20 lis 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Już myślałem, że będziemy się po prostu błąkać po okolicy w tę paskudną pogodę. Naprawdę nie łudziłem się nawet, że ktoś nam nawet otworzy drzwi, a co dopiero zaprosi do środka. Dlatego to, co się stało, bez wątpienia mogę nazwać jakimś szczęściem w nieszczęściu. Pomimo sprawy z morderstwem i nieudanej próbie znalezienia jakichkolwiek wskazówek w stronę odnalezienia sprawcy, przynajmniej nie czułem już chłodu ani spływających po moim ciele kropel wody, których ilość spokojnie można by było porównać do wodospadu. Cieszyłem się również, że nas żaden piorun nie trzasnął po drodze, ale chyba przede wszystkim, że po prostu się tam z Lenniem znaleźliśmy.
Siedząc już na wygodnej kanapie z kocykiem i Lenniem z boku nie miałem się o co martwić. Byłem przekonany, że z maleństwem było wszystko w porządku i mogłem się jedynie modlić, żeby samemu nie zachorować, aczkolwiek czułem się dobrze. Miałem również nadzieję, że Lenniemu nic się nie stanie. W końcu po naszej ostatniej wspólnej przygodzie z wodą porządnie się rozchorował. Myślałem, że w każdej chwili mi może zejść na tamten świat w tym łóżku... A tu proszę. Wspólne wycieczki, ślub, a za niedługo dziecko. Cieszę się, że mój facet jest taki nie do zdarcia. Jednak to nie zmienia faktu, że w życiu nie przestanę się o niego martwić. Jest i będzie dla mnie najważniejszy na świecie. Kocham go bardziej niż samego siebie. Może sytuacja się trochę zmieni, gdy nasza rodzinka się trochę powiększy, ale po prostu, zamiast jednej osoby będę mieć aż dwie do kochania. W sumie to tak trochę już mam...
Odkąd tylko tutaj się znaleźliśmy, moją uwagę przykuła ta mała słodkość, przyglądająca się nam od samego początku. Miała takie dwa piękne blond kucyki zawiązane różowymi gumkami. Na początku bała się podejść i przyglądała się nam zza ściany, a później też podkradła się do fotela, na którym przesiadywał jej tata. Rozmawiał on głównie z Lenniem, a ja w tym czasie łapiąc co jakiś czas kontakt wzrokowy z dziewczynką, posyłałem jej jakąś głupią minę. Za każdym razem wtedy się chowała i cicho śmiała. Aż w końcu, gdy na chwilę oderwałem wzrok od fotela, gdzieś mi zniknęła. Dopiero po chwili, gdy moje psie uszy się poruszyły, wychwytując jakieś ciche śmiechy z boku kanapy, to ją znalazłem. Jednak tym razem w towarzystwie troszkę starszego braciszka. Nie minęła chwila i oboje wyjrzeli ze swojej kryjówki ostrożnie prosto w moją stronę, starając się powstrzymać śmiechy. Pewnie czekali, aż zrobię kolejną głupią minę, ale tym razem już miałem dla nich coś o wiele lepszego, albo przynajmniej bardziej zaskakującego. Udając, że ich nie widzę, powoli, wciąż siedząc na kanapie, przesunąłem się w ich stronę. Dzieciaki od razu zareagowały śmiechem i znów się schowały. Byłem cierpliwy, ale nie trwało to długo. Nim zdążyłem się obejrzeć, pierwsze dziecko po raz kolejny wyjrzało zza kanapy. Był to siedmioletni Olivier. Miał taką uroczą i bardzo jasną blond czuprynkę. Niczego się nie spodziewał, ale gdy tylko wskoczył na niego wesoły i o wiele bardziej okrągły niż zazwyczaj futrzak, oczka wręcz mu się zaświeciły. Z racji tego małego zaskoczenia, wylądował na podłodze, a ja na nim, momentalnie zaczynając machać ogonem i zaczynając go obwąchiwać. Czułem czekoladę. Chłopiec od razu zaczął się śmiać i w ogóle nie przejął się upadkiem.
