Niepewnie przyjąłem koszulę. Czy naprawdę mogę ją wziąć? W końcu byłem mu obcy i jeszcze nie należałem do trupy. Uniosłem wzrok na pogodną twarz magika i słabo odwzajemniłem uśmiech.
— Dziękuję. — powiedziałem cicho, po czym rozejrzałem się po przyczepie w poszukiwaniu miejsca, gdzie mógłbym się przebrać, nie robiąc tego na oczach cyrkowca. Niczego jednak nie znalazłem, więc usiadłem zrezygnowany na brzegu łóżka i zdjąłem zakrwawione baleriny z poranionych i trochę spuchniętych stóp. Zacisnąłem zęby, z trudem powstrzymując syk bólu. Odsłonięta masakra jednak nie uniknęła spojrzenia Ozyrys’a. Magik szybko przeszedł na drugą część wozu, wziął jakiś materiał i zamoczył go w dzbanku z wodą. Następnie wrócił do mnie i przykucnął naprzeciwko. Patrzyłem zdezorientowany jak Ozyrys obmywa moje stopy. Dlaczego to robił? Przecież nikt mu nie kazał. Niczego nie rozumiałem.
— Ile masz...? — zaczął, ale ugryzł się w język.
— Dziesięć. — mruknąłem, domyśliwszy się, że pyta o mój wiek. Magik spojrzał na mnie zaskoczony. Czyżbym naprawdę był tutaj pierwszym dzieckiem?
— Co tutaj robisz? — powiedział pod nosem, bardziej chyba do siebie.
— Mógłbym ci zadać to samo pytanie. — odparłem spokojnie, unosząc kącik ust. Każdy pewnie miał powód, dla którego się tu znalazł. Jedni prawdopodobnie od urodzenia marzyli o zostaniu klaunem lub innym artystą, a drudzy – tacy jak ja – zwyczajnie nie mieli innego wyboru. Do której grupy należy Ozyrys? Sądząc po jego zachowaniu, strachu skrywającym się w pięknych, fiołkowych oczach i ukrytych wewnątrz rękawiczek dłoniach – jest taki jak ja.
Magik w milczeniu zabandażował moje stopy. Gdy skończył, ostrożnie ująłem jego twarz w dłonie i złożyłem na jego czole delikatny pocałunek.
— Dziękuję. — powiedziałem z ciepłym uśmiechem, patrząc na zabawny, zaskoczony wyraz twarzy cyrkowca. Jego nie muszę się bać. Wiem, że mnie nie skrzywdzi. Jest taki jak ja.
— P-Poczekaj chwilę. — wydukał wciąż zarumieniony Ozyrys, gdy tylko otrząsnął się z szoku. Z uśmiechem wodziłem za nim wzrokiem, gdy kręcił się po wozie. Zabawnie było obserwować jak usilnie próbuje coś znaleźć, ale nie może zebrać myśli, żeby przypomnieć sobie, gdzie to położył. Nie spodziewałem się takiej reakcji, ale musiałem przyznać, że było to dość urocze.
Magik po chwili zauważył w końcu koc, obok którego przeszedł już dziesiąty raz i wrócił z nim do mnie.
— N-Nie mam parawanu, więc... — zaczął zawstydzony.
— W porządku. Tyle mi wystarczy. — powiedziałem z uśmiechem, chcąc jakoś dodać mu odwagi. Następnie wstałem z łóżka i zdjąłem z siebie zniszczone ubranie. Ozyrys tymczasem uparcie wpatrywał się w jakiś wazon na końcu przyczepy, trzymając przede mną rozłożony koc. Uniosłem na niego wzrok, wciąż czerpiąc dziwną radość z patrzenia na jego zawstydzoną twarz. Sięgnąłem rozbawiony po koszulę i zarzuciłem ją na ramiona. Guziki zapinałem, wciąż obserwując cyrkowca. Czy będę mógł tu zostać? Czy w ogóle na to zasługuję? Czy się nadaję? Czy mojego szczęścia wystarczy na zdanie egzaminu i pozostanie w nowej roli? Czy nie zużyłem całego zapasu na ucieczkę?
— Gotowe. — mruknąłem, gdy wszystkie guziki zostały już zapięte. Magik złożył koc i zmierzył mnie wzrokiem. Jego koszula była trochę zbyt obszerna i sięgała mi do połowy ud. Nie zamierzałem jednak narzekać i nadużywać dobroci Ozyrys’a, który wcale nie musiał mi niczego dawać. Poza tym, jego koszula i tak była w znacznie lepszym stanie od moich ubrań.
— Dziękuję za pomoc. — dodałem, unosząc wzrok na magika.
— Zaczekaj chwilę. — odparł Ozyrys i poszedł przekopywać szuflady. Po chwili wyciągnął z jednej z nich długi rzemyk z ciemnobrązowej skóry. Następnie wrócił z nim do mnie, owinął go wokół mojej talii i związał. Obejrzałem się dookoła. Faktycznie z paskiem całość prezentowała się znacznie lepiej.
