To przecież jest takie logiczne. Co z tego, że pod twoimi stopami przechadza się gliniarz, który może cię wsadzić za niewinność do pudła, skoro, zamiast się tym przejmować możesz pomyśleć o uszyciu tanich ciuszków rodem wyciągniętych z jakiegoś bazaru. Do tego dla małego bachorka, który rzekomo gdzieś tam w brzuchu stuprocentowego FACETA ciągle się rozwija. Do tego młodego dorosłego, który powinien mieć jeszcze pstro w głowie i cieszyć się życiem, a nie wychowywać dwójkę dzieci!
- Wiesz, czasem byłoby lepiej, gdybyś się po prostu od czasu do czasu zamknął. - mruknąłem, mając dość rzekomego męża, który ciągle w kryzysowych sytuacjach wolał mi szeptać bajeczki do ucha. Dla ciekawskich: Nie. Nie uderzyłem się w głowę. Ale miło jest się w końcu poczuć takim prawdziwym sobą, a szczególnie po tak długim czasie nieobecności. Lennie automatycznie po moich słowach, odsunął usta od mojego ucha, samemu również przestając mnie głaskać po głowie. Chyba już zrozumiał, że jego tandetna próba wyciągnięcia tego pajaca z dołka nic nie dała. W sumie jego mina mówiła wszystko. Od razu z szelmowskim uśmiechem się wyprostowałem, spoglądając mu prosto w oczy. - Oczywiście nie zrozum mnie źle, kochanie. - dodałem, owijając ręce wokół szyi i na końcu go całując. Nie trwało to długo zaledwie parę sekund, gdyż fragmenty rozmów z parteru przewijały się aż tutaj przez te cienkie ściany, co łatwo mnie dekoncentrowało. Automatycznie spuściłem wzrok, wbijając go w podłogę. Zapadła chwila ciszy. Może i Lenniemu udało się coś usłyszeć? Jednak z tego, co sam mogłem wychwycić, rozmowa przebiegała bez większych problemów. Nieuzasadnione wezwanie. Dzieciaki robią sobie żarty. Typowe wciskanie kitu, byleby tylko spławić gliniarza. Wszystko wskazywało na to, że długo tu nie będziemy siedzieć. Mój ogon przez tę myśl, od razu zaczął wesoło poruszać się na boki.
- Co usłyszałeś? - spytał rudzielec, przerywając tym ciszę. Poprzedni temat odleciał w niepamięć. Choć i tak mój tekst nie był jakoś warty skomentowania.
- Zaraz sobie pójdzie. - odpowiedziałem szybko, już wstając na nogi. - My zresztą też. - dodałem, zgarniając w tył wszystkie kosmyki, opadające mi na oczy. - Chce w końcu się dowiedzieć komu mam podziękować. - podekscytowany, cicho przeszedłem między różnymi gratami, by tylko dostać się do wyjścia. W końcu lada chwila się otworzy.
- Dziękować? Wrobiono cię w to morderstwo. - zauważył, idąc tuż za mną. Słysząc to, od razu przewróciłem oczami: Że też ja muszę mu to wyjaśniać. Odwróciłem się do niego ze znudzoną miną.
- Najważniejsze, że nie żyje. Cieszę się, że ktoś to w końcu zrobił. Zasługiwał na śmierć od samego początku i szczerze żałuję, że sam nie zdołałem tego zrobić.- odpowiedziałem pewnym tonem, a mój własny mąż nie miał prawa tego kwestionować. W końcu tak naprawdę to, kto rządzi w tym związku?
Odpowiedź jest bardzo prosta — ja, więc to również i ja ustalam zasady. Dlatego, gdy już załatwimy tę sprawę, z chęcią przejdę do kolejnej, czyli wrobienia mnie w bachora. W mojej głowie nasze wspólne życie skupiało się na namiętnych nocach, ale jak na razie te dość zaskakujące okoliczności zmuszają mnie do zastania zakonnicą... Cóż. Mogę też pomyśleć o rozwodzie. Choć jak na faceta, który załatwił mi taką niespodziankę, rozwód to zdecydowanie za mało.
- I tak nie sądzę, że to dobre podejście. - mruknął jedynie, a ja już nie zamierzałem się tym przejmować. Niech sobie myśli co chce. W odpowiedzi jedynie wzruszyłem ramionami, spoglądając już na drzwiczki w podłodze z niecierpliwością.
***
Po całym zamieszaniu z policją sam nie miałem za wiele do powiedzenia. To Lennie wszystkim dookoła dziękował, a oni tak bardzo chcieli mu wejść do tyłka sztampowymi przeprosinami... Mówiąc szczerze myślałem, że normalnie puszczę pawia. Stałem oparty o drzwi wręcz nie mogąc się doczekać. Gdy tylko ziewnąłem z nudów, usłyszałem, że coś małego się do mnie zbliżyło. Od razu uniosłem jedną brew, spoglądając w dół. Był to jakiś taki mały pędrak w różowych szmatkach i z aż za bardzo szerokim uśmiechem. Chował coś za plecami i intensywnie się we mnie wpatrywał. Ciekawe czy umiał mrugać...
