserów.
- Proszę bardzo za chwilę przyniosę resztę zamówienia - spojrzałam się na deser. Było to dango. Deser z Japonii.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się wesoło. - Vogel patrz jakie to urocze, aż szkoda jeść - przyglądałam się dokładnie deserowi.
- A mi nie - wziął jeden patyczek i zjadł jedną z kolorowych kulek, uśmiechając się przy tym.
- Dlaczego ty zawsze jesz wszystko tak szybko! - spojrzałam się trochę oburzona. Te dango były takie urocze.
- No już, spróbuj sama - wystawił patyczek z dango w moją stronę. Przytrzymałam jedną ręką swoje włosy, aby mi nie przeszkadzały.
- Pyszne - chwyciłam się za policzki. Smak rozpłyną mi się w buzi, nie wiedziałam co mam o tym wszystkim sądzić. Kelnerka przyszła wraz z resztą zamówienia. Wszystko było takie kolorowe, urocze i tak smakowicie wyglądało.
- Smacznego - powiedziałam wesoło i wzięłam się za konsumowanie słodyczy.
- I kto mówi, że szybko je - spojrzał się na mnie Vogel, a ja się tylko uśmiechnęłam.
- Musiałam być szybsza od ciebie bo inaczej zjadłbyś mi wszystko! - podałam mu na szybko wymyśloną przyczynę, a on tylko się zaśmiał.
Chłopak znalazł sobie małą czarną kulkę, którą chciał się zaopiekować. Niestety ja musiałam lecieć, gdyż musiałam załatwić kilka spraw. Pożegnałam się z chłopkiem i szybkim krokiem ruszyłam w stronę miasta. W drodze powrotnej kupiłam kilka łakoci dla siebie jak i chłopaka, którego poznałam dzisiaj. Natrafiając się na niego po drodze, jego reakcje całkowicie zbiła mnie z tropu. Jego dłonie były zimne. Zastanawiało mnie czy coś przypadkiem się jemu nie przytrafiło. Na temat kotka, zgasił się a ja już chyba domyślałam się co się mogło wydarzyć.
- Jeżeli ciebie polubił to wróci. Może będzie on jeszcze żył, a jeżeli przytrafiło mu się coś złego to wróci pod inną postacią - pogłaskałam go po jego włosach tym samym go rozczochrując. - Głowa do góry! Czas, abyśmy przekąsili coś słodkiego - wzięłam pudełko ze swojej torby. Otworzyłam je, a tam pokazało sie kilka kawałków ciast, które to kupiłam z mojej ulubionej cukierni. - Wybieraj pierwszy, śmiało - uśmiechnęłam się do niego, mając nadzieję, że chociaż w jakiś sposób poprawię mu humor.
Chłopak wskazał palcem na ciasteczka. Wzięłam jedno do ręki i włożyłam mu do buzi.
- Smaczne co nie?! - zaśmiałam się na widok jego twarzy. Wyglądał bardzo uroczo. Zupełnie tak jakbym już widział tą uroczą buźkę.
- Mhym... - wymruczał, a ja się naprawdę ucieszyłam.
- Teraz spróbuj makaroniku - wzięłam z ciastka makaronik i podałam chłopakowi do buzi. On wziął kęsa, a w jego oczach zobaczyłam małe, zielone ogniki, które zaczęły powoli się rozpalać.
- Nie musisz się już smucić i zamartwiać. Jak masz jakieś zmartwienie to zawsze możesz do mnie przyjść na coś słodkiego. No właśnie! - przypomniało mi się w ostatniej chwili. - Chciałbyś się ze mną jutro wybrać nad jezioro? - zapytałam się patrząc w oczy chłopaka.
Uśmiechnąłem się, śmiejąc się w duszy. Sądziłem, że chodzi o człowieka, a tu proszę. Co za piękna odmiana!
- Ponoć zwierzęta obdarowują się większą i prawdziwszą miłością niż ludzie - zarecytowałem jakiś tekst z książki, której już nie pamiętam. A może to mówiła nasza nauczycielka w szkole? Nie... wiem...
- Chyba masz racje - stwierdziła.
- Ale zobacz, zamiast Lazy'ego, masz Mirai - zauważyłem. - Pantera ma cętki, a tygrys paski, ale oba są kochane. A tym bardziej w cyrku - podniosłem się z koca i się rozciągnąłem. Wyjąłem telefon z kieszeni i sprawdziłem godzinę. - w miłym towarzystwie czas szybko leci - stwierdziłem i schowałem telefon. Wyciągnąłem w kierunku Nice dłoń. - Chodźmy już, jest już późne popołudnie. Czas zjeść obiad i potrenować - dziewczyna skinęła głową i chwyciła moją dłoń. Pomogłem jej wstać. Zabraliśmy wszystkie rzeczy i ruszyliśmy w kierunku cyrku.
Każdy z nas poszedł do własnego namiotu, by się ogarnąć. Ja zamiast tego posprzątałem swoje otoczenie i przypadkiem zasnąłem na parę minut; miałem szczęście, że się z nią nie umawiałem na dokładną godzinę. Stwierdziliśmy, że każdy pójdzie sam do bufetu, gdy będzie gotowy. A ja byłem po jakiejś godzinie... snu. Znowu. Wyszedłem z namiotu przeczesując włosy dłonią i nakładając z powrotem kapelusz. Ziewnąłem szeroko kierując się do odpowiedniego namiotu, zapewne wyglądając, jakbym dopiero wstał. Zobaczyłem, jak Nice siedzi sama przy stoliku i zajada się gulaszem. Nałożyłem sobie porcję i usiadłem przy jej stoliku. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się.
- Niech zgadnę, spałeś? - pokiwałem głową i wciąłem do ust jedną łyżkę gulaszu. Świetnie doprawiony.
- Aż tak to widać?
- Trochę - zaśmiałem się cicho.
- Długo to siedzisz sama? - Nice pokręciła głową.
- Mirai nie pozwoliła mi wyjść - spojrzałem na nią pytając o powód.
Poczułem, że zamarzam. W wodzie było tak cholernie zimno... Spojrzalem na Mefodę, którego wlosy wyglądają naprawdę widowiskowo, gdy sa mokre i odgarnięte do tylu. Wstrzymałem oddech, gdy je rozpuścił i pozwolił swobodnie opaść na ramiona. Myslicie, że to koniec? Nie - bowiem odgarnął je dłonią do tyłu, zaczesując palcami wszystkie kosmyki. Boże, on wyglada jak Jace z Darow Anioła. O moj Boże...Ku*wa, znowu to się zaczyna! Już kiedyś miałem myśli tego typu... Boże, dlaczego??? Nareszcie stawalem się normalny... Nie no żart, nigdy nie byłem normalny i nie będę. Jestem tak bardzo pipie*dolony, że nie da się tego wyrazić słowami.
- Zimno mi - powiedziałem zgodnie z prawdą, glownie by odbiec myślami od cudownie prezentującego się chłopaka. Gdybym wyglądał tak chociaż w połowie dobrze się prezentujący co on... Boże o czym ja myślę...
- Trudno nie zauważyć, trzęsiesz się jak galareta - zaśmiał się ze mnie, a ja jedynie prychnąłem, bo na nic więcej nie było mnie stać. Czułem, że jeśli zostanę tutaj dkuzejz to dosłownie stanę się soplem lodu.
- Wychodzę - oznajmiłem, robiąc to, co zapowiedziałem. Usłyszałem cichy śmiech, co go tak bawi? Czy naprawdę nie mógłby przeżyć paru sekund bez śmiechu? Debil.
- Boże na zewnątrz jest jeszcze zimniej - przerażony poczułem chłodny powiew wiatru na skórze. W dupę...
- Jestes taki irytujący - powiedziałem, gdy znowu zaczął się śmiać. Wystawiłem mu środkowy palec. - Tyle ci wchodzi - dodałem na koniec.
- A chcesz sprawdzić? - znowu się zaśmiał.
- Czy ty właśnie zaproponowałeś mi ruchanie się ze zdechłym kotem? - spytałem, drżąc z zimna.
- zależy kto pyta - mruknął i mrugnął do mnie okiem.
- I tak nie zarucham - westchnął po chwili, opuszczając teatralnie ramiona do przodu, spuszczając głowę w dół i ocierając dłonią niewidzialną łzę. Parsknąłem śmiechem.
- No nie zarucham, młody - oznajmiłem, po raz kolejny uświadamiając sobie o naszej różnicy wiekowej. Jakim cudem on jest taki młody? Czy w Polsce wszyscy wyglądają tak dojrzale?
- Wracajmy już - poprosiłem, patrząc na niego błagalnie. Ten tylko westchnął. No także przecież dopiero co przyszliśmy, a ja już zaproponowałem powrót. No ale co mogę poradzić na to, ze ZAWSZE I WSZĘDZIE JEST MI ZIMNO?! Jak mogłem przewidzieć to, że woda będzie taka chłodna, skoro na zewnątrz panuje skwar? Cóż, chociaż teraz tego nie czułem...
Łaźnia to był raj na ziemi. Siedziałem zadowolony wśród otaczającej mnie gęstej pary, oddychając spokojnie i delektując się ciepłem. Ostatnia osoba przed chwilą wyszła, chyba mnie nie zauważając. Przebywałem tutaj teraz sam. Oparłem głowę o kafelki za mną i przymknąłem z zadowoleniem oczy. Nagle usłyszałem, jak drzwi łaźni się otwierają. Ktoś wszedł do środka, niepewnie uderzając stopami o podłoże. Po chwili dało się usłyszeć także odgłos ściąganych ubrań. Dopiero teraz zauważyłem, że cały się spiąłem w oczekiwaniu. Rozluźniłem mięśnie i stwierdziłem, że już pora wstać z gorącej wody. Opuszki palców miałem całe pomarszczone – to chyba dobra pora, żeby wyjść. Z cichym pluskiem wynurzyłem się z bali, złapałem pobliski ręcznik i owinąłem go sobie wokół pasa. Włosy miałem rozpuszczone i teraz przykleiły mi się do pleców. Szybko wycisnąłem je z wody i związałem w supeł. Ruszyłem w kierunku wyjścia, jednak coś, a właściwie ktoś skutecznie mi to uniemożliwił. Przede mną stała młoda osoba płci żeńskiej o bajecznych kształtach, ustach, jak maliny, oczach, jak gwiazdy i włosach, jak wiosenne chmurki. Szekspirze, znalazłem twe natchnienie! Uśmiechnąłem się półgębkiem. Dziewczyna wpatrywała się we mnie z rozszerzonymi ze strachu źrenicami i nieudolnie starała się zasłonić ręcznikiem, tak naprawdę coraz więcej odkrywając. Gdy szarmanckim ruchem chciałem podać jej dłoń, odskoczyła, a ja poczułem, jak jej tętno znacznie przyspiesza. Odwróciła się szybko i niemal tracąc po drodze ręcznik, pognała przed siebie. Początkowo stałem zdziwiony bez ruchu, jednak z czasem, gdy powoli pojmowałem całą sytuację, na moją twarz wystąpił sarkastyczny uśmiech. Kręcąc głową i ubierając się powoli, wciąż miałem przed oczami półnagą, wystraszoną dziewczynę. Nie wiedziałem, że wystarczy moje spojrzenie, a niewiasty już zrzucają swe odzienie. W dobrym nastroju wyszedłem z łaźni.
Następnego dnia rano, trzymając w dłoni styropianowy kubek pełen kawy, dziarsko maszerowałem przed siebie. Na dworze było tak, jak zwykle bywa w Londynie. Trochę słonecznie, trochę mgliście, trochę deszczowo. Nagle zauważyłem dwie dziewczyny, które rozmawiając, wskazywały na jakieś wielkie pudło. Zaskoczony, zorientowałem się, że jedną z nich była moja wczorajsza „towarzyszka”. Uśmiechając się, wziąłem łyka ciepłego napoju i podszedłem do nastolatek. Okazało się, że drugą dziewczyną była Smiley, chyba pierwsza osoba, jaką tu poznałem. Rozmawiały o pudle, którego nie były w stanie przenieść.
– Z tym sobie nie poradzimy, potrzebujemy jakiegoś mężczyzny.
Ujawniając się, nonszalancko zapytałem.