— Chodźmy. — magik ruszył przodem i otworzył drzwi. Wyszedłem z wozu i zatrzymałem się na ostatnim stopniu schodów. Rozejrzałem się dookoła po rozmokniętym terenie, bogatym w wielkie kałuże. Wyglądało na to, że w nocy spadł deszcz.
— Zaczekaj. — westchnął Ozyrys, stając obok, po czym wziął mnie na ręce. Automatycznie objąłem go za szyję i spojrzałem na niego zdezorientowany.
— Zabrudzisz sobie bandaże. — wyjaśnił krótko i ruszył do jednego z większych namiotów.
Po drodze mijaliśmy kilku innych cyrkowców. Ciekawość wymalowana na ich twarzach mieszała się ze zdziwieniem. Położyłem głowę na ramieniu magika i odprowadzałem ich kolejno wzrokiem. Każdy z nich pełnił tu jakąś rolę. Było ich tak dużo... Co ja mógłbym robić? Czy w ogóle jestem tu potrzebny?
Powoli zbliżaliśmy się do namiotu, przed którym czekał już na nas facet z biura. Bałem się i szczerze wątpiłem w to, czy zdam ten test, ale wiedziałem, że nie mam innego wyjścia. Musiałem go zdać.
— Szybko się ze sobą zżyliście. — powiedział mężczyzna, uśmiechając się szeroko i poprawiając cylinder. Ozyrys zmrużył oczy niezadowolony. Chyba miał już dość niańczenia takiego dzieciaka jak ja. Wyswobodziłem się więc z jego ramion i stanąłem obok śmieszka.
— Dziękuję za pomoc. Już sobie poradzę. — powiedziałem, spojrzawszy na magika z lekkim uśmiechem. Chciałem się uwolnić. Ale, czy zostając nie stanę się ciężarem dla Ozyrys’a? Spuściłem wzrok na rękawy koszuli magika, które zacząłem nerwowo miętosić.
— Chyba się nie przedstawiłem wcześniej. Jestem Pik. — zawołał wesoło śmieszek — To co? Możemy zaczynać? — dodał, kładąc mi dłoń na ramieniu. Kiwnąłem słabo głową.
— Wspaniale. Sprawdźmy, co potrafisz. Może zaczniemy od rzucania nożami? — Pik zaprowadził mnie w kąt namiotu i ustawił przed tarczą. Następnie wręczył mi ostrze. Obejrzałem je z każdej strony.
— Każdy ma tutaj jakiś pseudonim. Myślałeś już nad swoim? — zapytał, zawijając ręce na piersi.
— Doll. — mruknąłem, zaczynając swój egzamin. Bo po co szukać innych nazw? Podobno rzeczy powinno się nazywać po imieniu. A ja urodziłem się zabawką.
Pierwsze ostrze wbiło się w tarczę, ale daleko mu było do jej środka. Następne natomiast odbiło się od niej i poleciało gdzieś w bok. Każda kolejna próba była równie beznadziejna. Mimo to, nie chciałem dać za wygraną. W końcu od tego egzaminu zależało moje życie.
W pewnym momencie poczułem ciepło cudzego dotyku. Spojrzałem przez ramię na Ozyrys’a, który ujął moje dłonie w swoje.
— Wystarczy. Spróbujmy z czymś innym. Na pewno coś znajdziemy. — spokojny głos magika powoli zdjął ze mnie znaczną część napięcia. Pik w milczeniu obserwował jak wraz z Ozyrys’em przechodziłem od jednego stanowiska do drugiego, próbując wszystkiego. Oto, czego się dowiedziałem:
Żonglerka nie jest moją mocną stroną. Podobnie z resztą jak sztuczki magiczne. Nie potrafię zapanować nad marionetkami ani nad stadem psów, które planują mnie zalizać na śmierć. Komik, którego trzyma się tylko czarny humor nie znajdzie pracy w cyrku, jeśli jest dzieckiem, bo nie może występować dla dzieci. Do plusów należała moja umiejętność gry na fortepianie, rzekomo całkiem ładny głos i zdolności jeździeckie, czyli wszystko, czego nauczyłem się zupełnie przypadkiem podczas tych wszystkich lat spędzonych w niewoli. Nie sądziłem, że kiedykolwiek coś z tego okresu może mi się przydać.
— No dobrze, ostatnia kategoria, lekkoatletyka. — oznajmił Pik.
— Lekko-co? — zapytałem, nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli.
— Sprawdzimy twoją szybkość, zwinność i giętkość. Będziesz wykonywał różnego rodzaju akrobacje zarówno na ziemi jak i w powietrzu. — wyjaśnił śmieszek.
— Ale jak to w powietrzu? — dopytałem, wciąż nie bardzo rozumiejąc? Mam nauczyć się latać czy co?
