Nie będę jakimś geniuszem czy jasnowidzem, jeśli powiem, że znalazło się parę osób, które były bardzo niezadowolone z mojej nieobecności na porannym treningu na arenie. Nie ukrywam z pewnością sam też byłbym zły na kogoś takiego, ale patrząc na pozytywy to i tak przyszedłem. Trochę późno, ale ważne, że jestem i co najważniejsze: jestem w pełni gotowy do pracy. Zdrowy, wypoczęty, ale niestety też i zirytowany czyimś zachowaniem. Zwykła rozmowa to jedno, a obgadywanie to drugie.
- W końcu jego punktualność nie jest ani naszą winą, ani tym bardziej naszym problemem. Gwiazduni ewidentnie tak ego wystrzeliło poza skalę, że zapomniała o dzisiejszej próbie.
Na szczęście mam dobry słuch i nie musiałem być szczególnie blisko, aby to usłyszeć. Lepiej dla tej osoby, bo takie znieważanie mojej osoby nie mogło nikomu ujść płazem. Nie należę do pacyfistów i potrafię zawalczyć o swoje, jednak to nie było warte mojej uwagi. Dla takich osób mam tylko jedną wiadomość.
- Ten kto nie przebiera w słowach, ten utraci mowę. - powiedziałem jasno i wyraźnie, patrząc na tego degenerata, który śmiał mnie tak bezpodstawnie obrażać. Po chwili już pstryknąłem palcami i zwróciłem, kierując się znów w stronę wyjścia z namiotu. Za sobą tylko usłyszałem śmiechy artystów, które były z pewnością reakcją na możliwości mojej nadzwyczajnej umiejętności. Facet z pewnością zaczął panikować. Tak reagują wszyscy, którzy tracą coś, co było im takie bliskie i potrzebne do życia. Nie sądzę, aby był jakimś wyjątkiem, a szczególnie jeśli jest gotowy wygadywać takie bzdury.
Tak też całą moją próbę szlak jasny trafił. Miałem nadzieję, że przynajmniej popołudniu będę miał możliwość poćwiczenia w spokoju. Przynajmniej nikt nie będzie mnie niepotrzebnie rozpraszać. Dlatego teraz dla zabicia czasu postanowiłem się przejść na spacer po okolicy. Pogoda nie była za bardzo zadowalająca. Wiatr był dość zimny, a niebo zachmurzone, więc pierwsze co zrobiłem po wyjściu z głównego namiotu, to naciągnąłem kaptur na głowę i ruszyłem tam, gdzie mnie nogi poniosły. Co prawda nie odszedłem daleko. Włóczyłem się po łące, dając się pochłonąć własnym myślą. Może adoptuje psa? Przynajmniej miałbym co robić, poza szlajaniem się bez celu po okolicy. Nie da się ukryć, że ten rodzaj samotności trochę mi utrudniał życie. Lubiłem się co jakiś czas do kogoś odezwać, ale z drugiej strony zawsze umiałem sobie z tym radzić i z czasem mi przechodziło. Akurat moja praca nie ogranicza kontaktów z innymi osobami, a w zasadzie działa wręcz przeciwnie. Występuje, a w dodatku nie jestem żadnym solistą i praca w grupie trochę się tutaj wybija na przód. Mamy wspólny układ, aczkolwiek każdy ma w nim do wypełnienia konkretne zadanie. Tak samo, jak to było ubiegłej nocy, tylko moja część została po prostu najbardziej doceniona przez publiczność. Wracając jednak do wcześniej zadanego sobie pytania: nie sądzę, że mogłoby to wypalić. Uważam się za osobę odpowiedzialną, ale nie jestem tak bardzo spragniony towarzystwa. Poza tym psy nie gadają, a ja sam bez potrzeby też tego nie robię. Szkoda tylko, że większość osób odbiera moje milczenie nie tak jakbym chciał.
To, że milczę nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia. Niektóre sprawy po prostu nie zasługują na moją opinię.
W moim życiowym podejściu istnieją rzeczy ważne i ważniejsze, a ważniejszymi jestem tylko i wyłącznie ja. Nie sądzę, żeby miał to nawet ulec kiedykolwiek zmianie.