- Piesek! - usłyszałem podekscytowaną dziewczynkę, która klęczała przy bracie. - Tato, możemy go zatrzymać? - od razu chwiejnie wstała, starając się mnie utrzymać na rękach, aczkolwiek podniosła mnie, łapiąc mnie tylko pod przednie łapki, więc tak trochę bardziej wisiałem, nie mogąc do końca dotknąć tylnymi łapkami podłogi. Nie było to wygodne, a po krótkiej chwili już wolałem, żeby mnie puściła. Zacząłem się wiercić, przy okazji zauważając Lenniego i jego minę, która była dość przejęta oraz odrobinę przestraszona całym zajściem. Wiem, że to na pewno nie wyglądało dobrze. Do tego miałem ten ogromny brzuch w tej formie. Sam się zastanawiałem, co by się stało, gdybym jakimś cudem wyślizgnął się tej dziewczynce z rąk i spadł na ziemię. Chociaż tak szczerze wolałbym nie wiedzieć ani tym bardziej tego doświadczyć.
- Maddie, to jeden z naszych gości. - odparł mężczyzna z dość zakłopotaną miną. - Nie trzymaj go tak. - dodał jeszcze, a dziewczynka skruszona postawiła mnie na ziemi.
- Przepraszam. - wymamrotała, głaszcząc mnie po głowie, aczkolwiek jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. - Ale... To ja chcę być pieskiem. - dodała stanowczo, prostując się.
- Nie da się tak. - odpowiedział jej braciszek, siedząc tuż przy nas. Dziewczynka nie wyglądała na bardzo zadowoloną jego słowami i pierwsze, co zrobiła, to pokazała mu język.
- A pan tak umie, więc ja też. - po jej odpowiedzi, wolałem sam zainterweniować. Czułem, że to zmierza w złym kierunku, a nie za bardzo przepadam za jakimikolwiek kłótniami. Wróciłem do swojej ludzkiej postaci. Siedziałem między dwójką dzieci i oboje objąłem rękami, bardziej przyciągając do siebie.
- Powiem wam coś maluchy, ale... - przerwałem na chwilę, przenosząc wzrok z dziewczynki na chłopca. Później bardziej się schyliłem z lekkim uśmiechem na ustach. - To moja mała tajemnica. - wyszeptałem do nich. Mała Maddie aż gwałtownie wciągła powietrze, zakrywając sobie po tym usta rączkami. Wyglądała na bardzo podekscytowaną. Już myślałem, że zaraz mi tu zacznie skakać z radości. Natomiast Olivier był bardziej powściągliwy i spokojnie czekał, aż coś jeszcze powiem. - Mogę wam zaufać? - spytałem jeszcze równie cicho, jak wcześniej. Dziewczynka od razu energicznie pokiwała głową, a jej brat po prostu mi przytaknął. Przyglądał się mi z widocznym zainteresowaniem, choć zupełnie nie okazywał tego, jak siostra. - No dobrze. - już byłem gotowy zacząć, gdy tu nagle ktoś niespodziewanie mi się wciął.
- O, czekaj! Chodźmy do mojego pokoju. Pluszaki nikomu nie wygadają, a oni mogą podsłuchiwać. - oznajmiła dziewczynka, zerkając za siebie prosto na swojego tatę i Lenniego. Od razu złapała mnie za rękę, a po chwili to samo zrobił jej braciszek, przyznając siostrze rację.
- Uhum... Niech już będzie. - nie byłem za bardzo przekonany. Nie chciałem zostawiać Lenniego samego, ale jak miałem odmówić takim słodziakom?
Tak też skończyłem w kolorowym pokoju, czując na sobie guzikowy wzrok ponad czterdziestki różnych pluszaków. Siedziałem na różowiutkim i puchatym dywanie naprzeciwko łóżka prawdziwej królewny. Najbardziej podobały mi się w nim zwisające zasłony. Były z delikatnego białego materiału i sięgały do samej podłogi, lecz na dzień były one spięte dużymi różowymi kokardami. Dwójka dzieci leżała na wspomnianym łóżku na brzuchach. Maddie przytulała jednego ze swoich misi, patrząc prosto na mnie. Olivier po prostu jej towarzyszył. Ewidentnie nie był fanem żadnych maskotek. Już idąc po schodach, dowiedziałem się, że razem z Bellamim (jednym ze starszych braci, z którym ma pokój) mają w terrarium jaszczurkę i wspólnie się nią opiekują. Jednak teraz już oba maluchy nie były za bardzo cierpliwe. Dlatego nie chciały mi dać spokój i wręcz same potaniały, abym w końcu zaczął.
