24 lis 2021

Robin CD Dana

- Opowiesz mi o swojej relacji z Vivim? - spojrzałem na nią, trochę zdziwiony. Nikt nigdy o to nie pytał, bo inni zazwyczaj nieswojo się czuli w towarzystwie demona, przez co zbytnio o niego nie pytali. Przez to nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Co mnie z nim łączyło? Zacząłem się zastanawiać, jakie słowa dobrze to określą. No i czy dam radę w ogóle to opisać.
- Hm... nie wiem zbytnio jak to zrobić - przyznałem szczerze. 
- Przyjaźnicie się, czy coś więcej? - zapytała, a ja wzruszyłem ramionami.
- To i to? - spojrzałem przed siebie i się lekko uśmiechnąłem. Co mnie z nim łączyło? Wszystko. To była najprostsza odpowiedzieć. Wszystko. 
- A coś do niego czujesz? - pytała dalej.
- Wszystko - stwierdziłem, ale ona widocznie nie była zadowolona z odpowiedzi, więc starałem się powiedzieć coś więcej. - Czuje do niego wszystkie dobre emocje. Ufam mu, bardzo go lubię... - zacząłem wymieniać. Wtedy przypomniały mi się jedne słowa, które do dziś mi towarzyszą. Ponieważ cię kocham, okej? Zwróciłem się do dziewczyny. - Co jest silniejsze? Kogoś lubić, czy kochać? - zapytałem. Dana spojrzała na mnie, nie wiedząc dokładnie, jak się zachować. Wyglądała na zdziwioną tym pytaniem, w sumie jak każdy, z kim było mi dane rozmawiać. Mimo wszystko w dalszym ciągu uczyłem się wielu "ludzkich" rzeczy, a przede wszystkim uczuć. 
- Kochać - odpowiedziała w końcu. - Jak kogoś kochasz, to nawet w ogień za nim skoczysz - wyjaśniła. - A lubić można każdego - dodała jeszcze. Skinąłem głową, wyobrażając sobie, jak skacze za Vivi'm w ogień.
- To chyba go kocham, jeśli tak to się nazywa - temat Vivi'ego na moment się skończył. Przez moment szliśmy w ciszy, napawałem się obecną chwilą, oglądając wszystkie ptaki na drzewach, które mi się przyglądały. Często przynosiłem im jakieś okruszki i inne smakołyki, niestety tym razem nie miałem niczego. Kiedy zdały sobie z tego sprawę, odleciały. 
- A jak długo się znacie? - Dana zadała kolejne pytanie. Zacząłem głęboko się zastanawiać.
- To chyba już minęły trzy lata - odpowiedziałem. - Czas szybko leci, odkąd Pik mnie tutaj znalazł.
- Tutaj? - wskazała na las, na co pokiwałem głową.
- Każdy ci powie, że jestem "dzieckiem z lasu", jak to niektórzy lubią określać - zaśmiałem się krótko. Czasami spotykałem się z takim określeniem, rzadko kierowanym prosto w moją osobę, ale często używanym podczas czyichś rozmów. Mimo wszystko las ma uszy. 
- Chyba nie rozumiem - przyznała.
- To mój dom. Mieszkałem tu, a potem przeniosłem się do cyrku - starałem się jej to trochę wyjaśnić. - Mogę stwierdzić, że tu było moje drugie życie - dosłownie i w przenośni. Czasami się zastanawiałem, czy mogę umrzeć po raz trzeci. - Dana - zwróciłem na siebie jej uwagę, kiedy między nami zapanowała cisza. - A ty masz kogoś, kogo kochasz? - zapytałem szczerze ciekawy.

Dana? Wybacz za późny i krótki odpis, ale studia męczą

22 lis 2021

Ozyrys CD Lacie

Nie zawiedź mnie zbyt szybko. Czy nie oczekiwała ode mnie za dużo? Zdecydowanie tak. To był jakiś żart. to wszystko było jedną, wielka pomyłką, ściągającą mnie jeszcze na głębsze dno, niż to, w którym się znajdowałem. Miałem jej załatwić lokal, zrobić zakupy, miałem zainwestować w ubrania dla siebie, jeszcze te dokumenty... jakim cudem, w jeden dzień stałem się sługą? A może każdego dnia nim byłem, tylko tego nie wiedziałem, a teraz widzę fakty przed oczami?
Jedynie wydałem z siebie cichy pomruk, że wszystko do siebie przyjąłem, po czym zacząłem jeść. W dziwny sposób nie dotarło do mnie, co miałem na talerzu. Wbiłem widelec w coś miękkiego i jadłem. To wszystko mnie przytłaczało, czułem się jak zwierzyna, która wpadła w sidła i jedyne, co jej pozostało, to czekać na mordercze psy, które może jej nie rozszarpią. Tutaj w grę wchodziła moja wolność, cokolwiek ona oznaczała. Aktualnie byłem niewolnikiem i chociaż mogło by się to komuś wydawać dziwne, bycie sługą, niewolnikiem nie było dla mnie powodem do stresu czy zmartwić. To nakład obowiązków sprawiał, że nie miałem pojęcia, za co się wziąć, jak to rozegrać, co zrobić czy nawet nie zgubić własnej osoby wśród innych ludzi. Którakolwiek z tych opcji mogła doprowadzić do niepowodzenia "misji", do sfrustrowania kobiety, a koniec końców do rozprawy sądowej. 
- Słuchasz mnie?! - moje myśli przerwał jej głos. Spojrzałem na nią. 
- Straciłeś swój czas na jedzenie - przez moment jej nie rozumiałem. W głowie został mi tylko początek jej wypowiedzi: Straciłeś. Straciłem szansę. Straciłem wszystko. I gdyby nie to, że przyjrzałem się jej talerzowi i swojemu, nie zauważyłbym, że ona już skończyła jeść, a ja tak długo "bawiłem się jedzeniem", że ledwo dotarłem do połowy.
- Nie jestem głodny - a nawet, jeśli byłem, nie czułem tego. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami, po czym wstała.
- Idziemy. Trzeba cię ubrać, bo wyglądasz gorzej od tej hałastry na zewnątrz - rzuciła tylko przelotne spojrzenie na trzech mężczyzn, siedzących po drugiej stronie ulicy na ławce i palących papierosy. Trochę mnie to uraziło, dbałem o swój strój i wcale nie wyglądałem gorzej od nich. - Rusz się - poganiała mnie. Szybko wstałem od stołu i ruszyłem za nią. Utrzymując bezpieczny odstęp od tej wiedźmy, szedłem za nią, starając się o niczym nie myśleć. Kiedyś przeczytałem, że jeśli poświęcisz koło kwadransa na to, aby poleżeć z pusta głowa, nie myśląc kompletnie o niczym, człowiek odpoczywa i czuje się jak nowy. Parę razy chciałem tego wypróbować, ale niestety w mojej głowie zawsze krążyły tysiące myśli.
Nie zauważyłem, kiedy weszliśmy do jakiegoś klepu. Wyglądał na ekskluzywny, jeśli mogłem go tak nazwać. Były duży, nie było w nim za dużo osób, a zawartością sklepu z jednej strony były garnitury, a po drugiej bogate suknie. Odczułem melancholie. Już nie raz byłem w takich sklepach, matka tylko w takich robiła zakupy. Nieprzyjemne dreszcze przebiegły mi po plecach, kiedy usłyszałem zimny głos kobiety, stojącej przy ladzie.
- W czym pomóc? - szefowa do niej podeszła i rozpoczęła rozmowę. W tym czasie rozejrzałem się po miejscu. Ono niczym się nie różniło od wcześniejszych. Czułem się, jakbym wrócił do dzieciństwa, z tą różnicą, że nie musiałem trzymać matki za rączkę i się ładnie uśmiechać. Po chwili obie kobiety podeszły do mnie. Sprzedawczyni uważnie mi się przyjrzała, po czym stwierdziła, że już coś dla mnie ma. Ruszyłem za nią. Sprezentowała mi nie garnitur, jak się spodziewałem, ale elegancką, granatową koszulę, czarne spodnie i brązowe lakierki. Jedynie wziąłem wszystko od niej i się przebrałem. Nie spojrzałem ani razu w lustro, aby się poprawić, mimo wszystko nawyki z dzieciństwa pozostały i potrafiłem elegancko się ubrać nawet po ciemku. 
- Pasuje? - skinąłem głową. Sprzedawczyni spojrzała na dziewczynę, a ta jeszcze chwilę mi się przyglądała, dokładnie wszystko oglądając, po czym również skinęła głową. Zasłoniłem kurtynę, chcąc się przebrać, ale szefowa mnie zatrzymała.
- Nie przebieraj się - westchnąłem zrezygnowany. Gdy zbierałem rzeczy, one poszły załatwić wszelkie papierki. 
Spojrzałem w lustro. Wyglądałem... jak kiedyś. I to tyle było z moim przemyśleń.
Zgodnie z planem, najpierw miałem przynieść wszystkie dokumenty dla ubezpieczyciela. Będzie zabawa...

Lacie? Daj mu się pożalić xd

20 lis 2021

Vogel CD Jumper

Propozycja chłopaka dotknęła mnie gdzieś w środku. Czy chcę uganiać się z nim, próbując ominąć kłopoty? Bo wraz z nim trafiłem w nie ja, a to wszystko przez naszego wspaniałomyślnego Dowódcę. Odwróciłem głowę w lewo, wprost na zacierający się od fal ciepła, horyzont. Piach, piękne niebo i pełno ludzi, to najlepsze czym można było opisać takie miejsce. Mimo swoich niezbyt dobrych warunków przyciągało do siebie tylu ludzi co niemiara. Dlaczego ich tak do takich rzeczy ciągnęło? Nigdy nie wiedziałem. Może dlatego, że zawsze miałem takie pomysły wybijane z głowy? Dopiero w cyrku zaznałem prawdziwego w swoim zdarzeniu przemieszczania się z miejsca na miejsce w kompletnie nowe tereny, które przeze mnie nie były brane jako coś, co chciałbym odkryć. Nie miałem jednak powodu, by się przed tym bronić. Ba, nawet bardzo mi to przypasowało. Tylko niestety tym razem jest trochę inaczej. Obecne życie zostało napadnięte przez kogoś takiego jak Jumper, co w sumie nie było z jego winy, no, powiedzmy. Nadal nie rozumiałem tego, dlaczego to ja zostałem tym pokarany, ale też nie miałem się co kłócić, kiedy wisiałem Pikowi przysługę za pozwolenie powrotu do Rodziny.
Zniżyłem wzrok, a następnie ukradkiem posłałem go na stojącego chłopaka. Wyciągnięta w moją stronę dłoń ani drgnęła, czekając na chwycenie. Co mi szkodzi? pomyślałem. Od czasu do czasu i mi zdarzy się coś odwalić, a to był tego dobry przykład. Nie lubiłem takich rzeczy, a jednak do nich najbardziej mnie ciągnęło. Zgniatając dłoń w pięść, posłałem ją w stronę czarnowłosego, by następnie ją otworzyć i położyć ją na jego. Z pytaniem wymalowanym na twarzy spojrzał na mnie, a ja wzdychając, dałem do zrozumienia, co chcę zrobić. W odpowiedzi usłyszałem cichy chichot, a następnie jedyne co mogłem zobaczyć to czerń, która szybko przemieniła się w jaskrawe światło. Przysłoniłem oczy ręką, puszczając tym samym chłopaka. Kierując się w stronę nieba, ujrzałem latające, morskie ptaszyska. Dopiero wtedy uzyskałem zmysł węchu, który dał mi skosztować woni morskiej wody. Następnie dotyk, który przyprawił mnie o ciarki, kiedy tylko bryza musnęła moja twarz. Na sam koniec wrócił mi słuch, a wraz z nim skrzeczenie mew i obijające się o siebie i podłoże, fale. Przełknąłem ślinę na myśl o soli zamieszczonej w morzu, w międzyczasie prostując swoją posturę. Zmysły, mimo że nadal były nieco zachwiane przez rzecz, którą robił im Jumper, nie mogły mnie oszukać. Ruszyłem kilka kroków przed siebie i rozkładając nieznacznie ręce, zaczerpnąłem powietrza przez nos.
- Aż tak ci się tu podoba? - nieco prześmiewczy w swoim wydźwięku, głos dotarł do uszu, mieszając się z dobrem, które dawała mi sama natura.
Nie odpowiedziałem jednak. Chciałem nacieszyć się tym momentem. Dawno nie byłem nad wodą, która tak bardzo w dzieciństwie do mnie należała. Zaśmiałem się pod nosem, spuszczając smutno głowę.
- Mogłem zabrać cię tu wcześniej, jak widzę - westchnienie, a następnie zbliżające się do mnie kroki zagłuszyły już kompletnie mój obraz w głowie.
Rozchyliłem powieki, spoglądając na prawo, skąd zza moich pleców wyłoniła się niska postać. Trzymał ręce za sobą, robiąc przy tym nieco większe kroki, niż zazwyczaj, jakby też nad czymś myślał. Przechyliłem głowę tak, że z szyi wydobył się trzask, po czym chowając ręce do kieszeni, w końcu się odezwałem:
- A tym razem czemu takie miejsce? - obserwowałem poruszające się ciało, które ani myślało się zatrzymać, o zwróceniu się w moją stronę nie wspominając.
- Nie wiem… - wzruszył ramionami i tak samo, jak ja parę chwil wcześniej, spojrzał w niebo, na zataczające nad nami koła, ptaki - Taki kaprys, czy coś - zwrócił tak głowę, że mogłem zobaczyć na twarzy jego delikatny uśmiech, który bardzo szybko znikł, jakby wcale nie miał się pojawić.
- Gdzie w ogóle jesteśmy? - rozejrzałem się na prawo i lewo w celu zlokalizowania jakiś charakterystycznych cech, czy nawet i innych ludzi. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy.
- Nieważne - mruknął krótko, następnie odwrócił głowę - Ciesz się, póki możesz - na jego twarz wstąpił nieprzyjemny grymas, który wzbudził we mnie pewne emocje.
Jakie? Do końca nie wiem, ale na pewno nie super pozytywne. Widać było, że ma się jeszcze za dzieciaka, któremu uchodzi wszystko, bo tak musi być. Szkoda, że prawda jest zupełnie inna.
Zacząłem myśleć nad sprawą w cyrku. Niby nic takiego, przynajmniej dla mnie, bo mnie to nie dotknęło aż tak, ale jednak było to coś znaczącego. Przynajmniej dla niego. Ten jednak nie wydawał się tym jakoś szczególnie zainteresowany. Może już skreślił swoje możliwości? Zaśmiałem się do siebie, na co ten kompletnie odwrócił się w moją stronę.
- A ty co? - zapytał zdezorientowany.
Pokręciłem głową i zacząłem iść w stronę morza, omijając go przy tym. Ciekawie, nie powiem, że nie.
- Interesuje mnie to, jakie zdarzenie miałeś tu, że mogłeś nas przeteleportować.
Stanąłem przed linią, którą tworzą fale, oczekując odpowiedzi. Wiedziałem, że nie nadejdzie tak szybko, o ile w ogóle, ale cierpliwie stałem, powoli zatapiając się znów w naturę. O dziwo jednak usłyszałem coś w zamian.
- Co tak w ogóle stało się w cyrku pod moją nieobecność? - zaczął, nie ruszając się nawet ze swojego miejsca - No wiesz, z tym namiotem…
Odchyliłem delikatnie głowę do tyłu, mrucząc cicho pod nosem. Od czego by tu zacząć?

