29 gru 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Czy to możliwe, aby wziąć ślub z jedną osobą, a żyć z kimś innym? Czasami zapominałem o jego drugiej osobowości, a kiedy się objawiała, nie byłem pewny, czy miałem żałować, czy się cieszyć. Pokochałem raczej tego radosnego Shuzo, którego łatwo rozproszyć, który kocha dzieci i który wiedział, jak mi polepszyć nastrój. A jeśli się kiedyś okażę, że to właśnie ta strona była fikcją? Że tak naprawdę to ponury i wredny jest prawdziwy. Co wtedy mam zrobić? W końcu to ta sama osoba, wziąłem z nim niedawno ślub. Kochałem go, a jednak nie potrafiłem się „przyzwyczaić” do jego gorzej strony. A gdyby tak za każdym razem uderzać go w głowę?
Zostałem w tyle sam ze swoimi myślami. Nie wiedziałem o czym myśleć, o policji, która siedzi nam na karku, czy może o jego zmianach osobowości, które są tak różne, jak woda i ogień. Jeśli kiedyś ten miły całkowicie zniknie, mam go zostawić? Czy przestanę go kochać? 
Spojrzałem na misia trzymanego w rękach. Prezent od tej małej dziewczynki został wyrzucony do kosza i sam nie wiem, co było gorsze: to, że wylądował w śmieciach czy to, że wykonawcą tego był Shuzo. Westchnąłem zrezygnowany, po czym usiadłem na ławce. Dlaczego jak coś ma się stać, to wszystko kumuluje się w ciągu jednego momentu? 
Nagle poczułem mocny ból na głowie. Ktoś mnie czymś uderzył, tylko tyle zdążyłem sobie uświadomić, nim straciłem przytomność. 
Wkrótce to będzie naszą rutyną. Czy my byliśmy aktorami w filmach gangsterskich? Znowu przechodziłem przez to samo. Od razu rozpoznałem, że miałem związane dłonie i nogi, tym jednak razem na czymś siedziałem. Czując coś twardego pod zadkiem i za plecami, domyśliłem się, że to jakieś stare, drewniane krzesło, które pode mną skrzypiało z każdym moim ruchem. Mimo tego, że znajdowałem się już w podobnej sytuacji, strach jaki mnie ogarniał w takich chwilach, nigdy się nie zmniejszył. Towarzyszył mi za każdym razem, niczym sunący za mną cień. O co mogło chodzić tym razem? Nie miałem pojęcia, mogłem się tylko domyślać, że miało to związek z aktualną sprawą. Może to któryś policjant chce mnie zmusić do gadania? A może to jakiś niebezpieczny bandyta, który groził panu Andersenowi? Nie miałem pojęcia i pierwszy raz w życiu nie chciałem wiedzieć. 
Długo się nic nie działo. Wokół mnie panowała cisza, żadnych szmerów, żadnego oddechu, jedynie ja i moje bijące serce. Nie odzywałem się, nie widziałem w tym sensu, póki coś się nie stanie. Miałem przynajmniej wiele czasu na rozmyślenia, a kiedy to "coś" w końcu nadeszło, okazało się, że nie będzie tak kolorowo. 
- Zbliża się. Bądź gotowy - do środka ktoś wszedł i mówił szeptem. Było ich dwóch. - Jak drzwi się otworzą, od razu strzelaj. Jak tamten zginie, to tego też zastrzelimy - dodał jeszcze i w tym samym momencie otworzyły się drzwi. Usłyszałem huk pistoletu, jak dobrze mi znany w dzisiejszych czasach i w moim położeniu. 
Na moment zapadła cisza. Słyszałem tylko czyjeś kroki.
- Hej, a tobie co? - rozpoznałem ten głos. Opaskę z oczu zdjął mi Shuzo. - Nie powiem, zaskoczyłeś mnie - odrzucił pistolet w bok i usiadł mi na kolana. Kątem oka dostrzegłem jakiś błysk przy ścianie. Przez taśmę na ustach jedyne co mogłem powiedzieć, to jakiś bełkot bez znaczenia. - Ale widzieć cię w takim wydaniu spokojnie mogę uznać za przeprosiny - w końcu zerwał mi taśmę z ust. Poczułem pieczenie. - Wyglądasz tak bardzo seksi, że aż żal mi cię uwalniać.
- To pułapka - odezwałem się w końcu i znowu usłyszałem wystrzał. Myślałem, że trafił w mojego męża. Tak bardzo przeraził mnie ten fakt, że nie poczułem ciepłej cieczy na swoim ramieniu. Trafił w moje przedramię. 
Wystrzelił znowu. Pyk.
Usłyszałem tylko puste puknięcie. 
- Kurwa, wiedziałem, że za mało - usłyszeliśmy obcy głos przy ścianie. Shuzo nie tracąc ani chwili, doskoczył do swojego wcześniej odrzuconego pistoletu i skierował go w stronę mężczyzny.
- Pokaż się - powiedział ostro. Człowiek przez moment się nie ruszał, w końcu jednak ujawnił się nam mężczyzna po trzydziestce z wiszących brzuchem i świeżo zgoloną brodą. - Ktoś jeszcze tu jest? - mężczyzna pokręcił głową. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. 
- Nikogo nie ma. Odwiążesz mnie? - poprosiłem. Dopiero w tej chwili docierał do mnie fakt, że miałem postrzelone ramię. Shuzo ostrożnie do mnie podszedł, nie spuszczając lufy z jego kierunku. 
- Trzymaj - podał mi pistolet, aby posłużyć się dwiema rękami. Kiedy w końcu ciasne sznury opadły na ziemie, oddałem mu broń, a sam złapałem się za krwawiące przedramię. Czułem, jak pulsowało. - Ty jesteś Anderson? - zapytał. Obcy przez moment się nie odpowiadał, dopiero gdy mój mąż przypomniał mu, że w każdej chwili może go zastrzelić, przedstawił się jako Anderson. 

<Shuzo? Przepraszam, że takie słabe ;c>

15 gru 2020

Vivi CD Robin

Znowu zapadła cisza. Przekrzywiłem głowę, przyglądając się mu. Na zawsze? To była tak piękna wizja. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Szkoda tylko... Że niemożliwa...
- Tak... Oczywiście, że tak. Z największą chęcią przyjmę tę ofertę. - otarłem się o niego głową jak kot. - Wiesz, jak mnie ucieszyłeś...? Jednak... Nie wiem, czy to tak zadziała. - czule ogarnąłem włosy z jego twarzy. - Wiesz, chyba że ja jestem nieśmiertelną istotą... - wymamrotałem, kładąc po sobie uszy. - Na to chyba nie mogę nic poradzić. - pocałowałem jego czoło. - Słuchaj... To, co ci się przytrafiło, jest potworne... Żeby tak własny ojciec. - wymamrotałem. - Ale rodziny się przecież nie wybiera czyż nie, jeślibym go kiedyś znalazł... Nie ręczę za siebie. - zamruczałem, ocierając się policzkiem o czubek jego główki.
- Ale... Wiesz, że ja bym tego nie chciał prawda? - spojrzał na mnie jakoś tak smutno.
Odwróciłem wzrok i westchnąłem.
- No wiem... Ale nie mogę tego zrozumieć. Dlaczego nie, przecież on ciebie i twoją rodzinę skrzywdził w tak okropny sposób...
- Po prostu nie chcę, żeby ktoś cierpiał... Nawet jeśli sobie na to w jakiś sposób zasłużył...
- Jesteś za dobry dla tego świata, wiesz o tym? - westchnąłem, gładząc go po włosach. Po czym delikatnie przycisnąłem usta do jego czoła już po raz kolejny tego wieczora, a Robin zaśmiał się, słysząc moje słowa. - Mówię szczerze... Ale ponieważ cię kocham — mruknąłem, już się poddając. - To będę respektować twoje życzenie... A teraz chodź, nie stójmy tu zbyt długo, bo nas zima zastanie. - złapałem go za rękę, ciągnąc za sobą.
Noc zawsze była moją ulubioną porą, może to dlatego, że lisy raczej były nocnymi zwierzętami, może nie. Jednak sama noc była jak moja najlepsza przyjaciółka. Była w stanie ukryć wszystkie troski, otulając człowieka jak mroczny kwiat róży, swoimi aksamitnymi płatkami. Zdążyłem zapomnieć, o wszystkim złym co się zdarzyło, korzystając z chłodu nocy, towarzystwa białowłosego. Mogłoby tak zostać na zawsze. Wszystko się mogło ułożyć i od tego momentu trwać w jednej harmonijnej całości. Nawet ten drugi demon się nie wtrącał, nie widziałem go od jakiegoś czasu... Można by nawet powiedzieć, że zapomniałem o jego istnieniu tej nocy. Nawet zwierzęta jakby zapomniały o strachu, nie uciekały w popłochu jak w dzień. To zerkały, to znów wracały do swoich zajęć. Jakoś żadna rozmowa nie była potrzebna, starczyła nam widać nasza własna obecność. Jednak podczas tego spaceru, dopłynąłem chyba za daleko. Może nawet coś mówił, jednak umysłem byłem całkiem gdzie indziej. Nie, żebym robił to celowo... Lecz zacząłem się zastanawiać, co by było, gdyby tak... Faktycznie zostać we dwoje na zawsze? Ja i on... Była to doprawdy wspaniała wizja, która aż wyczarowała mi uśmiech na twarzy. Nawet zacząłem się zastanawiać, jakby to miało wyglądać. Może by chciał dom... Z dużym ogrodem... Na pewno jakieś zwierzęta... Ale nie psy... Byleby nie psy...

* * * * * *

Minęło parę tygodni, może miesiąc i wszystko było przez ten cały czas spokojne, wręcz błogie. Dni mijały leniwie, jednak nie przeszkadzało mi to ani trochę. Może nawet było zbyt miło. Nie przywykłem w sumie do tego. Samo wrażenie, że jest nam jakoś za dobrze, pod sam koniec zaczęło mnie wręcz wprowadzać w paranoję. Można by nawet powiedzieć, że byłem jakiś nieobecny przez ostatnie parę dni. Ciągle się rozglądając, słuchając, sprawdzając, z której strony może nadejść owe wyczekiwane zagrożenie. Faktycznie się w końcu zjawiło... Albo może nie... Może jednak poparłem w kompletną paranoję... Jednak przyniesiono do mnie chorego... Stwierdzili, że go nie znają, jednak że ludzie są, jacy są, chcieli pomóc. Oni go może nie znali, ale mi wystarczyło parę minut, by go poznać.
Nachyliłem się nad kozetką, mierząc demona wzrokiem. Skąd on się tu wziął...?
- Yukito... Powiedz mi, co ty tu robisz. - oparłem się łokciem o kozetkę, tak żeby móc podtrzymywać na dłoni głowę.
Przeniósł na mnie wzrok, Naprawdę wyglądał, jakby nie bardzo kontaktował, czy też nie bardzo wiedział, gdzie się w tym momencie znajduje.
- F...Fiodor — wyszeptał jedynie, tak cicho, iż sam przez moment nie miałem pewności, co powiedział.
Gdy znaczenie tego imienia do mnie dotarło... Zmroziło mnie. Chłodny dreszcz przeszedł mi po karku. Cała sierść się zjeżyła. A jednak... Miałem dobre przeczucie. Czyli wrócił, czy to wszystko to była pułapka. Od razu przeskanowałem drugiego demona wzrokiem, nie widziałem na nim nic niepokojącego, to niestety niczemu nie dowodziło. I co teraz? Stwarza zagrożenie dla wszystkich, lecz wyrzucić go nie mogę... Byłoby to nieetyczne dla innych. Zacząłem się powoli przechadzać po gabinecie, już czując wzrastające poirytowanie. Nagle usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi i och jak znajomy dla moich uszu głos. Przeważnie bym się ucieszył, ale w tej sytuacji... To było potworne, co on tu robił. Odwróciłem się zaniepokojony.
- Heeeej, przyniosłem ci coś dobrego, bo wiem, że pewnie jak zawsze nic od rana nie jadłeś. - mówiąc to, białowłosy się uśmiechnął, pokazując torbę najwyraźniej z zamówieniem z jakiejś restauracji.
Aż mi się ciepło na sercu zrobiło. Niestety wpuścić go tu nie mogłem, ryzyko, że ten demoniczny pomiot szatana coś uknuł, była zbyt duża.
- Hej skarbie... - podszedłem do niego, nie dając mu zajrzeć dalej do środka, nerwowo przy tym machając ogonem. Szybko pocałowałem go w czoło. - Bardzo ci dziękuję, ale w tym momencie mam ręce peeełne roboty. - westchnąłem, kładąc po sobie uszy. - Możesz to, proszę rozłożyć u siebie, tooo przyjdę i potem razem zjemy, co ty na to. - spojrzałem na niego błagalnym wzrokiem.
Widać było, że trochę go zdziwiła taka reakcja, jednak pokiwał koniec z końców głową.
- To do zobaczenia. - cmoknął mnie w usta i w końcu poszedł.
Chwilę za nim patrzyłem, po czym wróciłem do mojego pacjenta. Nie wyglądał, jakby miał powiedzieć cokolwiek więcej. Znów zacząłem go uważnie oglądać, tym razem wreszcie łapiąc go za rękę, żeby dokładnie się przyjrzeć skórze. Cóż był jakoś nienaturalnie blady. Jednak nie było żadnych oznak, z jakiego powodu by miał tak wyglądać. Trochę ruszał ręką, coś tam mamrotał, aż tu nastąpiła cisza. Zastygł w bezruchu. Zdziwiony przeniosłem wzrok na pacjenta.
Co jest, umarł czy ja-
Aż mi własną myśl przerwało, gdy zobaczyłem jego wzrok. Tak jakby zwierzęcy, głodny...? Wpatrywał się we mnie, nie mrugając i nagle się zerwał. Za nim zorientowałem się, co się dzieje, poczułem nieprzyjemny ból w ręce, którą instynktownie się zasłoniłem. Ugryzł mnie... Ch*lera mnie ugryzła... Faktycznie było z nim coś cholernie nie tak. Wyrwałem mu rękę z zębów, sam sycząc na demona. Od razu też zdrową ręką przycisnąłem go za szyję go posłania. Na moje szczęście akurat miało pasy, w razie jakbym musiał przeprowadzić operację na żywej istotce. Trochę miałem problem z zapięciem go tę jedną poszkodowaną ręką, ale że jestem sprawną istotą, to poradziłem sobie całkiem nieźle. Pstryknąłem palcami, żeby jeszcze nałożyć runy, na skórzane paski, tak żeby będąc oczywiście demonicznym bytem, nie mógł się wyrwać. Po tym wyszedłem cały poirytowany, wręcz trzaskając za sobą drzwiami.
Zacząłem oglądać ranę, sam nie wiedząc, dokąd idę. Nie wyglądała za dobrze i nie chciała się goić... Co już samo w sobie było dziwne. Z tego wszystkiego nie zauważyłem, że tak właściwie to nogi mnie do Robina poniosły. Skoro już tu byłem... Uprzejmie zapukałem do drzwi i zajrzałem do środka.
- Czeeeść słońce ty moje, szybko się uwinąłem, więc jestem? - zaśmiałem się, zaciągając rękaw kimono, żeby ukryć ranę.