- Czego chcesz? - spytałem po prostu, by dziecko zrobiło co chciało i dało mi święty spokój. Dziewczynka, zamiast odpowiedzieć to pokazała mi to, co chowała za plecami. Był to jakiś misiek. Jeden z tysiąca pluszaków, jakie walały się po kątach tego domu. - I co z tym? - odezwałem się, gdy ta nic nie raczyła powiedzieć. Ona jedynie pokazała mi prostym gestem żebym się do niej zbliżył. Ciężko westchnąłem, przewracając oczami. Nie bawi mnie takie cudowanie z dziećmi, ale nikogo to nie obchodziło. Mimo wszystko kucnąłem na jej poziomie. Dziewczynka wtedy wręczyła mi misia, jednocześnie stając na paluszkach i szepcząc mi do ucha, że to dla mojej księżniczki, która przyjdzie na świat. Trochę mnie to zdziwiło. Nie spodziewałem się takiego tekstu od... Chyba czterolatki? Zacisnąłem palce na misiu, udając wzruszenie. - Jaka ty jesteś kochana. Na pewno jej go dam. - uśmiechnąłem się, a dziewczynka już ze śmiechem wróciła do rodziców. Wtedy już moja dobroduszna mina zniknęła. Wyprostowałem się, ale na szczęście nie musiałem już czekać na Lenniego. Już bez przedłużania stamtąd wyszliśmy. Znów idąc przed siebie, spojrzałem na tego pluszaczka od dziewczynki. Był to śnieżnobiały miś w jasnoróżowej sukieneczce.
- Z jakiej okazji ten prezent? - zagadał Lennie, zrównując ze mną krok, przy okazji zauważając pluszaka. Znaliśmy już adres rzekomego Andersona, a burza postanowiła ustąpić. Co prawda dalej dzień był szary i ponury, a dookoła było mokro, ale stwierdzam, że było to lepsze niż słońce.
- Niepotrzebny nikomu badziew. - mruknąłem, wyrzucając miśka, gdy tylko minąłem się z koszem na śmieci. - Niby dla jakiejś księżniczki, ale nie znam żadnej. - wzruszył ramionami, idąc dalej, wkładając ręce do kieszeni. Nie było za ciepło, a sam się za dobrze nie ubrałem.
- Serio? - spytał jedynie Lennie, spoglądając za siebie na miniony przez nas kosz. - Nie zachowuj się tak. Prezentów się nie wyrzuca. - uparł się i wrócił po misia.
- Sam się nie zachowuj jak dziecko. Po co nam głupia zabawka? - spojrzałem za nim z niezadowoloną miną.
- Nasze dziecko nazywasz księżniczką. Masz amnezję czy co? To jest dla niej albo niego. - wrócił się do mnie. Sytuacja robiła się trochę napięta. Dawno się nie kłóciliśmy.
- Nie przyznam się do żadnego dziecka. - oznajmiłem, co w sumie było najgłupszą odpowiedzią na świecie. W końcu odezwał się ten, kto jest w ciąży i chodzi z coraz większym brzuchem. - Nie chcę dziecka. Nie chcę głupiego pluszaka. Chcę tylko ciebie. Nie widzisz tego? Czemu tak się wykłócasz?
- To była nasza wspólna decyzja.
- Nie kłam. Już od dawna nikogo nie obchodzi moje zdanie. - skończyłem. To były ostatnie moje słowa, wypowiedziane w stronę osoby, z którą podobno wziąłem ślub. Poza obrączką jakoś tego nie czułem i na razie jedynie mnie denerwował. Ruszyłem samotnie przodem, szukając wskazanego adresu, a on został gdzieś w tyle.
Im dłużej kierowałem się chodnikiem, tym więcej widziałem budynków, a w tym i różnych sklepów. Nie byłem pewien czego do końca szukam, ale adres wyraźnie wskazywał na jeden z mniejszych sklepów w tej okolicy. Z tego, co zauważyłem po szyldzie Anderson zajmował się sprzedażą i produkcją kapeluszy. Na pewno nie zarabia z tego jakichś kokosów, więc nie dziwię się, że ukrywał pieniądze przed moim ojcem. Czuję, że pewnie wszyscy inni sprzedawcy w tej okolicy stoją albo stali w podobnej sytuacji. Sam wciąż wiedziałem tyle, co nic, a wchodząc do środka miałem nadzieję, że się to zmieni. Choć po dłuższym zastanowieniu to traciłem tylko cenny czas. Policja może nie uwierzyć w przedstawione przeze mnie dowody, więc i tak mnie zamkną. Przynajmniej uwolnię się na chwilę od męża. Wyskakiwanie z małżeństwem było głupim pomysłem. W pewnym sensie żaden z nas nie jest już tak wolny, jak kiedyś, a to nigdy nie wychodzi nikomu na dobre.