Jumper?

13 lis 2021

Jumper CD Vogel

W głowie pojawiła się myśl, towarzysząca mi jakieś dziesięć lat temu, na temat palenia papierosów: Ktoś ma poczęstować? Przez kolejne cztery lata nigdy nie kupiłem ani jednej, najmniejszej paczuszki, tak samo nigdy nie wydałem pieniędzy na ani jednego, najzwyczajniejszego papierosa. Zawsze był ktoś, kto częstował, wystarczyło zachowywać się zgodnie z ich myślami, czyli udawać wyluzowanego chłopaka, któremu nie straszni są dyrektorzy szkół, z którym można się kumplować i który nie doniesie do nauczycieli. Śmieszne było, że ta lojalność wygasała za każdym razem, kiedy ktoś dowiadywał się o mojej prawdziwej płci. To śmieszne, jak bardzo „kobietom nie przystoi”… praktycznie wszystkiego. To zabawne, jak bardzo większości nie podobało się to, kim byłem… a raczej musiałem być. Faceci mają zdecydowanie prostsze życie. 
Jego pytanie wyrwało mnie ze wspomnień. Zerknąłem na niego kątem oka, wysłuchując pytania. Przed odpowiedzią nabrałem potężnego bucha. 
— Masz na myśli ten pierwszy czy drugi raz? Że wziąłem cię do Meksyku, czy tutaj? — zapytałem.
— Do Meksyku.  
— Bo mi nie wierzyłeś — powiedziałem z lekką złością. Nie do wiary jak bardzo fakt, że ktoś znowu brał mnie za kłamcę, tak bardzo mnie wkurzył. Może to dlatego, że teraz byłem wrabiany w podpalenie? Rozumiem w zadźganie kogoś nożem albo napuszczeniem na kogoś wściekłych zwierząt, ale podpalenie?
— Racja — cicho się zaśmiał. — Stoisz w cyrku i nagle lądujesz na innym kontynencie — kiedy tak to przedstawił, także się uśmiechnąłem. 
— Ta, całkiem przydatna umiejętność — przyznałem. — A wracając, ja niczego nie podpaliłem — machnąłem w jego kierunku papierosem, tym samym strzepując z niego wypaloną końcówkę. 
— Wierzę ci — po tych słowach zrobiło mi się trochę lżej na sercu. Zostało jeszcze przekonać do tego cały cyrk. Co może być w tym trudnego? Na pewno największą przeszkodą w tym, była moja reputacja i fakt, że zawsze byłem uzbrojony. — A powiedz — wypuścił szary dym z ust. — Dlaczego wybrałeś to miejsce?
— Hm? W sensie? — nie zrozumiałem pytania.
— Na jakiej zasadzie działa teleportacja? Przenosisz się gdzie chcesz, czy są jakieś ograniczenia?
— Mogę przenosić się tylko w miejsca, w których kiedyś byłem albo chociaż raz widziałem na żywo — wyjaśniłem. 
— Byłeś kiedyś w Egipcie? Bo zastanawiam się, dlaczego przeteleportowałeś nas tutaj, a nie na przykład, do cyrku — sprecyzował pytanie. 
— W cyrku aktualnie jestem spalony — skończyłem palić, więc przycisnąłem resztę peta do posągu, po czym wyrzuciłem śmieć za krawędź. — Tutaj byłem na szkolnej wycieczce. A przeniosłem nas tu bo… — na moment zamilkłem, nie wiedząc dokładnie, co odpowiedzieć. Dlaczego tutaj, a nie w inne miejsce? Dlaczego nie do jakiegoś innego miasta, albo do jakiegoś pobliskiego lasu? Dlaczego wylądowaliśmy na głowie Sfinska?
— Czujesz się tu bezpiecznie? — odezwał się po dłuższej chwili ciszy. Spojrzałem na niego, tym razem całkowicie i przyjrzałem się jego spokojnej minie.
— Chyba… tak — odparłem powoli, nie spuszczając go ze wzroku. Moment później spojrzałem w dół na turystów. — Tutaj w końcu się nikt nie dostanie — zaśmiałem się krótko. Vogel mi zawtórował. Przez kilka minut trwaliśmy w ciszy, obserwując pustynie i ludzi. Część z nich nas ujrzała, więc kierowali w naszą stronę palce i obgadywali, jednak większa część całkowicie nas zignorowała i wróciła do swojej podróży. 
— Dobra, odpadam. Jest już za gorąco — westchnąłem, odchylając się do tyłu i kładąc się na Sfinksie. 
— Wracamy? — zapytał, więc przetarłem twarz ręką, po czym szybko wstałem. 
— Ta, dawaj łapę — wyciągnąłem w jego stronę rękę. — Chyba, że jeszcze gdzieś skoczymy. Trochę nie mam ochoty wracać do cyrku, jeśli wiem, że będą patrzeć na mnie jak na najgorszego zbuja. Nie żebym narzekał, w końcu tak zawsze było, ale teraz to co innego. Może wrócę tam na wieczór? Jak większość będzie spała? — zaproponowałem. Z nim czy bez niego, nie miałem na razie zamiaru tam wracać. Wolałem się poszwędać po całym świecie, byle tylko uciec od tego wszystko. W takich momentach zawsze przypominał mi się wujek, mówiący „Od kłopotów nie uciekniesz”, ale gdyby się nad tym głębiej zastanowić, to ja praktycznie każdego dnia naginałem tę zasadę. 

Vogel? Co powiesz na małą podróż?

11 lis 2021

Cherubin CD Orion (+18)

Przysiadłem na jego łóżku i musnąłem delikatnie jego policzek. Przysunąłem się nieco bliżej do chłopaka.
- Masz tak miękkie wargi. Szkoda, że tak szybko się odsunąłeś. - szepnąłem do jego uszka. Delikatnie przejechałem językiem po jego uszku. Usiadłem wygodnie na jego łóżku i przez chwilę się zastanawiałem, jak to wszystko mu opowiedzieć.
- Na początku wszystko szło gładko. Gatta przyprowadziła dwie zebry. Wyglądały tak uroczo, że chciałem je dotknąć, ale nie chciałem jej przeszkadzać. Wyglądała dostojnie i była skupiona, na tym, co powinna. Co u Blacka? U niego i jego brata chyba nadeszły ciche dni. Był zły, jakby zaraz miał wybuchnąć. - przerwałem na chwilę, gdyż Monie właśnie zasnął i cicho chrapał. Zachichotałem, gdyż zazwyczaj to mnie bawi. Jak tak mała małpka może, aż tak głośno chrapać.
- Co było dalej? Mów dalej. - rzekł Orion. Gdy nasze spojrzenia się spotykały, odwracał głowę, najwyraźniej był zażenowany i zawstydzony tym, co zaszło kilka minut wcześniej. Ułożyłem dłoń na jego policzku, a gdy chciałem się przysunąć, coś znaczy ktoś, odwrócił moją uwagę. Zabrałem szybko dłoń i czekałem, aż Orion wróci. Wyszedł przed namiot, by porozmawiać.
Ja w tym czasie przesunąłem się bliżej małej małpki i pogłaskałem ją, ujęła mój palec i go trzymała w swoich małych łapkach. Położyłem się obok niej i ją delikatnie przytuliłem. Czekałem na chłopaka, chociaż jego miły i ciepły namiot, pachniał nim, a to sprawiło, że przysnąłem. Chciałem dokończyć, ale schodziło się chłopakowi na rozmowie. Pewnie gdzieś poszedł, a jego łóżko pachniało nim, dlatego też łatwiej było mi zasnąć.

10 lis 2021

Jumper CD Cherubin

To był zły pomysł. Czułem w kościach, że podążanie w kierunku światła nie jest dobre. To było to samo, jak kierowanie się w stronę światła, będąc w ciemnym tunelu i stojąc na torach kolejowych. Szliśmy w paszczę lwa, a Cherubin najwidoczniej nie miał zamiaru się zatrzymać. Miałem dwie opcje: albo uciec, albo iść z nim. Pierwsza wydawała mi się najwygodniejsza, a nawet najrozsądniejsza. Po co my się pchamy tam, gdzie nas nie chcą? Gdyby to nie było nic podejrzanego, na pewno nie byłoby ukryte w głębi jaskini. Z drugiej jednak strony jeśli go zostawię i coś mu się stanie, jak na złość moje sumienie się odezwie – i chociaż staram się je silnie zdusić i pozbyć, ono dalej do mnie wracało. Tak jak teraz, nie pozwalało mi uciec, chociaż strach sam zaganiał moje nogi do tyłu.
W końcu dotarliśmy do źródła światła. Na końcu skalnego korytarza mieściła się dziura w podłodze. Nie była duża, miała może pięćdziesiąt centymetrów średnicy, trochę jak ogromna pizza. Z niej wydobywało się nie tylko światło, ale również głosy. Kucnęliśmy przy otworze i uważnie nasłuchiwaliśmy. Wśród skrzypienia metalu i dźwięku podobnego do paralizatora, usłyszeliśmy głosy dwóch kobiet.
— Ciężko mi stwierdzić.
— Może mu starczy tyle? Ile potrzebuje mocy?
— Nie mam pojęcia. Ponoć planuje coś dużego — w głosie usłyszeć można było sarkazm. 
— Dużego jak jego pijacki brzuch — po jaskini rozległ się cichy śmiech, który został przerwany mocnym uderzeniem o ziemię.
— Znowu jakieś pogaduszki? Skończyłyście robotę? — głos należał do mężczyzny.
— Szukanie źródła magii jest czasochłonne, a tym bardziej pobieranie go — wyjaśniła posępnym głosem.
— Mnie to nie obchodzi. Szef przyjdzie tu jutro i chce zobaczyć rezultaty, a na razie jesteśmy w czarnej dupie! — krzyknął, ponownie uderzając czymś ciężkim w ziemię. Nastała cisza, podczas której oboje z Cherubinem spojrzeliśmy po sobie. W końcu zanurzyłem głowę w otworze, z czystej ciekawości. Chciałam się dowiedzieć, co tam się działo.
Moim oczom ukazało się laboratorium. Duże maszyny, podłączone do siebie szarymi rurami i przezroczystymi linkami. W pomieszczeniu znajdowało się kilka osób: cztery kobiety w białych kitlach i maskach na twarzy oraz sześciu mężczyzn, stanowiących najwidoczniej straż. Moją uwagę przykuła osoba w jednej z maszyn, która przypominała jakąś komorę. Z łatwością rozpoznałem w niej Diane. Miała zamknięte oczy i podłączone do ciała kilkanaście kabelków, w których coś płynęło. Do jej głowy również były przyczepione kabelki, ale cieńsze, wyglądały, jakby przewodziły prąd. Widząc to, złapałem mocno ramię Cherubina, po czym wyciągnąłem twarz i wskazałem palcem na dół, aby sam to zobaczył. Kiedy to on przyglądał się całej sytuacji, na dole ponownie rozległy się głosy.
— Ona jest Czysta — maszyna została wyłączona.
— Kur… — ten sam mężczyzna ponownie uderzył w ścianę. Potem okazało się, że cały czas walił w nią swoją metalową dłonią. 
— Dawaj kolejną osobę.
— Na razie nikogo nie mamy.
— Przecież nie dawno wywołaliśmy trzęsienie ziemi, aby można było kogoś porwać — pojawił się nowy głos.
— Jeszcze nie wrócili — po tych słowach dziewczyna fuknęła. Chcąc zobaczyć, co dalej się działo, wyciągnąłem głowę chłopaka na zewnątrz i sam zająłem jego miejsce. Niestety zbyt pospiesznie to zrobiłem, przez co za mocno się pochyliłem do przodu i poleciałem w dół. Cherubin chciał mnie jeszcze złapać i wciągnąć, ale poskutkowało to tym, że sam również wypadł przez otwór w podłożu. Jak na złość wylądował na mnie, a ja poczułem, jak obijam całe ciało o twardy grunt i na moment tracę oddech. 
Wszyscy się obrócili i spojrzeli na nas. 
— Szpiedzy! — krzyknął mężczyzna i wskazał na nas. Kiedy ja leżałem obolały na ziemi, Cherubin zdążył się podnieść, a nieznajomi ruszyli na nas. Chłopak chwycił mnie za ramię i starał się mnie podnieść, ale po chwili został odciągnięty przez jednego z nich. Widząc to, momentalnie się teleportowałem.
Leżałem teraz na plaży, na tej samej, od której rozpoczęliśmy poszukiwania. Wiedziałem, ze to nie był dobry pomysł. Mogliśmy zostać w cyrku i się niczym nie przejmować, ale zamiast tego wpakowaliśmy się w kłopoty. Co to byli za ludzie? Z rozmowy wywnioskowałem, ze to oni stali za tymi dziwnymi zjawiskami, które pojawiały się od kilku dni. Trzęsienia ziemi, porywanie ludzi… z początku myślałem, że za tą drugą rzeczą są odpowiedzialne te potwory, ale teraz sprawa wyglądała całkiem inaczej. Co robić. Co tu robić?
Wstałem, czując, jak moje kości proszą się o mocny masaż. Okropnie uderzyłem w ziemię, aż na moment wtedy zabrakło mi powietrza. A teraz czułem się okropnie, miałem nawet ochotę wymiotować, ale to uczucie szybko mi przeszło. Zamiast tego przypomniałem sobie o towarzyszu, którego zostawiłem w jaskini. Cholera… Znowu to zrobiłem. Zawsze w pośpiechu sam się teleportuje i wszystkich zostawiam. Powinienem wrócić? W sumie, to nie mam ochoty…
Teleportowałem się z powrotem do jaskini. Na początku mnie nie zauważyli, ale kiedy się poruszyłem, momentalnie ruszyli w moją stronę. Cherubina nigdzie nie widziałem, dlatego ciągle teleportowałem się w różne miejsca po jaskini.
— Macie go złapać! Jest Źródłem! — powoli brakło mi tchu, a chłopaka dalej nie widziałem, kiedy nie usłyszałem jego głosu. Teleportowałem się za maszynę, w której ostatnio leżała Diane. Aktualnie chcieli do niej wsadzić chłopaka, któremu właśnie wyciągali strzykawkę z ramienia. Prawdopodobnie to był środek nasenny, przynajmniej tak zgadywałem, skoro dziewczyna leżała w maszynie z zamkniętymi oczami i nawet po jej wyłączeniu ich nie otworzyła, ale na pewno oddychała. Nie mogła być martwa. Prawda?
Podbiegłem do Cherubina i go złapałem, teleportując nas w inne miejsce, a przy okazji, zabierając ze sobą dwóch mężczyzn, którzy go trzymali. Gdy wylądowaliśmy na środku cyrku, zabrakło mi powietrza. Upadek oraz ciągła teleportacja nie były dobrym połączeniem. Odsunąłem się trochę od Cherubina i trzymających go dwóch mężczyzn. Z dwójką powinno mi gładko pójść. Wyciągnąłem noże spod koszuli, będąc gotowy do zabawy.