– Może ja pomogę? – szczęśliwa różowo włosa, podziękowała mi, uśmiechając się. Po chwili przedstawiła mi swoją towarzyszkę, która zdenerwowana tylko coraz dalej się odsuwała. Dzięki Smiley dowiedziałem się, że wiecznie przerażone, ale urocze małe coś, nazywa się Blue. W momencie, gdy dziewczynka uniosła oczy do góry i na mnie spojrzała, znowu poczułem jej natychmiastowe przerażenie. Blondynka spuściła wzrok i zaczęła się trząść spanikowana. Odpowiadając na słowa Smiley, oznajmiłem, że już znamy się z Blue, ta jednak nie wydała z siebie nawet najcichszego odgłosu. Spróbowałem jeszcze raz, spokojnym gestem podając dłoń dziewczynie. Moje dobre chęci skończyły się jednak dokładnie tak samo, jak poprzedniego wieczoru.
– Nie bierz tego do siebie. Blue nie daje się nikomu do siebie zbliżyć i mało co mówi – oznajmiła Smiley. Wzruszając ramionami, uśmiechnąłem się tylko do dziewczyn. „Nie daje się nikomu do siebie zbliżyć”? No, no. Jeszcze zobaczymy.
– A więc gdzie mam zanieść to pudło?
– Najlepiej do magazynu – Smiley z zamyśleniem popatrzyła na trzęsącą się nieopodal dziewczynę. – Blue może cię tam zaprowadzić.
Na te słowa, blondynka uniosła szybko głowę i ze strachem popatrzyła na koleżankę, która w odpowiedzi dała jej tylko piękny uśmiech. Pokiwałem z zadowoleniem głową i wyciągnąłem rękę z kawą w kierunku Blue. Spojrzała się na mnie nieufnie.
– Spokojnie. Czy możesz mi potrzymać kubek? Gdy wezmę pudło, nie będę mieć już wolnych rąk.
Dziewczyna pokiwała powoli głową i zabrała naczynie z moich rąk, ja natomiast podniosłem pudło i czekałem, aż towarzyszka mnie pokieruje. Blue ruszyła, delikatnie sie wahając, by po chwili nadać równe i dość szybkie tempo. Maszerowaliśmy w ciszy, żadne z nas nie próbowało nawiązać kontaktu. Przynajmniej na razie. Prawdopodobnie dotarliśmy na miejsce, gdy dziewczyna stanęła przed jakimś pomieszczeniem, wskazując na wejście dłonią.
– Nie wiem, gdzie je dokładnie odłożyć. Pomożesz mi? – poprosiłem grzecznie, jednak plan, który siedział mi w głowie, w żaden sposób nie był grzeczny. Blue spojrzała się na mnie nieufnie, aczkolwiek po chwili weszła do środka, machając do mnie ręką. Z dyskretnym uśmieszkiem na ustach, wszedłem do pomieszczenia. Dziewczyna szła przed siebie, nawet na mnie nie patrząc. Odłożyłem pudło na bok, zamknąłem drzwi na zasuwkę i zgasiłem światło. Usłyszałem, jak Blue zatrzymała się na chwilę, po czym zaczęła się cofać. Nie ruszyłem się nawet o milimetr, gdy jej małe plecy oparły się o moją klatkę piersiową. Czułem jej szybko bijące serduszko, wołające o pomoc.
– Ojej, chyba jesteśmy zamknięci – wyszeptałem jej we włosy.
Wsłuchałam się w to co miał do powiedzenia chłopak na temat miłości. Zadałam krótkie pytania oraz też sama odpowiadałam na kilka pytań. Ostatecznie dało mi to wszystko do myślenia oraz rozwiązało to kilka moich zapytań na ten temat.
- A twoje serce coś ci mówi? - zapytał się chłopak, a ja zamyśliłam się na dłuższą chwilę.
- Moje serce nigdy jeszcze do mnie nie przemówiło dosłownie, ale chyba mogę powiedzieć, że się zakochałam... - nie wiedziałam za bardzo jak mam to ubrać w słowa.
- Kim była ta osoba? - zapytał się, a moje tuniki się włączyły.
- Piękne srebrne oczy, zawsze wpatrywały się na osoby, które wyglądały na ciekawe. A gdy jego wzrok zetknął się z twoim przechodziły ciebie ciarki. Jego wzrok przedostawał się do twoich myśli, zupełnie tak jakby chciał się z tobą porozumieć... - zatrzymałam się na chwilę, aby móc dalej kontynuować.
- Chyba była to wyjątkowa osoba... - odetchnął ciężko chłopak.
- Też mi się tak wydawało, gdyby nie to, że spotkałam go dwa razy w tygodniu. Koniec końców odszedł... - na samą myśl zrobiło mi się smutno.
- Czasami tak już bywa, że coś co najbardziej na świecie cenisz kiedyś musi odejść - dodał chłopak.
- Szkoda, że nie zobaczę już więcej Lazy'ego i nie dam rady go potrenować. Jakby nie było to był bardzo inteligentną białą pantera - dodałam naprawdę zrezygnowana, jednak nie miałam co się smucić.
-Na dziś to koniec! Uff, całe szczęście- odezwała się przeciągając Smiley po odłożeniu wielkich pudeł na ziemię. Blue bez słowa odłożyła obok swoje. Od jej pojawienia się minęło kilka tygodni, podczas których Smiley starała się "oswoić" przybyłą. Do tej pory Blue jakoś zbliżyła się do tak bardzo chętnej ku pomocy starszej koleżanki, mało co się z nią rozstawała. Oczywiście dalej młodsza unikała nawiązywania kontaktów wzrokowych i dotykania siebie, zatem najczęściej przy opcji spotkaniach czy posiłkach trzymała się znacznie dalej od ludzi, a gdy ktokolwiek poza Smiley starał się do niej zbliżyć, natychmiast cofała się, jak tylko mogła.
Wracając do teraźniejszości, obie poszły ku swoistego pokoiku Smiley. To było tego typu miejsce, gdzie najpewniej dałoby się znaleźć Blue. Właśnie teraz właścicielka lokum mówiła ogólnikowo, co raczej wyglądało jakby mówiła do siebie.
-Nie musisz się o nic martwić. Pójdę pod koniec kolejki i jak nikogo nie będzie do kąpieli dłuższy czas, dam ci znać. Możesz tu spokojnie czekać.
Blue bez słowa wdrapała się na łóżko i po zajęcia pozycji siedzącej z podciągniętymi kolanami pod brodę, skinęła głową. Nie patrzyła na czas, wpatrywała się w niewielki punkt przed sobą, chociaż bardziej przedstawiało to tępe spojrzenie byle gdzie. Dosyć długo potem, Smiley wróciła umyta z uśmiechem na twarzy.
-Możesz śmiało iść. Byli już wszyscy. Nie musisz się spieszyć.
Ponownie milcząc, Blue sięgnęła po gotowe rzeczy i cicho ruszyła ku łaźni. Noc, jej dźwięki i stworzenia otaczały wszystko wokół, jednak miała cel prosty: umyć się i to szybko. Miała to do siebie, że starała się nie zwracać na siebie uwagi, całe życie i tak spędziła głęboko w cieniu co zostało jej. Łaźnia w sobie była gorąca i nagromadziła już wystarczająco dużo pokładów pary wodnej, co dawało uczucie bycia w saunie. Na boku dziewczyna zdjęła swoje ubranie i otuliła się ręcznikiem sięgającym do połowy ud, niestety dłuższych nie było. Szła cichutko i w momencie dojścia do wody już zamierzała całkiem rozwinąć ręcznik z siebie, gdy z drugiej strony usłyszała cichy plusk. natychmiast uniosła przestraszony wzrok w kierunku źródła dźwięku a tam dostrzegła nie coś a kogoś. Zaskoczonego młodzieńca z ręcznikiem owiniętym w talii. Blue z trudem powstrzymała się od krzyku (pamiętajcie jaką ma moc) ale za to wydała z siebie epicki pisk, którym mogą się poszczycić tylko kobiety. Mężczyzna zrobił krok w jej stronę wyciągając przy tym swoją dłoń, w odpowiedzi dziewczyna natychmiast się cofnęła kurczowo trzymając ręcznik, który jak na złość musiał się poluzować i akurat chciał opaść, ale trzymając go była w stanie zasłaniać górne i dolne partie ale widok na talie był akurat w całości. W końcu obróciła się na pięcie i wybiegła z łaźni, łapiąc swój mały tobołek, jeszcze w biegu kurczowo trzymała się za ręcznik, który udało się jej z powrotem zawinąć wokół swego ciała. Nie trzeba mówić, że pognała do Smiley, która widząc jej przerażenie w oczach po dłuższej chwili sama odprowadziła do łaźni z powrotem i była tam z nią.
Następnego dnia znowu trzeba było robić z przenoszeniem rzeczy. Smiley wesoło trzymała się nieco na uboczu ze względu na Blue, która i tak nie czuła się komfortowo.
-Z tym sobie nie poradzimy, potrzebujemy jakiegoś mężczyznę- zakomunikowała różowowłosa. Faktycznie, jeden karton był zbyt ciężki na nie dwie i mało poręczny.
-Może ja pomogę?- Odezwał się ktoś za nimi. Smiley odwróciła się pierwsza.
-Och, Dmitrij! Spadłeś mi z nieba. Gdybyś był tak dobry...
-Nie ma sprawy- to powiedziawszy podszedł bliżej. Blue odruchowo zrobiła krok w bok od niego, dalej nie patrząc na przybyłego.
-Wy się chyba jeszcze nie znacie- powiedziała ta zadowolona.- Dmitrij, to Blue. Blue, Dmitrij.
Wspomniana w końcu zebrała się w sobie by spojrzeć na nowego kolegę. Zaraz tego pożałowała. To był ten koleś z wczoraj. Co widział ją niemal nago. O psia mać...
-My się wczoraj poznaliśmy przelotnie- białowłosy wyciągnąć ku niej dłoń ale odskoczyła od niej jakby była ogniem.
-Nie bierz tego do siebie. Blue nie daje się nikomu do siebie zbliżyć i mało co mówi- przeprosiła za nią koleżanka, bo Blue zwyczajnie spanikowana lekko zaczęła się trząść i wpatrywała się w glebę, za wszelką cenę unikając spojrzenia.
Zakłopotany słowami dziewczyny, chwyciłem się za tył głowy, odwracając przy tym wzrok. Spanie razem nie wchodzi w grę. Obydwoje pewnie nie czulibyśmy się zbyt dobrze, tym bardziej że mimo dwuosobowego łóżka, ono jest dosyć małe. Przymknąłem oczy, przez co momentalnie zatrzymałem się na szerokim holu sierocińca. Po tym krótkim momencie, kiedy to odpłynąłem myślami, w końcu rozwarłem powieki, błądząc przy tym tępym wzrokiem po okolicy. Wbrew temu, co przedstawiają te szare, chłodne mury i opiekunowie, wnętrze jest naprawdę pięknym odwzorowaniem dziewiętnastowiecznego stylu. Kąciki moich ust same uniosły się delikatnie do góry. Kiedy na powrót spotkałem przed swoim wzrokiem Smiley, przypomniałem sobie o jej pytaniu.
- Coś się na pewno wymyśli -rzuciłem szybko, żeby przerwać w końcu panującą między nami ciszę.
Dziewczyna również dłużej nie czekając, bąknęła coś cicho pod nosem, by następnie mogła zrównać ze mną kroku. Spojrzałem na nią przez ramię, a ona odwzajemniła moje spojrzenie, po czym sięgnęła szybkim ruchem do mojej twarzy. Zdezorientowany uchyliłem się lekko, próbując przy tym uniknąć jej dotyku, lecz ta szybko mnie złapała, a właściwie mojej okulary, które równie szybko ściągnęła z mojego nosa. Zdziwiony jej poczynaniami, zwolniłem odrobinę. Patrząc się na nią i na jej ruchy, obserwowałem to, jak zaczyna czyścić szkiełka moich okularów swoją chusteczką, po czym oddając mi je, zaczęła się śmiać.
- Co się tak patrzysz, jakbym zrobiła coś niedobrego? -podała mi moją rzecz, a ja powoli odebrałem ją z jej rąk.
- Nie, po prostu... Dzięki -odwzajemniłem jej ciepły uśmiech.