( Robin ? )

10 gru 2020

Shu⭐zo CD Lennie

To przecież jest takie logiczne. Co z tego, że pod twoimi stopami przechadza się gliniarz, który może cię wsadzić za niewinność do pudła, skoro, zamiast się tym przejmować możesz pomyśleć o uszyciu tanich ciuszków rodem wyciągniętych z jakiegoś bazaru. Do tego dla małego bachorka, który rzekomo gdzieś tam w brzuchu stuprocentowego FACETA ciągle się rozwija. Do tego młodego dorosłego, który powinien mieć jeszcze pstro w głowie i cieszyć się życiem, a nie wychowywać dwójkę dzieci!
- Wiesz, czasem byłoby lepiej, gdybyś się po prostu od czasu do czasu zamknął. - mruknąłem, mając dość rzekomego męża, który ciągle w kryzysowych sytuacjach wolał mi szeptać bajeczki do ucha. Dla ciekawskich: Nie. Nie uderzyłem się w głowę. Ale miło jest się w końcu poczuć takim prawdziwym sobą, a szczególnie po tak długim czasie nieobecności. Lennie automatycznie po moich słowach, odsunął usta od mojego ucha, samemu również przestając mnie głaskać po głowie. Chyba już zrozumiał, że jego tandetna próba wyciągnięcia tego pajaca z dołka nic nie dała. W sumie jego mina mówiła wszystko. Od razu z szelmowskim uśmiechem się wyprostowałem, spoglądając mu prosto w oczy. - Oczywiście nie zrozum mnie źle, kochanie. - dodałem, owijając ręce wokół szyi i na końcu go całując. Nie trwało to długo zaledwie parę sekund, gdyż fragmenty rozmów z parteru przewijały się aż tutaj przez te cienkie ściany, co łatwo mnie dekoncentrowało. Automatycznie spuściłem wzrok, wbijając go w podłogę. Zapadła chwila ciszy. Może i Lenniemu udało się coś usłyszeć? Jednak z tego, co sam mogłem wychwycić, rozmowa przebiegała bez większych problemów. Nieuzasadnione wezwanie. Dzieciaki robią sobie żarty. Typowe wciskanie kitu, byleby tylko spławić gliniarza. Wszystko wskazywało na to, że długo tu nie będziemy siedzieć. Mój ogon przez tę myśl, od razu zaczął wesoło poruszać się na boki.
- Co usłyszałeś? - spytał rudzielec, przerywając tym ciszę. Poprzedni temat odleciał w niepamięć. Choć i tak mój tekst nie był jakoś warty skomentowania.
- Zaraz sobie pójdzie. - odpowiedziałem szybko, już wstając na nogi. - My zresztą też. - dodałem, zgarniając w tył wszystkie kosmyki, opadające mi na oczy. - Chce w końcu się dowiedzieć komu mam podziękować. - podekscytowany, cicho przeszedłem między różnymi gratami, by tylko dostać się do wyjścia. W końcu lada chwila się otworzy.
- Dziękować? Wrobiono cię w to morderstwo. - zauważył, idąc tuż za mną. Słysząc to, od razu przewróciłem oczami: Że też ja muszę mu to wyjaśniać. Odwróciłem się do niego ze znudzoną miną.
- Najważniejsze, że nie żyje. Cieszę się, że ktoś to w końcu zrobił. Zasługiwał na śmierć od samego początku i szczerze żałuję, że sam nie zdołałem tego zrobić.- odpowiedziałem pewnym tonem, a mój własny mąż nie miał prawa tego kwestionować. W końcu tak naprawdę to, kto rządzi w tym związku?
Odpowiedź jest bardzo prosta — ja, więc to również i ja ustalam zasady. Dlatego, gdy już załatwimy tę sprawę, z chęcią przejdę do kolejnej, czyli wrobienia mnie w bachora. W mojej głowie nasze wspólne życie skupiało się na namiętnych nocach, ale jak na razie te dość zaskakujące okoliczności zmuszają mnie do zastania zakonnicą... Cóż. Mogę też pomyśleć o rozwodzie. Choć jak na faceta, który załatwił mi taką niespodziankę, rozwód to zdecydowanie za mało.
- I tak nie sądzę, że to dobre podejście. - mruknął jedynie, a ja już nie zamierzałem się tym przejmować. Niech sobie myśli co chce. W odpowiedzi jedynie wzruszyłem ramionami, spoglądając już na drzwiczki w podłodze z niecierpliwością.

***

Po całym zamieszaniu z policją sam nie miałem za wiele do powiedzenia. To Lennie wszystkim dookoła dziękował, a oni tak bardzo chcieli mu wejść do tyłka sztampowymi przeprosinami... Mówiąc szczerze myślałem, że normalnie puszczę pawia. Stałem oparty o drzwi wręcz nie mogąc się doczekać. Gdy tylko ziewnąłem z nudów, usłyszałem, że coś małego się do mnie zbliżyło. Od razu uniosłem jedną brew, spoglądając w dół. Był to jakiś taki mały pędrak w różowych szmatkach i z aż za bardzo szerokim uśmiechem. Chował coś za plecami i intensywnie się we mnie wpatrywał. Ciekawe czy umiał mrugać...
- Czego chcesz? - spytałem po prostu, by dziecko zrobiło co chciało i dało mi święty spokój. Dziewczynka, zamiast odpowiedzieć to pokazała mi to, co chowała za plecami. Był to jakiś misiek. Jeden z tysiąca pluszaków, jakie walały się po kątach tego domu. - I co z tym? - odezwałem się, gdy ta nic nie raczyła powiedzieć. Ona jedynie pokazała mi prostym gestem żebym się do niej zbliżył. Ciężko westchnąłem, przewracając oczami. Nie bawi mnie takie cudowanie z dziećmi, ale nikogo to nie obchodziło. Mimo wszystko kucnąłem na jej poziomie. Dziewczynka wtedy wręczyła mi misia, jednocześnie stając na paluszkach i szepcząc mi do ucha, że to dla mojej księżniczki, która przyjdzie na świat. Trochę mnie to zdziwiło. Nie spodziewałem się takiego tekstu od... Chyba czterolatki? Zacisnąłem palce na misiu, udając wzruszenie. - Jaka ty jesteś kochana. Na pewno jej go dam. - uśmiechnąłem się, a dziewczynka już ze śmiechem wróciła do rodziców. Wtedy już moja dobroduszna mina zniknęła. Wyprostowałem się, ale na szczęście nie musiałem już czekać na Lenniego. Już bez przedłużania stamtąd wyszliśmy. Znów idąc przed siebie, spojrzałem na tego pluszaczka od dziewczynki. Był to śnieżnobiały miś w jasnoróżowej sukieneczce.
- Z jakiej okazji ten prezent? - zagadał Lennie, zrównując ze mną krok, przy okazji zauważając pluszaka. Znaliśmy już adres rzekomego Andersona, a burza postanowiła ustąpić. Co prawda dalej dzień był szary i ponury, a dookoła było mokro, ale stwierdzam, że było to lepsze niż słońce.
- Niepotrzebny nikomu badziew. - mruknąłem, wyrzucając miśka, gdy tylko minąłem się z koszem na śmieci. - Niby dla jakiejś księżniczki, ale nie znam żadnej. - wzruszył ramionami, idąc dalej, wkładając ręce do kieszeni. Nie było za ciepło, a sam się za dobrze nie ubrałem.
- Serio? - spytał jedynie Lennie, spoglądając za siebie na miniony przez nas kosz. - Nie zachowuj się tak. Prezentów się nie wyrzuca. - uparł się i wrócił po misia.
- Sam się nie zachowuj jak dziecko. Po co nam głupia zabawka? - spojrzałem za nim z niezadowoloną miną.
- Nasze dziecko nazywasz księżniczką. Masz amnezję czy co? To jest dla niej albo niego. - wrócił się do mnie. Sytuacja robiła się trochę napięta. Dawno się nie kłóciliśmy.
- Nie przyznam się do żadnego dziecka. - oznajmiłem, co w sumie było najgłupszą odpowiedzią na świecie. W końcu odezwał się ten, kto jest w ciąży i chodzi z coraz większym brzuchem. - Nie chcę dziecka. Nie chcę głupiego pluszaka. Chcę tylko ciebie. Nie widzisz tego? Czemu tak się wykłócasz?
- To była nasza wspólna decyzja.
- Nie kłam. Już od dawna nikogo nie obchodzi moje zdanie. - skończyłem. To były ostatnie moje słowa, wypowiedziane w stronę osoby, z którą podobno wziąłem ślub. Poza obrączką jakoś tego nie czułem i na razie jedynie mnie denerwował. Ruszyłem samotnie przodem, szukając wskazanego adresu, a on został gdzieś w tyle.
Im dłużej kierowałem się chodnikiem, tym więcej widziałem budynków, a w tym i różnych sklepów. Nie byłem pewien czego do końca szukam, ale adres wyraźnie wskazywał na jeden z mniejszych sklepów w tej okolicy. Z tego, co zauważyłem po szyldzie Anderson zajmował się sprzedażą i produkcją kapeluszy. Na pewno nie zarabia z tego jakichś kokosów, więc nie dziwię się, że ukrywał pieniądze przed moim ojcem. Czuję, że pewnie wszyscy inni sprzedawcy w tej okolicy stoją albo stali w podobnej sytuacji. Sam wciąż wiedziałem tyle, co nic, a wchodząc do środka miałem nadzieję, że się to zmieni. Choć po dłuższym zastanowieniu to traciłem tylko cenny czas. Policja może nie uwierzyć w przedstawione przeze mnie dowody, więc i tak mnie zamkną. Przynajmniej uwolnię się na chwilę od męża. Wyskakiwanie z małżeństwem było głupim pomysłem. W pewnym sensie żaden z nas nie jest już tak wolny, jak kiedyś, a to nigdy nie wychodzi nikomu na dobre.
Całe wnętrze sklepu było dość surowe. Z każdej strony na różnych półkach i manekinach były wystawione kapelusze z dość... Chyba wygórowanymi cenami. Szczerze nie mogłem uwierzyć, że pozornie zwykły kapelusz mógłby tyle kosztować. Co oni je robią ze złotem w środku? Jakoś nie wyglądało. Jednak nie przyszedłem tutaj, by oglądać zbyteczne nakrycia głowy. Od razu skierowałem się do lady, za którą siedział chudy i ewidentnie dość starszy mężczyzna. Nie zauważył mnie na początku. Intensywnie pochłaniał treści najświeższej gazety. Dopiero podskoczył na krześle, gdy uderzyłem rękoma w blat, schylając się do niego.
- Anderson? - spytałem spokojnym tonem, będąc pewnym, że to na pewno on. Jednak stary zgreda coś mruknął pod nosem, poprawiając okulary na nosie.
- Co wy dziś macie do tego biednego chłopaka? - niezadowolony wskazał kciukiem na drzwi znajdujące się w kącie za ladą. - Zaplecze. - dodał jedynie i wrócił do gazety. Przez chwilę jeszcze nie spuszczałem z niego wzroku. Ostrożnie i cicho wykonałem jeden krok w tył, a potem zacząłem iść w stronę wskazanych drzwi. Coś mi tu nie pasowało. Już miałem nacisnąć klamkę, gdy nagle wręcz zatrzymałem się jak oparzony, odsuwając dłoń od klamki i samemu odsuwając się w bok. Przysięgam, że słyszałem, jak ktoś odwiódł kurek od pistoletu. Jakby już przygotowywał się do strzału i to akurat, gdy chciałem wejść. Od razu przeniosłem wzrok na starca, ale ten niewzruszony wpatrywał się dalej w gazetę.
- Coś nie tak? - spytał po chwili ciszy, a ja tylko przewróciłem oczami i do niego podszedłem, podnosząc go z krzesła za fraki.
- Nie myśl dziadzie, że jestem taki głupi. - zaciągnąłem go do tych drzwi. - Otwieraj. - rozkazałem, a ten już wyglądał na lekko zaniepokojonego. Dłoń wręcz trzęsła mu się na klamce i to na pewno nie było spowodowane byciem chorowitym staruszkiem. Cały też zbladł. Na pewno się nie przesłyszałem. Drzwi otwierały się do środka, więc starzec nie miał się za czym schować. Ja stałem przy ścianie, tylko czekając na strzał, który padł, gdy ledwo co staruszek popchnął drzwi do przodu. Widziałem jak w sekundę jego oczy, spowija mgła, a krew tryska z klatki piersiowej. Zaczynał się przechylać do tyłu, lecz za nim opadł na podłogę, schowałem się za nim i podtrzymałem tak, aby był moją chwilową tarczą. Z racji tego, że strzał tak precyzyjnie agresor musiał stać parę metrów przede mną. Do tego byłem prawie pewien, że był to jakiś amator. Słyszałem jego drżący oddech. Nie chcąc tracić czasu, wpadłem zasłaniając się rannym mężczyzną do pomieszczenia. Wybrzmiał drugi strzał, ale raczej pocisk trafił w jakąś podłogę albo ścianę. Wtedy też nie zwlekając, wypchnąłem moją żywą tarczę na napastnika. Akcja była szybka i prosta. Pistolet upadł na ziemię, a ja momentalnie się po niego schyliłem. Gdzieś z boku mignęła mi ruda czupryna, ale wolałem się na razie nie dekoncentrować. Gdy tylko się wyprostowałem, również zdążył wstać wcześniejszy posiadacz broni. Tak idealnie się zgraliśmy, że zamiast do niego strzelić, walnąłem mu z tej broni prosto w twarz, przez co ten od razu znów wrócił na ziemię, tracąc przytomność. Wtedy już głęboko odetchnąłem, odgarniając włosy do tyłu.
- Wow. - tylko tyle byłem na chwilę obecną z siebie wydusić. Nie często zdarza mi się robić takie epickie rzeczy. Gdy tylko emocje opadły, spojrzałem w bok, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Mój mężuś siedział pod ścianą, przywiązany do krzesła. - Hej, a tobie co? - zaśmiałem się cicho, podchodząc do niego. Miał do tego wszystkiego zaklejone usta jakąś szarą taśmą. Szczerze chciało mi się śmiać. Nie sądziłem, że będzie tutaj przede mną. - Nie powiem, zaskoczyłeś mnie. - dodałem rozbawiony, wywalając pistolet, a samemu ładując mu się na kolana. - Ale widzieć cię w takim wydaniu spokojnie mogę uznać za przeprosiny. - po tych słowach, zerwałem mu taśmę z ust. - Wyglądasz tak bardzo seksi, że aż żal mi cię uwalniać.