Cherubin? Ile jeszcze wytrzymasz po tym zastrzyku?

Orion CD Dana

Nie będę ukrywać, że trochę mnie to zaskoczyło. Mało kto pyta o takie rzeczy, a nawet jeśli, to chyba nie na początki znajomości. Chociaż osobiście jestem w stanie zrozumieć jej ciekawość, dlatego z chęcią chciałem rozwiać jej wszelkie wątpliwości.
- Oczywiście. Mój oryginalny pseudonim. - odpowiedziałem, szczerząc się przy tym jak mysz do sera. - A dlaczego akurat taki? - od razu w odpowiedzi wzruszyłem ramionami. - Miałem problem z wymyśleniem czegoś sensownego, gdy zaczynałem tu pracę. Chciałem coś, co by do mnie pasowało i myślę, że poniekąd Orion taki jest. - wyjaśniłem pokrótce, bez żadnego owijania w bawełnę. Zresztą to nie była jakaś wielka tajemnica. - Co prawda nie wpadłem na to sam. Parę lat wcześniej już ktoś mnie tak nazwał i później jakoś sobie o tym przypomniałem, śmiało to wykorzystując do pracy.
- To... Dlaczego ten ktoś tak cię nazwał? Domyślasz się może? Jakiś powód musiał za tym stać. - zauważyła i w sumie słusznie. Miała rację, w końcu nic w tym życiu nie dzieje się bez przyczyny.
- Na pewno stał. - przyznałem. - Nie chciała poznać mojego prawdziwego imienia, więc tak mnie nazwała. Stwierdziła, że trudno mi jest być zwykłym szarym człowiekiem, gdy widzę się wśród samych gwiazd, a Orion w mitologii po swojej śmierci właśnie trafił na nieboskłon. - odpowiedziałem, choć tak naprawdę to dziwnie mi było się tym chwalić nieznajomej osobie. - Ale samo to prowadzi nas do jeszcze głębszej historii, ale nie chcę cię tym zanudzać. - dodałem, chcąc się poniekąd wykręcić od dokładniejszych i głębszych pytań ze strony dziewczyny. Po zniknięciu ojca przyszło mi żyć w dziwnym świecie i niekoniecznie chciałbym się tym dzielić tak na starcie wspólnej znajomości. W życiu już tak jest. Lepiej, żeby sprawy z przeszłości właśnie w przeszłości zostały.
- Nie wydaje mi się, żeby to miało być czymś nudnym. - odparła, idąc wciąż tuż przy mnie. - Ogólnie wyglądasz mi na bardzo interesującą osobę. - oznajmiła z uśmiechem, chyba już wcześniej zauważając, że cenię sobie takie komplementy. Wygląda na to, że jestem bardzo prosty do rozpracowania.
- Trudno mi zaprzeczać. Zostaje mi się tylko zgodzić. - odpowiedziałem, spoglądając na nią, a gdy tylko złapaliśmy ze sobą kontakt wzrokowy, puściłem do niej oczko. Dana nie zareagowała jakoś gwałtownie na ten gest. Zero rumieńce, zakłopotania. Tylko ten sam piękny uśmiech i krótkie wywrócenie oczami. Nie tak, że chciałem ją sprawdzić albo tym bardziej poderwać, co i tak w przypadku Dany pewnie nie jest proste. Już na arenie zauważyłem jej wyjątkową "powściągliwość", choć nie wiem, czy to takie odpowiednie słowo. Akurat już dochodziliśmy do naszego celu podróży — namiotu ze zwierzętami. Po czym to poznałem? Oczywiście, że po dźwiękach wydobywających się z jego wnętrza. Osobiście jednak nawet nie zamierzałem się pakować do środka. Nie z powodu jakiejś niechęci do zwierząt czy coś podobnego, ale sam fakt gołych stóp skutecznie mnie odpychał od wejścia. Wolałbym nie ryzykować.
- Tak, więc jak możesz usłyszeć, w środku odbywa się niebywały koncert. - żartowałem, choć nie było to takie śmieszne, jak mogło mi się wydawać w głowie. - Jesteśmy na miejscu. - dodałem, prostując się i chowając dłonie do kieszeni spodni. - Gdy tak się rozejrzysz, to zauważ, że widać praktycznie wszystko, a przynajmniej te najważniejsze punkty, jak arenę skąd przyszliśmy i namioty grupy zaawansowanej. W tym ten mój. - śmiałem zauważyć, lekko szturchając dziewczynę. - Zapraszam serdecznie o każdej porze. - wtrąciłem jeszcze. - Poza tym tam jest bufet, przyczepa z różnymi rekwizytami, namioty grupy uczniaków, pracowników, więc twój namiot też.
- Co ty nie powiesz.
- Może kiedyś będę mieć ten zaszczyt i cię odwiedzę. - odparłem z uśmiechem. - Ale na razie z dumą mogę oświadczyć, że na tym możemy zakończyć naszą wycieczkę. - wzruszyłem ramionami. - Nie wiem, czy masz chęć na dokładniejsze zwiedzanie i wiesz, mam nadzieję, że nie przynudzałem za bardzo. - dodałem, z głupkowatym uśmiechem na twarzy. Zachciało mi się pajacować.
- Coś ty. - odpowiedziała rozbawiona. - Dziękuję ci bardzo.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - odparłem, kłaniając się tak, jak miałem w zwyczaju robić na arenie pod koniec występu. Brakowało mi tylko owacji na stojąco, ale potrafię się bez nich obejść. - Z chęcią bym ci potowarzyszył jeszcze w tym momencie, ale muszę dzisiaj zaliczyć bibliotekę w mieście i oddać, to co nie moje. - powiedziałem, wzruszając ramionami. Najlepsze jest to, że nie mam pojęcia, jakie są godziny zamknięcia. Jak się spóźnię, to będzie przypał... Nie będzie mi się chciało tej sterty kartek w grubej oprawie tachać z powrotem. - Może chciałabyś się przejść ze mną? - zaproponowałem.

(Dana~?)

Orion CD Cherubin

Gdy tak zostałem pozostawiony samemu sobie, przyznam szczerze, że w środku targały mną różne emocje. Samo zachowanie Cherubina było dla mnie czymś konfundującym i tak na dobrą sprawę nie wiedziałem, jak we właściwy sposób na to nie reagować. Jak do tej pory odbierałem to, jako nieśmieszny żart i po tym, jak po jakiś trzech słowach Blacka po prostu mnie zostawił i to jeszcze razem z Moniem, moje zdanie się nie zmieniło. Przepraszam bardzo, czy ja mam napisane na czole grubym czerwonym mazakiem "NIAŃKA DO WZIĘCIA"? Nie mówiąc już o tym, że poczułem się zwyczajnie wystawiony do wiatru, widząc, jaki uradowany sobie z nim wychodzi. Jednak niech mu już będzie. Co mnie to zresztą obchodzi?
Nie miałem w zwyczaju po śniadaniu wracać do razu namiotu, a w szczególności dzisiaj, gdy miałem małego małpiszona na głowie. Wprowadzenie go do mojego królestwa pełnego rzeczy, które mógłby z łatwością zwinąć, nie było ani trochę dobrym pomysłem, dlatego byłem zmuszony improwizować. Na początku myślałem, że po prostu zajrzę na próbę scenicznego tria z Cherubinem w pakiecie, jednak szybko z tego zrezygnowałem. Nie będę się za nim uganiać, a do tego nudziłbym się tam strasznie, widząc, jakie sztuczki ma do zaprezentowania Black. Akrobatyka powietrzna jest o wiele bardziej spektakularna od takiej zwykłej, więc tym bardziej nie rozumiem, dlaczego to ja nie zostałem w ten projekt zaangażowany. Choć tak naprawdę mogę się domyślać...
Wracając — nie chciałem tak stać, jak słup soli przed bufetem i z torbą na ramieniu oraz Moniem w objęciach, udałem się do jednej z nielicznych osób, z którą ostatnimi czasy świetnie się dogadywałem. Na moje szczęście nawet nie musiałem za daleko iść. Namiot z kostiumami i rzeczami do charakteryzacji był jednym z najczęstszych odwiedzanych przeze mnie miejsc. W sumie każdy artysta z trupy cyrkowej bywa tutaj dość regularnie, a przed występem, czy próbą generalną w środku są tłumy. Jednak o tej porze nie spodziewałem się tutaj nikogo poza Layli. Co prawda jest animatorką, ale w wolnych chwilach właśnie tutaj przesiadywała.
- Oo! Cześć, Orion! - przywitała się, gdy tylko wszedłem do środka. - Ale urocza małpka. - oznajmiła, zafascynowana wyciągając ręce do zwierzaka.
- Poznaj Moniego. - z uśmiechem wręczyłem go jej, a następnie zająłem miejsce na jednym z wolnych krzeseł, kładąc przy nim moją torbę.
- Od kiedy masz zwierzaka? Nie chwaliłeś się. - oznajmiła, zaczynając głaskać Moniego, który był bardzo z tego zadowolony. Wtedy też założyłem ręce za głowę, wygodniej się układając na krześle, a nogi wykładając na drugie.
- Tu cię zaskoczę, bo nie jest mój. - odparłem dość nonszalancko, zamykając oczy. - Dziś rano uroczyście zostałem jego nianią. - dodałem, na co ona zareagowała cichym śmiechem i wcale jej się nie dziwię. Poniekąd było to komiczne, bo zupełnie się nie nadaje do tej roli i też dlatego sam nie posiadam żadnego zwierzaka. Chociaż bym chciał, to i tak finalnie wolę się skupić na samym sobie.
- Kto cię w to wrobił w takim wypadku? - spytała, rozbawiona całą sytuacją. Też chciałbym się z tego pośmiać, ale ta sytuacja totalnie zepsuła mi humor. Nie lubię się czuć niedoceniony.
- To zwierzątko Cherubina, a że musiał pilnie iść... - przerwałem, na głębokie westchnięcie. - To ja pilnuje Moniego.
- To ten gości, co teraz gra na próbie, nie? Przechodziłam tam niedawno i powiem ci, że super to wygląda.
- Amatorszczyzna, ale do muzyki nie mam żadnych zarzutów. - wtrąciłem (choć zupełnie nie miałem pojęcia, co oni tam robią), na co Layli zareagowała śmiechem.
- Zazdrośnik z ciebie straszny. - od razu na mnie wskazała. - Mówił ci to już ktoś? - spytała. Wtedy również rozbawiony spojrzałem na nią, prostując się na krześle, a nogi spuszczając w dół.
- Jestem zielony z zazdrości. Nie widać tego? - aż się odwróciłem do lustra, przeglądając się w jego odbiciu. - Szok. - poprawiłem sobie ręką włosy, a Layli w tym czasie do mnie podeszła, szturchając mnie łokciem z Moniem na rękach.
- Bardzo jesteś zabawny. - przyznała, wywracając oczami. Wtedy się odegrałem, szturchając ją biodrem, jednocześnie już zgarniając wszystkie kosmyki włosów do tyłu, by już je w spokoju spiąć w tradycyjny koczek.
- Wyluzuj. Nie po to tu przyszedłem, żeby się żalić, choć tak naprawdę nawet nie ma z czego. - odpowiedziałem, uśmiechając się do niej. - Opowiadaj. Jak tam ci się układa z Funny'm? Powiedziałaś mu w końcu? - od razu wtedy usiadłem, zainteresowany się w nią wpatrując.