Ponownie: Jak mógłbym im odmówić?
Na historyjce się zaczęło, a skończyło na przedstawianiu każdego z pluszaków. Wtedy już chodziłem razem z nimi po całym domu. Miałem okazji zwiedzić wszystkie miejsca poza sypialnią rodziców i pokoju najstarszego brata. Nie da się ukryć, że już na początku mnie zaciekawił. Przypominał mi takiego młodego mnie. Oczywiście z wyglądu. Z zachowania trudno mi to było rozgryźć. Widziałem tylko, jak szybko razem z Bellamim ulotnił się i zniknął w pokoju na górze. Miliony razy byłem ciągnięty przez dziewczynkę do salonu, a potem z powrotem na górę do jej pokoju. Miałem okazję poznać również wcześniej wspomnianą już jaszczurkę. Dzieciaki wołają na niego Mushu. W sumie było to dość pomysłowe imię i o dziwo pasujące. Jednak sielanka się skończyła, gdy kątem oka zauważyłem, że dwójka najstarszych dzieci opuściła dyskretnie swoją jaskinię naprzeciwko pokoju, w którym byłem z maluchami. W pośpiechu zeszli na dół. Zastygłem na chwilę, patrząc za nimi. Wydało mi się to trochę dziwne, ale ostatecznie to zbagatelizowałem. Pewnie nie chcą się po prostu natknąć na mnie albo Lenniego. Spojrzałem wtedy znów na małą Maddie, która znów mnie złapała za rękę i zabrała na dół prosto do salonu. Spodziewałem się tam gospodarza, ale o dziwo zauważyłem Lenniego, rozmawiającego z Julien, przy której siedział mały Olivier. Maddie zauważając swoją rodzicielkę, od razu mnie puściła i do niej pobiegła. Ich konwersacja się urwała, a ja znów usiadłem z uśmiechem przy Lenniem. Oparłem się o jego ramię, przymykając oczy. Dzieci są naprawdę wyczerpującymi istotkami, ale są też bardzo kochane i słodkie, przez co nie mógłbym przestać się z nimi bawić albo tak o bez wyrzutów sumienia odmówić. Zapadła mała cisza. Uwagę kobiety odwróciły dzieci, a ja, zamiast porozmawiać z Lenniem, niechcący podsłuchałem co nieco rozmowy z kuchni. Wiem, że to nie było w porządku, aczkolwiek to nie moja wina, że mam takie wyczulone uszy. W końcu jestem psem.
- Oni nie są tymi, za których się podają. Należą do tych gangsterów, co szantażują pana Andersona i resztę handlarzy. Ten psowaty był u niego ostatnio po kasę i zabrał jeden z najlepszych kapeluszy, a teraz przyszedł do nas z obstawą. Powystrzelają nas jak kaczki. Pewnie wiedzą, że pomogłeś Andersonowi schować resztę pieniędzy. - trudno było mi określić, czyj to był głos, aczkolwiek obstawiałem na najstarsze z dzieci. W tle usłyszałem również głośne westchnienie Fabiana. Chyba nie za bardzo w to wierzył, co jego syn wygadywał. Przez to odrobinę mi ulżyło, aczkolwiek dalej byłem zaciekawiony całą sprawą, jak i zestresowany. Mój ojciec był okropną osobą... Mocniej zacisnąłem palce na dłoni Lenniego. Jeśli mimo wszystko zadzwonią na policję, to już nikt za szybko mnie nie wyciągnie zza krat. Jednak na razie wolałem nie reagować. Ciekawiło mnie, czy jeszcze czegoś ciekawego się dowiem.
- Goście są niebezpieczni, ale my mamy już super plan, tata. - usłyszałem drugiego syna. Był to Bellami, który po swoich oświadczynach zaczął chodzić po kuchni. Nie wykluczone, że wyjrzał właśnie z pomieszczenia, by jakoś się nam przyjrzeć. Wtedy też bardziej się sam wyprostowałem i ostrożnie spojrzałem kątem oka za siebie. Mignęła mi sylwetka chłopca, aczkolwiek od razu potem spojrzałem wprost. Lennie jedynie wbił we mnie wzrok, unosząc jedną brew. Pewnie oczekiwał jakichś wyjaśnień, ale wolałem się na razie nie odzywać. Julien zarzuciła kolejnym tematem do rozmowy. Musiałem przynajmniej udawać zainteresowanego. Z chęcią bym porozmawiał o szydełkowaniu i co prawda na parę chwil dałem się zagadać, aczkolwiek gdy tylko powiedziałem, co chciałem, wróciłem do niewinnego podsłuchiwania.