Dłużej nie czekając, w końcu wyszliśmy z tego miejsca. Kiedy tylko przekroczyliśmy bramę i odeszliśmy jeszcze kilka metrów dalej, Smiley głośno odetchnęła z wyraźnie słyszalną ulgą. Nie dziwię się, w końcu, ona tam spędziła część swojego życia, a ja wychodząc na rozmowę telefoniczną, już zaobserwowałem zachowanie tych wszystkich pracowników. Dokładniej trzech zakonnic, które będąc z dość pokaźną grupą dzieci na podwórzu, otoczyły jednego, małego chłopca i zaczęły nim dosłownie miotać. Na szczęście lub nie, jedna z nich spostrzegła mnie w oknie i doprowadziła do porządku swoje koleżanki. Na samą myśl o tym i o innych tragediach rozgrywających się w tamtym miejscu robi mi się niedobrze, a dreszcze przechodzą przez całe moje ciało. Właśnie wtedy wpadłem na pomysł z rozluźnieniem obecnej sytuacji, który wykorzystuje praktycznie zawsze w takich sytuacjach.
- Może pójdziemy na jakiś deser? -tym razem nie ja jeden to zaproponowałem.
Patrząc się na siebie, po krótkiej chwili zaczęliśmy się donośnie śmiać. Kiedy już skończyliśmy, powtórnie spojrzeliśmy na siebie.
- Ja jestem za -odezwała się pierwsza, przecierając kącik oka, jakby od łzy -może pójdziemy do kawiarni po drugiej stronie miasta? Tam na pewno zapomnimy o tym, co tutaj się wydarzyło.
- Masz rację -delikatnie odchyliłem głowę do tyłu -to miejsce już na pewno będzie mnie przez najbliższy czas prześladowało.
- Aż tak zapadło ci w pamięć? -zapytała się, powstrzymując śmiech.
- Proszę cię, przecież to miejsce jest jak z horroru -kiedy to powiedziałem, w mojej głowie od razu narodził się pomysł filmu na podstawie tego sierocińca. Zacząłem obmyślać całą scenerię, role, a nawet historię, dlaczego to miejsce jest nawiedzone.
Przechodząc przez miasto, wstąpiliśmy jeszcze do trzech sklepów z ubraniami. Stwierdziłem bowiem, że dobrze by było mieć jednak z tego miejsca jeszcze jakieś pozytywne wspomnienie. Tak oto kupiłem sobie nową bluzę, natomiast Smiley zakupiła sobie kolejne szklane kulki do swojej kolekcji. Kończąc nasze rozmowy na bardzo miłe tematy, w końcu doszliśmy do kawiarni, gdzie wręcz odczułem ulgę. Siadając na krześle, rozprostowałem plecy, po czym wręcz przewiesiłem swoje wątłe ciało przez oparcie.
- Aż taki zmęczony? -zapytała, siadając wprost naprzeciw mnie.
Uniosłem powoli głowię, a następnie spojrzałem na nią sarkastycznie.
- Gdzie tam zmęczony? Ja po prostu sprawdzam miękkość tego krzesła! -w odpowiedzi dziewczyna zaczęła kręcić głową, choć dobrze widziałem jej delikatny uśmieszek -Hej Smiley, zauważyłaś?
- Co takiego?
- To, że praktycznie odwiedziliśmy już każdą kawiarnię w tym mieście? -kiedy to powiedziałem, zaczęła się zastanawiać, po czym wesoło skinęła głową.
- Masz rację, ta jest ostatnia, ale co w związku z tym?
- To, że może na cześć tego osiągnięcia, złożymy sobie jakieś wielkie zamówienia? -zaproponowałem, pokazując przy tym rękoma niewidzialną górę jedzenia.
Smiley zaśmiała się cicho, kiwając przy tym głową, co znaczyło tyle, że się zgodziła.
<Smiley?> Przepraszam, że tak długo czekałaś oraz to, że te opowiadania są coraz gorsze x)
Zaśmiałem się głośno, patrząc na czerwonowłosego. Jego skóra przypominała teraz kolorem właśnie te włosy - czy to ze złości, czy też z braku powietrza. Mniejsza z tym, wyglądał naprawdę komicznie. Rzucił mi mordercze spojrzenie.
- No już, już. Nie pozwoliłbym ci się utopić - powiedziałem, gdy wyglądał na serio obrażonego. Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale go uprzedziłem, kontynuując swoją wypowiedź. - W każdym razie nie na takiej płyciźnie. Ludzie śmialiby się z ciebie, że utonąłeś w wodzie nie się gającej kolan. Widzisz, jak o ciebie dbam? - spytałem z szerokim uśmiechem, przymykając oczy. Kątem oka dostrzegłem, że przewrócił oczyma, wskazując po chwili dłonią za mnie.
- Koń ci spie*dala - usłyszałem i od razu się odwróciłem. Cholera, faktycznie. Zapomniałem o niej. Podbiegłem do klaczy, która stała jakoś dziesięć metrów od nas w wodzie, pijąc ją ze spokojem. Droga trwała długo, gdyż bieganie w coraz to głębszej wodzie jest naprawdę uciążliwe, możecie mi wierzyć. Gdy w końcu do niej dotarłem, byłem zanurzony do łokcia, za to mojej towarzyszce ledwo zmoknął brzuch.Chwyciłem za sznur i zacząłem ją ciągnąć z powrotem, a ona bez oporu ruszyła za mną. Dno było pokryte kamieniami, bez żadnych niespodzianek, dzięki czemu mogłem być spokojny, że klacz nie zahaczy o żadną gałąź, czy inne tego typu gówno. Woda była tak przeźroczysta, że widziałem bez problemu całe dno. Zero ryb, ku mojemu zdziwieniu. Może tu, w Anglii, rzadko się jakieś spotyka? Nie byłem pewien i jakoś specjalnie mnie to nie obchodziło.
-No proszę, jaki z ciebie ratownik - usłyszałem głos Akumy. Podniosłem wzrok spod własnych nóg i wystawiłem mu środkowy palec, uśmiechając się przy tym chytrze.
- Zimno mi - stwierdził po chwili, gdy do niego dotarłem. Pogłaskał klacz po łbie, a ta poddała się jego pieszczotom. Uśmiechnąłem się lekko, ich dwójka wyglądała naprawdę uroczo razem.
- Patrz, nie upie*doliła ci palców - kpiłem sobie z niego, a ten ponownie przewrócił oczyma.
- Ha. Ha. Ha - powiedział sarkastycznie. A gdzie to słynne "Ale śmieszne"? Dopiero teraz zauważyłem ,co powiedział parę sekund temu. Jakim cudem mogło mu być zimno? Przecież jest taki skwar, w woda jest taka przyjemna!!!
- Ale z ciebie pizda - prychnąłem, a on nie spytał o co mi chodzi, więc chyba załapał.
- Przynajmniej na mnie istnieje jakieś określenie - odparował. Wow, tego się po tobie nie spodziewałem, gościu. W ogóle, jak on ma na imię? Postanowiłem spytać.
- Jak się nazywasz, tak naprawdę? - spojrzał na mnie, nie zwracając uwagi na zmianę tematu.
- Hayato Igarashi - oznajmił. O ku*wa. Chinol.
- Antek Piwowarczyk - wyciągnąłem rękę, a ten parsknął śmiechem, jednak uścisnął dłoń.
- Miło mi - powiedział.
- A mi nie - odparłem, na co mnie ochlapał. O ty pimpek...
- Zachody słońca... Każda pora dnia jest piękna - odpalam, a Mefoda spojrzał na mnie zdziwiony - Tak mi powiedział kiedyś pewien przyjaciel - wyjaśniłam.
- To też zależy o sytuacji, która dzieje się w danej porze dnia - stwierdził - Ja osobiście wolę wschody.
Po zastanowieniu uznałam w myślach, że one fakt, są ładne. Wzbudzają taką nadzieję, kiedy słońce na nowo się budzi na niebie. Oczywiście nie powiedziałam tego na głos, bo zepsułoby mi to mój wizerunek twardej kobiety. Nie lubiłam wcześnie odsłaniać swojej prawdziwej ja. Westchnęłam cicho. Co do jednego miał rację - siedzieć tu nie było sensu. Delikatnie zsunęłam się z murku i zgrabnie wylądowałam, i to jeszcze tak, że sukienka nie zafurkotała. No, przecież jeżdżenie od kilku lat okrakiem na lwie w spódniczce czegoś uczy. Zeskoczył za mną i musiałam przyznać, że za grosz w nim gracji. Fakt ten nieco mnie znów rozbawił, ale powstrzymałam się tym razem od śmiechu.
- Więc panienka się jednak zdecydowała? - zapytał sarkastycznie.
- Jednak tak - ucięłam z lekkim uśmieszkiem.
Ruszyłam przed siebie i usłyszałam, jak idzie obok mnie. Nagle przypomniałam sobie o Leonie. Może Mefoda będzie mógł coś poradzić na ten problem?
- Ostatnio dzieje się coś dziwnego z moim lwem - zaczęłam, przykuwając jego uwagę - Od tygodnia, kiedy próbuję go wyciągnąć na jakikolwiek trening czy ćwiczenia, on tylko rozkłada się na ziemi i mruczy. Może za bardzo go rozpieściłam...? - zmarszczyłam brwi.
Mefoda się zakrztusił.
- To lwa można... Rozpieścić?! Kobieto, moim zdaniem dziwne zachowanie lwa to już sam fakt, że nie próbuje cię zeżreć!
- On jest tresowany - mruknęłam, ale nie zamierzałam drążyć tematu - Zżyłam się z nim, i gdyby nie to, że już mam kota, mogłabym go nazwać moim zwierzątkiem domowym.
Parsknął.
- No jasne, mały, słodki koteczek na dwa metry - zachichotał.
- On nie jest... - zaczęłam, ale przerwałam. Nie lubiłam, gdy ktoś jakkolwiek źle mówił o Leonie, ale w końcu nie mogłam mieć mu tego za złe - Chcesz, sam się przekonaj - stwierdziłam w końcu.
- Hmpf... - zamilkł.
Bez słowa ruszyłam do namiotu że zwierzętami cyrkowymi. Ostrożnie rozsunęłam zasłony.
- Oh, no nie wierzę. Leon! - mój jakże kochany "koteczek", jak to określił Mefoda, tarzał się w najlepsze w jakichś wiórach.
- Khe, khe, ale bydlę - usłyszałam głos Mefody nad uchem.
- Jest bardzo potulny.
Zapadła cisza. Oboje wiedzieliśmy, jak zabrzmiało "potulny" o ogromnym lwie.
Znów razem zachichotaliśmy.
- Jesteś niemożliwa - stwierdził.
- I kto to mówi? - odparłam roześmiana - Leon! Masz natychmiast przestać!
Lew tylko się na mnie spojrzał zaczepnie i kontynuował czynność.
Westchnęłam, odgarnęłam włosy, uniosłam wysoko brodę i spojrzałam się na lwa. Zastosowałam moje typowe, przytłaczające, karcące i nieznoszące sprzeciwu spojrzenie. Ten posłusznie wstał, zerknął na mnie z miną zbitego psa i ruszył do klatki.
- Nie tak prędko - uniosłam brwi. Z takimi zwierzętami trzeba było być cały czas stanowczym i cały czas pokazywać, kto tu rządzi. Nie można było sobie pozwolić na chwilę słabości czy ustąpienia.
Lew zatrzymał się, słysząc mój ton.
- Od tygodnia migasz się od treningów i ćwiczeń. Dzisiaj ci nie daruję! - założyłam ręce na piersi.
Lew warknął cicho i ustąpił.
- Woah... Znaczy... Ty gadasz do lwa? - zapytał Mefoda z dziwną miną.
- No cóż, działa, prawda? - uśmiechnęłam się lekko - Muszę iść się przebrać na strój pokazowy, w nim muszę też ćwiczyć. Jak chcesz, możesz obejrzeć trening, tylko byś chwilkę poczekał.