***

Przyznaje, że odwiedzając Layli, nie miałem w planach stać się doradcą do spraw sercowych. W zasadzie jakimkolwiek doradcą, ale szczególnie do spraw sercowych. Miłość to w ogóle nie moja bajka. Nie ekscytuje mnie słodka paplanina o tym, jakież to uczucie jest uskrzydlające. Zupełnie inaczej się na to zapatruje.
- Przyjdź może wieczorem, to pokręcę ci włosy. - oznajmiła, gdy już zbierałem się do wyjścia. Udało mi się zmienić temat na łagodniejszy i pierwszym co wtedy mi przyszło do głowy, to właśnie włosy. Słysząc to, nie umiałem się powstrzymać od śmiechu.
- Brzmi interesująco. Może się skuszę. - odpowiedziałem, wzruszając ramionami i odbierając od dziewczyny Moniego. Raz się żyje, ale i tak nie przeczuwałem, że byłoby mi z tym do twarzy. Jak już to wyglądałbym jak baran i wtedy już bez wątpienia mógłbym zostać klaunem, rzucając tą akrobatyką w kąt. Nie będę ukrywać, jest to bardzo trudna specjalizacja, która wymagała ode mnie zmienienia swojego życia praktycznie w stu procentach, a jedyne, co na razie z tego mam to pięć minut sławy na każdym występie i marne grosze w ramach wypłaty. Dlatego zmienienie mojej specjalizacji na klauna nie byłoby takim głupim pomysłem. Przynajmniej bym się aż tak nie narobił.
- Będę tutaj, jakbyś się zdecydował. - zapewniła, odprowadzając mnie do wyjścia.
- Jak będę się nudzić, to z pewnością zajrzę. - odpowiedziałem, znów ze śmiechem na ustach. Wiedziałem, że taka zwykła rozmowa poprawi mi humor. - Chociażby po to, żeby znów pogadać.
- To świetnie. Bardzo mnie to cieszy.
- Do zobaczenia. - rzuciłem jeszcze z uśmiechem, poprawiając torbę na ramieniu. Monie niemiłosiernie zaczął się kręcić i koniec z końców go wypuściłem. Oczywiście pierwszy wyleciał na zewnątrz.
Wchodząc już do swojego namiotu pierwsze, co zrobiłem, to głęboko westchnąłem, rzucając torbę tuż przy wejściu. Monie wbiegł tuż za mną, o dziwo wpadając prosto na torbę.
- Ha, widzisz? - zerknąłem na niego. - Gdy się małpa śpieszy, to się diabeł cieszy. - oznajmiłem rozbawiony, udają się już w głąb namiotu. Gdy miałem paść na łóżko, w ostatniej chwili odwróciłem się do zwierzaka i wyciągnąłem po niego ręce. - Chodź do mnie, Monie. - oznajmiłem. Wolałem go mieć przy sobie. Mam tu tyle małych i ważnych rzeczy, które mógłby bez problemu zwinąć, że aż strach. Wtedy również się okazało, że mam niebywałe wyczucie czasu. W namiocie zjawił się Cherubin, co osobiście mnie bardzo uradowało, bo dzięki temu już mogłem się w spokoju zająć własnymi sprawami bez małpki na głowie. Choć tak naprawdę nie oszukujmy się — chciałem paść na łóżko i zmarnować połowę dnia, by w którymś momencie popędzić spóźniony na własną próbę. Jednak moja radość szybko zniknęła i zamieniła się w mało zauważalne zaskoczenie, bo Cherubin totalnie olał Moniego, zatrzymując się przede mną. Jego dłoń dotknęła mojego policzka, a jego wargi delikatnie musnęły moje. Nie jest to żadnym odkryciem, że znów nie wiedziałem, jak tak na dobrą sprawę zareagować. W momencie, gdy skrzyżowaliśmy swoje spojrzenia... Można powiedzieć, że tak trochę odpłynąłem, impulsywnie i wręcz momentalnie całując chłopaka. Może sam też chciał to zrobić, ale skoro już wyszedłem naprzeciw, to nie miałem i tak czego żałować. Co jeśli to mi udało się go teraz zaskoczyć? Choć w sumie żadna reakcja Cherubina na to nie wskazywała, a sam pocałunek nie należał do najdłuższych. Dość szybko go przerwałem, jednocześnie kładąc dłonie na jego dłoniach. Wpatrywałem się w niego chwilę, po czym głupkowato się uśmiechnąłem.
- A jak tam było na próbie, Rubin? - spytałem, totalnie zbywając na dalszy plan to, co się właśnie tu stało. Są rzeczy ważne i ważniejsze. - Co tam u Blacka? - zadałem kolejne pytanie, już odsuwając się do niego. Dziwnie mi było tak dopytywać. Szczerze to praktycznie nigdy tego nie robię. - Opowiadaj. - machnąłem ręką, siadając na łóżku i klepiąc miejsce tuż obok. Nie wiem, co musiał sobie pomyśleć albo za jakiego idiotę mnie właśnie wziąć, ale zupełnie mnie to nie obchodziło. Już wystarczyło, że w środku byłem sobą zażenowany.

(Cherubin~?)

Dana CD Robin

Zmieszałam się mocno. Cała sytuacja mnie przerastała, informacji było dla mnie za dużo jak i niezrozumiałych zjawisk. Co jest z nimi wszystkimi nie tak? Typ któremu z głowy wystają uszy? W dodatku z ogonem, i to niejednym? Poczułam się niezwykle przytłoczona i obca, coraz bardziej przekonywałam się, jak bardzo nie pasuje do tego miejsca. Świat ten wydawał się wręcz bajkowy, co znacznie różniło go od mojego świata. W moim świecie nie było żadnych gadających ze zwierzętami ludzi, ani żadnych przemieniających się w nie. Cóż, przynajmniej nie dosłownie... Otóż w moim świecie aż roiło się od istnych bestii; zdziczałych wielkich umięśnionych facetów, kobiet nieruszających się z domu bez paralizatora, noża czy też jakiejkolwiek innej formy obrony. Tam śmierć była napotykana zarówno na ulicach, jak i we własnych mieszkaniach. Postacie typu ten cały Vivi zostałyby zepchnięte na margines społeczny, nie zaakceptowane, tworząc jedną z najniższych i najmniej pożądanych warstw. Byłyby wyrzucane ze sklepów, obgadywane, zadręczane, śledzone, maltretowane psychicznie i fizycznie. Być może taki ktoś z nadludzkimi umiejętnościami jeszcze by sobie jakoś poradził - mógłby przecież udawać. Ale taki chłopak z ogonami i uszami? Zostałby zmiażdżony jednym palcem przez całe miasto, a także i bliższe czy dalsze okolice. Tego typu zjawiska co on widziało się dopiero po substancjach odurzających (pod wpływem których definitywnie już nie jestem od jakiegoś czasu, więc to także i nie moje urojenia).
- Wiesz...- zaczęłam w końcu, niezbyt wiedząc jak ukryć moją nagłą niechęć do Robina. Zastanowiłam się, co dokładnie powiedzieć.- Muszę się i tak jeszcze zastanowić. Są duże szanse że i tak ucieknie nawet gdy mu się spodoba, więc wolę to zostawić na potem i spokojnie przemyśleć - oznajmiłam.
- Ale miejsce całkiem fajne, myślę że jeśli się na coś zdecyduje, to być może właśnie tutaj wezmę Roba. Dzięki wielkie - dodałam po chwili, uśmiechając się lekko. Myślałam, co powinnam teraz zrobić. Pożegnać się i odejść? Zaproponować wspólną drogę powrotną i porozmawiać jeszcze trochę? Zupełnie nie wiedziałam jak się zachować.
- Jasne, nie ma za co. Myślę że Rob się pogniewa jeśli nigdzie go nie zabierzesz, w końcu taki był warunek umowy - wytłumaczył, gdy moje rozważania rozwiało wspólne odwrócenie się i pójście w drogę powrotną. Westchnęłam. Pewnie miał rację, ale w życiu nie uda mi się z nim uporać. Być może gdyby Robin pomógł byłoby prościej... W zasadzie jest to pewne, jednak nie będę się zachowywać jak dziecko i prosić go o pomoc w śmiesznym w y p r o w a d z e n i u p s a n a s p a c e r. Bez przesady, mam jeszcze resztki swojej dumy których nie chcę stracić.
- Opowiesz mi o swojej relacji z Vivim? - spytałam, szczerze ciekawa odpowiedzi. Ten wątek akurat wyjątkowo mnie interesował. Oboje byli zadziwiający, oryginalni, niespotykani. Zastanawiałam się, co tak naprawdę łączy tę dwójkę. W głowie miałam wiele scenariuszy - być może są razem, a połączyła ich wspólna odmienność? Być może też o wszystkim zadecydował zwyczajny przypadek, czy też uczucia na najzwyczajniejszym w życiu podłożu miłosnym, bez żadnych nawiązań do supermocy, inności.

<Robin?>

Vivi CD Robin

Po tym, jak opuściłem przyczepę białowłosego, znów spojrzałem na rękę. Rana za nic nie chciała się zagoić... DLACZEGO nie? Chociaż mogłem się spodziewać, że skoro jest z nim coś nie tak to... Również z raną nie będzie tak kolorowo. Nadal niestety, póki nie wiedziałem, co właściwie jest nie tak z pacjentem, nie mogłem ocenić, czy wyrządzi jakieś trwałe szkody mnie zarówno, jak i sobie. Wróciłem do siebie z ciężkim sercem.
Yukito najwyraźniej był wyjątkowo grzeczny pod moją nieobecność, gdyż drzemał, gdy wróciłem. Przeszedłem do części mieszkalnej, niezadowolony wzdychając i przeczesując włosy palcami czystej ręki. Byłem zmuszony to wreszcie opatrzeć... W końcu nie chciałem, by było gorzej...
Skrzywiłem się, gdy zacząłem odwiązywać bandaż ze swojej ręki. Poczułem nieprzyjemny ból, choć... Czego ja się spodziewałem? Rana nie wyglądała również za ładnie. Była cała poszarpana oraz głęboka... Nieźle się wgryzł...
Wsadziłem dłoń pod wodę. Beznamiętnie patrząc się, jak czarny płyn miesza się z bezbarwną wodą. Nie wiedziałem co miałem tak właściwie teraz z tym zrobić. Z chorym, z tym, co się dzieje wokół. Jakbyśmy nie przeszli już jednej burzy... Czy zanosiło się na kolejną? Powoli wyciągnąłem rękę spod wody, sięgając do szafki po kolejny bandaż. Tym razem świeży. Choć gazy by się też przydały... Niechętnie znów zacząłem czyścić ranę, tym razem środkami antybakteryjnymi i odkażającymi, ażeby później nałożyć na ranę gazę oraz zacząć obwijać ją bandażami. Tylko jedno cały czas mi zaprzątało umysł, co mam w tym wypadku powiedzieć Robinowi...? Chyba nie pomogłem sobie tym gwałtownym wyjściem, jak zauważył... Ranę. Cóż, na moją obronę, mogłem jedynie powiedzieć, że nie chciałem, by ją widział... Nie chciałem, żeby się musiał martwić tym, co się dzieje. Miało być dobrze? Więc było dobrze. Dla niego mogłem udawać, że jest w porządku. Że nie dzieje się nic poważnego. Nawet jeżeli działo się coś dziwnego... Byłem w stanie sobie poradzić. Koniec z końców już wszystko nam się układało.
Wystarczy, że mu powiem, że już jest dobrze i więcej nic nam nie zagrozi... No, zresztą będę go chronić. Zębami przerwałem bandaż, zawiązując go już na ręce.
- Świetnie... A teraz... Wracając do ciebie. - mruknąłem, zaglądając znów do Yukito.
Westchnąłem, skąd miałem wiedzieć, co z nim zrobić. No przecież nie mogłem go za bardzo nigdzie tu zamknąć. A zresztą, wcześniej czy później, by się wszystko wydało. Chyba nie pozostało mi nic jak konfrontacja ze źródłem tego wszystkiego. Wielka szkoda, doprawdy. Myślałem, że więcej go nie zobaczę, a tu co? Mimo że nikt z nas go tu nie chciał, to jakoś w jakiś dziwny sposób był częścią naszego życia. Oczywiście w negatywny sposób, tak jak rak rozprzestrzeniający się w ciele... No... Może nie do końca jak rak.
Nachyliłem się nad blondynem, który zaskakująco mocno zasnął, zaczynając go oglądać. Na zewnątrz w sumie nie było żadnych śladów, nic konkretnego. Czyżbym miał szukać poszlak w środku? Nie uśmiechało mi się go rozcinać i oglądać od środka. Jeżeli to przeżyje, to pewnie nigdy się na ten temat nie zamknie. Jedyne co mogło się wydawać dziwne, były jego źrenice, na które nie oddziaływało światło. Były jedynie nienaturalnie szerokie, zresztą czasem wydawało mi się, że lekko drżą.
Podniosłem głowę, słysząc skrzypnięcie otwierających się drzwi. Momentalnie odwróciłem głowę w ich stronę, marszcząc brwi.
- Nie widać, że jestem za - urwałem, widząc stojącego w nich Robina.
Wyglądał na... Wstrząśniętego... Nie wiem czy tym, co zobaczył tu, czy nie... Nie ważne, przecież... Zrozumie.
Zrobiłem mały krok w lewo, aby choć trochę zasłonić demona.
- Ah Robin... To nie tak jak pewnie ci się może wydawać... To nic takiego. Nic mu nie jest. Wyjdzie z tego. - odchrząknąłem. - Słuchaj... Pewnie się zastanawiasz, czemu ci nic nie mówiłem, o tym... Zresztą chyba o wielu rzeczach. - podrapałem się w policzek. - Słuchaj po prostu... Robię to po to, by cię chronić, ponieważ cię kocham okej? - zrobiłem parę kroków w jego stronę. - To dlatego... Dlatego musisz zrozumieć, że nie mogę ci mówić wszystkiego... - delikatnie położyłem dłonie na jego policzkach. - Rozumiesz to prawda? To wszystko jest nieistotne, póki ty tu jesteś cały i zdrowy dobrze?