- Świetnie. Czyli po prostu muszę zadzwonić na policję, a ich przetrzymać w domu do czasu ich przyjazdu. Nie dość, że dostanę nagrodę za rozbicie jednej z grasujących tu szajek, to pomogę Andersonowi w jego biznesie. - odezwał się Fabien, co już zmroziło mi krew w żyłach. Dlaczego zawsze musimy się jakoś pakować w takie chore akcje? Automatycznie przełknąłem zaniepokojony ślinę. - W końcu biedaka nikt nie będzie szantażować. Będziemy u niego ustawieni do końca życia. - westchnął rozmarzony. - Nic nie pomyliłem? - jeszcze się pytał. Byłem normalnie oburzony. Co teraz się z nami stanie? Dlaczego on uwierzył tym dzieciakom?
- Shu, wszystko w porządku? - usłyszałem Lenniego, na którego od razu wtedy spojrzałem lekko poddenerwowany.
- Stało się coś? - spytała również Julien, a ja przeniosłem na nią wzrok, niepewnie się uśmiechając.
- Tak. Ja po prostu... - oczywiście musiałem coś na szybko wymyślić. - Muszę iść do toalety. - szybko wstałem. - Chodź Lennie. - złapałem go za rękę. - Przepraszamy panią na chwilę. - dodałem jeszcze, idąc z nim do toalety, starając się zachować resztki spokoju. Musiałem mu wszystko opowiedzieć.
Od razu wszedłem do łazienki razem z nim, zamykając nas w środku. Odwróciłem się do niego, biorąc głęboki oddech.
- Słuchaj... Musimy się stąd zmywać. - głos zaczął mi lekko drżeć, ale nie chciałem się oddać panice.
- Shuzo, co ty wygadujesz?
- Słyszałem ich. Rozmawiają w kuchni i lada moment mogą zadzwonić na policję. - z każdą chwilą było mi coraz trudniej się opanować.
- Czekaj, ale... Jak to? Dlaczego?
- Nie wiedzą, że mój ojciec nie żyje. Jeden z dzieciaków zasugerował, że to ja, a ty to moja obstawa. Dzwonią na policję, bo myślą, że jesteśmy niebezpieczni. - wyjaśniłem, tak dla bezpieczeństwa spoglądając za siebie na zamknięte drzwi.
- Ale... Może z nimi porozmawiamy? Może jeszcze nie zadzwonili. Skoro coś wiedzą, to może nam pomogą?
- Na razie chcą nas załatwić na cacy. Nie przeżyje w pudle z dzieckiem...
Niestety fakt, że jestem totalnym panikarzem, jedynie sprawił, że po raz kolejny najadłem się niepotrzebnego stresu. Mogłem na spokojnie wysłuchać całej rozmowy. Szkoda, że jeszcze w tej chwili nie miałem o tym pojęcia.
~w międzyczasie w kuchni:
- No mówię, że mamy z tego same plusy. W ogóle to nie ma się co przejmować, bo to najzwyklejsi gangsterzy czy mafiozi, no nie?
- Christian, a ty nie bądź taki cwany. Nie tak cię wychowałem, żebyś kablował na niewinnych ludzi, kierując się domysłami i tym całym Internetem. - chłopak w odpowiedzi prychnął, widocznie urażony.
- Żebyście się później nie zdziwili, jak odwalą coś głupiego albo zaczną do nas z broni celować. - dodał zdegustowany, nie chcąc się już przegadywać.~

(Lennie~?)

15 lis 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Byłem już cały mokry. Dlaczego żaden z nas się nie domyślił, że coś nie gra z tą pogodą? Cisza przed burzą... pięknie nas złapała. Mokrzy i jeszcze zagubieni. To, że nie miałem pojęcia jak wrócić do cyrku, to jedno, gorszy był fakt, że nie miałem pojęcia gdzie był mój mąż. A jak wpadł do rzeki? Albo połamał nogę? Albo łapkę w tej postaci. Krzyczałem jego imię, mrużąc oczy, chcąc coś dostrzec w tej ulewie, ale prawda była taka, że nic nie widziałem. Wszystko było przesłonięte przez deszcz, a niemiłosiernie wiejący wiatr tylko pogarszał sytuację. Ale nie mogłem się poddać, musiałem go jakoś znaleźć. Przecież daleko nie mógł zajść!