Całe wnętrze sklepu było dość surowe. Z każdej strony na różnych półkach i manekinach były wystawione kapelusze z dość... Chyba wygórowanymi cenami. Szczerze nie mogłem uwierzyć, że pozornie zwykły kapelusz mógłby tyle kosztować. Co oni je robią ze złotem w środku? Jakoś nie wyglądało. Jednak nie przyszedłem tutaj, by oglądać zbyteczne nakrycia głowy. Od razu skierowałem się do lady, za którą siedział chudy i ewidentnie dość starszy mężczyzna. Nie zauważył mnie na początku. Intensywnie pochłaniał treści najświeższej gazety. Dopiero podskoczył na krześle, gdy uderzyłem rękoma w blat, schylając się do niego.
- Anderson? - spytałem spokojnym tonem, będąc pewnym, że to na pewno on. Jednak stary zgreda coś mruknął pod nosem, poprawiając okulary na nosie.
- Co wy dziś macie do tego biednego chłopaka? - niezadowolony wskazał kciukiem na drzwi znajdujące się w kącie za ladą. - Zaplecze. - dodał jedynie i wrócił do gazety. Przez chwilę jeszcze nie spuszczałem z niego wzroku. Ostrożnie i cicho wykonałem jeden krok w tył, a potem zacząłem iść w stronę wskazanych drzwi. Coś mi tu nie pasowało. Już miałem nacisnąć klamkę, gdy nagle wręcz zatrzymałem się jak oparzony, odsuwając dłoń od klamki i samemu odsuwając się w bok. Przysięgam, że słyszałem, jak ktoś odwiódł kurek od pistoletu. Jakby już przygotowywał się do strzału i to akurat, gdy chciałem wejść. Od razu przeniosłem wzrok na starca, ale ten niewzruszony wpatrywał się dalej w gazetę.
- Coś nie tak? - spytał po chwili ciszy, a ja tylko przewróciłem oczami i do niego podszedłem, podnosząc go z krzesła za fraki.
- Nie myśl dziadzie, że jestem taki głupi. - zaciągnąłem go do tych drzwi. - Otwieraj. - rozkazałem, a ten już wyglądał na lekko zaniepokojonego. Dłoń wręcz trzęsła mu się na klamce i to na pewno nie było spowodowane byciem chorowitym staruszkiem. Cały też zbladł. Na pewno się nie przesłyszałem. Drzwi otwierały się do środka, więc starzec nie miał się za czym schować. Ja stałem przy ścianie, tylko czekając na strzał, który padł, gdy ledwo co staruszek popchnął drzwi do przodu. Widziałem jak w sekundę jego oczy, spowija mgła, a krew tryska z klatki piersiowej. Zaczynał się przechylać do tyłu, lecz za nim opadł na podłogę, schowałem się za nim i podtrzymałem tak, aby był moją chwilową tarczą. Z racji tego, że strzał tak precyzyjnie agresor musiał stać parę metrów przede mną. Do tego byłem prawie pewien, że był to jakiś amator. Słyszałem jego drżący oddech. Nie chcąc tracić czasu, wpadłem zasłaniając się rannym mężczyzną do pomieszczenia. Wybrzmiał drugi strzał, ale raczej pocisk trafił w jakąś podłogę albo ścianę. Wtedy też nie zwlekając, wypchnąłem moją żywą tarczę na napastnika. Akcja była szybka i prosta. Pistolet upadł na ziemię, a ja momentalnie się po niego schyliłem. Gdzieś z boku mignęła mi ruda czupryna, ale wolałem się na razie nie dekoncentrować. Gdy tylko się wyprostowałem, również zdążył wstać wcześniejszy posiadacz broni. Tak idealnie się zgraliśmy, że zamiast do niego strzelić, walnąłem mu z tej broni prosto w twarz, przez co ten od razu znów wrócił na ziemię, tracąc przytomność. Wtedy już głęboko odetchnąłem, odgarniając włosy do tyłu.
- Wow. - tylko tyle byłem na chwilę obecną z siebie wydusić. Nie często zdarza mi się robić takie epickie rzeczy. Gdy tylko emocje opadły, spojrzałem w bok, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Mój mężuś siedział pod ścianą, przywiązany do krzesła. - Hej, a tobie co? - zaśmiałem się cicho, podchodząc do niego. Miał do tego wszystkiego zaklejone usta jakąś szarą taśmą. Szczerze chciało mi się śmiać. Nie sądziłem, że będzie tutaj przede mną. - Nie powiem, zaskoczyłeś mnie. - dodałem rozbawiony, wywalając pistolet, a samemu ładując mu się na kolana. - Ale widzieć cię w takim wydaniu spokojnie mogę uznać za przeprosiny. - po tych słowach, zerwałem mu taśmę z ust. - Wyglądasz tak bardzo seksi, że aż żal mi cię uwalniać.
(Lennie~?)