(Lennie~?)

2 gru 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Shuzo zaczął panikować. Chodził po łazience cały roztrzęsiony, więc złapałem go za ramiona i ustabilizowałem w jednym miejscu. 
- Nawet jeśli zadzwonią na policję, minie z dziesięć minut, nim przyjadą - przynajmniej mam taką nadzieję, w końcu nie wiedziałem jak daleko jest posterunek policji. A może nawet ich sąsiad nim był? - W tym czasie może się czegoś od nich dowiemy. Zgubiliśmy kapelusz, wszystkie ślady, a po tej burzy raczej nic nie znajdziemy - przyznałem z lekkim przygnębieniem, aczkolwiek starałem się uśmiechnąć, aby dać mu chodź odrobinę spokoju. Ten wziął dwa głębsze oddechy i położył dłoń na brzuchu. 
- Ale obiecujesz, że zaraz stąd wyjdziemy? Nim przyjedzie policja? - zapytał szybko, prawie na jednym wdechu. Pokiwałem głową.
- Jak będzie trzeba, to wyjdziemy nawet oknem - starałem się zażartować, co poskutkowała delikatnym uśmiechem na jego bladej i zmęczonej twarzy. W końcu odwróciliśmy się w stronę drzwi, mając zamiar wrócić do gospodarzy. - Czekaj - zatrzymałem go. - Usłyszałeś, co mówili? - pokiwał głową i spojrzał na mnie jak na idiotę.
- Jestem półpsem.
- Wiem, ale nie pomyślałem, że jako człowiek też masz tak dobre zmysły - przyznałem trochę tym zafascynowany. Ten przewrócił oczami i otworzył drzwi łazienki. Lekko zestresowani wróciliśmy do reszty. W salonie prócz kobiety i jej dwójki dzieci, siedział jeszcze jej mąż i jedno ze starszych dzieci. Te najstarsze było nieobecne. Pewnie czeka na policję. 
- No, już jesteśmy - przerwałem ciszę, panującą w salonie. - Dobrze, że trafiliśmy na was w tę burze.
- Tak, wyszliście na spacer, czy może w jakimś konkretnym celu? - zapytał mężczyzna. Spojrzałem na niego, zastanawiając się, czy on także próbuje coś z nas wyciągnąć.
- W konkretnym. Ostatnio się trochę nam życie pokomplikowało - podrapałem się po karku i starałem się delikatnie uśmiechnąć. 
- Mogę zapytać, w jaki sposób? - Julien spojrzała na swojego męża, a jej wzrok mówił "Tak się nie robi". 
- Jakby to delikatnie ująć... Ten pan - wskazałem na swojego męża. - został niesłusznie o coś oskarżony - westchnąłem. 
- Niesłusznie?
- Hm... - na chwilę się zamyśliłem. - Czy gdzieś w okolicy dochodziło ostatnio do dziwnych rzeczy? Może grasują tutaj jacyś niebezpieczni ludzie? - mężczyzna wydawał się tym pytaniem zdziwiony. Spojrzał na swoją żonę.
- Nie wydaje mi się... - Julien mu przerwała.
- A ci gangsterzy, co szantażują ludzi? - położyła swoją dłoń na dłoni mężczyzny. - Rossaline mi ostatnio opowiadała - spojrzała na nas. - że jacyś podejrzani ludzie ostatnio przychodzili do pana Andersona - dokończyła. Fabien westchnął zrezygnowany; chyba nie chciał nam o tym mówić.
- Czy moglibyśmy dostać na niego namiary? - to pytanie wywołało lekką falę gniewu u mężczyzny.
- A po co? - znowu na chwilę zamilkłem, zastanawiając się, co odpowiedzieć.
- W pewnym sensie - odezwał się Shuzo. - Też jesteśmy poszkodowanymi i szukamy rozwiązania. Skoro pan Anderson może mieć podobne problemy co my, może uda się wspólnie je rozwiązać - uśmiechnąłem się do chłopaka.
- Czyli nie jesteście tymi gangsterami? - zapytał Bellami, uważnie nam się przyglądając. Krótko się zaśmiałem.
- Skądże. Pewnie na waszym miejscu też bym tak pomyślał. Obcy ludzie przychodzą niezapowiedziani, ale spokojnie, nie jesteśmy nimi. Chyba bym nosił ze sobą jakąś broń czy cos - poklepałem się po ubraniu, aby im pokazać, że nic nie mamy. Twarz Bellamiego i Fabiena momentalnie złagodniała.
- A chcieliśmy już dzwonić na policję - mruknął syn, za co został zbesztany przez swojego ojca.
- Przepraszam za niego. Naoglądali się za dużo kryminałów. Tak na prawdę nawet o tym nie pomyślałem. W każdym razie pan Anderson mieszka...

Nagle usłyszeliśmy głośne wycie syreny policyjnej. 
W pierwszej chwili mnie zamurowało. rzez moje ciało przeszedł dreszcz, potem sądziłem, że mi się wydaje, ale gdy spojrzałem na miny wszystkich obecnych w tym pokoju, okazało się, że nie zwariowałem. Odwróciłem głowę w stronę Shuzo, który teraz siedział z twarzą biała jak pergamin. Momentalnie zaschło mi w gardle. 
- Kłamałeś? - spojrzałem na mężczyznę, który tak samo jak my i swoja żona wyglądał na zdziwionego. Ten szybko pokręcił przecząco głową, ale nie chciałem mu wierzyć. Kiedy wstał, ja także. On podszedł do okna, a ja chwyciłem dłoń swojego męża i rozejrzałem się po pomieszczeniu, jakby w nadziei, że otworzą się przed nami drzwi ewakuacyjne.
- Nigdzie nie dzwoniłem - powiedział mężczyzna, zerkając dyskretnie przez zasłonięte żaluzjami okno. Na ich posesji na prawdę znajdował się wóz policyjny! 
- Ja zadzwoniłem - usłyszałem cichy głosik, dobiegający z korytarza. W pokoju pojawił się najstarszy syn.
- Co ty zrobiłeś? - jego ojciec spojrzał na niego ze wściekłością w oczach. - Mówiłem ci, że to mogą być domysły. I się nie myliłem!
- Potem to usłyszałem, nie mogłem przecież jeszcze raz dzwonić do nich - wyglądał na zmieszanego i zawstydzonego. Nie chciał nawet na nas spojrzeć; może i dobrze, ja także byłem wściekły na tego gówniarza. 
- Policja! - usłyszeliśmy za drzwiami. Shuzo wstał i nagle zamienił się w psa. Wziąłem go na ręce.
- Chodźcie na strych - odezwała się Julien. Ponagliła nas ruchem dłoni i ruszyła pierwsza. - A ty coś wymyśl i się ich pozbądź - wskazała palcem na męża. Ten tylko popatrzył na nią szerokimi oczami, ale nim zdążył odpowiedzieć, kobieta zaciągnęła nas na górę po schodach. Trzymałem psiaka na rękach, wiedząc, że nie oddam go w łapy policji. Stanęliśmy na środku korytarza, kobieta po chwili otworzyła właz na suficie i pociągnęła go do siebie, dzięki czemu wysunęła się drabina. Z psiakiem w rękach wszedłem na górę, a kobieta po chwili zamknęła za nami drzwiczki. Zostaliśmy sami na strychu. 
Kucnąłem i postawiłem Shuzo na ziemi. Otrzepał się i rozejrzał, aby po chwili ruszyć w kąt. Dzięki światłu wpadającemu przez niewielkie okienko, mogłem go śledzić. Po kilku chwilach siedzieliśmy na kocu przy ścianie, między pudłami. Shuzo wrócił do ludzkiej postacie, objąłem go.
- A mówiłem, że powinniśmy uciekać - wymruczał załamany. Zacząłem go głaskać po głowie.
- Jest dobrze - powiedziałem szeptem, po czym przysunąłem usta do jego ucha. - Pomyśl o czymś miłym. Na przykład... jak nasze dziecko ma w szkole bal przebierańców. Co byś mu uszył?