W końcu zauważyłem kolorowe ubranie, jedyne, które wyróżniało się w terenie. Od razu wiedziałem, że to Shuzo, nie wiele osób nosiło tak kolorowe, jasne i ozdobione falbankami ubrania. Szybko do niego podszedłem i złapałem za ramionami. Podskoczył.
- Nareszcie cię znalazłem - krzyknąłem, aby usłyszał mnie w tej burzy.
- Co robimy? - przytulił się do mnie, a ja go mocno objąłem. Martwiłem się, że może się pochorować. - Którędy do domu? 
- Nie wiem, ale już cię nie puszcze - zdjąłem z głowy kapelusz i wsadziłem do niego rękę. Po chwili wyciągnąłem coś na wzór folii. - Kurtka przeciwdeszczowa.
- Przecież i tak jesteśmy mokrzy.
- Ale nie będzie tak zimno od wiatru - zarzuciłem na niego ubranie. Od razu założył kaptur na głowę. Po chwili dla siebie także taki skombinowałem i założyłem. Potem złapawszy go za rękę, ruszyliśmy przed siebie w poszukiwaniu schronienia. Przecież nie będziemy spali w lesie na gołej ziemi w czasie ulewy.
Długo błądziliśmy po lesie, nie wiedząc którędy pójść i czy przypadkiem nie chodziliśmy w kółko. Wszystko wyglądało tak samo, a deszcz zamiast słabnąć, przybierał na sile z każdą minutą. Niebo co jakiś czas przeszywała biała wstęga albo poświata, w pewnym momencie zastanowiłem się, co by było, gdyby piorun trafił w drzewo. Pożar, a z nami co? Shuzo wyglądał na coraz bardziej zmęczonego, musiałem go za sobą ciągnąć. Ja sam nie traciłem siły, a raczej tak mi się wydawało, bo myślałem tylko o nim i o dziecku. W końcu ujrzałem jakieś nikłe światło. Od razu przyspieszyłem, okazało się, że nareszcie wyszliśmy z lasu, tylko stroną, której żaden z nas nie znał. Chociaż deszcz przesłaniał cały teren, widziałem kilka świateł palących się w jednorodzinnych domkach. Poprowadziłem Shuzo w ich kierunku. Chłopak, kiedy zobaczył, że nareszcie znajdziemy suche miejsce, nabrał trochę sił. Podeszliśmy do pierwszego domku i zapukaliśmy w drzwi. Długo nie czekaliśmy, już po chwili drzwi się otworzyły, a w progu pojawił się wysoki mężczyzna o siwych już włosach. 
- Słucham? - zapytał niskim głosem. 
- Dzień dobry, w lesie złapała nas burza i się zgubiliśmy. Czy moglibyśmy u pana się zatrzymać i trochę ogrzać? - popatrzył na nas zdziwiony, pierwszy raz spotykając się z podobną sytuację. Widząc, jak Shuzo zaczyna się trząść z zimna, pokiwał głową, po czym nas wpuścił do środka. 
- Julien! Mamy gości! - krzyknął, zamykając drzwi. Zdjęliśmy kurtki i buty, wtedy na korytarzu pojawiła się starsza kobieta trzymająca bodajże pięcioletnią dziewczynkę. - Burza ich złapała, niech się ogrzeją - podszedłem do kobiety.
- Nazywam się Lennie - uśmiechnąłem jej dłoń. - A to Shuzo - wskazałem na trzęsącego się chłopaka, któremu włosy przykryły oczy.
- Julien. Zaraz przygotuje wam coś na rozgrzanie - odwróciłem się do mężczyzny, który przedstawił się jako Fabian. Weszliśmy do salonu, w którym siedziała jeszcze trójka osób. 
- To nasze dzieci - odezwał się mężczyzna. - Christian - wskazał na najstarszego, ubranego w czarne ubrania. - Bellami - chłopiec siedział na kanapie i jak zahipnotyzowany oglądał telewizję. - Olivier - wyglądający na siedem lat chłopiec właśnie chował się za starszym bratem. - I Maddie - wskazał na dziewczynkę, którą trzymałą kobieta, a która teraz stała na środku pokoju i nam się przyglądała.