( Robin? ❤️ )

9 lis 2021

Ozyrys CD Doll

Wspomnienia zawsze wracają w niespodziewanym momencie i zazwyczaj są to te złe momenty. Okazuje się, że człowiek częściej zapomina tych dobrych chwil, które może wrócą do jego głowy, gdy druga osoba mu o tym przypomni, ale sami zapamiętujemy na bardzo długo te przykre rzeczy, które wywołują u nas nieprzyjemne uczucia strachu, porzucenia, bezsilności, słabości. Czy nasza głowa nie może samoistnie usuwać te złe, a pozostawiać jedynie te dobre wspomnienia? Nie może i tak naprawdę, wychodzi z tego dobry skutek – znając coś złego i myśląc, jak można było temu zapobiec, w przyszłości możemy użyć tego jako naszą moc i zareagować w podobnej sytuacji tak, aby zakończyła się ona dobrze.
W dalszym ciągu nie pozbyłem się z głowy wspomnienia z dzieciństwa, kiedy siedziałem na zimnym krześle dyrektorki i opowiadałem, a raczej próbowałem opowiedzieć, co tak naprawdę działo się za drzwiami naszego domu. Przedstawiłem swoją matkę nie taką, na jaką się kreuje wśród innych ludzi, ale na taką, jaka była naprawdę w czterech ścianach domu. Jedyne uczucie, jakie pamiętam, to chłód. Zimne krzesło, zimne dłonie, zimny wzrok i równie lodowate co serce rodzicielki, były słowa kobiety, od której oczekiwałem pomocy. Chciałem usłyszeć ciepłe słowa wsparcia, zapewniające mnie, że już do niczego nie dojdzie, że będę ‘bezpieczny’, ale zamiast tego zostałem zmieszany z błotem. Z chłodnym błotem kłamstw, które opisały mnie jako bezdusznego i chciwego dzieciaka, pragnącego jedynie większej uwagi. 
I chociaż bałem się, jak nigdy, nie chciałem, aby kolejne dziecko zostało tak potraktowane. Nie zamierzałem być jak ludzie, od których oczekiwałem pomocy. W przeciwieństwie do nich ja naprawdę chciałem pomóc.
Ręce na nowo drżały, kiedy ruszyłem w kierunku Pika. Rozmawiał on z dwoma mężczyznami. Po twarzach uznałem, że nie byli zadowoleni, a Pik w przeciwieństwie – on się uśmiechał. Zastanawiałem się, czy podejść, czy nie. Czy nie pogorszę sprawy? Czy nie palnę czegoś głupiego? Odwaga, jaka się we mnie pojawiła parę chwil temu, momentalnie wygasła. Czułem się na nowo bezsilny i gdyby nie reakcja Pika, uciekłbym.
— Ozyrys, chodź tu — Pik machnął do mnie dłonią. Teraz nie było wyjścia. Podszedłem do nich, starając się opanować emocje.
— Coś się stało? — zapytałem.
— Panowie szukają jakiegoś uciekiniera.
— Dziesięcioletni chłopak o białych włosach, łatwo poznać — patrzyłem na wysokiego mężczyznę, wzruszając ramionami.
— Nie widziałem — skłamałem, starając się brzmieć całkowicie naturalnie, ale nie udało mi się opanować drżenia głosu. Obcy przyjrzał mi się uważniej.
— Widzicie panowie, nie było tu żadnego dzieciaka. A jeśli był, to tylko z rodzicami przy atrakcjach — Pik wskazał im kierunek, w którym powinni się udać.
— Jego ślady prowadziły tutaj, nie mógł się rozpłynąć w powietrzu.
— Może jest mądrzejszy niż wam się wydaje — zauważył szef. — W każdym razie, powtarzam, nikt go tutaj nie widział. Jeśli możecie, prosiłbym o opuszczenie tego terenu. Ten akurat jest prywatny i przeznaczony jedynie dla cyrkowców, a wy, jak się domyślam, nimi nie jesteście. No chyba, że nagle chcecie zmienić pracę — zażartował Pik. Uśmiechnąłem się lekko, a nieznajomi pozostali w swoich naturalnych, niezadowolonych minach. 
— Na pewno gdzieś tu jest i dalej go będziemy szukać — powiedział nieznajomy. 
— Proszę bardzo, tylko po za tym terenem — posłali nam jeszcze wkurzone spojrzenia, po czym jeden z nich klepnął drugiego po plecach i oboje skierowali się do wyjścia. Pik zawołał jeszcze jednego z cyrkowców, który był najbliżej i poprosił go o odprowadzenie panów, dla pewności, że nie zrobią niczego głupiego. Obserwowaliśmy jak nieznajomi znikają za namiotami, po czym Pik skierował się do mnie.
— Mały uciekinier. Więc dlatego tak desperacko chciał tu zostać — stwierdził szef. — A ty beznadziejnie kłamiesz — zauważył, na co tylko spuściłem wzrok. — Co o tym myślisz? Możemy mieć problemy, jeśli tu zostanie — podniosłem wzrok.
— A jeśli nie zostanie, to on będzie miał problemy — mężczyzna przez moment milczał.
— Polubiłeś go — stwierdził. 
— To dziecko, nie można go tak zostawić — Pik westchnął.
— Prawda — znowu na moment zamilknął. — Na pewno będą tu długo węszyć. Jeśli go znajdą, mogą nas zgłosić na policję za przetrzymywanie nieletniego.
— Wizerunek zawsze można zmienić — zaoferowałem.
— A reszta? Zgodnie z zasadami, musiałby się nam do czegoś przydać, a na razie nie może nawet się pokazywać. Jeszcze zostało powiadomienie innych cyrkowców, którzy go widzieli, o całej sytuacji — widocznie nie był tym zadowolony.
— Całkiem dobrze mu szło na szarfie. Diane mogłaby mu pomóc — podsunąłem pomysł. — Albo Smiley.
— No dobra. Załóżmy, że zostanie akrobatą. Załóżmy, że zmienimy mu wizerunek. A reszta? Nie mamy niańki.
— Ma dziesięć lat, mogę się nim zająć — Pik popatrzył na mnie lekko rozbawiony.
— Wiem, że masz dobre intencje, ale czasami sam dla siebie jesteś zagrożeniem — słysząc to, lekko się podłamałem. Wiedziałem o tym, tak samo jak cała reszta i on. Nie musiał mi tego teraz wypominać. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, dlatego po chwili westchnął. — Cóż. I tak im powiedzieliśmy, że go tutaj nie ma, więc musi już zostać, bo nie wywalimy dzieciaka do lasu. Na razie zostanie pod twoją opieką, a potem się zobaczy. Tylko nie zapomnij o swoich obowiązkach — szybko pokiwałem głową. Aktualnie zgodziłbym się chyba na wszystko. 
Wróciłem do namiotu. Z początku się wystraszyłem, bo nigdzie nie widziałem chłopaka. Pierwsze co pomyślałem, to to, że tu nie wrócił i uciekł. Potem, że go zobaczyli, wdarli się na teren cyrku i go zabrali. 
— Doll? — odezwałem się cicho, jakbym się bał odpowiedzi. W namiocie długo trwała cisza, aż w końcu nie powtórzyłem jego imienia, tym razem głośniej. Gdy już chciałem wybiec z namiotu i zacząć go szukać, drzwiczki szafy zaskrzypiały, a spod moich ubrań wyjrzała dziecięca twarzyczka. Odetchnąłem z ulgą, a ogromny kamień spadł mi z serca.
— Poszli sobie? — zapytał, a ja tylko skinąłem głową. Po chwili białowłosy chudzielec podbiegł do mnie i mocno przytulił, aż przez moment zabrakło mi powietrza. — Mogę tu zostać? Proszę — zadarł głowę do góry i popatrzył na mnie tymi swoimi błękitnymi oczkami. Zacząłem się zastanawiać, co mu zrobili, że uciekł i tak bardzo się boi.
— Możesz — odparłem szybko, aby nie czekał. Ten się uśmiechnął i jeszcze mocniej mnie przytulił. — Tylko musisz się ukrywać. I uczyć, jeśli chcesz tu zostać — chłopak mnie puścił i szybko pokiwał głową.
— Zrobię wszystko — lekko się uśmiechnąłem.
— Na razie będziesz się uczył lekkoatletyki. Diane albo Smiley ci pomogą, Diane jest linoskoczkiem, a Smiley akrobatką. Aerialisty jeszcze nie mamy, więc możesz być pierwszy.
— Arilisty?
— Aerialisty, to taki akrobata powietrzy. To właśnie to, co robiłeś na szarfie — chłopak pokiwał głową. — A co do reszty, to na razie chyba pomieszkasz ze mną i niestety musisz mieć kamuflaż, jeśli chcesz stąd wychodzić — kiwał głową. Rzeczywiście zgodziłby się na wszystko.
— Jeśli będzie trzeba, to nawet sukienkę nałożę — zaśmiałem się krótko. 
— Więc coś się wymyśli.
Ponieważ nie było jeszcze południa, zajęliśmy się jego wizerunkiem. Zaproponowałem przefarbowanie włosów, ale stwierdził, że wolałby perukę. Może i lepiej, pasowały mu te białe włosy, a wszystkie kosmetyki do farbowania włosów trochę je niszczą. Miał nosić makijaż oraz ubierać sukienki; ruszyliśmy bardziej w kierunku jego pomysłu zostania dziewczynką, ponieważ w tym była największa szansa, że go nie rozpoznają. Przebranie było mu głównie potrzebne do przebywania na zewnątrz, w końcu w namiotach byli wyłącznie cyrkowcy, a po za nimi zawsze na teren mógł wejść ktoś obcy. Miał się poruszać jedynie między moim namiotem, tym głównym, aby mógł ćwiczyć oraz stołówką. Podczas nauki miał się przebierać w wygodniejszy strój i miał zdjąć perukę, która po prostu by mu spadała. Uzgodniliśmy również z Pikiem, że jego nauka będzie trwała w porze śniadaniowej oraz obiadowej, kiedy najwięcej ludzi nie znajdowało się w głównym namiocie, ale w bufecie. Chcieliśmy, aby jak najmniej rzucał się w oczy. Pozostało nam jeszcze uzgodnić, kto go będzie uczył. Diane musiała odmówić, przez nawał obowiązków. Smiley na szczęście się zgodziła i wyszła na jaw pewna ciekawostka: w cyrku był już jeden aerialista. Nie długo, ale mógł już występować. Poznając jego imię, znalazłem Oriona i przedstawiłem mu sytuację. Po dłuższej chwili się zgodził. 
Nigdy wcześniej nie rozmawiałem z tyloma osobami w tak krótkim czasie i to z własnej woli. Czułem się dziwnie, jakby zmęczony i wyprany ze wszystkich emocji. Kiedy jednak wróciłem wieczorem do Dolla, ucieszyłem się. Znowu myślałem, że uciekł, albo go zabrali. 
— I co? — chłopak wstał na równe nogi. 
— No to tak. Rano idziesz na szóstą do namiotu i tam masz zajęcia ze Smiley. Potem o czternastej z Orionem.
— Kto to?
— Okazało się, że też jest aerialistą — podrapałem się po karku.
— Tak? Mówiłeś, że nikogo takiego nie macie — nie wyczułem w jego głosie złości ani smutku.
— Taaaaa… po prostu nie wszystkich znam — wyjaśniłem, na co ten pokiwał głową. — To chyba będzie wszystko — odetchnąłem z ulgą. — Może ci jeszcze coś przynieść do namiotu? Lubisz czytać książki albo coś podobnego? — zapytałem, kierując się do biurka, aby usiąść. 

