Czułem, że coś się działo i nie tylko z tego względu, że był moim narzeczonym i miałem intuicję, ale jego wygląd też się zmienił. Był bledszy niż zazwyczaj, zrobiły mu się ciemne wory pod oczami, chociaż dużo spał. Wyglądał ciągle na zmęczonego, nie miałem pojęcia, co mu się działo, ale wcześniej było inaczej, lepiej. Teraz chodził poirytowany, z łatwością mu działałem na nerwy, co mnie samego również dobijało i co sprawiło, że jeszcze mniej przebywałem w jego namiocie. Czasami nawet wracałem do swojego starego, tylko po to, by posiedzieć w ciszy. Bardzo chciałem mu pomóc, wspierać go, ale problem polegał na tym, że nie chciał o niczym rozmawiać. Miałem wrażenie, że się od siebie oddalamy. Może jednak ten ślub to za szybko?
Kiedy przygotowałem mu obiad i kazałem mu obiecać, że go zje, wyszedłem z namiotu, z zamiarem zamówienia dekoracji. W drodze kłóciłem się sam ze sobą, czy może jeszcze raz z nim o tym nie porozmawiać, potem się szybko rozmyślałem, co poskutkowało tym, że na zmianę się zawracałem do namiotu, a potem z powrotem do miasta. Zaprzestałem tego, kiedy zobaczyłem, jak Shuzo wychodzi z jedzeniem z namiotu. Nie rozumiejąc, co on chce zrobić, chwilkę go podglądałem. Kiedy ujrzałem, jak wyrzuca jedzenie zwierzakom, coś ścisnęło mnie za serce. Nie byłem pewny, czy to przez fakt, że wyrzucił coś, co mu zrobiłem, czy może przez to, że jeszcze bardziej się o niego zacząłem martwić. Wyrzucił jedzenie… dlaczego? Czy to miało związek z tym, że brzuch mu zaczął rosnąć? Przecież to normalne, musi rosnąć, inaczej to by oznaczało, że z dzieckiem jest źle.
W pierwszym momencie chciałem wyjść i na niego porządnie nakrzyczeć, zmusić go, by powiedział, o co mu chodzi, ale wiedziałem, że to nic nie da. Był strasznie uparty i jedynie byśmy się pokłócili. Chcąc nie chcąc, musiałem się zająć przygotowaniami.
Jakoś po południu odwiedziłem medyka, który był demonem i nazywał się Vivi. Był jedynym tutaj lekarzem i prawdopodobnie jedyną osobą, która nie będzie chciała kroić Shu, aby sprawdzić, "jak on działa" - przynajmniej taką miałem nadzieję. Rozmowa z nim była trudno, był irytujący, sarkastyczny, wredny i egoistyczny. Najpierw się pytał, czy nie zjedliśmy niczego podejrzanego, potem zadawał pytania, czy może mój chłopak nie jest na coś innego chory, czy może sobie tego nie ubzdurał, potem kiedy doszliśmy do "porozumienia", długo się nabijał, że rudy facet zapłodnił mężczyznę i wyjdzie z tego stadko rudych psów. To ostatnie pozostawiłem bez komentarza, oznajmiając, że przyjdę z nim za jakiś czas.
*
- Shuzo – wymruczałem. Wiedział, co zrobić, abym miał na niego ochotę, jednak nie miałem zamiaru tego teraz robić, były ważniejsze sprawy. - Później – ucałowałem go w czoło, popatrzył na mnie poruszony.
- Ale ja chce teraz.
- Teraz pójdziemy do medyka – wyjaśniłem mu, a on nagle spojrzał na mnie zdziwiony i jednocześnie zły. Postawił po sobie uszy i chciał się wyrwać, ale tylko go mocniej do siebie przycisnąłem.
- Ale po co – przestał się szarpać.
- Na badania kontrolne – dodałem. Zmarszczył brwi.
- Ale... No Lennieeeeee to może poczekać. Poza tym jestem zdrowy i mam dość lekarzy. Uwierz, zbadali mnie już wcześniej za wszystkie czasy – odparł troszeczkę sfrustrowany, więc go pogładziłem po plecach. Tak bardzo żałuje, że go wtedy puściłem.
- Nie chcesz wiedzieć, jak się miewa maluch? - zapytałem spokojnym głosem, prawie będącym pewnym, że to podziała. On jednak odwrócił wzrok i wymamrotał cichutkie „nie”. Zszokowało mnie to. - Co? Czemu? - czyżby zaczynał mieć wątpliwości, co do dziecka?
