30 wrz 2021

Dana CD Orion

Uśmiechnęłam się, patrząc na umięśnione ramię chłopaka. Popisywanie się to nic złego, chociaż w tej chwili nie byłam pewna, czy można owe zachowanie nazwać właśnie próbą zaimponowania. Wiele kobiet marzyłoby o posiadaniu chłopaka o tak wysportowanej sylwetce.
- Zdecydowanie musiało cię to kosztować wiele wysiłku, trudno się tak wyrobić, zwłaszcza w tak krótkim czasie - oznajmiłam. Ćwiczenia niektórym przychodzą trudno. Gość zajmuje się akrobatyką, chociaż tam mięśnie wyrabiają się same podczas ćwiczeń, na pewno trzeba o nie dbać także tradycyjnymi treningami na ziemi. Ciekawiło mnie - zajmował się siłownią, podnoszeniem ciężarów, robił kaptury, czy cokolwiek innego? Po raz kolejny mogłam dać sobie uciąć rękę, że na jego brzuchu mięśnie były wyraźnie zaznaczone, być może widniał na nim sześciopak. To pociągające złudzenie zawróciłoby dużej ilości osób w głowie. Na szczęście - albo i nie - styczność z wieloma zarówno mężczyznami jak i kobietami w życiu uodporniły mnie na pewne kwestie, w tym problemy dotyczące podniecenia się czyimś wyglądem.
- Niby tak, niby nie... Przy odpowiedniej motywacji wiele da się osiągnąć - po chwili zastanowienia spuentował, jakby przetwarzając każde słowo oddzielnie w umyśle. W jego oczach widać było zapał do pracy, zakrapiany czymś w rodzaju ekscytacji. Być może właśnie wyobrażał sobie jeden z występów, albo też właśnie drogę którą musiał przebyć, by zacząć się pokazywać na scenie?
- Pokażesz mi coś kiedyś? Wiesz, jak trenujesz, występujesz, cokolwiek. Zawsze lubiłam obserwować artystów działających w ten sposób - spytałam i wyjaśniłam pokrótce. Uśmiechnął się, chyba traktując tę wypowiedź jako komplement.
- Niedługo ma być małe show w cyrku, myślę że na pewno będziesz miała okazję coś zobaczyć - oznajmił. Pokiwałam głową - w sumie racja. Tutaj nie trzeba wpraszać się na czyjeś prywatne treningi, by coś zaobserwować. Wystarczy poczekać na odpowiedni moment (czytaj występ) i wszystko się wyjaśni. Zaczęło robić się chłodno. Materiał namiotu delikatnie unosił się i opadał od lekkiego wiatru na zewnątrz.
- Pogoda się chyba psuje - stwierdziłam, chociaż tak naprawdę jednocześnie skłamałam. Lubiłam pochmurne dni, deszcz, wiatr. Wolałam to od upału i słońca, za którym nie przepadałam. - Da się jakoś odróżnić od siebie te namioty? W sensie wiem, że po pewnym czasie sama wszystko będę ogarniać na spokojnie, po prostu wszystko wygląda tak samo - spytałam. Zastanowił się podobnie na chwilę.
- Głównie to różnią się układem i wielkością, to trzeba zapamiętać. Niektóre są też podpisane albo też mają inne wzory - wyjaśnił. Wyglądał mądrze i zarazem uroczo, gdy próbował sobie wszystko poukładać w głowie i o niczym nie zapomnieć - a przynajmniej sądziłam, że to właśnie wtedy robił. - Widziałaś już namiot ze zwierzętami? Łatwo go rozpoznać po hałasie, a jak go znajdziesz to na spokojnie odnajdziesz się w cyrku jakbyś zabłądziła - to taki punkt zwrotny. - Zaczął. Przestąpiłam z nogi na nogę. Nie przypominało mi się żebym odwiedziła jakiekolwiek takie miejsce.
- Nie, nie widziałam raczej, możemy w zasadzie tam pójść. Tak w ogóle, to czemu akurat Orion? Bo rozumiem, że to pseudonim artystyczny? - spytałam po chwili wahania, czy to nie za wcześnie na tego typu domysły.