<Shuzo?>

20 lis 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Już myślałem, że będziemy się po prostu błąkać po okolicy w tę paskudną pogodę. Naprawdę nie łudziłem się nawet, że ktoś nam nawet otworzy drzwi, a co dopiero zaprosi do środka. Dlatego to, co się stało, bez wątpienia mogę nazwać jakimś szczęściem w nieszczęściu. Pomimo sprawy z morderstwem i nieudanej próbie znalezienia jakichkolwiek wskazówek w stronę odnalezienia sprawcy, przynajmniej nie czułem już chłodu ani spływających po moim ciele kropel wody, których ilość spokojnie można by było porównać do wodospadu. Cieszyłem się również, że nas żaden piorun nie trzasnął po drodze, ale chyba przede wszystkim, że po prostu się tam z Lenniem znaleźliśmy.
Siedząc już na wygodnej kanapie z kocykiem i Lenniem z boku nie miałem się o co martwić. Byłem przekonany, że z maleństwem było wszystko w porządku i mogłem się jedynie modlić, żeby samemu nie zachorować, aczkolwiek czułem się dobrze. Miałem również nadzieję, że Lenniemu nic się nie stanie. W końcu po naszej ostatniej wspólnej przygodzie z wodą porządnie się rozchorował. Myślałem, że w każdej chwili mi może zejść na tamten świat w tym łóżku... A tu proszę. Wspólne wycieczki, ślub, a za niedługo dziecko. Cieszę się, że mój facet jest taki nie do zdarcia. Jednak to nie zmienia faktu, że w życiu nie przestanę się o niego martwić. Jest i będzie dla mnie najważniejszy na świecie. Kocham go bardziej niż samego siebie. Może sytuacja się trochę zmieni, gdy nasza rodzinka się trochę powiększy, ale po prostu, zamiast jednej osoby będę mieć aż dwie do kochania. W sumie to tak trochę już mam...
Odkąd tylko tutaj się znaleźliśmy, moją uwagę przykuła ta mała słodkość, przyglądająca się nam od samego początku. Miała takie dwa piękne blond kucyki zawiązane różowymi gumkami. Na początku bała się podejść i przyglądała się nam zza ściany, a później też podkradła się do fotela, na którym przesiadywał jej tata. Rozmawiał on głównie z Lenniem, a ja w tym czasie łapiąc co jakiś czas kontakt wzrokowy z dziewczynką, posyłałem jej jakąś głupią minę. Za każdym razem wtedy się chowała i cicho śmiała. Aż w końcu, gdy na chwilę oderwałem wzrok od fotela, gdzieś mi zniknęła. Dopiero po chwili, gdy moje psie uszy się poruszyły, wychwytując jakieś ciche śmiechy z boku kanapy, to ją znalazłem. Jednak tym razem w towarzystwie troszkę starszego braciszka. Nie minęła chwila i oboje wyjrzeli ze swojej kryjówki ostrożnie prosto w moją stronę, starając się powstrzymać śmiechy. Pewnie czekali, aż zrobię kolejną głupią minę, ale tym razem już miałem dla nich coś o wiele lepszego, albo przynajmniej bardziej zaskakującego. Udając, że ich nie widzę, powoli, wciąż siedząc na kanapie, przesunąłem się w ich stronę. Dzieciaki od razu zareagowały śmiechem i znów się schowały. Byłem cierpliwy, ale nie trwało to długo. Nim zdążyłem się obejrzeć, pierwsze dziecko po raz kolejny wyjrzało zza kanapy. Był to siedmioletni Olivier. Miał taką uroczą i bardzo jasną blond czuprynkę. Niczego się nie spodziewał, ale gdy tylko wskoczył na niego wesoły i o wiele bardziej okrągły niż zazwyczaj futrzak, oczka wręcz mu się zaświeciły. Z racji tego małego zaskoczenia, wylądował na podłodze, a ja na nim, momentalnie zaczynając machać ogonem i zaczynając go obwąchiwać. Czułem czekoladę. Chłopiec od razu zaczął się śmiać i w ogóle nie przejął się upadkiem.
- Piesek! - usłyszałem podekscytowaną dziewczynkę, która klęczała przy bracie. - Tato, możemy go zatrzymać? - od razu chwiejnie wstała, starając się mnie utrzymać na rękach, aczkolwiek podniosła mnie, łapiąc mnie tylko pod przednie łapki, więc tak trochę bardziej wisiałem, nie mogąc do końca dotknąć tylnymi łapkami podłogi. Nie było to wygodne, a po krótkiej chwili już wolałem, żeby mnie puściła. Zacząłem się wiercić, przy okazji zauważając Lenniego i jego minę, która była dość przejęta oraz odrobinę przestraszona całym zajściem. Wiem, że to na pewno nie wyglądało dobrze. Do tego miałem ten ogromny brzuch w tej formie. Sam się zastanawiałem, co by się stało, gdybym jakimś cudem wyślizgnął się tej dziewczynce z rąk i spadł na ziemię. Chociaż tak szczerze wolałbym nie wiedzieć ani tym bardziej tego doświadczyć.
- Maddie, to jeden z naszych gości. - odparł mężczyzna z dość zakłopotaną miną. - Nie trzymaj go tak. - dodał jeszcze, a dziewczynka skruszona postawiła mnie na ziemi.
- Przepraszam. - wymamrotała, głaszcząc mnie po głowie, aczkolwiek jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. - Ale... To ja chcę być pieskiem. - dodała stanowczo, prostując się.
- Nie da się tak. - odpowiedział jej braciszek, siedząc tuż przy nas. Dziewczynka nie wyglądała na bardzo zadowoloną jego słowami i pierwsze, co zrobiła, to pokazała mu język.
- A pan tak umie, więc ja też. - po jej odpowiedzi, wolałem sam zainterweniować. Czułem, że to zmierza w złym kierunku, a nie za bardzo przepadam za jakimikolwiek kłótniami. Wróciłem do swojej ludzkiej postaci. Siedziałem między dwójką dzieci i oboje objąłem rękami, bardziej przyciągając do siebie.
- Powiem wam coś maluchy, ale... - przerwałem na chwilę, przenosząc wzrok z dziewczynki na chłopca. Później bardziej się schyliłem z lekkim uśmiechem na ustach. - To moja mała tajemnica. - wyszeptałem do nich. Mała Maddie aż gwałtownie wciągła powietrze, zakrywając sobie po tym usta rączkami. Wyglądała na bardzo podekscytowaną. Już myślałem, że zaraz mi tu zacznie skakać z radości. Natomiast Olivier był bardziej powściągliwy i spokojnie czekał, aż coś jeszcze powiem. - Mogę wam zaufać? - spytałem jeszcze równie cicho, jak wcześniej. Dziewczynka od razu energicznie pokiwała głową, a jej brat po prostu mi przytaknął. Przyglądał się mi z widocznym zainteresowaniem, choć zupełnie nie okazywał tego, jak siostra. - No dobrze. - już byłem gotowy zacząć, gdy tu nagle ktoś niespodziewanie mi się wciął.
- O, czekaj! Chodźmy do mojego pokoju. Pluszaki nikomu nie wygadają, a oni mogą podsłuchiwać. - oznajmiła dziewczynka, zerkając za siebie prosto na swojego tatę i Lenniego. Od razu złapała mnie za rękę, a po chwili to samo zrobił jej braciszek, przyznając siostrze rację.
- Uhum... Niech już będzie. - nie byłem za bardzo przekonany. Nie chciałem zostawiać Lenniego samego, ale jak miałem odmówić takim słodziakom?
Tak też skończyłem w kolorowym pokoju, czując na sobie guzikowy wzrok ponad czterdziestki różnych pluszaków. Siedziałem na różowiutkim i puchatym dywanie naprzeciwko łóżka prawdziwej królewny. Najbardziej podobały mi się w nim zwisające zasłony. Były z delikatnego białego materiału i sięgały do samej podłogi, lecz na dzień były one spięte dużymi różowymi kokardami. Dwójka dzieci leżała na wspomnianym łóżku na brzuchach. Maddie przytulała jednego ze swoich misi, patrząc prosto na mnie. Olivier po prostu jej towarzyszył. Ewidentnie nie był fanem żadnych maskotek. Już idąc po schodach, dowiedziałem się, że razem z Bellamim (jednym ze starszych braci, z którym ma pokój) mają w terrarium jaszczurkę i wspólnie się nią opiekują. Jednak teraz już oba maluchy nie były za bardzo cierpliwe. Dlatego nie chciały mi dać spokój i wręcz same potaniały, abym w końcu zaczął.
Ponownie: Jak mógłbym im odmówić?
Na historyjce się zaczęło, a skończyło na przedstawianiu każdego z pluszaków. Wtedy już chodziłem razem z nimi po całym domu. Miałem okazji zwiedzić wszystkie miejsca poza sypialnią rodziców i pokoju najstarszego brata. Nie da się ukryć, że już na początku mnie zaciekawił. Przypominał mi takiego młodego mnie. Oczywiście z wyglądu. Z zachowania trudno mi to było rozgryźć. Widziałem tylko, jak szybko razem z Bellamim ulotnił się i zniknął w pokoju na górze. Miliony razy byłem ciągnięty przez dziewczynkę do salonu, a potem z powrotem na górę do jej pokoju. Miałem okazję poznać również wcześniej wspomnianą już jaszczurkę. Dzieciaki wołają na niego Mushu. W sumie było to dość pomysłowe imię i o dziwo pasujące. Jednak sielanka się skończyła, gdy kątem oka zauważyłem, że dwójka najstarszych dzieci opuściła dyskretnie swoją jaskinię naprzeciwko pokoju, w którym byłem z maluchami. W pośpiechu zeszli na dół. Zastygłem na chwilę, patrząc za nimi. Wydało mi się to trochę dziwne, ale ostatecznie to zbagatelizowałem. Pewnie nie chcą się po prostu natknąć na mnie albo Lenniego. Spojrzałem wtedy znów na małą Maddie, która znów mnie złapała za rękę i zabrała na dół prosto do salonu. Spodziewałem się tam gospodarza, ale o dziwo zauważyłem Lenniego, rozmawiającego z Julien, przy której siedział mały Olivier. Maddie zauważając swoją rodzicielkę, od razu mnie puściła i do niej pobiegła. Ich konwersacja się urwała, a ja znów usiadłem z uśmiechem przy Lenniem. Oparłem się o jego ramię, przymykając oczy. Dzieci są naprawdę wyczerpującymi istotkami, ale są też bardzo kochane i słodkie, przez co nie mógłbym przestać się z nimi bawić albo tak o bez wyrzutów sumienia odmówić. Zapadła mała cisza. Uwagę kobiety odwróciły dzieci, a ja, zamiast porozmawiać z Lenniem, niechcący podsłuchałem co nieco rozmowy z kuchni. Wiem, że to nie było w porządku, aczkolwiek to nie moja wina, że mam takie wyczulone uszy. W końcu jestem psem.
- Oni nie są tymi, za których się podają. Należą do tych gangsterów, co szantażują pana Andersona i resztę handlarzy. Ten psowaty był u niego ostatnio po kasę i zabrał jeden z najlepszych kapeluszy, a teraz przyszedł do nas z obstawą. Powystrzelają nas jak kaczki. Pewnie wiedzą, że pomogłeś Andersonowi schować resztę pieniędzy. - trudno było mi określić, czyj to był głos, aczkolwiek obstawiałem na najstarsze z dzieci. W tle usłyszałem również głośne westchnienie Fabiana. Chyba nie za bardzo w to wierzył, co jego syn wygadywał. Przez to odrobinę mi ulżyło, aczkolwiek dalej byłem zaciekawiony całą sprawą, jak i zestresowany. Mój ojciec był okropną osobą... Mocniej zacisnąłem palce na dłoni Lenniego. Jeśli mimo wszystko zadzwonią na policję, to już nikt za szybko mnie nie wyciągnie zza krat. Jednak na razie wolałem nie reagować. Ciekawiło mnie, czy jeszcze czegoś ciekawego się dowiem.
- Goście są niebezpieczni, ale my mamy już super plan, tata. - usłyszałem drugiego syna. Był to Bellami, który po swoich oświadczynach zaczął chodzić po kuchni. Nie wykluczone, że wyjrzał właśnie z pomieszczenia, by jakoś się nam przyjrzeć. Wtedy też bardziej się sam wyprostowałem i ostrożnie spojrzałem kątem oka za siebie. Mignęła mi sylwetka chłopca, aczkolwiek od razu potem spojrzałem wprost. Lennie jedynie wbił we mnie wzrok, unosząc jedną brew. Pewnie oczekiwał jakichś wyjaśnień, ale wolałem się na razie nie odzywać. Julien zarzuciła kolejnym tematem do rozmowy. Musiałem przynajmniej udawać zainteresowanego. Z chęcią bym porozmawiał o szydełkowaniu i co prawda na parę chwil dałem się zagadać, aczkolwiek gdy tylko powiedziałem, co chciałem, wróciłem do niewinnego podsłuchiwania.
- Świetnie. Czyli po prostu muszę zadzwonić na policję, a ich przetrzymać w domu do czasu ich przyjazdu. Nie dość, że dostanę nagrodę za rozbicie jednej z grasujących tu szajek, to pomogę Andersonowi w jego biznesie. - odezwał się Fabien, co już zmroziło mi krew w żyłach. Dlaczego zawsze musimy się jakoś pakować w takie chore akcje? Automatycznie przełknąłem zaniepokojony ślinę. - W końcu biedaka nikt nie będzie szantażować. Będziemy u niego ustawieni do końca życia. - westchnął rozmarzony. - Nic nie pomyliłem? - jeszcze się pytał. Byłem normalnie oburzony. Co teraz się z nami stanie? Dlaczego on uwierzył tym dzieciakom?
- Shu, wszystko w porządku? - usłyszałem Lenniego, na którego od razu wtedy spojrzałem lekko poddenerwowany.
- Stało się coś? - spytała również Julien, a ja przeniosłem na nią wzrok, niepewnie się uśmiechając.
- Tak. Ja po prostu... - oczywiście musiałem coś na szybko wymyślić. - Muszę iść do toalety. - szybko wstałem. - Chodź Lennie. - złapałem go za rękę. - Przepraszamy panią na chwilę. - dodałem jeszcze, idąc z nim do toalety, starając się zachować resztki spokoju. Musiałem mu wszystko opowiedzieć.
Od razu wszedłem do łazienki razem z nim, zamykając nas w środku. Odwróciłem się do niego, biorąc głęboki oddech.
- Słuchaj... Musimy się stąd zmywać. - głos zaczął mi lekko drżeć, ale nie chciałem się oddać panice.
- Shuzo, co ty wygadujesz?
- Słyszałem ich. Rozmawiają w kuchni i lada moment mogą zadzwonić na policję. - z każdą chwilą było mi coraz trudniej się opanować.
- Czekaj, ale... Jak to? Dlaczego?
- Nie wiedzą, że mój ojciec nie żyje. Jeden z dzieciaków zasugerował, że to ja, a ty to moja obstawa. Dzwonią na policję, bo myślą, że jesteśmy niebezpieczni. - wyjaśniłem, tak dla bezpieczeństwa spoglądając za siebie na zamknięte drzwi.
- Ale... Może z nimi porozmawiamy? Może jeszcze nie zadzwonili. Skoro coś wiedzą, to może nam pomogą?
- Na razie chcą nas załatwić na cacy. Nie przeżyje w pudle z dzieckiem...
Niestety fakt, że jestem totalnym panikarzem, jedynie sprawił, że po raz kolejny najadłem się niepotrzebnego stresu. Mogłem na spokojnie wysłuchać całej rozmowy. Szkoda, że jeszcze w tej chwili nie miałem o tym pojęcia.
~w międzyczasie w kuchni:
- No mówię, że mamy z tego same plusy. W ogóle to nie ma się co przejmować, bo to najzwyklejsi gangsterzy czy mafiozi, no nie?
- Christian, a ty nie bądź taki cwany. Nie tak cię wychowałem, żebyś kablował na niewinnych ludzi, kierując się domysłami i tym całym Internetem. - chłopak w odpowiedzi prychnął, widocznie urażony.
- Żebyście się później nie zdziwili, jak odwalą coś głupiego albo zaczną do nas z broni celować. - dodał zdegustowany, nie chcąc się już przegadywać.~

(Lennie~?)

15 lis 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Byłem już cały mokry. Dlaczego żaden z nas się nie domyślił, że coś nie gra z tą pogodą? Cisza przed burzą... pięknie nas złapała. Mokrzy i jeszcze zagubieni. To, że nie miałem pojęcia jak wrócić do cyrku, to jedno, gorszy był fakt, że nie miałem pojęcia gdzie był mój mąż. A jak wpadł do rzeki? Albo połamał nogę? Albo łapkę w tej postaci. Krzyczałem jego imię, mrużąc oczy, chcąc coś dostrzec w tej ulewie, ale prawda była taka, że nic nie widziałem. Wszystko było przesłonięte przez deszcz, a niemiłosiernie wiejący wiatr tylko pogarszał sytuację. Ale nie mogłem się poddać, musiałem go jakoś znaleźć. Przecież daleko nie mógł zajść!
W końcu zauważyłem kolorowe ubranie, jedyne, które wyróżniało się w terenie. Od razu wiedziałem, że to Shuzo, nie wiele osób nosiło tak kolorowe, jasne i ozdobione falbankami ubrania. Szybko do niego podszedłem i złapałem za ramionami. Podskoczył.
- Nareszcie cię znalazłem - krzyknąłem, aby usłyszał mnie w tej burzy.
- Co robimy? - przytulił się do mnie, a ja go mocno objąłem. Martwiłem się, że może się pochorować. - Którędy do domu? 
- Nie wiem, ale już cię nie puszcze - zdjąłem z głowy kapelusz i wsadziłem do niego rękę. Po chwili wyciągnąłem coś na wzór folii. - Kurtka przeciwdeszczowa.
- Przecież i tak jesteśmy mokrzy.
- Ale nie będzie tak zimno od wiatru - zarzuciłem na niego ubranie. Od razu założył kaptur na głowę. Po chwili dla siebie także taki skombinowałem i założyłem. Potem złapawszy go za rękę, ruszyliśmy przed siebie w poszukiwaniu schronienia. Przecież nie będziemy spali w lesie na gołej ziemi w czasie ulewy.
Długo błądziliśmy po lesie, nie wiedząc którędy pójść i czy przypadkiem nie chodziliśmy w kółko. Wszystko wyglądało tak samo, a deszcz zamiast słabnąć, przybierał na sile z każdą minutą. Niebo co jakiś czas przeszywała biała wstęga albo poświata, w pewnym momencie zastanowiłem się, co by było, gdyby piorun trafił w drzewo. Pożar, a z nami co? Shuzo wyglądał na coraz bardziej zmęczonego, musiałem go za sobą ciągnąć. Ja sam nie traciłem siły, a raczej tak mi się wydawało, bo myślałem tylko o nim i o dziecku. W końcu ujrzałem jakieś nikłe światło. Od razu przyspieszyłem, okazało się, że nareszcie wyszliśmy z lasu, tylko stroną, której żaden z nas nie znał. Chociaż deszcz przesłaniał cały teren, widziałem kilka świateł palących się w jednorodzinnych domkach. Poprowadziłem Shuzo w ich kierunku. Chłopak, kiedy zobaczył, że nareszcie znajdziemy suche miejsce, nabrał trochę sił. Podeszliśmy do pierwszego domku i zapukaliśmy w drzwi. Długo nie czekaliśmy, już po chwili drzwi się otworzyły, a w progu pojawił się wysoki mężczyzna o siwych już włosach. 
- Słucham? - zapytał niskim głosem. 
- Dzień dobry, w lesie złapała nas burza i się zgubiliśmy. Czy moglibyśmy u pana się zatrzymać i trochę ogrzać? - popatrzył na nas zdziwiony, pierwszy raz spotykając się z podobną sytuację. Widząc, jak Shuzo zaczyna się trząść z zimna, pokiwał głową, po czym nas wpuścił do środka. 
- Julien! Mamy gości! - krzyknął, zamykając drzwi. Zdjęliśmy kurtki i buty, wtedy na korytarzu pojawiła się starsza kobieta trzymająca bodajże pięcioletnią dziewczynkę. - Burza ich złapała, niech się ogrzeją - podszedłem do kobiety.
- Nazywam się Lennie - uśmiechnąłem jej dłoń. - A to Shuzo - wskazałem na trzęsącego się chłopaka, któremu włosy przykryły oczy.
- Julien. Zaraz przygotuje wam coś na rozgrzanie - odwróciłem się do mężczyzny, który przedstawił się jako Fabian. Weszliśmy do salonu, w którym siedziała jeszcze trójka osób. 
- To nasze dzieci - odezwał się mężczyzna. - Christian - wskazał na najstarszego, ubranego w czarne ubrania. - Bellami - chłopiec siedział na kanapie i jak zahipnotyzowany oglądał telewizję. - Olivier - wyglądający na siedem lat chłopiec właśnie chował się za starszym bratem. - I Maddie - wskazał na dziewczynkę, którą trzymałą kobieta, a która teraz stała na środku pokoju i nam się przyglądała.
Rodzina była bardzo miła, aczkolwiek najstarsze rodzeństwo zniknęło w pokoju, więc ich już nie widziałem. Mniejsze za to od razu przyczepiły się do Shuzo, który miał rękę do dzieci. Ich matka przygotowała nam grzańca oraz gorącą wodę, aby wymoczyć stopy. Mężczyzna dał nam ubrania na przebranie, więc w ciągu pół godziny siedzieliśmy na kanapie, z gorącymi stopami w wodzie, ubrani w nieswoje rzeczy i owinięci kocem. 