— Na szarfach, obręczach, trapezie, … Takie tam. — wymienił Pik, prowadząc mnie na sam środek namiotu. Na jego szczycie został przymocowany długi materiał, który zwisając sięgał aż do ziemi. Dotknąłem go. Był miękki i miły w dotyku. Granatowa chusta była cieńsza od koca, ale grubsza od apaszki. Chwyciłem ją w obie ręce i spróbowałem ją rozerwać, ale nawet jej nie naderwałem. Wydawała się więc być dość wytrzymała. Ale czy na pewno wystarczająco wytrzymała, by mnie utrzymać? W myślach rozważyłem wszystkie za i przeciw. Doszedłem do wniosku, że nie mam nic do stracenia, bo jeśli mi się nie uda, to albo umrę na miejscu, albo zostanę zabity przez mojego pana. Wszystko i tak kończyło się moją śmiercią. Jednak istniała jeszcze minimalna szansa, że podołam wyzwaniu i dzięki temu zostanę w cyrku. Trzymając się kurczowo tej myśli, zacząłem się wspinać po materiale.
Gdy znalazłem się dwa metry nad ziemią, zacząłem wykonywać polecenia Pik’a. Oplatałem szarfą swoje ciało, zwisałem głową w dół i wykonywałem zlecone przez niego akrobacje. Wspinałem się coraz wyżej i wyżej.
Po jakimś czasie mężczyzna uznał, że zrobiłem dość. W tym samym momencie usłyszeliśmy hałas dochodzący z zewnątrz.
— Zaczekajcie tutaj. — rzucił Pik, wychodząc z namiotu. Usłyszawszy wściekłe ujadanie psów, uczepiłem się mocno szarfy. Im dłużej patrzyłem w stronę zasuniętego wejścia do namiotu, tym większy chłód odczuwałem. Przyszli po mnie. Prawda? Na pewno przyszli. Musiałem się schować. Musiałem uciec. Natychmiast.
Oplotłem swoje nogi materiałem. Zacząłem się zsuwać. Szybko jednak nabrałem prędkości. Nie mogłem się zatrzymać. Ozyrys, zobaczywszy zapewne kątem oka ruch, oderwał wzrok od wejścia do namiotu. Podbiegł do mnie, by następnie chwycić mnie w ostatniej chwili. Uczepiłem się go wszystkimi kończynami przerażony. Moje serce waliło jak szalone. Magik objął mnie i zaczął powoli gładzić moje włosy.
— Chodźmy stąd. — powiedział, niosąc mnie do wyjścia z namiotu. Ukryłem twarz w zagłębieniu jego szyi.
— Jesteś pewien, że go nie widziałeś? — znajomy głos dotarł do moich uszu, wywołując u mnie dreszcze. Bez wątpienia był to Mark – jeden z parobków mojego pana. Ten sam, który poprzedniego dnia próbował zapobiec mojej ucieczce. Jak mnie znaleźli? Śledzili mnie? Dogonili?
Nawet nie zauważyłem, kiedy Ozyrys przeszedł ze mną w bardziej ustronne miejsce. Następnie postawił mnie na trawie i opatulił swoim płaszczem.
— Wracaj do wozu. Pamiętasz drogę? — magik ujął moją bladą twarz w dłonie. Kiwnąłem słabo głową. Wtedy Ozyrys odwrócił się i zaczął iść w kierunku, z którego dochodziły odgłosy rozmowy. Natychmiast chwyciłem go za rękę. Co, jeśli mu coś zrobią? Nie chcę, by znowu ktoś umarł z mojej winy.
— Spokojnie, dam sobie radę. Wracaj do wozu i schowaj się. Pozbędę się go i wrócę do ciebie. — powiedział spokojnie magik, gładząc wierzch mojej dłoni. Po tych słowach, zniknął za namiotem. Nie wiedziałem, co robić. Wrócić, żeby już tu nie przychodzili? Ale Pik już skłamał. Nie odpuszczą im tego. Ujawnić się i bronić cyrkowców? A jeśli uwierzą, że mnie tu nie ma? Mój widok ich rozwścieczy. Zabiją wszystkich. Wrócić do wozu jak kazał Ozyrys? Ale czy mogę ich tak po prostu zostawić? Jednak..., jeśli mnie nie znajdą, nie będą mieli powodu, żeby skrzywdzić kogokolwiek...
Wciąż walcząc ze swoimi myślami i sumieniem, zacząłem iść w stronę przyczepy Ozyrys’a. Wszedłem do niej i rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiejś kryjówki. Dostrzegłszy szafę magika, schowałem się w niej. Zakopałem się pod ubraniami Ozyrys’a i czekałem na jego powrót. Każda sekunda ciągnęła się w nieskończoność. Pomimo tego, że otoczyłem się zapachem magika, wciąż nie mogłem się uspokoić. Czy na pewno nic mu nie jest?
W pewnym momencie drzwi się uchyliły. Schowałem się w głąb szafy, czekając na ukazanie się twarzy tego, który stanął w progu i rozglądał się po wozie.
[ Oz? ]