<Orion?>

Smiley CD Cherubin

Niby każdy się zachwycał herbatką ale mnie to nie interesowało. Wzięłam pierwszy łyk i widząc, że Chrubina nic nie obchodzi bo był zamyślony i pewnie już sobie układał jakiś poemat w głowie ja spojrzałam się na naszą trójcę. Wiedziałam o co im chodziło.
- Nie mówcie mi, że założyliście się o coś czego teraz żałujecie... - ostatnio w okolicy pojawił się nowy cyrk przez co mieliśmy delikatną konkurencję, ale nasza widownia zawsze była wypełniona po brzegi, więc za bardzo nie wiedziałam o co mogli się założyć.
- Ktoś z tamtego cyrku widział ciebie i poprosili abyś mogła u nich wystąpić, sprawy się trochę pokomplikowały przez Pik'a no i się założył, że nasz występ będzie dużo lepszy od nich no i....
- No i co? - spojrzałam się gniewnym wzrokiem.
- No i jutro musicie wystąpić... - biała kita zaczęła łaskotać mnie po nogach. To był Yuki, chciał mnie uspokoić, ale nie potrafiłam.
- Wytłumaczcie się przed nim, a ja wyjdę i nie chcę was widzieć do końca dzisiejszego dnia. - wyszłam będąc mega zła, ale i nie tylko.
Mój napad astmy się zaczynał, a nie chciałam aby ktos był wtedy przy mnie. Potrzebowałam swojej pompki jednak nie miałam jej przy sobie. A to wszystko dlatego, że została w torbie, a torba była w moim namiocie. Oparłam się o drzewo które było niedaleko tak, aby mnie nikt nie zauważył. Na szczęście moje zwierzaki były mądre i Bisca już szła z moim inhalatorem. Wzięłam odpowiednią dawkę i po dłuższej chwili było mi lepiej. Wzięłam się w garść i poszłam po swoją torbę po czym poszłam do namiotu treningowego. Skoro oni się założyli musiałam dać z siebie wszystko nie tylko dla nich, a jak najbardziej dla Cherubina. Co jak co ale to ja miałam problem z wpasowaniem się we wszystko. Dawno nie występowałam więc musiałam do wszystkiego się przyzwyczaić od nowa. Musiałam się im jakoś odwdzięczyć ale i też pokazać, że nie mogą lekceważyć naszej trupy. Nie umiałabym pogodzić się z przegrana. Kochałam rywalizację, ale nie chciałam pokazywać więc musiałam się powstrzymywać przed wszystkimi, aby sobie nie pomyśleli czegoś o mnie. Czułam się jeszcze nie swojo po moim ataku, ale tak zawsze było. Przez pewien czas nie długi ale pewien czas dziwnie się czułam po ataku i przyjęciu mojego inhalatora. Po przebraniu się nie zwlekałam ani chwili dłużej i tuż po rozgrzewce zaczęłam trening.