<Shuzo?>

2 lis 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Naprawdę nie wiem, na co Lennie liczył, zabierając mnie do lasu w dodatku o tej porze. Jeśli chciał znaleźć trupa, to sory, ale na pewno leży już dawno w kostnicy, a wszystkie dowody zbrodni zagarnęła policja. Nawet jeśli coś pominęli, to skąd pewności, że został zamordowany akurat tam, gdzie się zatrzymaliśmy? Nic nie jest pewne. Tak samo, jak to, czy doprowadzę nas we właściwe miejsce. Było wtedy ciemno, a sam jakoś niewiele pamiętam z tej leśnej gonitwy. Jako pies też jakoś nie widzę siebie w roli jakiegoś tropiciela.
Nie da się ukryć, że mój stosunek do tej wyprawy był dość sceptyczny. Sama pogada, zwiastowała jakiś zły omen. Taką ciszę przed burzą... Jednak nie chciałem już wcześniej zaczynać z nim tej dyskusji. Aktualnie jest mi wszystko jedno. Wszystkie wczorajsze emocje opadły i czuję się teraz taki wypruty ze wszystkiego. Jakbym był takim żywym trupem lub coś w tym stylu. Ewidentnie wstałem lewą nogą, ale mało mnie to obchodzi. Nie skomentowałem żadną reakcją radosnego obwieszczenia Lenniego, tylko po prostu ruszyłem przodem z nosem przy ziemi, co jakiś czas się rozglądając. Mimo wszystko miałem nadzieję, że mnie olśni i zdołam znaleźć cokolwiek. Wiem, że po drodze wypuściłem jego kapelusz, a potem przed samą skarpą rzuciłem gdzieś jego szalikiem. Oczywiście nie mogłem być pewny, że to mogło dalej tam gdzieś leżeć. Policja mogła to zabrać. Ewentualnie poleciało z wiatrem w świat czy coś.
Z mojej perspektywy znalezienie jakiegokolwiek znajomego mi miejsca było jeszcze trudniejsze niż normalnie. Praktycznie każde drzewo i krzak wyglądało identycznie, a tak z dołu to już w ogóle. W takich chwilach to żałuję, że jest ze mnie taki niski pies, a przez ten brzuch nie mogłem nawet zwykłego większego kamienia przeskoczyć. Irytowało mnie to strasznie, co pewnie nawet sam Lennie zauważył. Niestety chcąc czy nie chcąc i tak nic się nie dało na to zaradzić.
Cały czas szedłem na ślepo. Nie byłem pewny ani jednego kroku, ale dobrze pamiętałem ten charakterystyczny dźwięk wody z oddali oraz sam fakt, że nie biegłem jakoś długo, żeby dostać się do samej skarpy. Czułem, że mimo wszystko się zbliżamy, ale brakowało mi dowodów. Ciągle tylko krzaki, drzewa, trawa, patyki, szyszki, aż tu nagle mój wzrok przykuło coś na odstającej niedaleko gałęzi. Od razu pobiegłem w tamtą stronę i już na miejscu zacząłem szczekać, aby Lennie jak najszybciej do mnie dołączył. Stałem centralnie nad możliwą poszlaką, którą był kołyszący się wraz z wiatrem na gałęzi kapelusz. Tak z dołu ciężko mi było ocenić, ale wyglądał mi na dostojnego kuzyna fedory. Cały czarny z usztywnianym rondo z wygiętą do góry krawędzią. Nieźle wypasiony mimo wszystko. Gdy tylko Lennie zdjął go z gałęzi, kucnął przy mnie, zaczynając oglądać nakrycie głowy. Od razu zrobiłem to samo. Stanąłem na tylnych łapach, opierając przednie o kolano Lenniego i dokładnie przyglądając się kapeluszowi.
- To jego? - spytał, tak dla pewności, a ja zaszczekałem w odpowiedzi, chcąc oczywiście mu przytaknąć. Kapelusz był wykonany z króliczego włosa. Na pewno nie był tani. Takie modele nawet do dzisiaj są uważane za ikonę mody biznesu, czy też polityki. Mogło mnie to jedynie utwierdzić w fakcie, że mimo wszystko niczego mu w życiu nie brakowało. Ewentualnie chciał się nieźle odwalić na ślub własnego syna. Udało mi się zajrzeć również do środka kapelusza. Widniała tam metka z dość znajomym mi logo, ale za nic nie mogłem sobie teraz przypomnieć, skąd mogę je kojarzyć... Lennie mimo wszystko wolał zabrać kapelusz ze sobą. Chciałem od razu mu wszystko powiedzieć, co miałem w głowie, ale kto chciałby teraz ryzykować? Nie widzi mi się wrócić do więzienia, skoro już raz nie było mi dane tam iść dla dobra dziecka. Postanowiłem na razie iść dalej. Chciałem jak najszybciej to załatwić i wrócić do cyrku. Ani trochę nie podobała mi się ta wycieczka. Nie chce oczywiście nic krakać, ale czułem lekki niepokój. Tak jakby coś się miało zaraz stać. Droga mimo wszystko była prosta. Słyszałem coraz wyraźniej płynącą w dole wodę, aż w końcu moim oczom ukazał się znajomy widok, ale w świetle dziennym. Skarpa, woda i wszystko po jej drugiej stronie. Kamień, na którym siedział... Nie widziałem żadnych taśm policyjnych. Na pewno nie zginął w tym miejscu. Musiał gdzieś pójść, ale raczej się nie wracał. Skoro połączyli to z weselem, to i tak musiało się to stać gdzieś niedaleko. Wiadome było to, że musieliśmy przejść na drugą stronę. Na pewno byliśmy już blisko. Zacząłem cicho kwilić, chodząc wzdłuż skarpy, dając tym Lenniemu jasno do zrozumienia, że musimy przejść na drugą stronę, a później pobiegłem wzdłuż skarpy. Wracając, wtedy odkryłem, że dalej leży przewrócone drzewo i jest na tyle stabilne i grube, że można po nim przejść jak po kładce. Oczywiście miałem problem, żeby na nie wejść. Starałem się na nie wskoczyć, jakoś się wdrapać z pomocą pazurów, ale skończyło się na tym, że Lennie po prostu wziął mnie na ręce. Wszedł na pień, ocenił jako tako jego stabilność i zaczął iść do przodu. Nie śmiałem się nawet drgnąć, dopóki nie byliśmy po drugiej stronie na stałym gruncie. Za to od razu zacząłem się rozglądać. Może rzeczywiście gdzieś tutaj został zamordowany? Przez drzewa nie zauważyłem nic niepokojącego, a dookoła rozlegała się głucha cisza, przerywana szumem wody. Jakby cały las opustoszał.
Po przekroczeniu wąwozu od razu zeskoczyłem z rąk Lenniego i pobiegłem w stronę miejsca, gdzie rozmawiałem z ojcem. Niepotrzebnie tak bardzo się spieszyłem, ale naprawdę już chciałem wrócić. Rozwiązując tę zagadkę, wpakujemy się na pewno w jakieś kolejne bagno. Ojciec od zawsze prowadził szemrane interesy. Pewnie komuś się naraził, a zdobycie na to dowodów będzie cholernie trudne. Nie sądzę, że będziemy mieć szczęście i szybko załatwimy całą sprawę. Ogólnie ciągle coś się dzieje w naszym życiu... Poradziliśmy sobie ze wszystkimi wcześniejszymi sytuacjami, dziś musimy poradzić sobie z tą.
Tak jak się spodziewałem, na miejscu nic nie było. Obaj zaczęliśmy się rozglądać, aż w końcu sam trochę się za bardzo oddaliłem. Odszedłem od kamienia prosto, co po chwilę się rozglądając za czymś interesującym. To musiało być gdzieś tutaj. Skręciłem w prawo. Potem w lewo i może jeszcze raz w prawo, a potem jakoś prosto szedłem...
- Piesku!
Usłyszałem jedynie zza drzew mojego męża, a tuż po nim zbliżające się grzmoty. Od razu oderwałem nos od ziemi, stawiając uszy, gdyż tu nagle kropla wody spadła prosto na mój nos, przez co nie mogłem się powstrzymać od kichnięcia. Tak też pogoda zaczęła się diametralnie zmieniać. Szybko ruszyłem w drogę powrotną, a z każdym moim kolejnym krokiem zaczęło coraz mocniej padać. Już kląłem w myślach. Jeszcze przed chwilą tak dobrze słyszałem Lenniego, a teraz ślad po nim zaginął. Żadnego wołania... O co tu chodzi? Stanąłem w miejscu, zaczynając szczekać. Kolejne grzmoty, aż w końcu niebo przecięła śnieżnobiała błyskawica. Świat pociemniał, a woda spadała z nieba jak z wodospadu. Nie możliwe, żebym odszedł aż tak daleko... A nie byłem i tak pewny czy Lennie mnie w ogóle słyszy... Ha. Nie mówiłem, że to się źle skończy? Nie chciałem się niepotrzebnie nakręcać. Jeszcze raz rozejrzałem się dookoła, a później dla własnej wygody zmieniłem się w człowieka.
- Lennie! Gdzie jesteś?! - zacząłem krzyczeć na wszystkie strony, ale za którymś razem moje wołanie przerwały kolejne grzmoty. Stwierdziłem, że mimo wszystko dalej się będę wycofywać. Niemożliwe, żebym odszedł aż tak daleko. Byłem już cały przemoknięty. Deszcz był niemiłosierny. Nawet w środku lasu. Czułem się, jakbym normalnie stał pod prysznicem, tylko woda była strasznie nieprzyjemnie zimna i za nic nie mogłem jej zatrzymać. Ciekawe czy można się utopić w takim deszczu. Mało co widziałem przez ciągle spadające krople wody. Włosy kleiły mi się do skóry. Tak samo z resztą, jak ubrania, a o butach już nie będę wspominać. Z każdym krokiem czułem przelewającą się w nich wodę. Do tego z każdą chwilą było coraz zimniej. Tego mi brakowało, żeby jeszcze złapać jakieś choróbsko podczas ciąży...
Miałem wrażenie, jakbym cały czas kręcił się w kółko. Chociaż przez tę fatalną pogodę już zupełnie nie wiedziałem, gdzie jestem. Ciągle padał deszcz, a z każdym grzmotem czułem się coraz gorzej, a gdy dodatkowo zerwał się mocny wiatr, modliłem się, aby czasem jakieś drzewo nie zwaliło mi się na głowę. Teraz to nawet jeśliby gdzieś tutaj były ślady albo dowody na moją niewinność, to zmyły się razem z deszczem. Został tylko ten kapelusz ze znajomą metką... Czy mogło być jeszcze gorzej?
Musiałem odsapnąć. Oparłem się o jedno z drzew najbliżej mnie. Co prawda nie było jakąś świetną osłoną przed deszczem ani na pewno bezpiecznym piorunochronem, ale to wciąż był las, a nie gołe pole i jedyne drzewo w okolicy. Jedną rękę oparłem o szorstką korę, a drugą odgarnąłem w tył przemoczone włosy z twarzy. Wziąłem parę głębokich wdechów, podziwiając tą jakże urzekającą i mokrą leśną scenerię. Zupełnie nie wiedziałem, gdzie jestem. Spojrzałem w lewo, potem w prawo, a gdy już miałem spojrzeć za siebie, coś, a w zasadzie ktoś złapał mnie od tyłu. Serce mi wręcz stanęło. Wiem, że jestem poszukiwany, ale nie sądziłem, że w tym momencie w taką ulewę ktoś by mnie w ogóle szukał, ani tym bardziej próbował oddać w ręce glin. Chciałem już zacząć krzyczeć, wołać o pomoc. Zrobić cokolwiek by tylko ktoś mi pomógł albo przynajmniej, żeby stał się cud. Jednak... Gdy spojrzałem uważniej na napastnika, momentalnie się uspokoiłem.

(Lennie~? To ty mnie tu straszysz czy jednak mam przerąbane?)