<Mefoda?> Wybacz, że tak długo mnie nie było, ale życie prywatne się pokomplikowało :/
Nie wiem, który już raz czytałem tę książkę. „Hamlet” w mojej dłoni wyglądał, jakby zaraz miał się rozpaść. Strony pożółkły od starości, a grzbiet okładki był cały pogięty. Ważne jednak było to, że treść, nawet w tak zniszczonym tomie, była wciąż ta sama. Spojrzałem szybko na swój zegarek, żeby skorygować godzinę. Było jeszcze dość wcześnie, a pracę i tak miałem zacząć później. Dzisiejszy dzień miał być tylko mozolnym początkiem kolejnych miesięcy zarabiania na życie. Na razie, mogę chyba poświęcić jeszcze trochę czasu na lekturę. Znajdowałem się w oranżerii, która nawet mi, ignorantowi, zaimponowała wyglądem. Krzewy i kwiaty rosły dosłownie wszędzie, pnąc się w górę, a czasem wijąc po podłodze. Miejsce mogło być także dobrą kryjówką. Poprzez przeszklone ściany mogłem obserwować otoczenie, a w krzakach ewentualnie się ukryć. Nie, żebym coś takiego planował. A skąd. Pokręciłem głową i znów zagłębiłem się w treść książki. Nie było mi jednak dane poczytać zbyt długo, ponieważ poczułem przemożną chęć na gorącą kawę. Odłożyłem tomik na stolik obok siebie i ruszyłem w kierunku wyjścia. Już wczoraj zorientowałem się w terenie, dlatego bez wątpliwości ruszyłem w kierunku bufetu. Dzień był całkiem przyjemny, a o tak wczesnej porze nie spotkałem zbyt wiele współpracowników. W restauracyjce zabrałem kubek ciepłego napoju i wdychając jego zapach, ogrzewałem sobie dłonie. Zadowolony ruszyłem w drogę powrotną, jednak w momencie, w którym wszedłem do środka oranżerii, poczułem, że nie jestem sam. Intuicja mnie nie okłamała. Przy moim poprzednim miejscu ktoś stał i z zaciekawieniem przeglądał odłożoną przeze mnie książkę. Opierając się o framugę drzwi, przywitałem się grzecznie.
- Dzień dobry.
Postanowiłam sobie dzisiaj wyjść na mały spacer. Nie było za ciepło, dni należały bardziej do tych chłodnych i mniej przyjemnych. Warstwy śniegu wciąż leżały, ale już częściej można było zobaczyć zielone miejsca, ptaki przylatujące z ciepłych kraj, drzewa powoli zaczynały pokazywać swoje paki,... i tak mogłabym wymieniać, aż do końca. Poszłam do uliczek mniej przyjemnych i bezpiecznych, ale chciałam spotkać się z pewną osobą. Nim dotarłam na miejsce, usłyszałam krzyk oraz huk jakby coś się waliło. Pobiegłam od razu w tamtą stronę. Przede mną była stara kamieni. Pod nimi była jakaś osoba. Ja od razu rzuciłam się na stertę kamieni, aby pomóc osobie leżącej pod nimi. Dokopałam się do osoby, a moje oczy ujrzały, przestraszona dziewczynę, która nie była za ciepło ubrana, a tuż obok niej jakiś koc. Wyciągnęłam w jej stronę rękę w ramach pomocy. Problem był taki, że on nie chciała mi uwierzyć. W dodatku tłum gapiów w niczym mi nie pomagał. Wzięłam swój szalik i przywiązałam go przez szyję dziewczyny tak, aby przy okazji zakryć jej uszy. Ona zamknęła oczy, gdy tylko wyciągnęłam ręce w jej stronę.
- Teraz powinnaś trochę mniej słyszeć. Przy okazji będzie ci odrobinę cieplej - uśmiechnęłam się do niej. Podeszłam do niej bliżej i wzięłam ją na ręce. Była taka leciutka. Miałam złe przeczucia co do jej przeszłości. Miałam zamiar jej pomóc. Dziewczyna zasnęła w moich ramionach. Spojrzałam się na jej twarz. Wyglądała jak mały aniołek w dodatku była taka bezbronna. Zaniosłam ją do cyrku. Położyłam ją do swojego łóżka i przykryłam ja ciepło. Spała i to bardzo mocno. Opowiedziałam Pik'owi o wszystkim, a on kazał mi się nią zająć.
Wróciłam do dziewczyny po jakichś dziesięciu minutach. Wciąż spala, ale musiałam ją przenieść do łaźni, aby mogła wziąć ciepłą kąpiel. Wzięłam ubrania dla siebie jak i dla niej.
- Gdzie jestem? - wymruczała przez pół sen.
- Spokojnie nic ci nie będzie. Właśnie biorę ciebie do łaźni, abyśmy mogły wziąć ciepłą kąpiel - uśmiechnęłam się w jej stronę. Widać było, że jest osłabiona, a rany jakie posiadała na ciele nie wskazywały na to, aby były one spowodowane wypadkiem. Ktoś zapewne ja bił co na samą myśl krew się we mnie gotowała. Łaźni była tylko dla nas dwóch, więc mogłam sobie pozwolić na samo wolkę.
- Jak coś to będziemy tylko my we dwie, więc nie musisz się obawiać - dodałam, aby ją uspokoić. Położyłam ją już na ziemię, gdy dotarłyśmy do przebieralni. Zdjęłam z siebie ubrania, a dziewczynie pomogłam zdjąć podarte ciuchy, które już w ogóle nie przypominały ubrań.
- Jestem Smiley - wyciągnęłam dłoń w stronę dziewczyny. - Pozwól mi się zaopiekować tobą - uśmiechnęłam się w stronę dziewczyny tym samym otwierając drzwi do pomieszczenia w którym miałyśmy wziąć kąpiel.
Szliśmy rozmawiając o wszystkim i o niczym. Głównie na temat muzyki. Okazało się, że w Polsce największym poważaniem cieszą się takie zespoły, jak Gang Albanii, czy Ganja Mafia. Oczywiście, jeśli chodzi o te polskie. Powiedział, że śpiewają oraz rapują głównie o tym, co dwuznaczne lub zakazane. Ale z niego patriota, no proszę. Co on więc robi w Anglii, w samym Londynie? Oczywiście wiadomo, podróżujemy z miejsca na miejsce, ale jakoś nie wygląda na takiego, który by się w cyrku kręcił. Postanowiłem o to spytać.
- Tak w ogóle, to dlaczego jesteś w cyrku? - spytałem, patrząc na niego. Spojrzał na mnie krzywo, jakbym zaczął jakiś niewygodny temat w najgorszej możliwej chwili. Już miałem powiedzieć, że jeśli nie ma ochoty o tym rozmawiać, to spoko, ale sam się odezwał:
- Nie z własnej woli. Po prostu tutaj natrafiła się okazja na łatwą robotę - streścił część swojej historii, a ja jedynie pokiwałem głową. Być może przekona się co do cyrku, o ile już tak się nie stało... Chociaż wnioskując po jego wcześniejszej minie, niezbyt mu się tutaj podoba. Postanowiłem to przemilczeć. Cyrk stał się moim domem i nie potrafię sobie wyobrazić, jak można czuć się tutaj źle. Jednak on, jak podejrzewam, pracuje jako zwykły pracownik, a nie artysta, że tak powiem. Być może takie osoby są tutaj inaczej traktowane... To byłoby głupie, jak dla mnie wszyscy jesteśmy jedną, wielką rodzinę, nie ważne czy trzymamy kapelusza i wyciągamy z niego królika, czy też wiadro i wyciągamy z niego mopa.
- Być może uda znaleźć ci się coś innego, skoro cię to nie kręci - powiedziałem. Prychnął jedynie, kopiąc kamyk.
- Gdyby to było takie proste... Myślałeś, że nie próbowałem? Gdyby nadarzyła się okazja, już dawno by mnie tutaj nie było - nie powiem, trochę to zabolało. Zdawało mi się, że się kolegujemy i że chociaż trochę by zatęsknił, ale najwidoczniej się myliłem. Ja bym tęsknił. Ale czego mogłem się spodziewać, znamy się tak krótki czas... Doszliśmy w milczeniu nad rzekę. Wołga jakby się ożywiła i podeszła do brzegu wolno płynącej wody, po czym zaczęła kopytem uderzać w jej powierzchnię. Zaśmiałem się głośno, gdy ochlapała w ten sposób Mefodę do pasa.
- I co szczerzysz ryja? Matka cię nie nauczyła, że zęby trzy raz nie rosną? - warknął, ale roześmiał się zaraz po mnie. Tak w ogóle, to co ten koń odwala? Po chwili zaczął robić to samo, ale drugą nogą, wchodząc trochę głębiej.
- Możliwe, chyba byłem u twojej, gdy to mówiła - powiedziałem, na co mnie ochlapał. Całego. Od stóp, do głów. O ty... W jednej chwili do niego podbiegłem i wręcz na niego skoczyłem, przewalając na ziemię. *czytaj do wody* Oboje skończyliśmy pod wodą, która była swoją drogą lodowata. Gdy tylko się wynurzyłem, zacząłem się głośno śmiać mimo tego, że zaczynałem drżeć na całym ciele z zimna. Mefoda wynurzył się zaraz po mnie, ale zareagował dwa razy szybciej na mój widok - położył ręce na moich barkach i pchnął mnie do tyłu, a ja zaskoczony wpadłem pod wodę. Pomimo tego, że było płytko, zanurzyłem się cały. Zacząłem panikować, gdy nie nabrałem powietrza, które mi się kończyło, a on nadal mnie przytrzymywał. Szarpałem się przez parę sekund, ale był silniejszy. W momencie, gdy poczułem ssanie w płucach, puścił mnie i pozwolił wydostać się na powierzchnię.
- Kretyn! - krzyknąłem, gdy wziąłem z pięć głębokich wdechów. - Ja się tam dusiłem! - zawołałem wkurzony, a ten jedynie się zaśmiał.
- To kto pierwszy! - Zaśmiałem się odbiegając od niej kawałek.
Stając na miejscu mogłem spokojnie powiedzieć, że ten pomysł był katastrofalny. Myślałem, że zaraz zasłabnę. Oparłem się o ścianę oddychając szybko.
- Eh... Ta wygrałaś to nie było mądre z mojej strony... - Mruknąłem po czym wzruszyłem ramionami.
Pokręciła głową.
- Odsapnij chwilę, ja poczekam na ciebie w środku.
Jak powiedziała tak i zrobiła. Gdy w końcu udało mi się złapać oddech przeciągnąłem się rozmasowałem mięśnie i stanąłem przed wejściem. Chwilę się wahałem. Może popełniałem ogromny błąd? Nieee teraz już nie mogłem tak myśleć. Nacisnąłem klamkę wchodząc do środka. Zamrugałem i się rozglądnąłem. Budynek nie był duży więc bez większej trudności znalazłem dziewczynę.
- Jak o to chodzi to chyba se już poradzę. - Uśmiechnąłem się do niej. - Wrócę do ciebie jak coś znajdę. - Nie czekając na odpowiedź odbiegłem od niej.
Przechadzałem się chwilę wzdłuż kojców. Wreszcie mój wzrok zatrzymał się na czarnym kocie. Kucnąłem spoglądając zwierzakowi w oczy. Były one kryształowo-niebieskie. Przypominające niebo. Ostrożnie wyciągnąłem rękę gładząc kota po głowie. Załatwianie formalności poszło dość szybko. I po mniej więcej dwudziestu minutach trzymałem kotka na rękach drapiąc go pod brodą.
- Bardzo Ci dziękuję - Spojrzałem na dziewczynę.
Przechyliła głowę uśmiechając się promiennie.
- Nie ma za co. Tak apropos jak planujesz nazwać tą kulkę futra?
- Jeszcze nie wiem, ale pomyślę nad tym. - Spojrzałem na kota zamyślony.
- Dobrze ja muszę się zbierać odwiedź mnie jak coś wymyślisz. - Pomachała mi i poszła w swoją stronę.
Ja nie chciałem jeszcze wracać. Uznałem, że zrobię sobie znowu spacer. Idąc szarymi ulicami zastanawiałem się nad sobą. Sam się czułem jakbym był czarnym kotem. Zauważyłem to już dawno.
Gdzie się zjawiałem działy się straszne rzeczy... Westchnąłem. Nie każdy to wiedział, ale po tym jak uciekłem z domu dowiedziałem się, że moja siostra się poważnie rozchorowała i niedługo potem zmarła. Moja pozostała rodzina za to straciła cały majątek. Jak dla mnie dziwny zbieg okoliczności. Ale potem działy się jeszcze dziwniejsze rzeczy. Każda osoba, która potem chciała mi pomóc źle kończyła. Te osoby bardzo często traciły kogoś bliskiego, zapadały na nieuleczalne choroby, traciły życie w przeróżnych wypadkach... I mógłbym wymieniać jeszcze dalej. Mocniej przytuliłem kota wzdychając cicho. Stanąłem obok przejścia przez ulicę. Nagle jakiś pies zaczął szczekać. Wszystko stało się tak szybko... Kot wyskoczył mi z rąk prosto na jezdnie. I po chwili... Głuche łup... Pisk opon... Zapach krwi... Patrzyłem na to wszystko przerażony. Wyciągnąłem drżącą rękę. Nagle wszystko stało się jasne... A jednak przynosiłem pecha. Stałem tak dość długo i nagle przez myśl przemknęła mi dziewczyna. A co jeśli jej też coś się stanie. Zanim zdążyłem się zorientować co się dzieje byłem już w połowie drogi. Nagle coś mi stanęło na drodze. Wróciłem się na ziemię mrugając.
