Nie da się ukryć, że było to jedno z ulubionych miejsc Riddle'a. Coś w rodzaju oazy spokoju, gdzie mógł się zrelaksować w dowolnej chwili i nie raz kogoś ograć w zadziwiający sposób lub też samemu przeżyć ogromną, wręcz haniebną porażkę. Sala była przepełniona ludźmi oraz różnymi demonicznymi bytami z różnych zakątków wszechświata. Kelnerzy uwijali się w podskokach, krążąc po sali z kieliszkami, które błyskawicznie znikały z tac i wracały na nie całkowicie puste. W powietrzu unosił się typowy zapach, który towarzyszy większości takich budynków w Las Vegas, a mianowicie intensywna woń papierosów, alkoholu oraz kwiatowego odświeżacza powietrza. Taka mieszanka nie bywała nigdy przyjemna dla nowicjuszy, czego dobrym przykładem jest Vivienne, ale zawsze z czasem da się do tego przyzwyczaić. W końcu gra jest naprawdę wciągająca, nie wspominając jeszcze o innych atrakcjach, jakie oferował oprócz wyśmienitego kasyna, hotel Bellagio: mnóstwo wolnych pokoi, własne centrum handlowe, baseny, liczne jacuzzi, eleganckie restauracje i tym podobne. Jednak Dostojewskiego interesował jedynie sam hazard oraz osobistości, które zapewnią mu emocjonującą rozgrywkę. Tym razem jednak szukał konkretnej osoby. Vivienne do tej pory nie pogodził się z jego małym uzależnieniem i irytowała go ta cała sytuacja. Nie wierzył, że gdzieś tu czeka na nich niezawodny informator. Tkwił w błędnym przekonaniu, że Riddle chce zyskać na czasie, odciągnąć sprawę Robina na jak najdłużej się da oraz najzwyczajniej się zabawić. Już nie wspominając o tym, że przestawił go jako swoją narzeczoną (chociaż czy to wystarczyło?). Był gotowy przywalić pierwszej lepszej osobie, która się nawinie, ale powstrzymał się i niedługo później przepełniony gracją oraz spokojem ruszył za swoim hazardzistą.
Czas tak jakby stanął w miejscu. Puste ściany pozbawione jakiegokolwiek miernika czasu, zaczęły wyprowadzać Vivie'go z równowagi. Wszyscy byli pochłonięci wciągającymi rozgrywkami, pozostawiając głupiemu losowi swoje skarby. Riddle wydawał się zapomnieć, po co tak naprawdę tu przyszedł, jednak tak się nie stało. Nawet jeśliby chciał "jego narzeczona" nie dawała mu zapomnieć, ciągle się pałętając pod nogami, ładując tyłek na kolana, marudząc, bawiąc się jego włosami. Wewnętrznie doprowadzała hazardzistę do szewskiej pasji, ale trudno to po nim poznać nawet do tej pory. Szczęście mu dopisywało, dopóki nie zasiadł do stolika w samym kącie sali, gdzie siedział pewien dobrze zbudowany jegomość o skórze koloru wypolerowanego kamienia. Wzrok miał przenikliwy i wiecznie spokojny. Nic się nie dało wyczytać z jego twarzy. Wyglądał dość niepozornie, jednak trudno było nie zwrócić uwagi na jego ciekawą fryzurę, która była złożona z mnóstwa małych warkoczyków, w które gdzieniegdzie wpleciono złote oraz srebrne koraliki. Długością sięgały mu do samego pasa. Aktualnie nie robił nic ciekawego. Było wyraźnie widać, że jedynie na kogoś czeka.
- Zagramy? - spytał Riddle, od razu się przysiadając. Nieznajomy jedynie podniósł na niego wzrok z lekkim i nienagannym uśmiechem. Po czym bez zbędnej odpowiedzi wydał zgodę, lekkim skinieniem głowy. Był dość młody, ale nie da się ukryć, że zawdzięcza to czarnej magii. Sam nie jest demonem, dlatego można jedynie spekulować nad tym, jak mógł to osiągnąć i wyjść bez szwanku.
Rozgrywka nie trwała specjalnie długo. Vivienne doszedł do nich w połowie dość poddenerwowany faktem, że Riddle znów gra i nic nie robi z jego sprawą. Naprawdę martwił się o Robina i przytłaczająca myśl o jego niepewnej sytuacji nie dawała mu spokoju. Gdy cała gra skończyła się wygraną Riddle'a, wszyscy zebrani przy stole wstali. Jegomość spojrzał na "narzeczoną" demona, a później opuścił salę. Dostojewski chwilę za nim patrzył, po czym przeniósł wzrok na "dziewczynę", która samym wzrokiem daje mu do zrozumienia, jak bardzo jest niezadowolona z tej całej sytuacji i gdyby tylko mogła, to by go teraz rozszarpała na strzępy.
- Doczekałaś się w końcu. - mruknął jedynie, ruszając w stronę wyjścia. Vivienne zamrugał zdziwiony i swoim dziewczęcym krokiem, ruszył za nim.