- Bo ma się świetnie i nie potrzebuję tego usłyszeć od medyka – zmarszczyłem czoło. To nie było wytłumaczenie. Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać?
- Ale ja tego potrzebuje, zrób to dla mnie. Tym razem cię nie zostawię ani na sekundę – zapewniałem go.
- Czyli nie wierzysz mi w moje słowa, że jest wszystko w porządku? Myślisz, że cię okłamuje? Nie wierzysz mi, ale jakiemuś przypadkowemu lekarzowi już tak? I co? Co z nas za para?! Bierzemy ślub za niedługo i ja takich rzeczy się dowiaduje! - zaczął się wydzierać. Byłem jednocześnie wkurzony, jak i smutny. Człowiek chce dobrze, ale coś nie wychodzi. Ponad to coraz częściej się kłóciliśmy. Nie byłem pewny, co było gorsze; to, że się od siebie oddalaliśmy, czy to, że dalej go kochałem, a on mnie tak ranił. Jeszcze kilka miesięcy i po ciąży, to tylko hormony, wmawiałem sobie, chcąc dodać sobie otuchy. W końcu Shu taki nie był.
Nic nie odpowiedziałem, tylko po prostu z nim wyszedłem z namiotu i zaniosłem go do przyczepy Viviego. Przez całą drogę się nie odzywał, ale też nie wyrywał. Był spokojny, ja jednak nie mogłem zapanować nad szalonymi myślami, które zmuszały mnie do wyobrażenia sobie, jak chłopak nie pojawia się na ślubie, albo nagle znika i nie wraca…
W końcu dotarłem z nim do przyczepy Vivi’ego, który czekał na nas. Dopiero wtedy postawiłem Shuzo na ziemi.
- Nie spodziewałem się was tutaj – mówił spokojnie. - Wydawaliście się takimi zakochanymi gołąbeczkami bez problemów – dodał sarkastycznie. Odetchnąłem głęboko, nie mając zamiaru się z nim kłócić i trochę żałując, że w tym cyrku nie było innego lekarza. Jak to się skończy, chyba go przefarbuje na rudo.
- Chce stąd wyjść – powiedział Shu, odwracając się w stronę wyjścia. Zatrzymałem go.
- Sprawdź jak się dziecko rozwija – powiedziałem do mężczyzny. On tylko przewrócił oczami.
- No dobra dobra, w końcu za to mi płacą – westchnął, po czym kilkoma machnięciami dłońmi, wyczarował ultrasonograf. Shu popatrzył na mnie wystraszony, ale po chwili przypomniał sobie, jak bardzo był na mnie zły i zaraz mu wróciła zmarszczka na czole, po czym się ode mnie odwrócił. - Siądź tutaj – czarnowłosy podszedł do demona i położył się na łóżku, podciągając bluzkę i odwracając wzrok. Wtedy do przyczepy ktoś wszedł. Był to chłopak o białych jak śnieg włosach, ciemnej karnacji i tatuażach. - Witaj z powrotem Robinku – usłyszałem radosny głos medyka. Spojrzałem na niego, aż się zdziwiłem, że mógł być taki łagodny. Po chwili demon przedstawił nas sobie.
- Pamiętam cię – wskazał na leżącego na stole Shu. Chłopak spojrzał na niego. - Rzuciłeś się na mnie przed cyrkiem i mocno przytuliłeś – mój narzeczony przez chwilę milczał, starając się sobie to przypomnieć. Po chwili położył po sobie uszy i niepewnie się uśmiechnął.
- Faktycznie coś takiego było. Mam nadzieję, że źle tego nie odebrałeś – chłopak pokręcił głową.
- Nic z tych rzeczy. Co tu robicie?
- Ten pan – Vivi wskazał na mnie. - zapłodnił go i mają małe bobo – chociaż powiedział to z drwiną, oczy białowłosego się nagle zaświeciły.
- Ojej! To cudownie! - razem z Shu spojrzeliśmy na niego zdziwiony. Był pierwszą i jedyną osobą, która tak zareagowała. Demon położył po sobie uszy i w milczeniu wrócił do badania.
- To na pewno rak – odezwał się po chwili Vivi. Spojrzałem na niego z szeroko otwartymi oczami, a Shu pobladł.
- Co ty… - nic zdążyłem dokończyć, bo Robin dał pstryczka w ucho demona.