<Cherubin?>

Dana CD Robin

Dzień był chłodny mimo mocno świecącego słońca. To raczej sprawka lekkiego, aczkolwiek wszechobecnego wiatru; zdawał się nadciągać ze wszystkich stron, przez co splotłam włosy w koka, gdyż niewygodnie pchały się na twarz i wpadały do oczu. Nie do końca wiedziałam za co się zabrać, właśnie skończyłam porządkowanie jakichś przyborów z pudeł. Jako animatorka nie miałam wiele do roboty, gdy nie było występów danego dnia, dlatego też zajmowałam się innymi w miarę łatwymi czynnościami pomocniczymi. Jeszcze chwila, a każą mi prasować kostiumy na przedstawienia innych pracowników cyrku - samej elity artystów.
Stwierdziłam, że najwyższa pora sprawdzić co u Roba. Pewnie siedzi w niewielkim kojcu nieruchomo i namierza potencjalne zagrożenie - czyli wszystko co żywe i się rusza. Samotna dusza.
Jakież było moje zdziwienie, gdy dotarłam na miejsce i zastałam pusty kojec. Poczułam, że momentalnie robi mi się lodowato (a wcześniej było mi tylko zimno), mięśnie stają się jakieś wątłe. Walczyłam z tym, żeby nie upaść na ziemię, jednocześnie zastanawiając się, czy moja głowa nie odleci - bo tak właśnie mi się zdawało - jakby dryfowała gdzieś w chmurach. Niebezpieczny pies na wolności. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie był to pies pod moją opieką. To ja ponoszę za niego odpowiedzialność, jeśli coś zrobi to będzie mój problem. Zaklęłam głośno, podchodząc chwiejnie w stronę klatki. Na pewno zamykałam wejście - ktoś je otworzył? Wydawało się nienaruszone, bez żadnych śladów użycia siły przy otwieraniu. Kto byłby takim idiotą, żeby z własnej woli otworzyć istnej bestii drzwi na wolność?
Nie wiedziałam co zrobić, na początek warto się uspokoić. Oddychałam głęboko. Niespecjalnie zależało mi na tym psie, jednak nie chciałam patrzeć na jego cierpienie i w jakiś sposób zdążyłam się do niego przyzwyczaić i przywiązać, chociaż nie była to jakaś głęboka więź. Po paru minutach bezczynności doszłam do wniosku, że przejdę się po cyrku i dokładnie przeszukam wszystkie miejsca. Może zaszył się w jakimś namiocie? Jeśli go nie znajdę, to najzwyczajniej w życiu spiszę Roba na zgubę. Ale co gdy go znajdę...? W końcu nie złapię go sama, zagryzie mnie i to dosłownie. Rozszarpie na małe kawałeczki. Na początek warto jednak w takim razie zająć się szukaniem jakiejś liny lub czegokolwiek, co mogłoby pomóc mi schwytać zwierzę. Kolejne pytanie narodziło się w mojej głowie - czy powinnam kogoś o tym powiadomić? W końcu naprawdę może komuś się stać krzywda. Dopiero co mnie zatrudnili - a co jeśli mnie wyrzucą? Narażenie innych na niebezpieczeństwo to na pewno duże wykroczenie. Zwłaszcza, gdy od reputacji cyrku zależy sprawność fizyczna artystów, która mogłaby zostać zrujnowana podczas spotkania z Robem.