19 paź 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Chłopak wrócił do psiej formy i położył się obok mnie, z łebkiem odwróconym w drugą stronę. Położyłem głowę obok niego i pogłaskałem go po głowie.
- Wiesz czemu kazałem Viviemu teleportować ciebie tutaj? Mógłbyś posiedzieć w areszcie, trzy czy cztery dni i może zostałbyś zwolniony pod obietnicą, że nie opuścisz miasta i będziesz stawiać się na komendzie. Nie pozwoliłem na to, ze względu na dziecko – dopiero w tej chwili zdałem sobie sprawę, że większość rzeczy, jakie robiliśmy, były podparte z myślą o nienarodzonym dziecku. W każdej chwili mogliśmy je stracić i planowane czy nie, (a raczej czy możliwe czy nie) oboje wiedzieliśmy, że ze wszystkich sił sprawimy, że przyjdzie na ten świat. Chodźmy namiot okrążyły i wężę i policjanci naraz. - To po pierwsze, a po drugie, może gdybyś tam został, tobie by się coś stało? Skoro ktoś go zabił i wrobił ciebie, musiał być w jakimś stopniu przygotowany. Nie ważne, czy byś został, czy nie, pewnie by umarł. A ja się cieszę, że tobie się nic nie stało – przytuliłem go. - I małej Lilotte – położyłem dłoń na jego psim brzuszku, który nawet w tej formie nabrał krągłości. - Albo Liam'a.

To wszystko było szalone jak całe nasze życie, więc może czas się przyzwyczaić? Może nam nie dane jest żyć spokojnie, może to jest cena za samo szczęście? Nie chciałem znać odpowiedzi na to pytanie. Wolałem żywić nadzieje, że to przypadek losu, że wszystko nam się wali na głowę. Dlaczego Shuzo poszedł wtedy do lasu? Pod tym względem byłem na niego zły, aczkolwiek gdyby tego nie zrobił, jego ojciec mógł nigdy nie zaznać spokoju. Nie mógł jednak mi wcześniej o tym powiedzieć? Zrobiłbym mu kazanie, gdyby nie ta cała sytuacja. Mój mąż został oskarżony o zamordowanie własnego ojca. To jakieś żarty! Chociaż śmieszniejsze było to, że policjanci sądzili, iż zrobił to widelcem. Widelcem! Głupota ludzka nie zna granic. Wystarczą im suche fakty i zbieg okoliczności, aby tylko nie pobrudzić sobie rączek. Nie oddam cię im.
Tak jak się spodziewałem, policja po zniknięciu Shuzo w wozie, pierwsze kogo odwiedziła, to mnie. Akurat wstałem z łóżka, na którym leżałem dwadzieścia minut z psem. Mężczyźni weszli bez żadnego pukania, szybko się rozejrzeli, a ja posłałem im mordercze spojrzenie.
- Gdzie pan Ishida? - zapytał wyższy, podchodząc do mnie, kiedy wstawałem. Dopiero wtedy spostrzegłem, że psiaka nie było na materacu.
- Nie rozumiem – zmarszczyłem brwi. - Zabraliście go. Macie taki syf u siebie, że już nie pamiętacie, kto... - mężczyzna mi przerwał.
- Niech pan nie kłamie. Uciekł jakoś z wozu i... - spojrzał w bok, kiedy jego towarzysz zwrócił na siebie uwagę krótkim słowem "tutaj". Wskazywał na szafę, w której coś zaszeleściło. Mój rozmówca posłał mi zwycięskie spojrzenie, po czym kazał otworzyć mebel. Sądząc, że w środku pojawi się uciekinier, położyli dłonie na pistoletach. Obserwowałem jak drzwi się otwierają, a na ubraniach... leży pies. Rudy zwierzak pisnął cicho, po czym się skulił.
- Świetnie, psa mi wystraszyliście – mruknąłem niezadowolony. - Proszę stąd wyjść. Skoro wam uciekł, chyba nie sądzicie, że by tu wrócił – wyprowadziłem mężczyzn do wyjścia. - To wasz problem, że uciekł. A ja mam chociaż więcej czasu, aby dowieźć, że nie zabił ojca – po tych słowach zamknąłem namiot, zostawiając ich na zewnątrz. Podszedłem do szafy i wziąłem psiaka na ręce. - Grzeczna psina – podrapałem go po głowie. - Nie martw się. Dowiem się, kto go zabił. 

Kiedy byłem pewny, że policja całkowicie opuściła cyrk i nie panoszyła się nawet na obrzeżach, pozwoliłem Shuzo wrócić do ludzkiej postaci. Miał smutny wyraz twarzy, oczy mętne i nie miał ochoty rozmawiać. Przyniosłem mu kolację.
- Jutro pokażesz mi, gdzie się spotkaliście – mówiłem spokojnie. Pokiwał głową. - I będziesz musiał ciągle być psem, na pewno ktoś mnie będzie śledził – znowu pokiwał i jadł w kompletnej ciszy. Westchnąłem, po czym usiadłem obok niego i objąłem. - Nie martw się, nie pójdziesz siedzieć.
- Jak mam się nie martwić – pisnął cicho, wypełniając usta sałatką. - Do końca życie nie będę mógł wrócić do ludzkiej postaci, bo jestem ścigany za morderstwo – załkał. 
- Nie ty go zabiłeś. Jak zjesz, zagramy w coś, abyś przestał się tym zadręczać.
- Nie mam ochoty – mruknął.
- A co byś chciał porobić?
- Spać – lekko się uśmiechnąłem i tylko pokiwałem głową. Usiadłem obok i zacząłem jeść swoją porcję. Zauważyłem, że Shuzo wrócił apetyt i nie wiem, czy to przez wcześniejsze głupie pomysły, które groziły śmiercią dziecka, czy może kolejne następstwa ciąży. Mimo wszystko cieszyłem się, że wraca do normy.

Tak jak chciał, poszedł spać. Przed snem wpadłem na dziwny pomysł, aby porozmawiać z maluszkiem, którego nawet płci nie znałem. Byłem tym tak zakłopotany, a jednocześnie podniecony, że język mi się plątał i koniec końców nie miałem pojęcia, czy coś z tego wyszło. Głownie się chyba śmiałem, ale to nie był problem, kiedy na twarzy czarnowłosego widniał uśmiech. 
Następnego dnia jeszcze przed południem "wyprowadziłem psa". Wziąłem go na ręce i weszliśmy do lasu, gdzie potem go położyłem na ziemię, aby mógł mnie pokierować. Nie obchodziło mnie, czy rzeczywiście policja wynajęła jakiegoś detektywa, który ma mnie obserwować i donieść, gdzie się chowa Shuzo. Jak będzie trzeba, to go i do kapelusza schowam!
- Śledztwo czas zacząć! - oznajmiłem uroczyście, kompletnie nie mając pojęcia, co mogę zrobić. Całe miejsce albo zostało już sprzątnięte, albo jeszcze jest oblegane przez śledczych. Naszą, a raczej Shuzo jedyną rzeczą, która stawiała go na czołówkę, była wiedza, gdzie się spotkali i jaki teren przeszli. Policja tego nie wie, więc nie mogła usunąć czegokolwiek, co możemy znaleźć.

<Shu? Zabawa w policjantów xd>

13 paź 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Czasem trzeba coś poświęcić w pogoni za snem.
To jedno zdanie będzie mnie prześladować do końca życia. Wtedy w lesie... Cóż. Na początku zupełnie nie wiedziałem, czego się spodziewać, ani z kim mogę mieć do czynienia. Dziwne przeczucie, któremu postanowiłem zaufać, popchnęło mnie prosto w nieznane za obcym mi mężczyzną. Starałem się go zatrzymać, ale ten z czasem zaczął przede mną uciekać, co trochę mnie zaskoczyło. Zauważając już wcześniej jego laskę, byłem święcie przekonany, że nie jest w stanie się tak szybko poruszać.
- ... Aha? - stanąłem, nie wierząc w to, co się właśnie stało, a dosłownie sekundę później rzuciłem się za nim biegiem. Zabawa w berka po nocy w dodatku w gęstym lesie nie należy do najbezpieczniejszych. Nie wiem, co mnie napadało. Dość szybko dotarło do mnie, że będzie lepiej, jeśli sobie odpuszczę i dopóki jeszcze w miarę wiem, skąd przybiegłem, wrócę na wesele. Co prawda miałem gościa na wyciągnięcie ręki — nie biegł aż tak szybko, jak sądziłem. Już miałem się zatrzymać, gdy nagle prosto na moją twarz poleciał jego kapelusz. O mało co przez to się nie przewróciłem. Zatrzymałem się i momentalnie spojrzałem za mężczyzną, ściskając w dłoniach kapelusz, a to, co zobaczyłem, nie dało mi w spokoju wrócić...
Cała gonitwa skończyła się dość szybko i w dość zadziwiający sposób. W oddali przez przerzedzające się drzewa zauważyłem coś w rodzaju wąwozu. Słyszałem też szum rzeki. To było jasne, że mój tajemniczy nieznajomy nie będzie miał jak uciec. Jednak ten, zamiast zwolnić, przyspieszył. Nie byłem pewny, co on planował, ale nie zamierzałem odpuścić. Z każdą chwilą coraz mniej dzieliło nas od końca urwiska. Chciałem za wszelką cenę złapać tego gościa. Jakoś zatrzymać. W końcu to było istne samobójstwo!
Gdy tylko zdążyłem dotknąć koniuszkami palców jego szala, ten poleciał mi prosto na oczy, a ja wylądowałem tyłkiem na stercie liści. Świat pociemniał jeszcze bardziej niż tutaj w tym lesie oświetlany pięknym księżycowym światłem.
Nie słyszałem żadnego plusku.
Od razu zerwałem z twarzy szal i spojrzałem w stronę skarpy. Nikogo nie było, a po drugiej stronie wąwozu tuż przy samej krawędzi stał dumnie wyprostowany pies, idealnie oświetlony przez księżyc. Wbijał we mnie triumfalne spojrzenie, a ja nie mogłem uwierzyć własnym oczom. To był naprawdę on...
Tata.
Bez słowa postanowiłem się podnieść. Nie spuszczałem wzroku ze zwierzęcia. W tym momencie wolałbym być wstrząśnięty niż zmieszany, ale nic na to nie poradzę. W mojej głowie pojawiło się coraz więcej pytań, tyle wspomnień wróciło... Jakim prawem on w ogóle jeszcze żyje? Zwierzę po drugiej stronie, odwróciło się do mnie tyłkiem i zaczęło iść w stronę zaczynającego się znów lasu, po drodze znów przemieniając się w zwykłego człowieka o odstających psich uszach. Można powiedzieć, że teraz już nic nie wskóram. Mnie i jego dzieli dość spory dystans. Nie zostało mi nic innego, jak odpuścić. Niestety problem tkwił w tym taki, że może i ja — ta dobra dojrzała i dorosła strona mogła sobie odpuścić, to ta zła młodsza i skrzywdzona już nie.
Ostatni raz spojrzałem za moim niedoszłym rodzicem, a później zacząłem się wracać. Tylko po to, by nagle się zatrzymać, zacisnąć zęby i zrobić coś naprawdę głupiego i nieodpowiedzialnego...
Biegłem. Tak samo, gdy mając pięć lat, chciałem go zatrzymać w domu. Ta sama adrenalina i chęć wykonania niemożliwego. Z tą różnicą, że tym razem mi się udało. Nie mogę tego nazwać pewną wygraną, tylko cholernym fartem. Jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu, dzięki któremu udało mi się dostać na drugą stronę. Przeskoczyć i wylądować jako pies, chroniąc dzięki tym własne śnieżnobiałe ubranie.
Później już poszło z górki. Momentalnie zamieniłem się znów w człowieka i pobiegłem za ojczulkiem, a gdy ten akurat spojrzał za siebie, rzuciłem się na niego i powaliłem na ziemię, wykręcając mu rękę do tyłu.
- I co śmieciu? Myślałeś, że tym razem też dam ci zwiać? - byłem padnięty i wkurwiony jednocześnie, a człowiek leżący pode mną nadwyraz spokojny. Kruczoczarne włosy i ostre spojrzenie zielonkawych oczu... To był na pewno on. Praktycznie nic się nie zmienił, ale mimo wszystko wydawał się mi jakiś inny. Taki... Wypruty z życia.
Wrak człowieka w ładnym ubraniu.
Im dłużej się w niego wpatrywałem, tym sprawniej uspokoiłem oddech i samego siebie. Gniew mnie opuścił i zostało dziwne współczucie. Tyle lat czekałem, żeby mu przyłożyć w ten wiecznie nonszalancki ryj, ale... Teraz już nie byłem do tego zdolny. Przerwałem dłużącą się ciszę, podnosząc się na równe nogi i puszczając wolno ojca. Gdy tylko się podniósł, odwrócił się do mnie, wygładzając rękami garnitur, a mnie mierząc wzrokiem od stóp do głów. W tym momencie przypomniałem sobie o weselu, z którego właśnie się ulotniłem. Ojciec ewidentnie nie chciał ze mną rozmawiać.
- A idź do diabła. - zbyłem go machnięciem ręki i odwróciłem się w stronę skarpy. Wszystko zrobiłem na marne. Mogłem siedzieć na tyłku, to gonitwy mi się zachciało. Moja głowa już miała o wiele lepsze zajęcie, czyli wymyślenie, jak do jasnej ciasnej mam się wrócić. Zdołam jeszcze raz przeskoczyć? Nie sądzę... Zacząłem się rozglądać na boki, a przemyślenia przerwał mi głos niedoszłego ojczulka.
- Jestem już prawie na końcu tej drogi. - raczył mi odpowiedzieć, chcąc przy tym brzmieć jakkolwiek wesoło, ale mnie nie oszuka. Posłałem mu sceptyczne spojrzenie. Miałem wrażenie, jakbym patrzył w lustro i widział starszego siebie za jakieś dwadzieścia lat. Nie chodzi tu o zachowanie, ale sam wygląd... Tyle razy słyszałem, że wdałem się w ojca i teraz rzeczywiście nie umiem temu nawet zaprzeczyć. To wszystko jest takie dziwne. - Wiesz, Shu... - kontynuował. - Czasami trzeba coś poświęcić w pogoni za snem.
- Własną rodzinę?
- Byłem młody. Za młody. - przyznał, co i tak nigdy nie będzie dla mnie dobrym wytłumaczeniem. Nie chciałem już tego słuchać. Skoro już od tego zaczyna, to nic mądrego z tego nie wyniknie. - Nie chciałem być ojcem! - krzyknął, gdy zacząłem od niego odchodzić. Wtedy już się zatrzymałem.
- To kim? - odwróciłem się do niego. - Kim chciałeś być? - spytałem, choć nie wiem, po co utrzymywałem tę konwersację. Musiałem wrócić na wesele, a nie przegadywać się z byle dziadem, którego w ogóle nie znam.
- Po prostu kimś, Shu. - odpowiedział spokojnie, siadając na jednym z pobliskich kamieni. - Chciałem zaistnieć. Zostać kimś ważnym w tym czarno-białym świecie.
- Coś ci nie wyszło. - śmiałem złośliwie zauważyć, a on jakoś niespecjalnie chciał mi zaprzeczyć. Widać, że niekoniecznie miał siłę się bronić.
- Dlatego przyszedłem... Chciałem cię ostatni raz zobaczyć.
- Jak to ostatni? - nie do końca zrozumiałem, co chciał mi przez to przekazać. Dlaczego w ogóle chciał mnie zobaczyć? Teraz już miałem same złe przeczucia. Co on narobił?
- Śmierć już dyszy mi w kark. - zdradził, zmuszając się na jakikolwiek słaby uśmiech. Trudno było mi w to uwierzyć, ale wiedziałem, że mówił śmiertelnie poważnie. - Nie mam czasu na naprawienie wszystkich błędów. - westchnął, zaczynając masować sobie skronie palcami. - Czasu nie cofnę. - przygryzł wargę. Zrobiło mi się go trochę żal, ale nie potrafiłem nic z tym zrobić. Zasłużył sobie na to...
- To nie jest mój problem. - wymamrotałem, choć w głębi serca czułem się z tym okropnie.
- Ale z jakiegoś powodu za mną poszedłeś i nie dałeś tak łatwo odejść. - zauważył, a ja miałem ochotę zakląć pod nosem. Nie zniżę się do jego poziomu. Nie ma tak łatwo.
- Zwykła ciekawość. Nie było cię na liście gości i było to widać z daleka. - wytłumaczyłem, starając się pozostać obojętnym na jego słowa i mocne spojrzenie. - Teraz moja kolej. Dlaczego chciałeś mnie zobaczyć ten ostatni raz? Nie masz co robić? Nagle cię wzięło na wspominki? Czy przyszedłeś się pośmiać? - nie wierzyłem ani trochę w jego szczere intencje, ale to już był tylko i wyłącznie mój problem.
- Jesteś moim synem... Dotarło do mnie, że... Popełniłem błąd. Mógłbym być nikim i przynajmniej nie umierać w samotności. Skończyć zupełnie inaczej, a nie tak jak teraz... - westchnął, odwracając wzrok. - Nie oczekuje od ciebie niczego. Skoro już rozmawiamy to przynajmniej wiedz, że... Może i nie byłem dla ciebie świetnym przykładem, ale to nie znaczy, że nie byłeś dla mnie ważny. Zrozumiałem, że mimo wszystko czas, gdy dorastałeś, mógł być najcudniejszym okresem w moim życiu. - oznajmił, mówiąc to bardziej do samego siebie. Zauważyłem, że ręka zaczynała mu drżeć. - Pomimo mojej wcześniejszej odrazy kierowanej w twoją stronę i tak dalej pamiętam twoje pierwsze słowa i kroki na tym świecie. Byłem przy tym, ale... Nie umiałem się przełamać i zmienić zdania. Teraz żałuję, że w taki sposób was zostawiłem.
Po jego słowach trudno było mi cokolwiek powiedzieć. To wciąż była jego wina, ale... Przynajmniej zrozumiał swój błąd. To nie zmienia mojego zdania o jego osobie i nagle nie pokocham go za tą ckliwą gadkę. Po prostu jestem w stanie choć trochę to docenić, że w końcu zrozumiał swój błąd. Chociaż nie mogłem mieć pewności, że mówi szczerze, to i tak postanowiłem do niego podejść. Kucnąłem przed nim, intensywnie się w niego wpatrując.
- Najsmutniejsze jest to, że okazja do zostania kimś uciekła ci tuż przed nosem i sam ją odtrąciłeś, zamiast z niej skorzystać. - sam nie wiem, czy to, co powiedziałem, w jakiś sposób brzmi mądrze. Mogę równie dobrze gadać od rzeczy, ale czułem, że nie da mi to spokoju, gdy się nie wypowiem. - Dla tego małego dziecka byłeś wzorem do naśladowania. Byłeś razem z mamą najważniejszymi osobami w jego małym świecie. Dla tego dziecka byłeś kimś. Raz superbohaterem, a innym złotą rączką, chociażby gdy starałeś się naprawić zlew. - na to wspomnienie, aż zacząłem się cicho śmiać. Siedziałem wtedy w kuchni na płytkach, a niedaleko mnie właśnie on grzebiąc cały czas w szafce pod zlewem. Był cały mokry. Zresztą tak samo, jak cała kuchnia. Miałem wtedy niecałe cztery lata i normalnie myślałem, że tata zrobił nam basen w kuchni. Przyniosłem sobie zabawki z wanny właśnie do kuchni i bawiłem się tam przy nim, dopóki nie naprawił zlewu. Jednak historia i tak kończy się na tym, że była potrzebna pomoc fachowca, a ja z tatą byliśmy przez tydzień chorzy. To były czasy... Gdy tylko się uspokoiłem, z lekkim uśmiechem i zakręconą gdzieś w oku łezką, przytuliłem tego tak bardzo przeze mnie znienawidzonego ojca.
To była tylko chwila słabości. Nie ma co się doszukiwać w tym geście niczego innego.
- Stało się i się nie odstanie. - stwierdziłem, jeszcze na koniec już go puszczając i wstając. - Dobrze, że jesteś. - wyciągnąłem do niego rękę na zgodę. Zawsze silniejszy jest nie ten, co się wścieka, lecz ten, co się uśmiecha. Muszę w końcu zamknąć ten rozdział w moim życiu. Pogodzić się i odpuścić. Złością niczego nie zmienię. Ojciec wpatrywał się we mnie wręcz oniemiały. Na stówę się tego nie spodziewał. Niepewnie złapał za moją dłoń. Od razu pociągnąłem go w górę, a gdy już byliśmy na równi, poklepałem go po ramieniu wolną ręką. - Wybaczam wszystko, co zrobiłeś i czego nie zrobiłeś. - po tych słowach już go puściłem i odszedłem, lecz za nim tak zupełnie zniknąłem mu z widoku, zerknąłem jeszcze kątem oka za siebie. - Jesteś kimś... Moim tatą. - wzruszyłem ramionami i potem już wróciłem do skarpy.