Rodzina była bardzo miła, aczkolwiek najstarsze rodzeństwo zniknęło w pokoju, więc ich już nie widziałem. Mniejsze za to od razu przyczepiły się do Shuzo, który miał rękę do dzieci. Ich matka przygotowała nam grzańca oraz gorącą wodę, aby wymoczyć stopy. Mężczyzna dał nam ubrania na przebranie, więc w ciągu pół godziny siedzieliśmy na kanapie, z gorącymi stopami w wodzie, ubrani w nieswoje rzeczy i owinięci kocem. 

<Shuzo?>

2 lis 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Naprawdę nie wiem, na co Lennie liczył, zabierając mnie do lasu w dodatku o tej porze. Jeśli chciał znaleźć trupa, to sory, ale na pewno leży już dawno w kostnicy, a wszystkie dowody zbrodni zagarnęła policja. Nawet jeśli coś pominęli, to skąd pewności, że został zamordowany akurat tam, gdzie się zatrzymaliśmy? Nic nie jest pewne. Tak samo, jak to, czy doprowadzę nas we właściwe miejsce. Było wtedy ciemno, a sam jakoś niewiele pamiętam z tej leśnej gonitwy. Jako pies też jakoś nie widzę siebie w roli jakiegoś tropiciela.
Nie da się ukryć, że mój stosunek do tej wyprawy był dość sceptyczny. Sama pogada, zwiastowała jakiś zły omen. Taką ciszę przed burzą... Jednak nie chciałem już wcześniej zaczynać z nim tej dyskusji. Aktualnie jest mi wszystko jedno. Wszystkie wczorajsze emocje opadły i czuję się teraz taki wypruty ze wszystkiego. Jakbym był takim żywym trupem lub coś w tym stylu. Ewidentnie wstałem lewą nogą, ale mało mnie to obchodzi. Nie skomentowałem żadną reakcją radosnego obwieszczenia Lenniego, tylko po prostu ruszyłem przodem z nosem przy ziemi, co jakiś czas się rozglądając. Mimo wszystko miałem nadzieję, że mnie olśni i zdołam znaleźć cokolwiek. Wiem, że po drodze wypuściłem jego kapelusz, a potem przed samą skarpą rzuciłem gdzieś jego szalikiem. Oczywiście nie mogłem być pewny, że to mogło dalej tam gdzieś leżeć. Policja mogła to zabrać. Ewentualnie poleciało z wiatrem w świat czy coś.
Z mojej perspektywy znalezienie jakiegokolwiek znajomego mi miejsca było jeszcze trudniejsze niż normalnie. Praktycznie każde drzewo i krzak wyglądało identycznie, a tak z dołu to już w ogóle. W takich chwilach to żałuję, że jest ze mnie taki niski pies, a przez ten brzuch nie mogłem nawet zwykłego większego kamienia przeskoczyć. Irytowało mnie to strasznie, co pewnie nawet sam Lennie zauważył. Niestety chcąc czy nie chcąc i tak nic się nie dało na to zaradzić.
Cały czas szedłem na ślepo. Nie byłem pewny ani jednego kroku, ale dobrze pamiętałem ten charakterystyczny dźwięk wody z oddali oraz sam fakt, że nie biegłem jakoś długo, żeby dostać się do samej skarpy. Czułem, że mimo wszystko się zbliżamy, ale brakowało mi dowodów. Ciągle tylko krzaki, drzewa, trawa, patyki, szyszki, aż tu nagle mój wzrok przykuło coś na odstającej niedaleko gałęzi. Od razu pobiegłem w tamtą stronę i już na miejscu zacząłem szczekać, aby Lennie jak najszybciej do mnie dołączył. Stałem centralnie nad możliwą poszlaką, którą był kołyszący się wraz z wiatrem na gałęzi kapelusz. Tak z dołu ciężko mi było ocenić, ale wyglądał mi na dostojnego kuzyna fedory. Cały czarny z usztywnianym rondo z wygiętą do góry krawędzią. Nieźle wypasiony mimo wszystko. Gdy tylko Lennie zdjął go z gałęzi, kucnął przy mnie, zaczynając oglądać nakrycie głowy. Od razu zrobiłem to samo. Stanąłem na tylnych łapach, opierając przednie o kolano Lenniego i dokładnie przyglądając się kapeluszowi.