Próbowałam nie myśleć za dużo. Nie czułam się najlepiej, ciągle było mi jakby słabo a jednocześnie odczuwałam ogromny skok adrenaliny, który znacznie utrudniał poprawne rozumowanie. Starałam się jednak wykonywać parę czynności bez przerwy - szukać jakichkolwiek oznak obecności psa oraz jakiegokolwiek sprzętu, który mógłby się przydać. Pułapka na niedźwiedzia, kawałek mięsa, cokolwiek? Zastawienie pułapki wydało mi się bezcelowe, w końcu godzinę temu przyniosłam psu spory posiłek. Czułam wściekłość i wręcz trwogę zarazem. Jak mogłam się skłonić do posiadania czegoś takiego bez uwzględnienia opcji ewentualnej ucieczki? Tak bardzo dbałam o bezpieczeństwo, o szczelność kojca, o wszystko. Tak bardzo wszystko miałam zaplanowane. Czułam się jak małe dziecko, miałam ochotę opowiedzieć o tej makabrycznej sytuacji komukolwiek i pozostawić właśnie tej osobie ogarnięcie całego syfu jaki się narobił.
I w tej właśnie chwili, gdy już chciałam się poddać i opowiedzieć o wszystkim Pikowi lub komukolwiek innemu, zobaczyłam niebywały widok. A raczej widok, który zamiast w zadumę, wprawił mnie w niezwykłą irytację. Momentalnie szum w uszach ustał.
- Odsuń się, on jest niebezpieczny! - na wpół zawołałam na wpół syknęłam do chłopaka o ciemnej karnacji, który z oddali zbliżał się z nikim innym jak z samym Robem. Pies szedł powoli, ze spuszczoną głową i oczami wlepionymi wściekle prosto przed siebie. Co za idiota!
- Zatrzymaj się, nie słyszysz? Może cię pogryźć, jest agresywny! - zawołałam tym razem głośniej - być może nie słyszał moich wcześniejszych ostrzeżeń?
- Zdaje się, że to twoja zguba? - odezwał się chłopak. Nie wiedziałam kompletnie, co mam zrobić. Z jednej strony zdawałam sobie sprawę z tego, że jak najszybciej muszę sprowadzić psa z powrotem do kojca, a z drugiej kompletnie nie wiedziałam jak się za to zabrać. Teraz zupełnie mnie nie obchodziło kim był nieznajomy i co on właściwie robił z, jak to ujął, moją zgubą. Oraz, przede wszystkim, dlaczego pies wydawał się nie zwracać uwagi na przybysza, totalnie go ignorować, jakby był już znudzony jego obecnością. Co się tutaj odpie*dala?
- Moja. Nie żartuję, skończysz poharatany - powiedziałam, tym razem słychać było wyraźną złość w moim głosie. Dlaczego on mnie nie słucha i nie zostawi psa w spokoju? To naprawdę nie będzie mieć dobrego finału.
- Zabłądził - odezwał się, jakby zupełnie ignorując moje wcześniejsze słowa. Zaraz sama połamię tego egoistę.
- Słuchaj no... - zaczęłam, ale przerwało mi warczenie psa. Spięłam się cała, dotychczas pochłonięta negatywnymi emocjami. No tak, nie tym teraz się powinnam przejmować. Jak złapać Roba? Usłyszałam szczekanie. Rozejrzałam się - kolejny pies? Nigdzie nie widziałam żadnego innego zwierzęcia. Spojrzałam na swojego "pupila". Wlepiał wzrok w jasnowłosego. Otworzył parokrotnie pysk, po czym przekrzywił głowę. Ujadał bezdźwięcznie, po czym usiadł na ziemi. Jedyne co potrafiłam wydobyć z tej sytuacji to wyraźne niezadowolenie czworonoga.
- Rob, no chodź! - zawołałam psa, który tylko zwrócił uszy w moim kierunku słysząc swoje imię. Spojrzał ponownie w stronę stojącego już chłopaka. - Słuchaj, dzięki za pomoc w sprowadzeniu psa. Wiesz może, gdzie są jakieś liny czy cokolwiek, czym mogłabym go złapać? Sam za mną nie pójdzie, jest dziki - mówiłam szybko. Bałam się, że w każdej chwili zwierzę skoczy mi do gardła. No i temu nieznajomemu też.