- Przepraszam... - Wymamrotałem wstając. - Nic ci...
Podniosłem się i zaraz złapałem dziewczynę rękami za twarz.
- Ah to ty! Nic ci nie jest? Jesteś cała?
- Taaaak? No może teraz mi twarz zgniatasz...
Puściłem ją mamrocząc przeprosiny.
- W ogóle wyglądasz strasznie... Coś się stało?
- N...nie no skąd...
- A gdzie twój kot?
- Kot... Jaki zaś ko... Ah teen uh... No gdzieś tu się kręci... - Wymamrotałem szybko odwracając głowę.
Mój co? zaśmiałem się w myślach. Uśmiechnąłem się lekko i położyłem na kocu. Założyłem ręce za głowę i zamknąłem oczy.
- Ach, miłość - westchnąłem. - Powiem ci, że jestem w cudownym związku. Żadnych zobowiązań, obietnic... sama wolność - powiedziałem czekając na jej reakcje. Przez chwilę milczała, dlatego otworzyłem jedno oko i spojrzałem na nią.
- Masz dziewczynę? - pokręciłem przecząco głową. Jej mina była zabawna. - Chłopaka? - ponownie zaprzeczyłem.
- Jestem w związku z wolnością - poprawiłem ją. Nice się krótko zaśmiała i z uśmiechem stwierdziła, że taki związek rzeczywiście jest bez zobowiązań. - Uważam, że każdy jest piękny na swój sposób, nie zależnie od płci - otworzyłem oczy wpatrując się w niebo. Pamiętam pierwszą reakcje moich rodziców, gdy stwierdziłem, że mój kolega z klasy jest bardzo ładny. Był drobny, miał kruczoczarne puszyste włosy i brązowe roześmiane oczy. Cerę promienną, szczery uśmiech, małe i dziurawe ręce... Był to uczeń z wymiany, a mimo to mówił w naszym języku bardzo płynnie. Bardzo dobrze mi się z nim rozmawiało i gdyby nie fakt, że miał dziewczynę, może bym go gdzieś zaprosił. Niestety wyjechał, kontakt się urwał, a moim rodzicom to ulżyło. Po usłyszeniu mojego potwierdzenia, że mógłbym być z tą samą płcią, ojciec chyba chciał mnie zlać. Matka go powstrzymała i zaczęła mi mówić o religii, ojciec o innych rzeczach, które niechętnie wspominam. Musieli jednak się z tym pogodzić.
- A miałeś już kogoś? - pokręciłem przecząco głową.
- Bardziej zajmowałem się czarowaniem, niż szukaniem drugiej połówki. Zawsze sądziłem, że taki ktoś trafi się przypadkiem, gdy nadejdzie czas - podniosłem się do pozycji siedzącej.
- Niektórzy uważają, że trzeba temu szczęściu pomóc - machnąłem ręką.
- Słyszałem, że przy prawdziwej miłości jest więcej problemów, niż przy omylnej. Ponoć trzeba się kłócić, jak stare małżeństwo i masować sobie stópki - zaśmialiśmy się. - A twoje serce coś ci mówi? - zapytałem, by teraz to ona opowiedziała o swojej miłości.
Moje zachowanie można było porównać do: małego dziecka, bojącego się osoby stojącej naprzeciwko siebie; małego zwierzaczka, który boi się groźnej osoby naprzeciwko siebie; osoby która straciła pamięć, a jedyną osobą jakiej ufa to ta za, którą stoi... można by było tak szukać przykładów w nieskończoność. Usiedliśmy na starej sofie, która miała dziwny zapach. Może i próbowali zakryć zapach, ale nie udało im się tego ostatecznie zrobić. Niby skupiałam się na drobnostkach, ale wciąż uważałam na Vogel'a oraz swojego "brata". Tamta dwójka została wyproszona, co było mi znacznie na rękę. Odetchnęłam z ulgą i już tak bardzo się nie stresowałam tym.
- Nie musisz się interesować tym z kim się spotykam i jak na niego wołają - powiedziałam cicho pod nosem. Poczułam wzrok chłopaka naprzeciwko. Yuiji zaczął opowiadać o tym jak byliśmy dziećmi, wspominał o przeszłości. Zacisnęłam swoją dłoń mocniej na bluzie Vogel'a. Nie lubiłam słuchać tego. A gdy zaczął rozmawiać o swoich rodzicach zastępczych i o tym jak mu się żyło, coraz to bardziej się denerwowałam.
- A jacy twoi rodzice zastępczy byli siostrzyczko? - zapytał się, a ja nie miałam odwagi, aby mu odpowiedzieć. U niego było bardziej kolorowo niż u mnie na samym początku.
- Trudno opisać słowami, ale za to moja rodzina jest bardzo duża - wyszeptałam z delikatnym uśmiechem. Wreszcie musiałam przełamać lody i polegać na sobie, a nie przez cały czas na Vogel'u.
- To się cieszę. Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł ich poznać - zrobiłam się trochę nerwowa, ale nie mogłam dać po sobie tego poznać.
- Vogel znaczy się Michaela należy do mojej rodziny i jest jedną z osób, które mi pomagają oraz wysłuchają mnie wtedy kiedy jest to potrzebne - powoli zaczęłam się rozpędzać z rozmawianiem. - W dodatku moje zwierzaki bardzo go polubiły, więc ufam mu jeszcze bardziej...
- Więc masz zwierzaki?! - spojrzałam się na niego.
- Tak, to mała suczka imieniem Bisca oraz mały, uroczy biały lis imieniem Yuki - pokazałam mu zdjęcie na telefonie moich uroczych towarzyszy.
Nasza rozmowa się ciągnęła, ciągnęła,... aż w nieskończoność. Opowiadałam swojemu bratu tylko i wyłącznie wspomnienia o których nie potrafiłabym zapomnieć.
- Smiley za chwilę wrócę, muszę zadzwonić do kogoś - wspomniał Vogel, a ja spojrzałam się na niego.
- Dobrze... - powiedziałam trochę zawiedziona tym, że musi mnie na jakiś czas opuścić.
- Wrócę za maksymalnie dziesięć minut - poczochrał mnie po głowie, a ja się rozweseliłam.
Vogel wyszedł, a ja zostałam sama na sam z Yuiji'm.
- Nie chciałabyś zamieszkać ze mną? Wiesz jakoś nie podoba mi się ten cały Vogel, w dodatku widzę, że nie mówisz całej mi prawdy... - atmosfera nie robiła się za fajna, w dodatku zakonnica weszła i zaczęła dopowiadać swoje. Słysząc to wszystko, robiłam się coraz to bardziej zła.
- Zamknijcie się wreszcie! - krzyknęłam tym samym wstając na równe nogi. - To, że ty miałeś taką super rodzinkę, nie oznacza tego, że ja tak miałam. Gdyby nie to, że Dague wraz z Black'iem i Night'em to zapewne mnie już by na tym świecie nie było! To dzięki im i temu, że Pik zgodził się wziąć mnie pod opiekę mam rodzinę! Wiesz braciszku, ta oto święta zakonnica co stoi obok ciebie zawsze mnie karciła, wysługiwała się mną, a na sam koniec wyrzuciła mnie z tego domu dziecka. Chociaż za to mogę być jej wdzięczna, bo przynajmniej zyskałam osoby, które się o mnie troszczą i opiekują! Skoro mogłeś robić tyle rzeczy to dlaczego przyjechałeś co dopiero teraz? - skierowałam się do wyjścia. - Dziękuję za miłą rozmowę, ale muszę już iść - trzasnęłam za sobą drzwiami. Na drodze spotkałam Vogel'a, który akurat wracał.
- Już wychodzisz? - zapytał się, a ja tylko potrafiłam zakryć swoją złość uśmiechem.
- Tak,Yuiji ma coś ważnego do zrobienia, więc powiedziałam mu, że muszę już iść bo jest późno - chłopak szedł tuż obok mnie. - To jak będzie z łóżkiem? - skierowałam swój wzrok, a on sie odrobinę zakłopotał. - Śpimy razem, oddzielając się poduszką czy jak? - zaśmiałam się. Wyszliśmy z przeklętego budynku, kierując się tym samym w stronę miasteczka.
Serce tłukło się w mojej piersi, jakby zaraz miało z niej wyskoczyć, przebijając się przez żebra. Sparaliżowany stałem tak, nie wiedząc co zrobić, gdy koń wyrzucił do przodu nogi, rzucając dziko głową i rżąc głośno. Ocknąłem się dopiero w momencie, gdy Akuma krzyknął cicho. Jeśli coś by się mu stało, nie darowałbym sobie tego.
- Wołga! - zawołałem i nie wiem, czy na moje polecenie, czy też z własnych chęci, klacz stanęła na ziemi wszystkimi odnóżami. Mimo tego nie uspokoiła się, wydawała się bardziej zdenerwowana, niż spanikowana. Jakbym zrobił coś nie tak. A może zrobiłem? Nie byłem pewien. Oddaliłem się nieco, by dać zwierzęciu przestrzeń i pokazać, że nie mam zamiaru zrobić jej nic złego. Ta przebierała kopytami w miejscu sprawiając, że trawa była wyrzucana w powietrze. Zarżała głośno, stawiając małego dęba.
- Ciichooo... - mówiłem do niej kojącym głosem. Gdy nieco się uspokoiła, zacząłem bardzo powoli podchodzić, stale przemawiając do niej spokojnym i opanowanym głosem, chociaż w środku drżałem niczym małe dziecko. Nie miałem bladego pojęcia, co w nią wstąpiło, ale to już druga akcja w tym tygodniu. Być może jest chora? Albo boi się lisów, czy czegoś podobnego? Są gdzieś tutaj w ogóle lisy?
- Co jej odje*ało? - spytał Akuma, a ja popatrzyłem na niego, był cały blady, jego głos "chwiał" się niczym u pijaka. Wyglądał na takiego bezbronnego, wystraszonego, nawet mimo Shiro - tak, zapamiętałem w końcu jego imię, ale to nie oznacza, że potrafię je wymówić - który stał obok niego, bacznie przyglądając się Wołdze. Lub mi. Trudno było dostrzec prawdziwy punkt skupienia jego uwagi. Ale on ma porąbane oczy, jak na haju.
- Nie mam bladego pojęcia. Może przestraszyła się czegoś za drzewami... - nie potrafiłem zrozumieć zachowania klaczy i zbytnio się w to nie zgłębiałem, bo po co? Jednak twarz chłopaka pozostała jakby skupiona. Serio, aż tak się tym przejął? Nie wierzę w tego gościa... Ręce opadają.
- Spokojnie, konie tak czasem mają - wytłumaczyłem, wspominając parę przypadków, gdy zwierzę z dupy zaczęło wierzgać, skakać, drzeć się jakby je obdzierano ze skóry, czy też nawet kopać lub gryźć. Te bestie potrafią kopnąć, uwierzcie. Cud, jeśli przeżyje się taki cios. Może to i brzmi śmiesznie, ale jeśli koń stanie ci na palcach, masz już po nich.
- To nie zmienia faktu, że to było dziwne. Może skończysz już to lonżowanie i pójdziemy nad rzekę? - spytał, a ja westchnąłem jedynie na zmianę tematu. Je*any manipulant. Pokiwałem głową na znak, że się zgadzam, po czym powoli zacząłem podchodzić do klaczy, która już stała spokojnie parę metrów ode mnie. Ku mojej uldze, dała się pogłaskać po łbie, a potem po szyi. Kreśliłem małe kółka na jej sierści, co nieco ją uspokoiło - rozluźniła mięśnie i położyła jedną z tylnych nóg na szpicu kopyta. Opuściła nieznacznie łeb, patrzyła przed siebie sp[od przymrużonych powiek. Oddychała już normalnie, a wręcz jej oddech stał się wydłużony. Spa?