- Sam nie wiem, czy dobrze zrobiłem. - leżałem na łóżku z głową na kolanach Lenniego. Czułem się trochę jak na kanapie u psychiatry. - Przynajmniej zrobiło mi się o wiele lżej na duszy i... Myślę, że jemu też. - przeciągałem dalej ten dłużący się monolog. - Najgorsze jest to, że on teraz już nie żyje, a ja miałem okazję jeszcze jakoś mu pomóc. - aż smutno mi się zrobiło na samą myśl o tym. - Mówił mi, że jego dni są policzone, a ja to olałem. - już zbierało mi się na płacz. Śmierć to wciąż jest śmierć i nie jest dla mnie istotna osoba. On został zamordowany, a ja widziałem się z nim wcześniej, ale oczywiście musiałem go zostawić. Czemu nie zaproponowałem, żeby wrócił ze mną na wesele? Dlaczego muszę być taki głupi? - Ja jestem winny. - wyprostowałem się i spojrzałem na Lenniego. - Słusznie mnie zabrali. Pozwoliłem, żeby ktoś go zabił. Powinienem teraz odsiedzieć swoje... - nie da się ukryć, że trochę mnie poniosło. Fakt mogłem pomóc, ale to nic, że tego nie zrobiłem. Skąd mogłem wiedzieć, że to stanie się tak szybko? Skąd mogłem przewidzieć, że w ogóle zostanie zabity? Równie dobrze mógł mieć raka albo nie wiem... Postanowił się sam zabić? - Ja muszę wrócić do tych policjantów. - od razu wstałem, ale Lennie już nie dał mi odejść od łóżka. Szybko przyciągnął mnie do siebie, ale ja szybko zmieniłem się w psa i zręcznie wyskoczyłem z jego objęć. Serio. Ta cała sprawa odebrała mi zdrowy rozsądek.
- Ej, wracaj tu! - usłyszałem tylko za sobą Lenniego, mając już przed oczami wyjście z namiotu. Na szczęście nie udało mi się wybiec na zewnątrz. Mój kochany mężuś zdążył mnie złapać i podnieść w ostatniej chwili. - Pogięło cię? - spytał jeszcze, znów siadając ze mną na łóżku. - Przecież nie jesteś niczemu winien. Nic nie zrobiłeś. - po jego słowach znów zmieniłem się w człowieka. Ot tak nagle siedziałem okrakiem na jego kolanach, wpatrując się prosto w niego załzawionymi oczami.
- Właśnie. Ja nic nie zrobiłem.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. - przytulił mnie, zaczynając gładzić ręką po plecach.
- Nikt nie powinien umierać w taki sposób... W dodatku samotnie. - wymamrotałem, a później znów zmieniłem się grzecznie w psiaka. Nie chciałem słyszeć żadnych słów wsparcia czy współczucia. To nie był dla mnie nikt ważny i nie będę za nim płakać. Nie było go przez całe moje życie i teraz też go nie będzie. Przejdzie mi tak samo, jak wszystko inne, ale świadomości, że mogłem komuś pomóc w uniknięciu tak bolesnej śmierci, ale nic nie zrobiłem, jest dla mnie przytłaczająca. Jak mam przestać się tym zadręczać?

(Lennie~?)