<Robin?>

Orion CD Dana

Nie musiałem się za długo zastanawiać nad odpowiedziami. Jednak od czego by tu zacząć? Za nim jeszcze zdążyłem odpowiedzieć, to usiadłem na jednym z pierwszych miejsc na trybunach i spojrzałem na sam środek areny. Cicho prychnąłem pod nosem, a później z uśmiechem spojrzałem na dziewczynę, klepiąc miejsce tuż obok. Nie musiałem długo czekać na reakcję z jej strony. Z zaciekawieniem wyrysowanym na twarzy od razu zajęła miejsce. Od razu też wtedy bardziej się do niej przysunąłem, wskazując palcem w górę, a dokładnie to na podwieszone u sklepienia namiotu przyrządy akrobatyczne, jak trapezy czy liny.
- Cała ta sztuka opiera się na zaufaniu. Musisz ufać linie, trapezowi, aż w końcu zaufasz swojemu ciału i umiejętnością. Gdy zwątpisz... - przerwałem na moment, przesuwając palec w dół na pustą arenę, a następnie już go zabierając.
- Oh, rozumiem. - skinęła głową, już się domyślając, o co mi chodzi. Jednak ja jeszcze nie skończyłem.
- Pytałaś, czy się stresuje... - ciągnąłem dalej, zajadając się kolejnym winogronem. - Szczerze mówiąc, to nie. Nie wydaje mi się, żebym miał kiedyś zawieść samego siebie. - odpowiedziałem rozbawionym tonem. - Publika i przede wszystkim jej opinia nigdy nie była dla mnie jakimś wyznacznikiem. Zwariowałbym, myśląc o aprobacie innych, jednocześnie robiąc wszystko, by nie spaść na gołą ziemię z parunastu metrów. - aż się wtedy zacząłem śmiać, oddając przy okazji dziewczynie ostatnie winogrona, jakie mi zostały.
- Uhum, czyli po prostu robisz swoje. - skwitowała, a ja w tym samym momencie już wstałem z miejsca, chowając ręce do kieszeni spodni.
- Wystarcza mi świadomość, że daje z siebie sto procent na każdym występie. - dodałem jeszcze i nastała krótka chwila ciszy, którą w momencie przerwałem, wyciągając jedną rękę i pstrykając palcami. - Dygresja. - wskazałem na dziewczynę, utrzymując z nią kontakt wzrokowy. Oparłem się wtedy też o barierkę, która była dodatkowym zabezpieczeniem, które oddzielało pierwszy rząd od areny, żeby czasem jakiemuś dziecku nie przyszło do głowy wpaść na arenę w trakcie występu. Dana spojrzała wtedy na mnie z zainteresowaniem. - Gdybym w ogóle tak bardzo przejmował się jakimikolwiek wypadkami związanymi z tym, co się dzieje tam na górze... To po co miałbym to robić? - spytałem, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. - Tak samo ty. Gdybyś tak bardzo przejmowała się, że jakieś dziecko zrobi sobie krzywdę, będąc teoretycznie pod twoją opieką albo opowie jakieś bzdury rodzicom, przez co będziesz miała kłopoty, to dlaczego miałabyś w ogóle to robić?
- Racja. Po co miałabym się męczyć. - stwierdziła, już wstając z miejsca. Już prawie zapomniałem, że miałem ją po prostu oprowadzić.
- Wiadome, że czasem możemy o tym pomyśleć, ale gdy ten strach przeważa nad wszystkim innym... No nie ma sensu się męczyć.
- Lepiej w takim wypadku zmienić posadę. - dodała i wtedy już oboje opuściliśmy trybuny. Dana zgrabnie skierowała się z powrotem do miejsca, przez które weszliśmy, lecz ja miałem oczywiście lepszy pomysł, dlatego też od razu złapałem ją obiema dłońmi za rękę.
- Gdzie mi uciekasz? - spytałem, cicho się śmiejąc, po czym zacząłem ciągnąć dziewczynę w stronę areny. - Ja tu jestem kierownikiem wycieczki.
- Ale... Na pewno możemy tu tak sobie wejść? - usłyszałem za sobą trochę zakłopotany głos dziewczyny. Wtedy też się do niej odwróciłem, unosząc jej dłoń, za którą zresztą ją trzymałem.
- Uwierz mi, to jest niezapomniane uczucie. Dodaj sobie do tego jeszcze tłum ludzi... Poniekąd coś wspaniałego. - wzruszyłem ramionami. - Nie ma miejsca na tremę, a szczególnie, gdy jesteśmy tu sami. - oznajmiłem, puszczając ją, gdy weszliśmy na arenę. Wtedy też sam skierowałem się pewnym krokiem w stronę samego środka. W zasadzie nie było to dla mnie nic nowego. Zdążyłem już tę arenę przejść wzdłuż i wszerz. Szczególnie podczas prób, gdy niekoniecznie mam ochotę współpracować z resztą akrobatów. Wielu tam jest sztywniaków, którzy nic tylko by tobą dyrygowali. Dlatego też uważam, że akrobaci, to najciekawsza grupa w cyrku. Trochę nas jest i każdy ma nieźle wybujały temperament, przez co próby z nami nigdy nie są nudne.
- Robi wrażenie. - usłyszałem za sobą zdanie dziewczyny. Dana szła trochę wolniej ode mnie, spoglądając na boki na opustoszałe trybuny.
- Powiedziałem to samo, gdy pierwszy raz tu wszedłem. - wspomniałem, rozbawionym tonem. - A nie było to tak dawno temu...
- Oh, naprawdę? - zdążyła już mnie dogonić. - To jak długo tu jesteś?
- Hmmm... Niespełna rok, ale dołączyć chciałem już o wiele wcześniej.
- To, co ci przeszkodziło?
- Cóż... Wtedy jeszcze był to dla mnie cel nie do osiągnięcia. - odpowiedziałem, zaczynając się śmiać na samo wspomnienie o tej mrocznej przeszłości, gdzie nie chciało mi się nawet ruszyć tyłka z łóżka przez cały okrągły dzień. - Tego nie było. - dodałem, podwijając rękaw koszulki i pokazując dziewczynie efekty swojej pracy, czyli jakiekolwiek mięśnie.