- Pójdziesz po tą linę, którą przywiązywałeś ją do boksu? - spytałem, już nie chcąc wdrążać do jego życia nazw, których i tak nie zapamięta. Pokiwał głową, a ja odpiąłem lonżę, trzymając za kantar. Po chwili i Akuma, i Shiro wyłonili się ze stajni z czarnym sznurem. Podał mi go, a ja podpiąłem go do metalowego kółeczka.
Droga do rzeki upłynęła szybko, z początku kolega był zdziwiony, że nie jadę na Wołdze, ale powiedziałem mu, że nie wszędzie trzeba jechać na koniu.
Jedno z najbardziej wyraźnych wspomnień o matce dziewczyny, to te momenty, kiedy jako malutkie dziecko budziła się z płaczem przez złe sny. Dorosła kobieta zawsze przychodziła w takich wypadkach do swojej córeczki w celu uspokojenia i ponownego ułożenia do snu.
- Mamusiu?
- Tak skarbie?
- Zaśpiewasz mi na dobranoc?
- Oczywiście, że tak. Dla mojego promyczka zawsze.
Zawsze śpiewała jej jedną kołysankę. Utwór ten, szczególnie z ust matki, działał cuda na dzieciątko.
- Kocham cię mamusiu- mówiła mała zawsze zasypiając wtulona do rodzicielki, która delikatnymi ruchami głaskała ją.
- Ja ciebie też skarbie. Zawsze.
*
Dorośli nigdy nie mówią swoim dzieciom o złych rzeczach, które wiszą w powietrzu, jednak starają się stworzyć jak najwięcej dobrych wspomnień, nim nastąpi brutalne zderzenie z rzeczywistością. W takiej błogiej nieświadomości żyła Emily. Nie wiedziała, że jej matka ciężko choruje i zbliża się do końca ale czuła, że dzieje się coś złego z nią. Nic dziwnego, że trudno było ja odpędzić od kobiety, chociaż i tak były bardzo zżyte.
W pamięć dziecka zapadł głęboko moment śmierci i pochowku jej kochanej mamy. Już nigdy nie usłyszy jej słodkiego głosu i nie przytuli?
To była ta chwila, kiedy mała przestała się uśmiechać.
*
Kolejnym przełomowym momentem w życiu dziecka był ten, kiedy to ojciec przyprowadził nieznaną jej kobietę i powiedział, że teraz ona się nią będzie również zajmować. Dzieci ponoć mają bardziej wyczulony zmysł co do ludzi, a przynajmniej są mądrzejsze niż się wydaje. Kto wie? W każdym razie ówczesna sześciolatka nie czuła się dobrze w towarzystwie macochy. Gdy powiedziała to ojcu, on stwierdził tylko, że to pewnie nieśmiałość i brakuje jej matki.
*
Niecały rok później, ojciec Emily w wyniku stresującego etapu życia oraz pracy, zmarł przez zawał. Nikt nie wiedział, że jego nowa partnerka subtelnie pomagała mu w szybszym odejściu. Jak? Tego nie dało się ustalić.
Fakt faktem, siedmiolatka została sierotą i rozpoczęło to najgorszy etap jej życia...
*
Niektóre rzeczy nie powinny ponownie ujrzeć światła dziennego. Są takie sprawy, na które samo wspomnienie dostajemy silnych drgawek ze strachu. Jedną z tych spraw to to, co spotkało dziewczynkę ze strony macochy.
Jedynymi niemymi świadkami tego piekła pozostaną liczne blizny na jej ciele, zwłaszcza na plecach, mnóstwo utraconej krwi oraz zniszczona psychika.
***
...Przechodząc do teraźniejszości...
Macocha wypuściła z rąk już okrwawiony kabel stojąc nad bezbronnie leżącą nastolatką w kałuży własnej krwi. Pastwienie się nad nią przerwało donośne pukanie do drzwi. Zapewne to któryś z dobrych sąsiadów chciał spędzić chwilę na pogaduszkach z kobietą. Spoglądnęła przez ramię na obezwładnioną dziewczynę, która patrzyła tępo przed siebie. Zamierzała zamknąć ją na klucz, jak zwykle, jednak pukanie stało się głośniejsze, dlatego macocha jedynie zamknęła drzwi za sobą. Leżąca w ciszy Emily słyszała stukot obcasów po schodach i sztuczne zaskoczenie w ustach macochy przy otwieraniu drzwi gościowi. Po tonie wywnioskowała, że to będzie dłuższa wizyta...
Wolnym ruchem obróciła głowę za siebie. Okno. Dzisiejszego dnia kraty od tego konkretnego okna zostały usunięte bo miały być zamontowane nowe.
Czy... czy to możliwe? Czy to łaska boska zesłała jej znak, że może spróbować uciec z tego wieloletniego piekła? Z trudem się dźwignęła do pozycji siedzącej i starła sobie dłonią obszerną strużkę krwi z twarzy pochodzącą z rozcięcia na jej czole, jednak i tak zaraz krew kapała dalej. Dziewczyna stanęła na chwiejących się nogach i jakoś podeszła do okna w celu próby jego otworzenia. Nie było to łatwe: od dawien dawna nie było otwierane a w dodatku dziewczę było wyczerpane przez kolejną dawkę mordobicia i braku jedzenia od wczorajszego dnia. Jednak zmusiła się do wysiłku i po dłużej chwili dała radę wygrać z zawiasami. Powiało na dzień dobry lodowatym powietrzem. Siła podmuchu była tak wysoka, że drzwi za nią zadrżały, co nie umknęło uwadze osób na dole, bowiem ucichły.
Ostatnia szansa przed nawrotem.
Sięgnęła po koc z kanapy i wyskoczyła przez okno. Znajdywała się na pierwszym piętrze ale zawsze pod tym jednym oknem co zimę tworzyła się sterta białego puchu, tak jak i tym razem. W chwili gdy wylądowała w kocu na śniegu, nad sobą usłyszała trzask drzwi. Nie miała czasu, od razu zerwała się do biegu, który utrzymywała siłą woli bo fizyczna siła dawno uszła.
W tle chyba słyszała dzikie krzyki macochy. Nie była już pewna. Jeszcze nigdy tak się nie bała, nawet jak prawie rok temu cudem uniknęła zgwałcenia.
Teraz tylko biegła, bieg się wyłącznie liczył. Starała się kierować ku światłom, chyba ich źródło leżało raptem kilka ulic dalej... Bieg przerwał poślizg na lodzie i głuchy łomot uderzenia ciałem o podłoże. Krew polała się jeszcze mocniej z nie całkiem zasklepionych ran. Gdzie ona w ogóle była? Próbowała wstać gdy zorientowała się w dwóch sprawach: to stara i ponoć opustoszała ulica a do niej zbliża się trzech gości. Ten sam wzrok widziała już, więc była pewna co do ich zamiarów. Ale w takiej chwili? Bez żartów.
Na klęczkach starała się cofać ale oni byli coraz bliżej. Zaczęła panikować.
- Nie opieraj się ślicznotko a nie będzie źle.
- Chodź z nami- trzeci tylko się oblizał. Emily w pewnym momencie poczuła jak jej plecy dotykają się o coś zimnego. Ściana.
- Proszę, nie...-wychrypiała słabym głosem, od dłuższego czasu nieużywanego. Ich ręce zbliżały się do niej coraz to bardziej...
Dziewczyna krzyknęła z przerażenia, w tej samej chwili rozległo się silne trzęsienie z każdej strony i znikąd. Mury budynku o który opierała się runęły na całą zgraję, a sama nastolatka nagle została uwięziona w gruzach. Co to było? Z niewiedzy znowu zaczęła się trząść.
Dla dociekliwych to był moment odkrycia mocy.
Huk musiał przyciągnąć okolicznych gapiów, bo chyba słyszała podobne odgłosy. Skuliła się w swojej dziurze marząc lub modląc się, by przebiegła wystarczająco dużo, aby z dawnego domu macocha nie byłaby w stanie to usłyszeć.
Gdzieś po prawej słyszała ciche prace, ale jej uwagę przyciągnął hałas naprzeciw. Ktoś odgarnął gruz, bowiem dostrzegła zarys sylwetki.
- Halo?- Na sam dźwięk podskoczyła i obiła się przy tym, powodując lekki hałas. Obca osoba ostrożnie zajrzała i nieźle się zdziwiła na widok czystego przerażenia u rannej. Dziewczyna, bo nim okazała się obca osoba wyciągnęła ku niej dłoń ale Emily gwałtownie odskoczyła kuląc się przy tym bardziej. Cały czas w jej uszach obijał się jej własny krzyk i ten walący się budynek. Przybyszka przemówiła cicho- nic ci nie zrobię, chcę tylko pomóc.
Niestety ta ranna była tak przerażona, że nie była w stanie myśleć, jedynie instynktownie się cofała w celu schowania się.
Chłopak zaczął opowiadać, a ja dokładnie się wsłuchałam. Kontynuował swoją wypowiedzieć, a ja w głowie tworzyłam obraz jak wyglądał będąc dzieckiem i jak cała ta sytuacja musiała wyglądać. Dałam się ponieść swojej wyobraźni, prawie wybuchając przy tym śmiechem, jednak powstrzymałam się od tego, aby nie rozproszyć chłopaka. W duchu, gdzieś głęboko w duchu spodziewałam się czym mogła skończyć się ta wspinaczka na dach. Jednak z drugiej strony miałam nadzieję, że on sam wyjdzie z tego cało, a rodzice nie dowiedziałam się o tym.
- A jednak skończyło się tak jak przewidywałam - zaśmiałam się patrząc na niego. - Wiesz myślałam, że jakimś cudem nic się nie stanie, rodzice niczego nie zauważą, ale ostatecznie skończyło się tak jak sobie wyobrażałam - dodałam, a on spojrzał się na mnie.
- Jesteś zabawna - powiedział, zasłaniając dłonią swoją usta. Wyglądało to tak jakby chciał ukryć swój uśmiech. Chciałam już się zapytać, dlaczego to ukrywa swój uśmiech gdy nagle nadleciała piłka z niewiadomej strony i uderzyła prawie mnie. Gdyby nie Lennie, to bym zapewne została przez nią staranowana.
- Nic ci nie jest? - zapytał się, a ja spojrzałam się na jego twarz.
- Nie... - powiedziałam zaskoczona całą tą sytuacją. - Dziękuję ci za ratunek - uśmiechnęłam się delikatnie w jego stronę. - Dobry masz refleks - dodałam, uśmiechając się w jego stronę. Piłkę oddaliśmy chłopcom, którzy podeszli do nas trochę przestraszeni. Przepraszali nas za kłopot, kilka razy pod rząd. Kiedy uświadomiliśmy im, że nic się nie stało i daliśmy radę, aby na przyszłość lepiej uważali, odeszli od nas.
- A jak tam twój świat miłosny? - zapytałam, kierując swój wzrok na chłopaka. Byłam ciekawa czy ma dziewczynę lub jest w kimś zakochany. Co prawda ja nie jestem w nikim zakochana, zauroczona, nawet nie zwracam na takie rzeczy za bardzo uwagi, ale interesowałam się jak powodzi się u innych osób.
Sama nie wiedziałam jak mam rozmawiać oraz o czym z chłopakiem. Był zabawny co było plusem, ale jakoś nie potrafiłam się wczuć w całokształt.
Zapytałam się o to jak dołączył do nas. Oczywiście nie miałam nic przeciwko temu, gdyby odmówił, ale koniec końców na początku powiedziawszy ale chłopak powiedział coś o sobie. Jego historia była mi znana. Podobna była do tej o Nice.
- Zabawny jesteś - wybucham śmiechem, gdy tylko zobaczyłam jego postawę.
- Co? Niby, że ja? - jego mina mówiła sama za siebie, była przezabawna.
Otarłam łzę, która stanęła mi w odcinku oka przez śmianie się z chłopaka.
- Wiesz, że przestało padać - wyjrzałam na zewnątrz chcąc jak najszybciej wybyć z namiotu.
- W dodatku czas minął szybciej niż się spodziewałem - dodał, a ja spojrzałam się w jego stronę.
- To jak? Idziemy po jakiegoś zwierzaka dla ciebie? - zapytałam będąc pełna entuzjazmu oraz energii.
- Tak - odparł, biorąc tym samym ostatni łyk swojego napoju.
- Bisca, Yuki idziecie z naa. Jeżeli znajdzie się jakiś pupil, który ci się spodoba, nie będzie problemu z jego adopcja - uśmiechnęłami? - spojrzałam się na swoje zwierzaki, a one stanęły przede mną. Dzięki temu wiedziałam, że chcą iść z nami.