Doll? Witamy w nowym domu

8 lis 2021

Vogel CD Jumper

Chłopak zniknął, zostawiając mnie na pastwę losu, który nie był zbyt kolorowy. Westchnąłem z ciężkością, przecierając nos kciukiem. Nie miałem zamiaru się bić, ale też nie uciekać. Co tak właściwie chciałem zrobić? Mogę szczerze powiedzieć -nie wiem. Zanim zdążyłem się w jakiś sposób ustawić, doleciał do mnie jeden, rosły mężczyzna, łapiąc mnie za szyję. Już od samego początku mocno ją ściskał. Ukazałem zęby, chwytając go za nadgarstek. Na nic jednak to się zdało. Uśmiechnąłem się bez chwili zastanowienia. Nagle usłyszałem jakiś szelest za sobą, a następnie poczułem, że coś rzuca mi się na plecy. Nie zdążyłem się obejrzeć, bo już po chwili znajdowałem się w kompletnie innej lokacji, niż poprzednio. Mężczyzna, puszczając mnie, zatkał usta dłonią, przez którą wydobywały się wymiociny. Nie na długo jednak mi było to oglądać, bo młody zwiał z nim, by następnie zjawić się zaraz przy mnie. Stanął równo, a następnie wypuszczając powietrze, zasiadł na krańcu budowli, na której się znajdowaliśmy. Złapałem się za szyję, powoli ją rozmasowując, rozglądając się przy tym dookoła. Przełknąłem ślinę, a wtedy usłyszałem zmęczony głos chłopaka.
- Tylko nie spadnij -wskazał na ziemię, która była dość nisko od nas.
Uniosłem w szoku brew, następnie przeniosłem wzrok z powrotem na niego. Oparł się ręką o kolano, spoglądając na coś w oddali. Widać jednak było, że jest nieco bardziej spięty, niż zazwyczaj. Zwiesiłem głowę i odwróciłem się do niego tyłem, zwalniając z uścisku bolący kark. Zapewne coś po tym zostanie.
- Dzięki -mruknąłem, zwężając powieki pod wpływem wiatru.
- Za co?
Wzruszyłem ramionami, spoglądając na niego przez jedno z nich.
- Że jednak wróciłeś -uniosłem kącik ust, na co ten zmarszczył brwi.
- Jeszcze bym cię miał na sumieniu -otworzył dłoń w moją stronę -Nie ma za co dziękować.
Przypatrywałem się mu przez chwilę, po czym z prychnięciem przyznałem mu rację. Sięgnąłem do kieszeni, z której wyciągnąłem paczkę papierosów. Puknięciem wydobyłem jednego z papierosów, który szybko znalazł się w moich ustach. Odpalając zapalniczkę, przysłoniłem ją dłonią, po czym ponownie się rozejrzałem po okolicy. Niedaleko nas było widać spory tłum ludzi, zapewne turystów. Nie do końca wiedziałem, o co tu chodzi, ale nie mogłem też powiedzieć, że mi się to nie podobało. Zastanawiając się nad tym, jak w ogóle do tego doszło, że jesteśmy tu, a nie na terenie cyrku, przykucnąłem, przystawiając kciuk do kącika ust. Wypuściłem powoli dym z ust, delektując się tym dziwnym, nieco drapiącym, posmakiem. Wtedy usłyszałem chrząknięcie, na które odwróciłem głowę. Chłopak przyglądał mi się z bocznego profilu, oblizując usta. Zwiesiłem głowę, uśmiechając się mimowolnie, następnie wyciągnąłem paczkę i rzuciłem ją w jego stronę. Na szczęście złapał, ale mało brakowało, by pofrunęła wraz z wiatrem. Nie czekał długo na ruch, po prostu otworzył i wziął fajkę. Trwaliśmy w ciszy, delektując się tym samym dobrem. Może jednak nie jest tak źle, niżbym podejrzewał? Zabawne. Kogo chcę oszukać? Jak już taka akcja wystąpiła, to pewnie będzie ich jeszcze więcej, a ja nie wiem, czy będę miał na tyle spokoju, jak teraz.
- Powiedz -wymruczałem, próbując zyskać jego zainteresowanie -Dlaczego wziąłeś mnie ze sobą? -pociągnąłem nosem, by następnie wziąć potężny haust powietrza.

Jumper? Przepraszam, że tak długo i że takie… meh

4 lis 2021

Lennie CD Shu⭐zo

Miałem co do tego mieszane uczucia. Z jednej strony czułem się odpowiedzialny za maluszka, bałem się, że może coś mu się stać, jeśli go zostawimy chodź na minutkę samego, mój ojcowski instynkt nie chciał mi pozwolić pójść dobrze się bawić z mężem, zostawiając dziecko bez opieki. Z drugiej jednak strony czułem ogromną tęsknotę za Shuzo, czułem pożądanie i miałem ochotę na coś, czego już dawno, ale to bardzo dawno nie robiliśmy.
- Nie masz pojęcia jak ja się stęskniłem – mocno go do siebie przyciągnąłem, a jego psie uszy załaskotały mnie w nos. – Tylko zrobię coś z dzieckiem – nie ważne w jakim tonie bym to powiedział, same słowa zabrzmiały, jakbym równie dobrze chciał wyłączyć zepsutą zabawkę, czyli musiałbym się jej pozbyć. Podszedłem do kołyski i w tym momencie Yuki wydał z siebie głośny odgłos zadowolenia, w postaci pisku. – Wiem już – odezwałem się po krótkim namyśle, podczas którego Shuzo wręcz się położył na moich plecach. 
- Hm? – wymruczał od niechcenia, kładąc mi dłonie na udach.
- Przygotuj mu kaszkę, a ja pójdę po Robina – wyjaśniłem, na co czarnowłosy spojrzał na mnie zdziwiony.
- Po co?
- Kaszka na jedzenie, a Robin do opieki – odwróciłem się w jego stronę. – Nie ważne jak wielką mam teraz ochotę – mówiąc to złapałem za jego pośladki. – nie można zostawić dziecka samego. A Robin tak go uwielbia, że zgodzi się z nim zostać na jakiś czas – dokończyłem.
- Na jakiś czas? – zapytał oburzony. – To brzmi tak krótko – pocałowałem go w usta.
- Zawsze możemy oddać Yuki’ego Robinowi na stałe – zaśmiałem się. Shuzo mi zawtórował.
- To moje dziecko, bez przesady.
- Nasze – poprawiłem go. 
Chociaż nie był zadowolony, zrobił to, co mu kazałem, a ja poszedłem znaleźć białowłosego. Miałem nadzieje, że był gdzieś w pobliżu, albo przynajmniej znajdował się na terenie cyrku, ponieważ jeśli znowu poszedł do lasu czy gdzieś w podobne miejsce, raczej go nie znajdę, a nie chciałem psuć naszych spontanicznych planów. Kiedy ostatnio spędziliśmy czas tylko we dwoje? Mimo, iż to było kilka miesięcy temu, dosłownie przed narodzinami Yuki’ego, dla mnie ten czas wydawał się nieskończonością, jakby to było kilka lat temu. 
Na moje szczęście Robin znajdował się w głównym cyrku i aktualnie zajmował się dzikim łosiem, który wparował do namiotu jakiś czas temu. Obserwowałem jak chłopak dobiega do zwierzęcia i je uspokaja. Zabawny to był widok, kiedy razem z łosiem wydawali podobne, zwierzęce odgłosy. Po jakichś dziesięciu minutach łoś postanowił opuścić cyrk i wrócić do lasu, a Robin był wolny. Szybko przedstawiłem mu ofertę.
- Nad Yuki’m? Z chęcią – uśmiechnął się szeroko. Pomimo ‘dorosłego’ wieku, dalej przypominał dziecko w tym, jak mówił i w tym, jak się zachowywał. Uśmiechnąwszy się, zabrałem go do naszego namiotu, w którym Shuzo siedział przy kołysce i obserwował jak maluch zajadał się zrobioną przez niego jakiś czas temu kaszką. Kiedy czarnowłosy zobaczył nas oboje, posłał mi niezadowolone spojrzenie.
- Długo cię nie było, myślałem, że zaraz pójdę cię poszukać – fuknął, wstając. 
- Był mały problem – wyjaśniłem, podchodząc do niego. Założył ręce na krzyż i spojrzał na mnie ostro.
- Chcesz, żebym zrezygnował? – zapytał. Lekko się uśmiechnąłem. Zaprzeczyłem, wiedząc jednak, że i tak by tego nie zrobił. W tym czasie zaklinacz zwierząt podszedł do kołyski i zaczął się zachwycać maluszkiem, jakby widział go pierwszy raz. Na twarzy Shuzo pojawiła się irytacja, wiec zmieniłem temat.
- Skoro tak długo czekałeś, rozumiem, że jesteś gotowy? – chłopak przewrócił oczami.
- Już dawno – popchnął mnie w kierunku wyjścia. Nim jednak opuściliśmy namiot, wyjaśniłem Robinowi co gdzie leżało, dodałem, że nie dawno jadł oraz, że my wrócimy… nie miałem pojęcia kiedy. – Dobra, bo zaraz się tu zestarzeje – kolejne popchnięcie wyrzuciło mnie z namiotu.
- Ale jesteś niecierpliwy – stwierdziłem, obejmując go ramieniem.
- Jakbyś tyle czasu siedział w domu z dzieckiem bez męża, też byś był – fuknął.
- Dlatego teraz wybieramy się tam, gdzie nas dawno nie było.
- Wszędzie nas dawno nie było – zauważył, na co się tylko uśmiechnąłem.
- No właśnie. Mamy sporo do nadrobienia.

*

Czy to zabrzmi dziwnie, jeśli powiem, że miasto dzisiaj wyglądało cholernie pięknie? I nie wiem czy było tak na prawdę, dzięki jesiennej rzeczywistości, czy powód braku tego uczucia, kiedy spędzałem czas z Shuzo i nagła miła odmiana. Mimo wszystko dziecko nas trochę zmieniło. Na pewno oboje wydorośleliśmy (z chęcią bądź z przymusu), staliśmy się bardziej wrażliwi (czyt. poddenerwowani) na świat oraz zdaliśmy sobie sprawę (chociaż ja), że czasami bardzo brakowało mi czasu spędzanego jedynie we dwóch. Nie mogłem jednak powiedzieć, że nie chciałbym tego dziecka. Kochałem je, ale... czy czasami nie można cofnąć czasu na jeden dzień?
- Dobra, gdzie chciałbyś pójść? Tylko wybierz miejsce, w którym nie będę o ciebie zazdrosny - zażartowałem. 

Shu? Wracamy do poprzedniego stanu c;

3 lis 2021

Lacie CD Ozyrys

Szczerze mówiąc, nie zakładałam, że przyjdzie, bardziej spodziewałam się, że zwieje z podkulonym ogonem i będzie mnie unikał, jak tylko się da, co z pewnością byłoby rozsądniejsze dla niego, przy założeniu, oczywiście, że ja odpuściłabym zapowiedzianą sądową batalię. A więc zdecydowanie miło mnie zaskoczył, gdy punkt ósma zapukał do moich drzwi. Chwilę staliśmy w ciszy, aż w końcu zdecydowałam się go wpuścić do mojego tymczasowego lokum. Nieśpiesznie zlustrowałam go wzrokiem, od razu rzuciła mi się w oczy butelka z wodą, którą miał przy sobie. No tak, moja klątwa cały czas nieprzerwanie działała, a w jego przypadku ból pobudzał ogień, który rozpoczął pożar.
- W takim stanie na nic mi się nie przydasz — bez słowa wytłumaczenia poszłam po niewielką drewnianą szkatułkę, to w niej tymczasowo trzymałam większość kamieni, które udało mi się odzyskać. Nie musiałam długo szukać, bo mimo wszystko nie było tego zbyt wiele, gdy znalazłam mały niebieski kamyk, który swoją barwą przypominał nieco oczy Ozyrysa, natychmiast zatrzasnęłam wieczko i odłożyłam kasetkę na miejsce. Wróciłam do mężczyzny 
- Oto rozwiązanie twojego palącego problemu — podałam mu niewielki kawałek akwamarynu oprawionego gustowną srebrną obwódką, tworzący razem z nią męski, niezbyt wyszukany sygnet. 
- Tak długo, jak będziesz go nosił, ból, który trawi twoje dłonie, zniknie. Ale chyba nie muszę ci przypominać, że jeżeli złamiesz naszą umowę, sygnet wróci do mnie, a do ciebie przykra tortura — pozbierałam wszystkie potrzebne rzeczy, w tym dokumenty dla ubezpieczyciela i byłam gotowa do wyjścia. 