- To jego? - spytał, tak dla pewności, a ja zaszczekałem w odpowiedzi, chcąc oczywiście mu przytaknąć. Kapelusz był wykonany z króliczego włosa. Na pewno nie był tani. Takie modele nawet do dzisiaj są uważane za ikonę mody biznesu, czy też polityki. Mogło mnie to jedynie utwierdzić w fakcie, że mimo wszystko niczego mu w życiu nie brakowało. Ewentualnie chciał się nieźle odwalić na ślub własnego syna. Udało mi się zajrzeć również do środka kapelusza. Widniała tam metka z dość znajomym mi logo, ale za nic nie mogłem sobie teraz przypomnieć, skąd mogę je kojarzyć... Lennie mimo wszystko wolał zabrać kapelusz ze sobą. Chciałem od razu mu wszystko powiedzieć, co miałem w głowie, ale kto chciałby teraz ryzykować? Nie widzi mi się wrócić do więzienia, skoro już raz nie było mi dane tam iść dla dobra dziecka. Postanowiłem na razie iść dalej. Chciałem jak najszybciej to załatwić i wrócić do cyrku. Ani trochę nie podobała mi się ta wycieczka. Nie chce oczywiście nic krakać, ale czułem lekki niepokój. Tak jakby coś się miało zaraz stać. Droga mimo wszystko była prosta. Słyszałem coraz wyraźniej płynącą w dole wodę, aż w końcu moim oczom ukazał się znajomy widok, ale w świetle dziennym. Skarpa, woda i wszystko po jej drugiej stronie. Kamień, na którym siedział... Nie widziałem żadnych taśm policyjnych. Na pewno nie zginął w tym miejscu. Musiał gdzieś pójść, ale raczej się nie wracał. Skoro połączyli to z weselem, to i tak musiało się to stać gdzieś niedaleko. Wiadome było to, że musieliśmy przejść na drugą stronę. Na pewno byliśmy już blisko. Zacząłem cicho kwilić, chodząc wzdłuż skarpy, dając tym Lenniemu jasno do zrozumienia, że musimy przejść na drugą stronę, a później pobiegłem wzdłuż skarpy. Wracając, wtedy odkryłem, że dalej leży przewrócone drzewo i jest na tyle stabilne i grube, że można po nim przejść jak po kładce. Oczywiście miałem problem, żeby na nie wejść. Starałem się na nie wskoczyć, jakoś się wdrapać z pomocą pazurów, ale skończyło się na tym, że Lennie po prostu wziął mnie na ręce. Wszedł na pień, ocenił jako tako jego stabilność i zaczął iść do przodu. Nie śmiałem się nawet drgnąć, dopóki nie byliśmy po drugiej stronie na stałym gruncie. Za to od razu zacząłem się rozglądać. Może rzeczywiście gdzieś tutaj został zamordowany? Przez drzewa nie zauważyłem nic niepokojącego, a dookoła rozlegała się głucha cisza, przerywana szumem wody. Jakby cały las opustoszał.
Po przekroczeniu wąwozu od razu zeskoczyłem z rąk Lenniego i pobiegłem w stronę miejsca, gdzie rozmawiałem z ojcem. Niepotrzebnie tak bardzo się spieszyłem, ale naprawdę już chciałem wrócić. Rozwiązując tę zagadkę, wpakujemy się na pewno w jakieś kolejne bagno. Ojciec od zawsze prowadził szemrane interesy. Pewnie komuś się naraził, a zdobycie na to dowodów będzie cholernie trudne. Nie sądzę, że będziemy mieć szczęście i szybko załatwimy całą sprawę. Ogólnie ciągle coś się dzieje w naszym życiu... Poradziliśmy sobie ze wszystkimi wcześniejszymi sytuacjami, dziś musimy poradzić sobie z tą.
Tak jak się spodziewałem, na miejscu nic nie było. Obaj zaczęliśmy się rozglądać, aż w końcu sam trochę się za bardzo oddaliłem. Odszedłem od kamienia prosto, co po chwilę się rozglądając za czymś interesującym. To musiało być gdzieś tutaj. Skręciłem w prawo. Potem w lewo i może jeszcze raz w prawo, a potem jakoś prosto szedłem...