(Dana~?)

Orion CD Lacie

Miałem podły humor. Wszystko zaczęło się walić, jak domek z kart, a najbardziej irytujące w tym wszystkim było to, że sprawy tylko coraz bardziej się komplikowały, a nie rozwiązywały. Coś mi podpowiadało, że za tym wszystkim stoi jedna i ta sama osoba. Wyrachowana i pozbawiona jakiejkolwiek empatii.
Wieczorny pogrom również był jakoś z tym wszystkim powiązany. Gdy tylko usłyszałem krzyki, już zauważyłem pierwszych ludzi, którzy w panice opuszczają namiot. Zaraz po nich wybiegał już najprawdziwszy tłum z przerażeniem w oczach, a gdy chwilę później na zewnątrz rozrywając w namiocie ogromną dziurę, wypadła na zewnątrz śliniąca się bestia... Co tutaj się w ogóle stało? Byłem pierwszy raz świadkiem takiej sytuacji i przez moment naprawdę mnie zmroziło. Nie wiedziałem nawet jak się zachować. Uciekać? Krzyczeć? Obserwować? Jednak nie trwało to długo. Czarna niczym dzisiejsza noc bestia, tylko wydała z siebie gardłowe warknięcie, po czym opuściła obozowisko, niestety kierując się w stronę miasta. Czułem, że powinienem pobiec za nią, ale- szlak by to. Musiałem sprawdzić, czy na miejscu nikomu nic się nie stało. Ważniejsze jest życie, od głupiej zagadki. Dlatego też pierwsze co, to wbiegłem do głównego namiotu. Część świateł była zerwana, więc w jednej części namiotu panował półmrok. Nie mówiąc już o licznych linach, które ledwo co trzymały się na swojej pozycji, ani cyrkowych zwierzętach, które spłoszone narobiły jeszcze większego bałaganu niż ta niespodziewana bestia. Jednak pierwsze co, to przeleciałem wzrokiem po trybunach, które jeszcze przed paroma chwilami były wypełnione ludźmi. Teraz nie dość, że puste, to poharatane i złamane w parunastu miejscach... Niestety tak, jak mogłem się spodziewać, nie obyło się bez ofiar. Poczułem, że nadepnąłem na coś mokrego i lepkiego, kierując się w stronę areny. Gdy tylko mój wzrok powędrował w dół, okazała się to być ciemna kałuża. Przez słabe światło trudno było stwierdzić na pierwszy rzut oka, czym to mogło być. Jednak w tym przypadku mogłem myśleć tylko o najgorszym. Prześledziłem wzrokiem kałuże, aż do samego źródła i zauważając leżącego trupa, dosłownie wbitego w deski i metalowe części zniszczonych trybun, przeleciał po mnie nieprzyjemnie zimny dreszcz. Od razu zabrałem stopę z kałuży, chcąc już klnąc pod nosem.
- Orion! - momentalnie poderwałem głowę w górę i spojrzałem na arenę, gdzie stało parę artystów. Inni klęczeli, siedzieli, a inny nawet leżeli... W sumie cieszyłem się, że nie widziałem tej masakry, która musiała nastąpić w środku. Od razu do nich podbiegłem, a znajdując się już na arenie, tylko jeszcze bardziej poczułem się bezsilny. Tak jak to jest ogólnie wiadome, lubię mieć nad wszystkim kontrolę, a teraz... W ogóle w ostatnim czasie wszystko się wymyka spod kontroli.
- Wszyscy cali? - spytałem, już przelatując wzrokiem po kolei, po wszystkich artystach. Czy to szczęście, że dzisiaj chcąc nie chcąc nie mogłem występować? Gdyby tak jedna z tych lin... Ponurą myśl przerwał mi widok jednego z moich dobrych znajomych akrobatów. Starał się wstać, ale zakrwawiona ręka, której się kurczowo trzymał, wcale mu w tym nie pomagała. Od razu zauważając to, podbiegłem do niego. - Chodź, pokaż to. - kucnąłem przy nim, zdejmując już z siebie swoją bluzę i następnie odrywając z niej rękaw, by obwiązać nim ranę. - Gdzie jest lekarz? - spytałem, rozglądając się znów po wszystkich i już po chwili pomagając wstać rannemu. Jednak mój wzrok szybko zatrzymał się na trybunach. Ktoś tam chodził...
- Zaraz tu będzie. - ktoś mi odpowiedział, co trochę mnie rozproszyło, przez co odwróciłem wzrok od trybun.
- Zaraz to nie była wystarczająca odpowiedź. Potrzebujemy go w tym momencie. - mruknąłem, wciąż trochę poirytowany. Po prostu co za dzień...
Gdy znowu wróciłem wzrokiem do trybun, nikogo już tam nie było. Widziałem tylko, że jakaś dziewczyna wychodziła z namiotu. Mógłbym się założyć, że to była Lacie.
Nie uwziąłem się na niej. Po prostu zawsze się znajduje gdzieś z boku, gdy się dzieje jakaś tragedia... Jakby co najmniej obserwowała wyniki swoich knowań. Nie dawało mi to spokoju. Jeszcze jej zachowanie, gdy z nią rozmawiałem. Jakoś mi pasuje do wizji sprawcy idealnego. Nikt się nią kompletnie nie przejmuje, więc ta miesza, ile się tylko da.