***

Siedzieliśmy przy stoliku w jednej z bardziej renomowanych restauracji, ja przeglądałam kartę dań, on napięty jak struna, pusto wpatrywał się w przestrzeń. W końcu gdy podszedł do nas kelner, widząc, że ten nie zamierza się odezwać, zamówiłam dla niego dokładnie to samo co dla siebie, po czym odłożyłam menu na bok i wyciągnęłam notatnik oraz pióro.
- Mamy dziś sporo do zrobienia, ubezpieczyciel potrzebuje dokumentów i zdjęcia po pożarze, musimy u niego być na dziesiątą piętnaście. Na dwunastą jestem umówiona z właścicielem niewielkiego lokalu w centrum, w którym chciałam otworzyć nowy sklep. Tak właściwie to ty jesteś z nim umówiony, prostak, ze mną, jako kobietą nie chciał nawet rozmawiać, więc będziesz musiał z nim rozmawiać w moim imieniu — z terminarza wyciągnęłam kartkę ze schludnie, odręcznym pismem zapisanymi pytaniami, które chciałam, żeby mu zadał.
 - Interesuje mnie tylko i wyłącznie kupno lokalu, nie mam czasu na budowanie nowego na starych zgliszczach — nie zamierzałam być zależna od żadnego warcholstwa, które uważa się za lepsze tylko dlatego, że nosi spodnie, a czasu tracić też nie chciałam.
- Oprócz tego muszę kupić wszystko, co spaliło się w pożarze, a nie było to na tyle niezbędne, żebym nie zaopatrzyła się w to do tej pory — druga lista, tym razem zakupów także była w notatniku, aktualnie Ozyrys robił za moją tanią a dokładniej chwilowo bezpłatną siłę roboczą, dlatego to właśnie on będzie odpowiedzialny za noszenie wszystkiego.
- I przede wszystkim musimy jakoś cię ubrać, nawet ostatnia niemota zorientuje się, że żaden z ciebie człowiek biznesu, a ja zamierzam nabyć dziś ten lokal. Nie możesz swoim wyglądem zniszczyć wszystkiego — w tym momencie kelner przyniósł nasze dania, co na moment przerwało mój monolog. Krytycznie spojrzałam na niego, gdy wszystko wskazywało na to, że nie zamierza nawet sztućców wziąć w dłoń.
- Nie mamy zbyt wiele czasu na twoje zakupy, więc nie możesz zwlekać przy jedzeniu. Nie jestem twoją matką, żeby cię pouczać i nie będę ci zwracać uwagi, że za szybko lub niechlujnie jesz, aczkolwiek nie obrażę się, jeśli wykażesz się choćby minimum dobrych manier. Mnie bliżej do twojego pracodawcy, więc nie to będę oceniać, ale nie zawiedź mnie zbyt szybko, co zmusi mnie do zerwania naszej umowy i wytoczenia ci sprawy o podpalenie mienia i co tam jeszcze mój adwokat sobie wymyśli, a podejrzewam, że z chęcią podreperuje swój budżet twoim kosztem.

Ozyrys? Nie będzie AŻ tak strasznie :p

31 paź 2021

Cherubin CD Jumper

Zapisałem wszystkie spostrzeżenia w notesie. Było tam też trochę na temat mojego partnera migającego partnera. Nie miał on wyczucia. Kark wciąż mnie bolał, od jego chwytu. Skoro te włoki, to jego sprawka to czy uważa, że go osadzę. Musiał mieć powód, by uczynić coś takiego. Po jego reakcji i tego, jak się zachował, można było wywnioskować, że zwłoki dotyczą jego. Inaczej, by tak nie reagował. Przeciągnąłem się, gdy wrócił, miałem przeczucie, że coś się wydarzyło. Złapałem chłopaka za rękę i go pociągnąłem, nie dałem mu chwili. Puściłem go, dopiero gdy się zatrzymałem. Pusto, wszędzie było pusto. Nie słychać było nikogo. Tak jakby wyparowali. Ruszyłem kawałek, po czym kucnąłem i podniosłem ubrania z ziemi. Zawędrowałem dalej, kolejne ubrania i kolejne. Odłożyłem je na bok, po czym zacząłem przechodzić od jednego do drugiego namiotu. Żadnej notatki, żadnego słowa nic. Spojrzałem ponownie na chłopaka, który palił.- Pamiętasz tę jaskinię, w której nic nie widziałeś, nawet własnej dłoni. Coś musi tam być. Możesz mnie tam wysłać? Zostań tutaj i szukaj innych. Możesz też się obijać. - powiedziałem. Jakby było, mi to wszystko jedno co on będzie robił. Ważniejsze jest to, że ta tajemnicze ciemna jaskinia mnie zaciekawiła. Zanim jednak gdzieś się udamy. Musiałem zaciągnąć go do mojego namiotu. Musiałem spakować niezbędne rzeczy na tę dziwną wędrówkę, gdyż nie wiem, co może mi się przydać.
 - Nie umiem teleportować innych beze mnie. Poza tym na pewno ją zasypało. - po usłyszeniu jego słów, zatrzymałem i spojrzałem na chłopaka.
 - Boisz się tam wracać? - spytałem.
 - Ja się niczego nie boje. - jego ton, wskazywał, że go zdenerwowałem. - Po prostu wiem, że to nie ma sensu. - kontynuował. Westchnąłem i zbliżyłem się krok do niego.
 - Co ma w takim razie sens według ciebie? - zadałem kolejne pytanie.
 - Na pewno nie mają sensu te twoje ciągłe pytania. - jego ton wskazywał na to, że się wkurzył. Jednakże w końcu pod wpływem złości przeniósł nas przed jaskinię. Oddalił się, by zapalić ponownie. Możliwe, że to go odstresowuje. Spojrzałem na niego i się lekko uśmiechnąłem. Jak dziecko, które dostało to, co chciało.
 - Zostań i czekaj. - powiedziałem.
Wymamrotał coś pod nosem, jakby mnie obrażał. Poczułem się dotknięty, ale się tym nie przejąłem. Został. Dlatego też czym prędzej ruszyłem do wnętrza jaskini. O dziwo, że była zasypana. Wydawała się bardziej taką kopalnią. Może wtedy byliśmy z innej strony. Teraz jednak, po włączeniu światła, zapaliły się lampy przed nami. Nie przeszedłem nawet kilometra, a dołączył do mnie chłopak.
 - Jak będzie kolejne trzęsienie, to sam sobie nie poradzisz. - powiedział. Po przyłączeniu się do mnie. Kiwnąłem głową, gdyż bardziej ciekawił mnie wagonik i to, co się tam kryje. Chłopak jednak trzymał się za mną i nie był taki odważny, by zajrzeć do środka.
 - Zobacz Jumper. To kryształy. - zawołałem chłopaka.
 - Nie drzyj się, stoję obok. - rzekł i zerknął przez moje ramię. W oddali jednak dostrzegłem światło. Schowałem kilka kryształów do torby, skoro już je znalazłem to, je sobie wezmę. Ruszyłem przed siebie, chociaż po chwili się zatrzymałem. Chwyciłem chłopaka i go odsunąłem do tytułu.
 - Uważaj pułapka. Czekaj. - rzekłem. Zaledwie kilka minut i ruszyłem dalej w stronę światła.

<Jumper?>

28 paź 2021

Robin CD Dana

Popatrzyłem na trzymanego w jej dłoni papierosa i poczułem duszący smród palonego tytoniu. Kiedyś chciałem spróbować tego smaku i poczuć to pieczenie w gardle, ale Vivi szybko wybił mi to z głowy, twierdząc, że nie mogę się faszerować takim ohydztwem.
- Na szczęście nie - pokręciłem głową. Demon prawdopodobnie strzepnął by jej propozycje z ręki i przydeptał. - A wracając, tresuje zwierzęta.
- Rozmawiając z nimi - bardziej stwierdziła, niż zapytała, a ja skinąłem głową. - Zawsze to umiałeś? 
- Hm... - gdyby wziąć mój "drugi" początek, to... - Tak. Chyba tak.
- Nawet, jeśli mówią ci, że chcą cię zjeść albo zabić? Czy jednak je hipnotyzujesz i są dla ciebie łagodne? 
- To bardziej polega na takiej zasadzie, że cię nie zjem, bo jesteś dziwny i mówisz, albo nie zabije cię, bo jestem w chwilowym szoku - wyjaśniłem, na co dziewczyna się cicho zaśmiała. Dym papierosowy leciał w moją stronę. Był nieprzyjemny i tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że nie chce tego próbować. Zastanawiałem się tylko, czy demonowi nie będzie przeszkadzało to, iż całe moje ubranie śmierdziało papierosem. - A ty? Czym się zajmujesz? - zapytałem, kierując rozmowę na nią.
- Jestem animatorką.
- Wymyślasz jakieś sceny? - pokręciła głową.
- Zajmuje czas dzieciom, żeby rodzice mogli spędzić czas tylko we dwoje - wydałem z siebie ciche "aaaaa", próbując sobie wyobrazić jej pracę. Kiedy nie mogłem, poprosiłem ją o wyjaśnienie. - Na przykład tańczę z dziećmi, organizuje im jakieś zabawy, jak malowanie dłońmi na wielkim papierze i takie tam. Krótko mówiąc, robię wszystko, co mi przyjdzie do głowy i zainteresuje dzieci - rozjaśniła mi bardziej swoją profesję.
- Musisz lubić dzieci - przypomniałem sobie o małym Yukim. Ten mały bobas był przeuroczy, nie sądziłem, aby gdzieś jeszcze było takie niezwykłe dziecko. 
- Bardzo - dziewczyna w końcu wypaliła papierosa i wyrzuciła go do pobliskiego kosza na śmieci, wpierw przygniatając go o metalową ramę pojemnika. Aktualnie opuszczaliśmy cyrk, byliśmy coraz bliżej naszego celu. Przez moment szliśmy w milczeniu, w tym czasie Dana wyciągnęłam mała perfumkę i nacisnęła ją. Zapach poleciał głównie na nią, ale do mojego nosa także doszedł ostry zapach alkoholu - każde perfumy pachniały dla mnie tak samo i nie ważne, jak intensywnie kwiatowy mogły mieć zapach, mój umysł skupiał się tylko i wyłącznie na tym jednym składniku. Sam z czasem stwierdziłem, że to wina pijaka ojca i wiecznie porozrzucanych butelek po domu, od których unosił się ten smród.
- Daleko jest to miejsce? - animatorka przerwała ciszę, a ja pokręciłem przecząco głową.
- Jeszcze kawałek. 
- Tak właściwie, to Rob nie groził ci w swoim psim języku, jak go spotkałeś? - uśmiechnąłem się rozbawiony jej określeniem "psi język".
- Niezbyt. Był nieufny i nie dał się dotknąć. Może gdyby nie te kolce, to miałby chęci odgryźć mi nogę lub coś innego - jeszcze chwilę porozmawialiśmy na temat nie dawno przez nią przyjętego do siebie psa, aż dotarliśmy na miejsce. - To tutaj - wyszliśmy z lasu, a przed nami rozciągała się najzwyczajniejsza polana. Dziewczyna poszła się rozejrzeć, a ja po paru chwilach usłyszałem za sobą znajomy głos. 
- Robinku! - odwróciłem się i zobaczyłem mknącego w moja stronę lisa. Kucnąłem. - Szukam cię i szukam - Vivi wlazł na moje ramie i usiadł na barku. Zmienił się w niedużego rudzielca, dzięki czemu siedzenie na moim ramieniu nie było problemem. Gdy Dana nas zobaczyła, wróciła.
- Znalazłem jej psa, ktoś wypuścił dobermana z klatki - pogłaskałem go po głowie. 
- To twój przyjaciel? - dziewczyna wskazała na zwierzę.
- Przyjaciel to jedno, Robin jest po prostu mój - odezwał się lis. Jasnowłosa wydawała się w szoku, że go zrozumiała. Spojrzała na mnie.
- Twoja moc jest zaraźliwa? - pokręciłem głową.
- To tylko Vivi.
- A co do dobermana - lis zeskoczył z mojego ramienia i zamienił się w człowieka. Dana uważnie mu się przyglądała. - To jakiś latał przy mojej przyczepie. Wyglądał na niebezpiecznego. Nie mam pojęcia kto trzyma takie zwierzaki w domu - westchnął. Animatorka tylko zmarszczyła brwi.
- Jakbyś ty był na prawdę lisem, też miałbyś trudny charakter - stwierdziłem.
- Ja? Trudny? - oburzył się. - Teraz się obrażę i wrócę do pracy. A ty nie wracaj późno - po tych słowach użył teleportacji i zniknął. 
- To był twój...? - spojrzałem na Dane.
- Vivi - uśmiechnąłem się. - Podoba ci się miejsce? Myślisz, że nadaje się dla Roba? Jak coś, mogę ci pokazać jeszcze bardziej odległe miejsca.