- Piesku!
Usłyszałem jedynie zza drzew mojego męża, a tuż po nim zbliżające się grzmoty. Od razu oderwałem nos od ziemi, stawiając uszy, gdyż tu nagle kropla wody spadła prosto na mój nos, przez co nie mogłem się powstrzymać od kichnięcia. Tak też pogoda zaczęła się diametralnie zmieniać. Szybko ruszyłem w drogę powrotną, a z każdym moim kolejnym krokiem zaczęło coraz mocniej padać. Już kląłem w myślach. Jeszcze przed chwilą tak dobrze słyszałem Lenniego, a teraz ślad po nim zaginął. Żadnego wołania... O co tu chodzi? Stanąłem w miejscu, zaczynając szczekać. Kolejne grzmoty, aż w końcu niebo przecięła śnieżnobiała błyskawica. Świat pociemniał, a woda spadała z nieba jak z wodospadu. Nie możliwe, żebym odszedł aż tak daleko... A nie byłem i tak pewny czy Lennie mnie w ogóle słyszy... Ha. Nie mówiłem, że to się źle skończy? Nie chciałem się niepotrzebnie nakręcać. Jeszcze raz rozejrzałem się dookoła, a później dla własnej wygody zmieniłem się w człowieka.
- Lennie! Gdzie jesteś?! - zacząłem krzyczeć na wszystkie strony, ale za którymś razem moje wołanie przerwały kolejne grzmoty. Stwierdziłem, że mimo wszystko dalej się będę wycofywać. Niemożliwe, żebym odszedł aż tak daleko. Byłem już cały przemoknięty. Deszcz był niemiłosierny. Nawet w środku lasu. Czułem się, jakbym normalnie stał pod prysznicem, tylko woda była strasznie nieprzyjemnie zimna i za nic nie mogłem jej zatrzymać. Ciekawe czy można się utopić w takim deszczu. Mało co widziałem przez ciągle spadające krople wody. Włosy kleiły mi się do skóry. Tak samo z resztą, jak ubrania, a o butach już nie będę wspominać. Z każdym krokiem czułem przelewającą się w nich wodę. Do tego z każdą chwilą było coraz zimniej. Tego mi brakowało, żeby jeszcze złapać jakieś choróbsko podczas ciąży...
Miałem wrażenie, jakbym cały czas kręcił się w kółko. Chociaż przez tę fatalną pogodę już zupełnie nie wiedziałem, gdzie jestem. Ciągle padał deszcz, a z każdym grzmotem czułem się coraz gorzej, a gdy dodatkowo zerwał się mocny wiatr, modliłem się, aby czasem jakieś drzewo nie zwaliło mi się na głowę. Teraz to nawet jeśliby gdzieś tutaj były ślady albo dowody na moją niewinność, to zmyły się razem z deszczem. Został tylko ten kapelusz ze znajomą metką... Czy mogło być jeszcze gorzej?
Musiałem odsapnąć. Oparłem się o jedno z drzew najbliżej mnie. Co prawda nie było jakąś świetną osłoną przed deszczem ani na pewno bezpiecznym piorunochronem, ale to wciąż był las, a nie gołe pole i jedyne drzewo w okolicy. Jedną rękę oparłem o szorstką korę, a drugą odgarnąłem w tył przemoczone włosy z twarzy. Wziąłem parę głębokich wdechów, podziwiając tą jakże urzekającą i mokrą leśną scenerię. Zupełnie nie wiedziałem, gdzie jestem. Spojrzałem w lewo, potem w prawo, a gdy już miałem spojrzeć za siebie, coś, a w zasadzie ktoś złapał mnie od tyłu. Serce mi wręcz stanęło. Wiem, że jestem poszukiwany, ale nie sądziłem, że w tym momencie w taką ulewę ktoś by mnie w ogóle szukał, ani tym bardziej próbował oddać w ręce glin. Chciałem już zacząć krzyczeć, wołać o pomoc. Zrobić cokolwiek by tylko ktoś mi pomógł albo przynajmniej, żeby stał się cud. Jednak... Gdy spojrzałem uważniej na napastnika, momentalnie się uspokoiłem.

(Lennie~? To ty mnie tu straszysz czy jednak mam przerąbane?)