- Auć… - medyk przyłożył dłoń do ucha i go pomasował, zerkając przepraszająco na Robina, a potem posyłając mi wredne spojrzenie. - Z dzieckiem wszystko w porządku – powiedział. - Nie widzę nic, co powinno was martwić – odłożył przedmiot i podał Shuzo papier, aby wytarł żel z brzucha. - Może prócz faktu, że to męska ciąża – dodał. - Nie mam pojęcia, czy przy porodzie nic się nie skomplikuje – dodał. Ani ja, ani Shuzo nic nie odpowiedzieliśmy, bo mógł mieć rację. Zamiast tego Robin nagle przyłożył dłoń do brzucha mojego ukochanego.
- Jest głodne – powiedział nagle. Spojrzałem na białowłosego zdziwiony, a psowaty nagle zrobił się czerwony. - Kiedy ostatnio jadłeś? Czuję, że twojemu organizmowi brakuje pożywienia – dodał jeszcze. Vivi posłał zafascynowane spojrzenie na swojego przyjaciela.
- Nie wiedziałem, że tak umiesz – Robin posłał mu tylko szeroki uśmiech. - A ty rzeczywiście nie wyglądasz najlepiej – zwrócił się do Shuzo. Czarnowłosy po chwili wstał.
- Nie wiem o czym mówicie, przecież jadłem nie dawno. Lennie, idziemy – oznajmił poważnie i skierował się do wyjścia. Popatrzyłem na niego, przypominając sobie, jak wyrzucił jedzenie. Czy on naprawdę nic nie jadł? Podziękowałem medykowi za pomoc i żegnając się z nimi, ruszyłem za chłopakiem, który nagle się zatrzymał i odwrócił do mnie. - Teraz masz mnie zanieść z powrotem, nie chciałem tu przychodzić – wyciągnął w moim kierunku ręce. Westchnąłem i schyliłem się, podnosząc go, niczym małe dziecko. - Mówiłem, że z dzieckiem jest wszystko w porządku, ale ty nieee. Jakiś lekarz musiał ci to powiedzieć. Świetnego lekarza znalazłeś, „to pewnie rak”, jeszcze tego mi brakuje – zaczął mi jęczeć przy uchu. Słuchałem go, aż nie dotarliśmy do namiotu. Nie chciałem się z nim kłócić na zewnątrz, gdzie mogli nas usłyszeć inny.
- Z dzieckiem wszystko w porządku, ale z tobą chyba nie. Możesz mi powiedzieć, czemu nic nie jesz? - zapytałem spokojnie, stawiając go na ziemi. - I nie wmawiaj mi, że jest inaczej. Widziałem, że wyrzuciłeś to jedzenie, które ci przyniosłem – spojrzałem na niego.
- Wyrzuciłem, bo nie chciałem akurat tego jeść. Proste. To nie tak, że w ogóle nie jem.
- Robin powiedział coś innego.
- I znowu. Wierzysz bardziej komuś obcemu niż własnemu narzeczonemu. Wiesz jak okropnie się z tym czuję? - zacisnąłem usta w wąską kreskę. Miałem go naprawdę dość, zaczynał mi działać na nerwy. Jak miałem z nim rozmawiać? Przez chwilę milczał, w tym czasie chłopak ponownie usiadł do maszyny. Wziąłem głęboki oddech, nie dam się ponieść emocjom.
- Dobrze, przepraszam – podszedłem do niego. Jeszcze raz. - Po prostu się martwię, nawet nie chce myśleć, co głodówka by zrobiła z tobą i z dzieckiem.
- Nic się nikomu nie stanie. Nie dramatyzuj – uśmiechnął się. - Mam dziś po prostu gorszy dzień i to nie jest powód do zmartwień.
- Wiesz, że seksownie wyglądasz z okrągłym brzuszkiem? - zapytałem, kładąc dłoń na jego brzuchu. Spojrzał na mnie zdziwiony i położył po sobie uszy.
- Ta, jasne. Słabo ci to wyszło – wymruczał.
- A wiesz czemu? - kontynuowałem, przysuwając głowę do jego ucha. - Bo mam cię więcej do kochania – delikatnie się uśmiechnął.
- Okej. Fajnie, że tak uważasz – powiedział spokojnie i wrócił do pracy.