<Dana?>

25 paź 2021

Doll CD Ozyrys

Niepewnie przyjąłem koszulę. Czy naprawdę mogę ją wziąć? W końcu byłem mu obcy i jeszcze nie należałem do trupy. Uniosłem wzrok na pogodną twarz magika i słabo odwzajemniłem uśmiech. 
— Dziękuję. — powiedziałem cicho, po czym rozejrzałem się po przyczepie w poszukiwaniu miejsca, gdzie mógłbym się przebrać, nie robiąc tego na oczach cyrkowca. Niczego jednak nie znalazłem, więc usiadłem zrezygnowany na brzegu łóżka i zdjąłem zakrwawione baleriny z poranionych i trochę spuchniętych stóp. Zacisnąłem zęby, z trudem powstrzymując syk bólu. Odsłonięta masakra jednak nie uniknęła spojrzenia Ozyrys’a. Magik szybko przeszedł na drugą część wozu, wziął jakiś materiał i zamoczył go w dzbanku z wodą. Następnie wrócił do mnie i przykucnął naprzeciwko. Patrzyłem zdezorientowany jak Ozyrys obmywa moje stopy. Dlaczego to robił? Przecież nikt mu nie kazał. Niczego nie rozumiałem. 
— Ile masz...? — zaczął, ale ugryzł się w język. 
— Dziesięć. — mruknąłem, domyśliwszy się, że pyta o mój wiek. Magik spojrzał na mnie zaskoczony. Czyżbym naprawdę był tutaj pierwszym dzieckiem? 
— Co tutaj robisz? — powiedział pod nosem, bardziej chyba do siebie. 
— Mógłbym ci zadać to samo pytanie. — odparłem spokojnie, unosząc kącik ust. Każdy pewnie miał powód, dla którego się tu znalazł. Jedni prawdopodobnie od urodzenia marzyli o zostaniu klaunem lub innym artystą, a drudzy – tacy jak ja – zwyczajnie nie mieli innego wyboru. Do której grupy należy Ozyrys? Sądząc po jego zachowaniu, strachu skrywającym się w pięknych, fiołkowych oczach i ukrytych wewnątrz rękawiczek dłoniach – jest taki jak ja. 
Magik w milczeniu zabandażował moje stopy. Gdy skończył, ostrożnie ująłem jego twarz w dłonie i złożyłem na jego czole delikatny pocałunek. 
— Dziękuję. — powiedziałem z ciepłym uśmiechem, patrząc na zabawny, zaskoczony wyraz twarzy cyrkowca. Jego nie muszę się bać. Wiem, że mnie nie skrzywdzi. Jest taki jak ja. 
— P-Poczekaj chwilę. — wydukał wciąż zarumieniony Ozyrys, gdy tylko otrząsnął się z szoku. Z uśmiechem wodziłem za nim wzrokiem, gdy kręcił się po wozie. Zabawnie było obserwować jak usilnie próbuje coś znaleźć, ale nie może zebrać myśli, żeby przypomnieć sobie, gdzie to położył. Nie spodziewałem się takiej reakcji, ale musiałem przyznać, że było to dość urocze. 
Magik po chwili zauważył w końcu koc, obok którego przeszedł już dziesiąty raz i wrócił z nim do mnie. 
— N-Nie mam parawanu, więc... — zaczął zawstydzony. 
— W porządku. Tyle mi wystarczy. — powiedziałem z uśmiechem, chcąc jakoś dodać mu odwagi. Następnie wstałem z łóżka i zdjąłem z siebie zniszczone ubranie. Ozyrys tymczasem uparcie wpatrywał się w jakiś wazon na końcu przyczepy, trzymając przede mną rozłożony koc. Uniosłem na niego wzrok, wciąż czerpiąc dziwną radość z patrzenia na jego zawstydzoną twarz. Sięgnąłem rozbawiony po koszulę i zarzuciłem ją na ramiona. Guziki zapinałem, wciąż obserwując cyrkowca. Czy będę mógł tu zostać? Czy w ogóle na to zasługuję? Czy się nadaję? Czy mojego szczęścia wystarczy na zdanie egzaminu i pozostanie w nowej roli? Czy nie zużyłem całego zapasu na ucieczkę? 
—  Gotowe. —  mruknąłem, gdy wszystkie guziki zostały już zapięte. Magik złożył koc i zmierzył mnie wzrokiem. Jego koszula była trochę zbyt obszerna i sięgała mi do połowy ud. Nie zamierzałem jednak narzekać i nadużywać dobroci Ozyrys’a, który wcale nie musiał mi niczego dawać. Poza tym, jego koszula i tak była w znacznie lepszym stanie od moich ubrań. 
—  Dziękuję za pomoc. —  dodałem, unosząc wzrok na magika. 
—  Zaczekaj chwilę. —  odparł Ozyrys i poszedł przekopywać szuflady. Po chwili wyciągnął z jednej z nich długi rzemyk z ciemnobrązowej skóry. Następnie wrócił z nim do mnie, owinął go wokół mojej talii i związał. Obejrzałem się dookoła. Faktycznie z paskiem całość prezentowała się znacznie lepiej. 
—  Chodźmy. —  magik ruszył przodem i otworzył drzwi. Wyszedłem z wozu i zatrzymałem się na ostatnim stopniu schodów. Rozejrzałem się dookoła po rozmokniętym terenie, bogatym w wielkie kałuże. Wyglądało na to, że w nocy spadł deszcz. 
—  Zaczekaj. —  westchnął Ozyrys, stając obok, po czym wziął mnie na ręce. Automatycznie objąłem go za szyję i spojrzałem na niego zdezorientowany. 
—  Zabrudzisz sobie bandaże. —  wyjaśnił krótko i ruszył do jednego z większych namiotów. 
Po drodze mijaliśmy kilku innych cyrkowców. Ciekawość wymalowana na ich twarzach mieszała się ze zdziwieniem. Położyłem głowę na ramieniu magika i odprowadzałem ich kolejno wzrokiem. Każdy z nich pełnił tu jakąś rolę. Było ich tak dużo... Co ja mógłbym robić? Czy w ogóle jestem tu potrzebny? 
Powoli zbliżaliśmy się do namiotu, przed którym czekał już na nas facet z biura. Bałem się i szczerze wątpiłem w to, czy zdam ten test, ale wiedziałem, że nie mam innego wyjścia. Musiałem go zdać. 
—  Szybko się ze sobą zżyliście. —  powiedział mężczyzna, uśmiechając się szeroko i poprawiając cylinder. Ozyrys zmrużył oczy niezadowolony. Chyba miał już dość niańczenia takiego dzieciaka jak ja. Wyswobodziłem się więc z jego ramion i stanąłem obok śmieszka. 
—  Dziękuję za pomoc. Już sobie poradzę. —  powiedziałem, spojrzawszy na magika z lekkim uśmiechem. Chciałem się uwolnić. Ale, czy zostając nie stanę się ciężarem dla Ozyrys’a? Spuściłem wzrok na rękawy koszuli magika, które zacząłem nerwowo miętosić. 
—  Chyba się nie przedstawiłem wcześniej. Jestem Pik. —  zawołał wesoło śmieszek — To co? Możemy zaczynać? —  dodał, kładąc mi dłoń na ramieniu. Kiwnąłem słabo głową. 
—  Wspaniale. Sprawdźmy, co potrafisz. Może zaczniemy od rzucania nożami? —  Pik zaprowadził mnie w kąt namiotu i ustawił przed tarczą. Następnie wręczył mi ostrze. Obejrzałem je z każdej strony. 
—  Każdy ma tutaj jakiś pseudonim. Myślałeś już nad swoim? —  zapytał, zawijając ręce na piersi. 
—  Doll. —  mruknąłem, zaczynając swój egzamin. Bo po co szukać innych nazw? Podobno rzeczy powinno się nazywać po imieniu. A ja urodziłem się zabawką. 
Pierwsze ostrze wbiło się w tarczę, ale daleko mu było do jej środka. Następne natomiast odbiło się od niej i poleciało gdzieś w bok. Każda kolejna próba była równie beznadziejna. Mimo to, nie chciałem dać za wygraną. W końcu od tego egzaminu zależało moje życie. 
W pewnym momencie poczułem ciepło cudzego dotyku. Spojrzałem przez ramię na Ozyrys’a, który ujął moje dłonie w swoje. 
—  Wystarczy. Spróbujmy z czymś innym. Na pewno coś znajdziemy. —  spokojny głos magika powoli zdjął ze mnie znaczną część napięcia. Pik w milczeniu obserwował jak wraz z Ozyrys’em przechodziłem od jednego stanowiska do drugiego, próbując wszystkiego. Oto, czego się dowiedziałem: 
Żonglerka nie jest moją mocną stroną. Podobnie z resztą jak sztuczki magiczne. Nie potrafię zapanować nad marionetkami ani nad stadem psów, które planują mnie zalizać na śmierć. Komik, którego trzyma się tylko czarny humor nie znajdzie pracy w cyrku, jeśli jest dzieckiem, bo nie może występować dla dzieci. Do plusów należała moja umiejętność gry na fortepianie, rzekomo całkiem ładny głos i zdolności jeździeckie, czyli wszystko, czego nauczyłem się zupełnie przypadkiem podczas tych wszystkich lat spędzonych w niewoli. Nie sądziłem, że kiedykolwiek coś z tego okresu może mi się przydać. 
—  No dobrze, ostatnia kategoria, lekkoatletyka. —  oznajmił Pik. 
—  Lekko-co? —  zapytałem, nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli. 
—  Sprawdzimy twoją szybkość, zwinność i giętkość. Będziesz wykonywał różnego rodzaju akrobacje zarówno na ziemi jak i w powietrzu. —  wyjaśnił śmieszek. 
—  Ale jak to w powietrzu? —   dopytałem, wciąż nie bardzo rozumiejąc? Mam nauczyć się latać czy co? 
—  Na szarfach, obręczach, trapezie, … Takie tam. —  wymienił Pik, prowadząc mnie na sam środek namiotu. Na jego szczycie został przymocowany długi materiał, który zwisając sięgał aż do ziemi. Dotknąłem go. Był miękki i miły w dotyku. Granatowa chusta była cieńsza od koca, ale grubsza od apaszki. Chwyciłem ją w obie ręce i spróbowałem ją rozerwać, ale nawet jej nie naderwałem. Wydawała się więc być dość wytrzymała. Ale czy na pewno wystarczająco wytrzymała, by mnie utrzymać? W myślach rozważyłem wszystkie za i przeciw. Doszedłem do wniosku, że nie mam nic do stracenia, bo jeśli mi się nie uda, to albo umrę na miejscu, albo zostanę zabity przez mojego pana. Wszystko i tak kończyło się moją śmiercią. Jednak istniała jeszcze minimalna szansa, że podołam wyzwaniu i dzięki temu zostanę w cyrku. Trzymając się kurczowo tej myśli, zacząłem się wspinać po materiale. 
Gdy znalazłem się dwa metry nad ziemią, zacząłem wykonywać polecenia Pik’a. Oplatałem szarfą swoje ciało, zwisałem głową w dół i wykonywałem zlecone przez niego akrobacje. Wspinałem się coraz wyżej i wyżej. 
Po jakimś czasie mężczyzna uznał, że zrobiłem dość. W tym samym momencie usłyszeliśmy hałas dochodzący z zewnątrz. 
—  Zaczekajcie tutaj. —  rzucił Pik, wychodząc z namiotu. Usłyszawszy wściekłe ujadanie psów, uczepiłem się mocno szarfy. Im dłużej patrzyłem w stronę zasuniętego wejścia do namiotu, tym większy chłód odczuwałem. Przyszli po mnie. Prawda? Na pewno przyszli. Musiałem się schować. Musiałem uciec. Natychmiast. 
Oplotłem swoje nogi materiałem. Zacząłem się zsuwać. Szybko jednak nabrałem prędkości. Nie mogłem się zatrzymać. Ozyrys, zobaczywszy zapewne kątem oka ruch, oderwał wzrok od wejścia do namiotu. Podbiegł do mnie, by następnie chwycić mnie w ostatniej chwili. Uczepiłem się go wszystkimi kończynami przerażony. Moje serce waliło jak szalone. Magik objął mnie i zaczął powoli gładzić moje włosy. 
—  Chodźmy stąd. —  powiedział, niosąc mnie do wyjścia z namiotu. Ukryłem twarz w zagłębieniu jego szyi. 
—  Jesteś pewien, że go nie widziałeś? —  znajomy głos dotarł do moich uszu, wywołując u mnie dreszcze. Bez wątpienia był to Mark – jeden z parobków mojego pana. Ten sam, który poprzedniego dnia próbował zapobiec mojej ucieczce. Jak mnie znaleźli? Śledzili mnie? Dogonili? 
Nawet nie zauważyłem, kiedy Ozyrys przeszedł ze mną w bardziej ustronne miejsce. Następnie postawił mnie na trawie i opatulił swoim płaszczem. 
—  Wracaj do wozu. Pamiętasz drogę? —  magik ujął moją bladą twarz w dłonie. Kiwnąłem słabo głową. Wtedy Ozyrys odwrócił się i zaczął iść w kierunku, z którego dochodziły odgłosy rozmowy. Natychmiast chwyciłem go za rękę. Co, jeśli mu coś zrobią? Nie chcę, by znowu ktoś umarł z mojej winy. 
—  Spokojnie, dam sobie radę. Wracaj do wozu i schowaj się. Pozbędę się go i wrócę do ciebie. —  powiedział spokojnie magik, gładząc wierzch mojej dłoni. Po tych słowach, zniknął za namiotem. Nie wiedziałem, co robić. Wrócić, żeby już tu nie przychodzili? Ale Pik już skłamał. Nie odpuszczą im tego. Ujawnić się i bronić cyrkowców? A jeśli uwierzą, że mnie tu nie ma? Mój widok ich rozwścieczy. Zabiją wszystkich. Wrócić do wozu jak kazał Ozyrys? Ale czy mogę ich tak po prostu zostawić? Jednak..., jeśli mnie nie znajdą, nie będą mieli powodu, żeby skrzywdzić kogokolwiek...  
Wciąż walcząc ze swoimi myślami i sumieniem, zacząłem iść w stronę przyczepy Ozyrys’a. Wszedłem do niej i rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiejś kryjówki. Dostrzegłszy szafę magika, schowałem się w niej. Zakopałem się pod ubraniami Ozyrys’a i czekałem na jego powrót. Każda sekunda ciągnęła się w nieskończoność. Pomimo tego, że otoczyłem się zapachem magika, wciąż nie mogłem się uspokoić. Czy na pewno nic mu nie jest? 
W pewnym momencie drzwi się uchyliły. Schowałem się w głąb szafy, czekając na ukazanie się twarzy tego, który stanął w progu i rozglądał się po wozie. 

[ Oz? ]