***
Jak można się spodziewać spacer nie wniósł niczego nowego do mojego życia, ale za to wzmógł znacznie mój apetyt, co poskutkowało tym, że praktycznie od razu po powrocie wybrałem się do bufetu, gdzie zjadłem trochę wczesny obiad. Dzięki temu przynajmniej mogłem szybciej udać się na arenę i w końcu poćwiczyć bez jakichkolwiek problemów lub opryskliwych komentarzy. Często drażnią one aż za bardzo moje uszy. Niestety aby je wszystkie skutecznie ignorować musiałbym sam się stać głuchy, a nie słyszenie nawet własnego głosu jest mimo wszystko dość przerażającym doświadczeniem. Wiem coś o tym i to aż za dobrze. Chyba najmniej stresującym doświadczeniem jest właśnie utrata mowy. Widząc ciemność każdy nieodpowiedni krok może cię wręcz zabić. Za to nie słysząc kompletnie nic bardzo utrudnia funkcjonowanie. Nie słychać muzyki, własnego głosu, swoich oddechów, czyiś kroków. Jest się wtedy zdanym o wiele bardziej na własne oczy.
Kiedy miałem już w zasadzie się zbierać. W końcu zjadłem co chciałem. Do środka weszło parę moich znajomych cyrkowców w tym piękna i delikatna Diane, która już przy wejściu posłała mi serdeczny uśmiech. Zauważyła, że akurat wychodziłem i postanowiła mnie zaczepić.
- Hej, Orion. Gdzie idziesz?
Cóż nie miałem powodów żeby zmyślać.
- Wiesz do siebie, a później... - nie było dane mi dokończyć. Czyżbym przeczuwał, że mój trening znów będzie przesunięty w czasie?
- Świetnie. Słuchaj mam małą prośbę. - powiedziała, zdejmując z szyi dość przesadnie ozdobioną kolię. Niestety nie jestem fanem tanich błyskotek, ani tym bardziej przepychu na nich panujących. Z dość sceptyczną miną spojrzałem na błyskotkę. - Mógłbyś to odnieść jubilerce? Nie zdążyłam jej wczoraj zwrócić. Było już dość późno, a nie chce dłużej przetrzymywać tej kolii. - odpowiedziała trochę błagalnym tonem. Nie uważałem tego za coś bardzo czasochłonnego. Kiedyś obiło mi się o uszy, gdzie jest namiot tej całej jubilerki, ale szczerze pierwsze pytanie jakie sobie wtedy zadałem, to: po co w cyrku jubiler? Do tej pory nie dostałem odpowiedzi. Może to dlatego, że nie wypowiedziałem tego na głos, ale to nie jest istotne. Zgodziłem się bez zbędnej zwłoki i po prostu biorąc błyskotkę wyszedłem na zewnątrz. Mogła mi to zaproponować wcześniej, za nim jeszcze nie znalazłem sobie niczego do roboty, ale z drugiej strony dobre uczynki się zawsze opłacają... Przynajmniej tak mówią.
Trochę żałowałem, że ten mały spacerek nie był mi po drodze. Namioty pracowników były po drugiej stronie cyrku. W sumie mógłbym tak narzekać w nieskończoności, zamiast po prostu się przymknąć i powiedzieć: co mnie nie zabije, to mnie wzmocni.
Gdy dzieliło mnie już parę kroków od namiotów, westchnąłem cicho, zaczynając się zastanawiać co w sumie miałbym powiedzieć. Ostatni raz przeniosłem wzrok na kolię, którą miałem okazje trzymać, a gdy już podniosłem wzrok o mało co bym nie zderzył się z dziewczyną, która właśnie wyszła z namiotu. Praktycznie była biała jak ściana. Białawe włosy, bardzo jasna cera. Jakby urwała się z jakiegoś czarno-białego filmu. Poczułem niebywały chłód, gdy przeniosła wzrok z kolii prosto na mnie. Po tym jedynie mogłem wywnioskować, że jest osobą, której szukam, choć poczułem dziwną niepewność, gdy po prostu się we mnie wpatrywała. Co to ma być pojedynek na mocne spojrzenie?
- O co chodzi? - spytała mimowolnie, a ja wręczyłem jej do rąk kolię.
- Diane dziękuję i oddaje. - odpowiedziałem bez zbędnych komentarzy. - Życzę miłego dnia. - dodałem, lekko skinąłem głową i odwróciłem się, jednocześnie odchodząc, by wrócić do swoich zajęć.
(Lacie~?)