- Ale... - zrównał krok z nienawidzonym anemikiem i niechętnie złapał go pod jego kontuzjowane ramię. - Czyli to był...
- Skończ już gadać. - uciszył go od razu, starając się stłumić ból, który stopniowo narastał pod wpływem dotyku Vivie'go. Skierował się w stronę jednej z samotnych i pustych ścian. Taka była przynajmniej dla ludzkiego oka. Dla demonów widniało tam ogromne przejście prowadzące do ciemnego pomieszczenia, wypełnionego ruchomymi obrazami o różnej wielkości oraz barwie ramach. Jedne były małe, inne ogromne. Dość dużo nachodziło na siebie, a widniejące w ramach sceny były jak czarno-białe filmy, tylko we współczesnym świecie. Przez obrazy przemijały się różne ludzkie twarze, różne sceny szczęścia i nieszczęścia. Młody chłopak karcony przez swojego ojca, wdowa, która popadła w depresję po śmierci męża. Młoda para, która musi stawić czoła nowemu problemowi, świeżo upieczeni małżonkowie przeżywają cudowną noc poślubną. Wzloty upadki, chwilę smutku, godziny nudy, szczęśliwe ostatnie lata życia. Długo by opowiadać.
Pomieszczenie wydawało się ciągnąć w nieskończoność, w dodatku gdzieś w połowie zaczęły z niego wychodzić różne mniejsze korytarze. Istny labirynt żyć, który nie miał końca. Vivienne był zadziwiony tym miejscem, choć nie dał od tak tego po sobie poznać. Ciągle się rozglądał po ścianach, jakby szukając jakiegoś konkretnego obrazu, aż w końcu puścił Riddle'a i zaczął iść z tyłu swoim tempem. Oczywiście na końcu czekał na nich wcześniej wspomniany jegomość, którego przed paroma minutami ograł Riddle. Nie był sam. Za plecami towarzyszył mu skromny orszak ochroniarzy oraz zupełnie niepasujący tam chłopak. Chudy, średniego wzrostu, z dziecięcą twarzyczką, w dość starych i zniszczonych ubraniach. W porównaniu do nich wszystkich był najprawdziwszym demonem, który z pewnością sprawił, że jego pan wygląda tak, a nie inaczej. To aż zadziwiające, że zwykłemu człowiekowi udało się zapanować nad potężną istotą mroku. Vivienne szybko przywołał się do porządku, przestając się przyglądać obrazom. Po czym rozłożył wachlarz, chowając za nim twarz i przyglądając się wszystkim zebranym. Przeczuwał, że coś tu jest nie tak. Riddle natomiast zachował stoicki spokój.
- Przejdźmy do rzeczy. - przerwał ciszę znudzonym tonem. Jegomość znów jedynie spojrzał na panienkę. - Kobieta za informację.
- Najpierw może przedstawisz nas sobie... Kochanie. - wykrztusił Vivienne dość przesłodzonym tonem. Nie da się ukryć, że nie był zadowolony takim obrotem spraw, a Riddle jedynie niechętnie westchnął. Vivi zmarszczył brwi. - Poczuje się urażona, gdy nazwiesz mnie panienką. W końcu taki światły umysł jak ty powinien dobrze wiedzieć, że tak określało się kiedyś dziewczynki często poniżej trzynastego roku życia. - dodał, za nim w ogóle Riddle zdołał otworzyć usta, a gdy już chciał coś powiedzieć, to i tak mu przeszkodzono. - Pani również mnie urazi, a jak nazwiesz mnie panną, to przysięgam, że wydłubie ci tym wachlarzem oko. - mruknął, kątem oka zerkając na niedaleki obraz. W końcu to ciekawsze od wszystkich tu zebranych. Jegomość jedynie się roześmiał, słysząc to.
- Jak mówiłem, ma małe problemy i trudno się z nią obchodzi. - odezwał się w końcu Riddle, a panieneczka tuż koło niego jedynie cicho prychnęła, odwracają od niego głowę.
- Ależ zupełnie mi to nie przeszkadza. - odwrócił się do jednego z korytarzy. - Wręcz przeciwnie. - dodał z uśmiechem, po czym wskazał tamtejszy korytarz. - Przejdziemy się? - spojrzał na Riddle'a, który nie miał innego wyjścia, jak się nie zgodzić, ale oczywiście pod małym warunkiem.
Zniknęli w ciemnościach korytarza sami, we dwoje, a Vivi był skazany na bandę ochroniarzy, którzy z widoczną niechęcią puścili tam swojego pana oraz tym dziwnym chłopaczkiem, który wpatrywał się w jeden z obrazów, z którego nie dało się nic zobaczyć, poza tak zwanymi mrówkami. Cóż obrazek się zepsuł, a w zasadzie ekran oprawiony ramką.
- Castiel, co nie? - spytał po prostu, dalej wlepiając wzrok w ekran. - Nie mam dobrych wiadomości. Na pewno chcecie w to dalej brnąć? - spojrzał na Viviego przenikliwym i jednocześnie pustym wzrokiem.
(Vivi~? Robin~?)