5 paź 2020

Lennie CD Shu⭐zo

To zdecydowanie za długo trwało. Kiedy Pik oznajmił, że ktoś chce widzieć tylko Shuzo, od razu poczułem, że coś nie grało. Grzecznie czekałem na niego w namiocie, ale nie udało mi się usiedzieć tutaj dłużej, niż pięć minut. Wychodząc, myślałem raczej, że trafił na kogoś z rodziny, a może na starego znajomego, ewentualnie na kogoś, kto także jest pół psem, ale na pewno nie spodziewałem się policji, która przygniatała mojego męża do ziemi. Przez moment stałem znieruchomiały i starałem się zrozumieć, czy to działo się na prawdę. Dwóch mundurowych skuło Shuzo i gdyby nie moje pytania, pewnie nawet bym nie wiedział, gdzie zostanie zabrany.
Zabić własnego ojca? Shuzo? Nie wierzyłem w to, co słyszałem. Jak mogli go oskarżyć o coś takiego! W ciągu tych dwóch lat, a nawet już trzech za kilka miesięcy, chłopak nie skrzywdził nikogo, nawet zwykłej muchy, która potrafiła go denerwować przed snem, a oni go oskarżają o morderstwo człowieka. Coś tu nie grało... niestety nie miałem czasu na zastanawianie się, co jest prawdą, a co nie, jedyną rzecz, jaką miałem w głowie to fakt, że jeśli chłopak wyląduje w areszcie, dziecko nie przeżyje. 
- Ale zaraz - zatrzymałem policjanta, który chciał już odejść do radiowozu, do którego właśnie jego kolega pchał czarnowłosego. - Jeśli chcecie go skuwać i zamykać w areszcie, musicie mieć dowody! - zażądałem, chociaż kompletnie się na tym nie znałem. Sam przecież dawno temu uciekłem przed policją i teraz znowu mam z nią do czynienia i chyba wolałbym, abym to ja był zagrożony wsadzeniem do więzienia, niż mój mąż, do tego ciężarny! (Tak bardzo chciałem im powiedzieć o dziecku, ale nie mogłem).
- Proszę nie utrudniać nam pracy. Na marynarce zmarłego znaleziono włos pana męża oraz jego DNA na widelcu z wesela. Tym widelcem zmarły został kilkanaście razy dźgany - myślałem, że policjant sobie ze mnie żartował. Nie wytrzymałem i wybuchnąłem mu śmiechem prosto w twarz.
- Chyba pan nie sądzi, że zabił go widelcem. Zwykłym, małym widelcem - chociaż dla mnie wydawało się to zabawne, policjant stał śmiertelnie poważny, a mój humor najwidoczniej działał mu na nerwy.
- Już nie takie rzeczy widziałem. Pański mąż zostaje zabrany, przesłuchamy go i zobaczymy, co dalej - po tych słowach mnie wyminął i ruszył do radiowozy. Zobaczymy, co dalej - przecież to było oczywiste, że wsadzą go do aresztu, póki nie znajdą innego podejrzanego. Niestety nie wierzyłem w dobre intencje policji, miałem wrażenie, że jeśli już kogoś znajda, darują sobie głębsze szukanie i po prostu skupią się na tej jednej osobie. W końcu w dawnych czasach mundurowi polegali na zasadzie "Daj mi człowieka, a znajdę na niego ustawę.".
W pierwszej chwili chciałem się rzucić na policjanta. Obić mu twarz, potem zająć się drugim i zabrać Shuzo jak najdalej. Wiedząc, że tym nic nie wskóram, stałem jak słup soli i obserwowałem, jak drzwi radiowozu się zamykają, a za szybą patrzy na mnie czarnowłosy chłopak, z niebieskimi oczami pełnych łez. On nie może tam być, muszę coś zrobić. Ale co? Starałem się na szybko coś wymyślić, zapomniałem nawet o Piku, który stał kilka metrów ode mnie i tylko się przyglądał temu wszystkiego. Co gorsze, kilku innych cyrkowców także widziało, jak pakują projektanta do wozu i odjeżdżają, a nie mogłem nic zrobić. Bezsilność jest najgorsza. 
- Nie wierzę, że to zrobił - Pik przerwał ciszę i zwrócił na siebie moją uwagę. Spojrzałem na niego i tylko pokiwałem głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Czy wierzyłem w te zarzuty? Oczywiście, że nie. Mogłem się mylić, co do tego, czy jest w stanie wyrządzić komuś krzywdę, ale wiedziałem, że nie był jakimś super mordercą, który potrafi zabijać widelcem - to się po prostu ze sobą nie łączyło! Tym bardziej, że jego suknia przez całe wesele była czysta. Jeśli miałby zabić sztućcem, na pewno polałaby się krew, która opryskała by jego ubranie; a dobrze pamiętam, że się nie przebierał. To było kłamstwo!
- Co się stało? - usłyszałem znajomy głos. Odwróciłem głowę i zobaczyłem ojca. W pewnym momencie zacząłem krzyczeć, wyrzuciłem z siebie całą bezsilność w postaci głośnego krzyku, podczas którego opowiedziałem mu o całym zajściu, razem z tym, że straci dziecko (później tego będę żałować, gdyż nie tylko ojciec to usłyszał). - Można spróbować dogadać się z sądem i wpłacić kaucję - ojciec starał się znaleźć jakieś wyjście.
- Nie, to za długo. On nie może być sam. Gdyby nie ciążą, nie martwiłbym się tak. Posiedziałby trzy, cztery dni i jakoś bym go stamtąd wyciągnął, ale ja muszę już. Teraz! - wypowiadając ostatnie słowo, ruszyłem biegiem do przyczepy medyka. Demon. On musi mi pomóc.
Wpadłem do ich przyczepy jak tornado i nie mam pojęcia w jaki sposób i kiedy im wszystko to wyjaśniłem. Mówiłem szybko, czasami nawet plątając się we własnych zdaniach. Medyk jedynie wzruszył ramionami i uśmiechnął się rozbawiony, po czym wrócił do swoich wcześniejszych czynności, tylko Robin wyglądał na przyjętego; w pewnym stopniu, ponieważ zachował całkowity sposób. Oni oboje są bez uczuć!, przeszło mi przez głowę.
- Musisz mi pomóc - zwróciłem się do demona. Ten spojrzał na mnie z dziwnym uśmiechem.
- Podaj jakiś powód - powiedział to spokojnie. Kiedy już miałem otworzyć usta, on kontynuował. - Ja nic nie muszę. Mam zająć się waszym dzieciakiem, to chyba wystarczająca pomoc.
- Jeśli nie pomożesz, nie będzie tego dziecka! - zaczynałem tracić cierpliwość.
- Oh! - udał rozczarowanie. - Nie będę miał co robić! - po tych słowach znowu się odwrócił i kontynuował wypełnianie papierków. Załamany odwróciłem się do Robina.
- Proszę, przemów mu do rozsądku. Musi się tam przeteleportować i go stamtąd zabrać. I tak są już problemy z tą ciążą - powiedziałem błagalnym tonem, mając nadzieje, że jakoś mu się to uda.
- A skąd wiesz, że mogę się teleportować? - usłyszałem pytanie z tyłu.
- Bo jesteś demonem idiotą - miałem ochotę go walnąć w ten durny łeb. - Robin, zrób coś! - po chwili chłopak mnie wyminął i szturchnął demona, ale ten tylko pokręcił głową.
- Jestem bardzo zajęty, nie mam czasu - medyk mówił do chłopaka spokojnie. Zastanawiałem się, jakim cudem tylko do niego odzywał się normalnie i bez głupich komentarzy. Odwróciłem się na moment, nie mogąc już patrzeć na tego mężczyznę. Tak bardzo go nienawidziłem, a najgorsze było to, że bez niego stracę ukochane osoby; nie tylko mogę stracić dziecko, ale także męża, jeśli popadnie w depresję. 
Kiedy znowu odwróciłem się do nich, zobaczyłem, jak Robin chyli się nad uchem demona i coś do niego szepcze. Nagle wszystkie osiem ogonów zaczęły się kręcić na boki, jak u szczęśliwego psa, a demon po chwili wstał z szerokim uśmiechem. Spojrzawszy na mnie, posłał mi surowe spojrzenie.
- Masz szczęście - wycelował we mnie palcem, po czym jednym pstryknięciem zniknął z przyczepy. Spojrzałem zdziwiony na Robina.
- Co mu powiedziałeś? - zapytałem. - Chociaż nie, nie chce wiedzieć - zmieniłem zdanie. - W każdym razie bardzo ci dziękuje.
Po kolejnych dwóch sekundach przede mną pojawił się medyk i Shuzo. Gdy mnie zobaczył, od razu rzucił mi się w ramiona. Mocno go przytuliłem. 
- Ja nic nie zrobiłem! - zaczął płakać. Gładziłem go po plecach.
- Wiem, już spokojnie - spojrzałem na demona. Skinąłem mu głową w podzięce, po czym skierowałem się z mężem do wyjścia. - Zamień się w psa, by nikt cię nie zobaczył - Shuzo jeszcze przez dłuższą chwilę nie mógł wykonać ten czynności, więc staliśmy przed drzwiami od zewnętrznej strony i przez cały czas go tuliłem i głaskałem po głowie. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy przestał płakać, zrobił to, o co go prosiłem. Schowałem go pod kurtkę i wróciłem do swojego namiotu.
Usiadłem na łóżku i położyłem jasnego pieska na swoich kolanach. Widziałem w jego oczach smutek i strach. Ucałowałem go w czoło.
- Posłuchaj mnie. Nie możesz teraz zamieniać się w człowieka, nikt nie może się dowiedzieć, że tu jesteś. Policja na pewno tu wkrótce przyjedzie i będzie się o ciebie pytać. Wtedy się schowasz, tak na wypadek, dobrze? - piesek polizał mnie w rękę. - Ale teraz koniecznie musisz mi powiedzieć, co się stało. Tylko na spokojnie, nie bój się - okryłem zwierzę kocykiem. - Jestem przy tobie - dodałem jeszcze.

Shu? Tłumacz się, karty na stół

26 wrz 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Każdy kolejny prezent był lepszy od poprzedniego. Jednak sama wycieczka była czymś nie do przebicia. Może i nie byłem za bardzo za kolejnym wyjazdem, ale na rozmowę o tym jeszcze przyjdzie pora.
- Pewnie tak. - powiedziałem, odkładając bilety i przytulając się do Lenniego. - Już mi wystarczy tego oglądania. - wymruczałem, przymykając oczy i kładąc po sobie uszy. Chłopak od razu objął mnie ręką i pocałował w głowę, na co mój ogon od razu zaczął delikatnie machać z czystej radości. Czułem, że jeszcze z chęcią bym się przespał z godzinkę albo może dwie. Dookoła była cisza i spokój. Przytulałem najważniejszą dla mnie osobę na całym świecie. Jak tu nie spać w spokoju?
Gdy byłem bliski odpłynięcia prosto do krainy snów w objęciach własnego męża, nasz spokój i przede wszystkim mój został zakłócony nagłą wizytą Pika. Na początku w ogóle się tym nie przejąłem. Nawet nie drgnąłem, będąc przekonanym, że to nic ważnego. Lennie na pewno cokolwiek by to było, załatwi w mgnieniu oka. Niestety... Cóż on mógł zdziałać w mojej sprawie?
- Wybaczcie to najście. - aż przeleciał po mnie delikatny dreszcz, gdy usłyszałem jego grobowy ton. To nie mogło być nic dobrego. Od razu w miarę możliwości się podniosłem, a Lennie mimo wszystko nie wypuszczał mnie ze swych objęć. Oczywiście do czasu...
- Co się stało? - spytał, a ja wolałem się tylko przysłuchiwać.
- Mam w gabinecie niespodziewanych gości. Chcą porozmawiać z Shuzo. - odpowiedział, przenosząc na mnie wzrok. - Tylko z Shuzo. - dodał pewnie, aby Lennie ze mną nie poszedł. Tylko dlaczego? Zupełnie wtedy nie wiedziałem, o co chodzi. Lennie z resztą też.
- Kogo? - spytałem, wymykając się z objęć chłopaka i wstając na równe nogi.
- Chodź ze mną. - powiedział, ignorując moje pytanie i wychodząc na zewnątrz. Czy to już mogło mi sugerować coś złego? Niby tak, ale wolałem być dobrej myśli i nie martwić się na zapas. Szybko złapałem za swoją bluzę i przy wyjściu na chwilę się zatrzymałem, aby spojrzeć na męża.
- Zaraz wrócę kochanie. - pomachałem mu z uśmiechem na twarzy i wyszedłem za Pikiem, naciągając na siebie bluzę. Dziś już pogoda nie była taka dobra. Od rana coś się chmurzyło i ciągle wiał taki nieprzyjemny zimny wiatr. Miałem nawet przeczucie, że po południu może zacząć padać deszcz. Teraz na szczęście jeszcze niebo wyglądało dobrze. Idąc już za Pikiem, postanowiłem nie dopytywać o tych domniemanych gości. Mój wzrok tylko ciągle uciekał gdzieś w tył w stronę mojego namiotu, w którym został Lennie. Czułbym się lepiej, gdyby poszedł ze mną. Jednak gdy już chciałem się po niego wracać, okazało się, że już jesteśmy parę kroków od gabinetu. Pik stanął przed wejściem i puścił mnie przodem, co już mnie trochę zaniepokoiło. Coś w środku kazało mi stąd uciekać, ale było już trochę za późno. Po przekroczeniu progu gabinetu moim oczom ukazała się dwójka identycznie ubranych i uzbrojonych policjantów, którzy już na wstępie pokazali mi swoje odznaki.
- Shu Ishida? - spytał następnie jeden z nich. Przez wcześniejsze doświadczenia z policją, już chciałem się zerwać do biegu, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem. Przecież nic na mnie nie mają. Nie mam narkotyków i z nikogo nie pobiłem. Postanowiłem zachować spokój. W końcu miałem się nie stresować. Od razu skinieniem głowy potwierdziłem swoją tożsamość, a ci od razu wyciągnęli pistolety, celując prosto we mnie. Momentalnie uniosłem obie ręce w geście poddania się. Co miałem innego zrobić? O co im w ogóle chodzi?
- Jesteś oskarżony o zamordowanie Yosuke Ishidy. - powiedział jeden z nich, a ja wręcz zamarłem, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. - Odwróć się do ściany i powoli połóż na niej ręce. - przez dobrą chwilę byłem totalnie głuchy na ich słowa. Zrobiło mi się duszno, a nagły natłok myśli sprawił, że zaczęło mi się kręcić w głowie.
Jeszcze raz... Co ja zrobiłem?
- Już! - krzyknął nagle jeden z policjantów, przywołując mnie do porządku. Jednak okazało się to zbędne, bo jego kolega już zdążył mnie złapać i pchnąć mną o ścianę. Tak mocno i niespodziewanie, że aż poczułem jej zimno policzkiem. To jakiś nieśmieszny żart... Później już było tylko gorzej. Nie dość, że jeden mnie całego obmacał, by sprawdzić, czy nie mam przy sobie żadnej broni, to później jeszcze zostałem skuty i wytargany z przyczepy, jak jakiś kryminalista.
Pytanie, czy mogło być gorzej?
Mogło i było.
Gdy tylko moje stropy dotknęły wydeptanej ziemi przy przyczepie, od razu zacząłem się szarpać na wszystkie strony, by jakoś wyrwać się policjantom. Oczywiście na początku w ogóle się tego nie spodziewali, dlatego przez parę sekund byłem wolny. Odbiegłem od nich, lecz za nim zdążyłem się nacieszyć wolnością, jeden z nich wręcz się na mnie rzucił w wyniku czego miałem niezbyt miłe spotkanie z gołą ziemią i trochę się jej najadłem. Aż wracają wszystkie nieprzyjemne wspomnienia...
- Uspokoisz się? - usłyszałem, ale nie zamierzałem tego zrobić. Jest sposób, abym się wydostał z głupich kajdanek, a później pozbycie się tych dwóch gadzin nie będzie trudne. Co prawda rąk sobie nie odgryzę, ale złamać kciuk na upartego zawsze mogę. Potem mogę ich nawet podziurawić jak durszlak. Wystarczy tylko przejąć jeden z pistoletów.... Tak. To był plan idealny. Plan stworzony przez osobę, która była zaaferowana na ucieczce. Nie myślałem o niczym innym. Chciałem wrócić do Lenniego. Schować się w jego objęciach, a nie trafić do pudła za niewinność. Nie czułem żadnego bólu ani zmęczenia. Za wszelką cenę chciałem wstać spod ciężaru tego policjanta. Nie przejmowałem się ani trochę, że drugi miał mnie na muszce i coś krzyczał. Ja wstanę i nie zatrzymają mnie. Jednak nagle zamarłem, a w moich oczach stanęły łzy. Wzrok powędrował w górę na osobę, która wtrąciła się do tego całego zamieszania.
- Ja... - nie umiałem przez chwilę nic z siebie wydusić. Dopiero teraz do mnie dotarło, że zgniata mnie dwa razy większy i pewnie też cięższy gliniarz. - To... Nic nie zrobiłem. Nic... Przysięgam. - rozpłakałem się. Równocześnie w tym samym momencie zostałem pociągnięty gwałtownie w górę. Stanąłem już na własnych nogach, patrząc przez łzy prosto na mojego męża. W ustach wciąż czułem ziemię i lekki posmak krwi. Podczas nagłego upadku, najprawdopodobniej przypadkowo ugryzłem się w język. Ewentualnie dość mocno zaryłem zębami o podłoże, ale nie zaprzątałem sobie tym myśli. Teraz żałowałem, że nie powiedziałem Lenniemu wcześniej, gdzie byłem w trakcie zabawy. Teraz te gnidy mogą mu wszystko wmówić, a mnie jak widać o wszystko oskarżyć i wsadzić. Co, może jeszcze dostanę dożywocie?!
- Co się tutaj dzieje do cholery? - spytał Lennie, patrząc to na mnie, to na policjantów. Za nim jednak zdążyłem otworzyć usta, jeden z policjantów odciągnął mnie do tyłu, przez co o mało co się nie przewróciłem.
- A pan jest kim, żeby się w ogóle o to pytać?
- Mężem oskarżonego i żądam wyjaśnień. - odpowiedział praktycznie od razu.
- W lesie nieopodal miejsca odbywającego się wesela zostały znalezione zwłoki, a dowody wskazują na pańskiego męża.
- To nie byłem ja! Dlaczego miałbym zabić własnego ojca?
- Powiesz to w sądzie. - odezwał się drugi policjant, który cały czas mnie trzymał. Poprowadził mnie w stronę radiowozu, podczas gdy Lennie rozmawiał dalej z drugim gliniarzem. Już nie umiałem się uspokoić. Tym razem stracę to dziecko. Nie przeżyje samemu w pace. W dodatku bez Lenniego..

(Skarbie? Potrzebuję adwokata...)