- Więc może zjesz ze mną kolację? Tak rzadko spędzamy czas ze sobą – zaproponowałem. Przez chwilę milczał, a mi się wydawało, że zaraz znowu na mnie nakrzyczy. Tym jednak razem się zgodził, a ja poczułem ogromną ulgę. Pocałowałem go w usta i zabrałem do bufetu. Tam nałożyłam nam kolacje. Usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy jeść.
- Nie - nagle się odezwał i odłożył widelec, a talerz od siebie odsunął. - Ja tak nie mogę. Nie chce być chodzącym balonem! - spojrzałem na niego zdziwiony. Był prawdziwą bombą emocji.
- Shu, przecież wiesz, że w ciąży będziesz miał okrągły brzuch.
- No właśnie!
- Czemu się tak tym martwisz? To dobrze, znaczy, że dziecko będzie zdrowe
- Ale ja już zdrowy nie będę, tylko gruby i brzydki. Jak mnie takiego zobaczysz, to jeszcze mnie rzucisz w końcu! - zaczęło mu się zbierać na płacz. Wstałem i go przytuliłem.
- Co ty za brednie wygadujesz, przecież wiesz, że tego nie zrobię, za bardzo cię kocham - ucałowałem go w czoło. - To dlatego nie chce jeść? - chciałem znać prawdę.
- Zawsze możesz zmienić zdanie - wymamrotał. - Więc tak, dlatego.
- Co ty za głupoty wygadujesz, przecież wiesz… - przerwał mi.
- Teraz tak mówisz – wyrwał się z uścisku i wstał. - Ale to nie ty jesteś w ciąży, to nie tobie urośnie brzuch, dalej będziesz piękny, a ja… - nagle głos mu się załamał. - Nie chce, żebyś mnie zostawił przed ślubem – schował twarz w dłoniach. - Wracam do namiotu – po tych słowach się odwrócił i wyszedł. Stałem jak ten słup soli, nie wiedząc, co robić. Nie przekonują go żadne słowa, żadne czyny, trwa ciągle przy swoim. Co ja mogłem zrobić?
Zjadłem kolację, ze stresu i smutku pochłonąłem nawet jego porcję. Potem wróciłem do namiotu, Shuzo leżał na łóżku i nie zareagował. W milczeniu wziąłem ubrania i poszedłem wziąć prysznic.
Położyłem się obok Shuzo, który leżał do mnie plecami. Przez chwilę milczałem. Byłem padnięty i nie wiem, czy to przez cały dzień chodzenia i załatwiania różnych spraw, czy może to przez niego. Niby to on był w ciąży i to jemu hormony buzowały, więc czemu wszystko odbijało się na mnie? Nigdy bym go nie zostawił, nawet nie wiem, skąd u niego takie myśli. Zaczynałem się o niego porządnie martwić, nie chciałem go stracić, ale bałem się, że zrobi coś głupiego.
- Shuzo, wiesz, że jak będziesz się głodził, to będziesz wyglądał gorzej, niż być chciał? Już ci się wory pod oczami robią, jesteś cały blady - chciałem z nim o tym porozmawiać, ale on milczał. Wziąłem swoje ubrania i wyszedłem wziąć prysznic. Po powrocie położyłem się obok niego, dalej był obrażony. - Shu. Ile ci jeszcze zajmie szycie ubrań na wesele? - zapytałem spokojnie, rezygnując z prób przemówienia mu do rozsądku. Skoro nie chciał zmienić zdania, należało jak najszybciej pozbyć się powodu.
- Kilka godzin, maks jeden dzień – odparł beznamiętnie.
- Nie chce byś się głodził, ale nie wiem jak mam do ciebie mówić. Nie chce też, by dziecko ucierpiało tylko dlatego, że ty sobie jakieś głupoty wymyśliłeś. Dlatego jeśli tak bardzo ci zależy na małym brzuchu, weźmiemy ślub za dwa dni. Wszystko dla ciebie załatwię, a ty się zajmij kreacjami – podniosłem się i nachyliłem się nad nim. - Dla mnie zawsze będziesz najpiękniejszą istotą na świecie, z brzuchem czy bez niego – ucałowałem go w policzek. - Dobranoc, śpij dobrze – potem odwróciłem się na drugi bok i patrząc na ścianę namiotu, po chwili zasnąłem, przynajmniej się starałem. Jutro czekał mnie naprawdę ciężki dzień. Czy można urządzić wesele w dwa dni? Przekonam się. Oby tylko do tego czasu moje serce się rozleciało na kawałki.
<Shu? Łamiesz mu serce>