- Tak więc, chłopcy i dziewczęta idziemy na mały spacerek - wyszłam jako pierwszą, a za mną wyszły zwierzaki jak i nowo poznaną osobą, Ace. - Znam pewne schronisko do którego często chodzę jako wolontariuszka - spojrzałam się w jego stronę, a na jego twarzy zauważyłam delikatny uśmiech, który był bardzo uroczy. Gdy się uśmiechał, wyglądał mego uroczo. Jego twarz przypominał mi twarz małego dziecka, które jest odrobinę zagubione i za pomocą buntowniczości i ciężkiej pracy chce za wszelką cenę to zdobyć.
Dziewczyna po tym, jak została objęta przez nieznanego mi mężczyznę, czym prędzej wyszarpała się od niego i podbiegła do mnie, by móc się za mną schować. Sam nie wiedziałem co mam robić w tej sytuacji, ale kiedy tylko słyszałem jej słowa mówiące o tym, że sama się tego wszystkiego boi, musiałem jej pomóc. Kiedy chłopak pochylił się w naszą stronę, prawą rękę wyciągając do Smiley, jakby chciał ją złapać, szybko uniosłem swoją dłoń w geście obrony. Gdy tylko to zrobiłem, ten spojrzał na mnie z zainteresowaniem, ja zaś wysłałem mu gniewne spojrzenie, mówiące, że ma trzymać łapy przy sobie. W odpowiedzi prychnął prześmiewczo, następnie wyprostował się, poprawiając przy tym ciemnoniebieski żakiet, który już na samym początku był niechlujnie ułożony.
- Siostrzyczko -chrząknął, budząc przy tym we mnie coś w rodzaju. Rozchylił delikatnie powieki, uśmiechając się przy tym, jak szczwany lis -Boisz się mnie? Przecież to tylko ja! Twój kochany braciszek. -ponownie zaczął do nas podchodzić, przez co Smiley stawała się coraz bardziej przerażona.
Dziewczyna chwyciła na tyle mocno moją kamizelkę, że poczułem jej paznokcie na swojej skórze. Mlasnąłem cicho, spoglądając na nią ukradkiem przez ramię, a następnie ponownie zwróciłem się w stronę chłopaka. Czym prędzej wyciągnąłem rękę przed siebie, nakazując mu tym samym się zatrzymać, co niezbyt chętnie wykonał.
- Chwileczkę proszę -odezwałem się w końcu, lecz nie brzmiałem zbyt wiarygodnie przez swoją chrypę. Odchrząknąłem szybko, by móc ciągnąc rozmowę dalej -Może trochę się uspokoimy i w końcu usiądziemy, rozmawiając przy tym grzecznie? -zaproponowałem, nie spuszczając wzroku z chłopaka.
Chwilę czekał z odpowiedzią, aż w końcu z uśmiechem wskazał na przestarzałą, niebieską kanapę otoczoną fotelami tego samego koloru. Czym prędzej odszedł w tamtym kierunku, a kiedy tylko ja chciałem się ruszyć, Smiley ponownie mnie zatrzymała. Spojrzałem na nią, łapiąc ją przy tym za dłonie. Uśmiechnąłem się do niej uspokajająco, po czym podszedłem wraz z nią do wyznaczonych miejsc. Kiedy usiedliśmy na fotelach, naprzeciw jej rzekomego brata, który siedział na kanapie, usłyszałem skrzypienie za nami, a następnie zbliżające się do nas kroki. No tak, prawie bym zapomniał, że przecież nie jesteśmy tu sami. Spojrzałem się na podchodzących, którzy stanęli pomiędzy naszą dwójką a tamtym. Starucha uśmiechnęła się fałszywie od ucha do ucha.
- To może porozmawiamy trochę o przeszłości? Przypomnicie sobie co nieco, przez co na pewno Akane przestanie być dla ciebie taka niemiła -złączyła swoje dłonie, nadal się przy tym uśmiechając, lecz ja widziałem w jej oczach obrzydzenie, gdy tylko mówiła o Smiley.
Już miałem zamiar się odezwać, kiedy chłopak mnie zatrzymał. Uśmiechnął się porozumiewawczo, po czym zwrócił się w kierunku zakonnicy i pastora. Obejrzał ich od góry do dołu, po czym machnął ręką, jakby chciał ich odesłać, lecz kiedy ci nie zrozumieli jego rozkazu, zaczął mówić.
- Bardzo chętnie porozmawiamy, ale chcę to zrobić bez was. Nie jesteście naszymi adwokatami -ostatnie słowo wypowiedział z dziwnym, lodowatym spojrzeniem, przez który aż się wzdrygnęli.
Chyba zbytnio nie spodziewali się, że na coś takiego go stać. Dłużej nie czekając, szybko wyszli z pokoju. Po tym, jak zamknęli za sobą drzwi, chwilę jeszcze czekaliśmy z rozpoczęciem rozmowy. Po jakiś pięciu minutach chłopak zgarbił się niechlujnie, po czym oparł swoją głowę o ręce, które były podtrzymywane przez kolana. Znowu zaczął się do nas milutko uśmiechać, co trochę mnie zemdliło. Jak można być tak zmiennym i to w ciągu kilku chwil?
- Może rozpoczniemy od początku? -odezwał się pierwszy, a kiedy tylko ja ze Smiley przytaknęliśmy, ciągnął swoją wypowiedź dalej -To może zacznę od przedstawienia się, dobrze? Mam na imię Yuiji i jestem starszym bratem kochanej, małej Akane -tu zaśmiał się cicho, po czym pytająco spojrzał na mnie. Od razu wiedziałem, o co mu chodzi.
- Jestem przyjacielem Akane, a nazywam się Michaela, lecz możesz mówić na mnie jak wszyscy.
- Czyli jak -widać było, że się zaciekawił.
- Czyli Vogel -posłusznie mu odpowiedziałem, lecz po tym poczułem delikatne szarpnięcie za rękę.
Powtórnie spojrzałem się w kierunku dziewczyny. No tak, prawie bym zapomniał, że nie chce zbytnio wychylać się z tym, kim teraz jest. Westchnąłem ciężko, kiwając przy tym głową.
<Smiley?> Przepraszam, że musiałaś tak długo czekać, oraz za to, że te opowiadanie jest takie... nijakie. Po prostu nie wiem, co pisać x)
Słuchałem magicznych rapsów, nie mogąc pojąć, o czym są. W tej chwili autor opowiada o ruchaniu się, narkotykach, wspaniałym życiu, Polsce, a może alkoholu? Mnóstwo słów, zero zrozumienia. Co prawda zrozumiałem jedynie tyle, że piosenka musi mieć głębokie przesłanie, bo aktualnie brzmiała dość... specyficzna muzyka. Po prostu dało się poznać, że ten utwór lub chociaż moment został poświęcony czemuś poważniejszemu.
- Wołga ci się ślini - skrzywiłem twarz widząc, jak koń rusza żuchwą, z której wypływa zielonkawa piana. Może ma w pysku trawę? Czy to jej nie zaszkodzi? Spojrzał na swojego konia i tylko wzruszył ramionami. Czyli to normalne? Shiro wiercił się przez moment, po czym wstał i odszedł parę metrów do najbliższych drzew, by je obwąchać i skierować się ku następnym. Obserwowałem jego ruchy by wiedzieć, jak daleko się znajduje i czy nie ma zamiaru sobie pójść. Jakoś nie miałem ochoty łazić za nim po lesie.
- Shiro! - przywołałem do siebie dobermana, który posłusznie podbiegł do mnie. Położył się obok, chyba nie mogąc znieść tego gorąca. Trzeba będzie skołować mu trochę wody, zdecydowanie...
- Wiesz, może potem udamy się nad rzekę? Płynie w tym lesie, właściwie to nie tak daleko. Cóż, tak naprawdę to to taki potok nieduży... Ale weźmiesz ze sobą Wołgę, ja Shiro, kąpiel dobrze im zrobi - wyjaśniłem, na co na moment się zawahał. Wkrótce jednak przystanął na propozycję, oznajmiając o tym skinieniem głowy.
- Nie wiedziałem, że macie tutaj rzekę - oznajmił, chyba nad czymś się zastanawiając.- Takie miejsca są dobre do naje*ania się - uśmiechnął się głupkowato od ucha do ucha, a ja zaśmiałem się głośno. Po chwili nakazał Wołdze jeszcze bardziej przyśpieszyć - koń posłusznie przeszedł do galopu, trawa od czasu do czasu zostawała wyrzucana w górę, gdyż końskie kopyta nie traktowały jej zbytnio delikatnie. Wkrótce zaważyłem, że lekko wyskoczyła do przodu, jakby miała przed sobą niewidzialną przeszkodę, a zaraz po tym kopnęła tylnymi nogami powietrze, jakby tak znajdowała się niewidzialna bestia. Czy to o to mu chodziło? To chyba normalne, że koń sobie bryka... Boże, jak źle to zabrzmiało. Wołga zarzuciła łbem, po chwili szarpiąc już lonżą na boki. Mimo wszystko wciąż galopowała, jednakże z albo wysoko uniesionym, albo też nisko opuszczonym łbem.
- Spokój! - zażądał Mefoda, jednak nic to nie dało.
- Może ta lonża ją uwiera? Jakbyś powiększył okrąg? - spytałem, a on jedynie popatrzył na mnie dziwnie.
- Nie, ma dużo luzu - odparł, a ja wypowiedziałem jedynie nieme "Och". O co mogło jej chodzić? Być może jej się nie chciało, albo po prostu miała ochotę na psoty? Być może taka już jej natura... Ale tego chyba da się oduczyć, prawda?
- Może ją popędź? - zasugerowałem, na o pokiwał przecząco głową. Czy on w ogóle wie, co robi? Mam nadzieję, że tak. Inaczej kiepsko mu pójdzie z jego pupilem. Może więc powinie zwolnić do kłusa? Kurde, jakie jeździectwo jest trudne. W dodatku nawet nie dosiadając konia! Masakra! W jednej chwili klacz stanęła dęba, a ja zamarłem. Bałem się, że pobiegnie prosto na mnie i kopnie mnie lub na mnie stanie. Stłumiłem krzyk, ale w tej samej chwili klacz opadła na ziemię i zaczęła przebierać nogami, stojąc stale w tym samym miejscu. Zarzucała przy tym szaleńczo łbem. Zaczęła się powoli cofać w tył, wywracając oczami. Przestraszyła się? Ale czego?
Zmieszałem się odrobinę. Nie pewnie sie do niej uśmiechnąłelm.
- N...no tak racja racja mieszkam. - Podrapałem się w tył głowy.
Skineła głową.
- Więc spokojnie możesz sobie teraz sprawić zwierzaka.
Zmarszczyłem brwi upijając łyka herbaty. Wiedziałem o tym przecież więc czemu nic z tym nie zrobiłem?
Wzruszyłem ramionami.
- No taaak ale wychowano mnie w wierze ,że każdy zwierzak to zło.
- No ,ale przecież tak nie uważasz. No nie?
Szybko pokręciłem głową.
- No oczywiście ,że nie. Sam nie wiem czemu nie sprawiłem sobie zwierzaka. Poprostu się nie złożyło...
- Więc może jak przestanie padać to się przejdziemy i może jakiegos zwierzaka ci znajdziemy?
Zamrugałem. Jak dla mnie to był dość ciekawy pomysł.
- Hmm tylko ile może padać... Ale i tak chyba nie poradze se z taką odpowiedzialnością. Hej a ty nie jesz?
Przechyliłem głowe mrugajac.
- Ah jakoś nie jestem głodna, nie przejmuj się.
- No doobra więcej dla mnie - wziałem pare ciastek zaczynając je skubać.
- A mogłbyś mi powiedzieć jak tu trafiłeś?
- Że do cyrku...? Uh... Naprawdę muszę? - Spojrzałem na nią.
- Słuchaj jak nie chcesz to nie musisz mówić-
Przerwałem jej.
- No więc patrząc na moje dzieciństwo mogłoby się zdawać ,że miałem wszystko... Jednak zawsze byłe tylko tym drugim synem. Tym na wszelki wypadek. Nie bardzo się mną ktokolwiek przejmował i napewno jakbym wpadł do studni to nawet by je zauważyli... Potem dostałem jeszcze młodszą siostrę więc było jeszcze gorzej. Wogóle już biegałem samopas i zdażało się ,że zapominali mnie zabrać gdzieś na jakieś wakacje, imprezy. I pewnego dnia powiedziałem sobie. Dość tego Titus nie możesz tak żyć. No i uciekłem. Na początku było ciężko ,ale teraz jest mi już o wiele lepiej - Odetchnąłem zadowolony.
Zamrugała zdziwiona.
- No ej nie patrz się tak na mnie musiałem to wydusić okeej? - Skrzyżowałem ręce na piersi i zamknąłem oczy odwracając głowę.
Słuchając Nice, wyobrażałem sobie sceny spania pod mostem, ratowania kotki, przyjęcia jej do rodziny... piękna historia, niczym wyjęta z bajki. Na chwilę mnie omamił spokój i jej głos, znowu zatraciłem się w swoich myślach, a raczej w jej historii. Jeśli dalej będę tak się zawieszał, na pewno stwierdzi, że jej nie słucham. Zajęło mi chwilę, nim jej ostatnie słowa doszły do moich uszu. Gdy zrozumiałem, że teraz była moja kolej, dziewczyna siedziała wygodnie opierając się o drzewo i czekając na moją historię. Podniosłem się na łokciach i zacząłem się zastanawiać, nad jakimś ciekawym i zabawnym wspomnieniem.
- No dobra. Opowiem ci moje pierwsze znikanie przedmiotów.
Gdy już opanowałem pierwsze machanie różdżką i wyjmowanie z kapelusza królika, postanowiłem zająć się czymś ciekawszym i cięższym. W telewizji uwielbiałem oglądać występy magików. Bardzo spodobała mi się sztuczka z magiczną szafą, w której wszystko znika, gdy ją okręcisz, a potem wraca. Postanowiłem spróbować. W drodze do pokoju chwyciłem pierwszą lepszą rzecz, którym był telefon mamy. Wtedy jeszcze nie myślałem o tym, że jeśli go zniszczę, lub zgubię, rodzice skręcą mi kark. Wyjąłem z szafy wszystkie ubrania, wstawiłem do środka mały okrągły taborecik, postawiłem na niego telefon i zamknąłem szafkę na klucz. Wypowiedziałem zaklęcie, jakie usłyszałem w telewizji, machnąłem różdżką i otworzyłem szafkę. Telefon dalej tam był, dlatego postanowiłem użyć tym razem własnego zaklęcia. W momencie, w którym wypowiadałem zaklęcie, kot zeskoczył z rynny na mój parapet. Udało się, telefon zniknął. Byłem szczęśliwy jak nigdy. Miałem go zaraz przywrócić na miejsce, gdy usłyszałem dzwonek telefonu mamy. Był blisko i dochodził jakoś z góry. Rozejrzałem się po pokoju, ale niczego nie dostrzegłem. Zbliżałem się do okna, a dzwonek był coraz głośniejszy. Wychyliłem się i spojrzałem na górę. Dzwonek zdecydowanie dobiegał gdzieś stamtąd. Zamiast wtedy pomyśleć i spróbować cofnąć czas, żeby telefon wrócił do szafy, ja ze strachu, że rodzice się dowiedzą, zacząłem włazić na dach. Chwyciłem się rynny i się podciągnąłem, trochę ją wyrywając. Wszedłem na dach i idąc po dzwoniący telefon, zrzuciłem parę dachówek. Gdy miałem już przedmiot, zacząłem schodzić, ale to było trudniejsze. Całkowicie straciłem panowanie. Ześlizgnąłem się z dachu, wywaliłam paręnaście dachówek i nim zacząłem spadać na ziemię, złapałem się rynny. Ona niestety także zaczęła się odrywać. Koniec końców wylądowałem w szpitalu na jakieś trzy dni ze złamaną nogą i miesięcznym szlabanem.
- Cóż, włącz w takim razie coś z Youtube - zaproponowałem, ale on wydawał się niepewny. Spojrzał na mnie ukradkiem, a ja nie potrafiłem odgadnąć, co kryje się w tej pustej łepetynie. Ale skoro coś tam jest, to nie może być pusta... Mniejsza z tym. I tak jest tępy i nic tego nie zmieni. Ale się dobraliśmy, no proszę, dwóch idiotów w idiotycznym świecie niespełnionych obietnic i złamanych przykazań. Ale w końcu zasady są po to, by je łamać, prawda? Usłyszałem po chwili znaną mi melodię - ZEUS - Siewca. Spojrzałem zdziwiony na Akumę, jednak zdecydował się na polskie nuty?
- Chcę spróbować czegoś nowego - wyjaśnił, a ja jedynie pokiwałem głową, próbując wymusić na Wołdze posłuszeństwa i przejścia do kłusa. Zarżała cicho, kręcąc na boki łbem. Czasami jej nie ogarniam, naprawdę. Ciągle ma jakieś problemy, wierzga, nie daje do siebie podejść, czy też gryzie bez większego powodu. Być może w przeszłości ktoś źle ją traktował, ale wątpię, gdyż brała udział w wielu wyścigach i zdawała się naprawdę posłuszna. Dlaczego akurat przy mnie jej odbija? Może robię coś, co ją drażni, a nawet tego nie zauważam... Ewentualnie mnie nie polubiła. Kiepska sprawa, jak tak dalej pójdzie, również ją znielubię.
- Fajna melodia ale nic nie rozumiem. W dodatku gość brzmi, jakby miał wypluć sobie płuca - parsknąłem jedynie. Polski przez wiele narodów uważany jest za piekielny język, ale szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie, by mówić w jakimś innym. Taki ze mnie patriota. Tylko polski język, polskie piosenki, polskie drogi.
Zabawne. Usłyszałem kolejną piosenkę, tym razem nie mogłem powstrzymać śmiechu. Ganja Mafia Pole Marysi. Boże, gościu, jak dobrze że to usłyszysz. Szkoda tylko, że nie zrozumiesz ani słowa.
- U was zawsze grają na akordeonie? - spytał, a ja zaśmiałem się głośno, nie mogąc przestać.
- N-nnie - wydusiłem pomiędzy głośnymi napadami śmiechu.
- Znowu rap? - westchnął, a ja spojrzałem na niego spod byka. Rap to styl życia, imbecylu. Nie waż się myśleć czy mówić inaczej, bo zarobisz w pysk. Lubimy się, ale pobić to się nie zawaham. Zauważył chyba, że patrzę na niego nieciekawie.
- Wiesz, u nas rapu słucha każdy. Gdybyś znał nasz język zrozumiałbyś, dlaczego. Połowa rapów jest, tak jak teraz, o chlaniu, ćpaniu i tak dalej. Natomiast druga połowa podnosi cię na duchu, zagrzewa do walki, do kochania ojczyzny, pomaga ci się nie poddawać. Rap to styl życiu wielu Polaków, od trzylatków do staruszków rapujących na murku przy monopolowym. U nas, gdy dzieciaki, młodzież i dorośli się zbierali, przykładowo pomiędzy blokami, często czegoś się słuchało. Zawsze była beka albo śpiewanie na całego. Rap łączył tam ludzi, nawet gdy ktoś pierwszy raz przebywał w danym towarzystwie dał radę się zadomowić, bo śpiewał razem z nami. Ewentualnie chociaż by słuchał, bo tekst jest dla każdego - zakończyłem swój monolog, wciąż kręcąc się wokół siebie w wolnym tempie - mimo, iż klacz postanowiła kłusować, jakoś nie raczyła przyśpieszyć.
- Och - pokiwał jedynie głową ze zrozumieniem, gdy spojrzałem na niego kątem oka. - A więc o czym jest ta piosenka? - spytał, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. Mógłbym mu wcisnąć kit, ale po co?
- O Polu Marysi, piciu, słuchania muzyki i ogółem tego typu sprawach - powiedziałem. - Ogółem w wielu rapach mowa jest o muzyce, chociażby że autor od rana do i wieczora siedzi w studio i nagrywa, że muzyka to kogoś testament,... -cytowałem, po części, fragmenty utworów. Spojrzałem po raz kolejny kątem oka na towarzysza, który się zdziwił na moment.
- W angielskich piosenkach tego nie ma - powiedział, a ja prychnąłem z pogardą.
- Oczywiście, że nie ma - powiedziałem, jakby to byłą najbardziej oczywista rzecz na świecie. W sumie to jest...
Obserwowałem ruchy konia i Mefody. Widać było, że znają się od niedawna, gdyż Wołga w ogóle nie zwracała uwagi na swojego właściciela. Albo też było to oznaką zwykłej ignorancji ze strony wierzchowca. W każdym razie, źle się na to patrzyło, gdy Mefoda żądał jednego, a koń wykonywał drugie. Jakby specjalnie chciał mu dogryźć. W sumie to się nie dziwię, bardzo fajnie się go wkurza. Jednak wątpię, żeby klacz czerpała z tego satysfakcję. A jeśli tak, to szczere kondolencje dla Mefody. Będzie miał przerąbane, w sumie to już ma.
- I ona tak cały czas w kółko? - dopytałem, bo naprawdę nie potrafiłem zrozumieć tego całego lonżowania. Zwierzę biega sobie w kole, jakież to wspaniałe, doprawdy. Mimo słów kolegi nie potrafiłem tego pojąć. Aż śmiesznie w mojej głowie brzmiała wizja, że lonżuję Shiro. Pobiega sobie tylko, ale co więcej? Nogi wyćwiczy? Gdybym miał konia, ruszyłbym swoje ciężkie dupsko i jeździłbym na nim, a nie kazał sobie biegać, bo byłbym za leniwy na dosiadanie go. Przecież to jest niesprawiedliwe! Boże, koniarze to debile. Serio.
- Tak - odparł sfrustrowany. Chyba fakt, że ciągle nie pasowało mi męczenie zwierza, zaczął go denerwować, bo westchnął ciężko. Starałem się przybrać normalny wyraz twarzy, bo poczułem się najzwyklej w życiu źle, że męczymy to biedne zwierzę. Przecież ono zaraz padnie na ziemię, jest tak gorąco...
- Nie przegrzeje się? - spytałem, a on spiorunował mnie wzrokiem. Podniosłem ręce w geście wycofania się. Nie mam ochoty się kłócić, chociaż to wszystko jest doprawdy śmieszne. Pewnie sam nie widzi sensu w tym co robi, ale wciąż to czyni, bo robią to też inni. Najżałośniejsze zachowanie, jakie można sobą zaprezentować.
- Włączę muzykę, dobra? - spytał, wyjmując telefon z kieszeni. Stłumiłem w sobie westchnięcie, ile bym dał, żeby mieć takie cacko w swojej. Eh... - Łap, wybierz coś. Ja lubię wszystko z playlisty - oznajmił, rzucając mi przedmiot wolną dłonią. Złapałem go w locie, po czym natychmiast zabrałem się za czytanie tytułów piosenek. Tak dawno nie słuchałem muzyki, to dawało mi tyle siły... Poczułem wewnętrzne rozdarcie, ból i tęsknotę za tym, co kocham, a co było tak daleko przez tak długi czas. Przez brak melodii wokół siebie potrafiłem się ciąć. Dalej potrafię. Już robię to dosłownie przez wszystko, ale nie myślcie sobie, że brak muzyki w moim życiu to sprawa błaha. Towarzyszyła mi ona we wszystkich trudnych chwilach, dodawała sił, ocierała łzy - gdy tego zabrakło, nie miałem czym zagłuszyć swoich myśli. Myślałem za dużo.
Teraz także. Zmarszczyłem czoło, nie mogąc doczytać się sensu w żadnym z tytułów. Zacisnąłem szczęki, w utworach pojawiały się litery, które widziałem pierwszy raz na oczy. "E" z tajemniczą kreską na dole. Że co? "Kękę"? Co ku*wa?
- W jakim one są języku? - spytałem, patrząc się na urządzenie w moich rękach niczym na dzieło szatana. Parsknął śmiechem widząc moją minę. Nie rozumiałem co go tak śmieszy.
- W Polskim. Słucham tylko Polskich piosenek - wyjaśnił, a ja otwarłem szerzej usta. Polskich? To Polak? W dodatku tylko polskich? Jak można się tak bardzo ograniczać??? Gdybym ja słuchał muzyki tylko w języku japońskim...Boże, co by to byłą za kara.
Ale coś innego przyszło mi na myśl. Polak. W Polsce dużo piją. Być może on także. Poczułem nagłą potrzebę naje*ania się.