***

Minęło trochę czasu od ostatniego wypadku. Techniczni już skończyli pracę nad naprawą trybun. Główny namiot wyglądał, jak nowy i już nawet ludzie zdążyli puścić w zapomnienie to osobliwe wydarzenie z bestią. Wróciły próby do występu, ludzie kupowali bilety. Nawet ja zostałem już przywrócony do roli akrobaty, ale myślę, że to bardziej z powodu okrojonego składu. Część artystów, któryż odnieśli rany podczas tego dramatu, jeszcze nie jest w stanie wrócić do pracy. W tym duża część akrobatów zrobiła sobie krzywdę. Jednak pomimo tego, że wszystko już wracało do normy, ja nie umiałem o tym zapomnieć. Kolejny element całej układanki, który nie dawał mi spokoju. Tak samo, jak świadomość, że mam na sobie klątwę. Jedyne, co potrafiło mnie w tej sytuacji uspokoić, to był odkopany z dna pudła drewniany wisiorek. Był to kołowrót, który kształtem ramion symbolizował ruch słońca, a z racji tego, że przypisałem mu rangę amuletu chroniącego przed niebezpieczeństwem, to żadna klątwa mnie nie dotknie, ani ta się gwałtownie nie nasili. Wierzyłem w to, a przynajmniej się starałem. Nosiłem go praktycznie bez przerwy, oprócz prób przed występem i na samym występie pewnie też nie będzie mi towarzyszyć, ale mimo wszystko zajmując się swoją pracą, nie bałem się o własne bezpieczeństwo. Jednak to nie był koniec wrażeń, jakie mnie czekały. Od dłuższego czasu starałem się gdzieś zaczepić Lacie, lecz za każdym razem albo mi uciekała, albo ja nie umiałem jej znaleźć. Czasem w ogóle się okazywało, że nie ma jej w cyrku. W takim wypadku, gdzie tak znikała? Tutejsze pobliskie miasto nie było za bardzo interesującym miejscem. Poza tym, że dość często na jego ulicach pojawiały się potwory.
Dzisiejszego wieczoru podczas przygotowań do występu, wszyscy wyglądali na zestresowanych. Nie sądziłem, że była to trema, a bardziej strach, że znowu jakaś osoba z widowni może się przemienić w groźną bestię i zniszczyć cały występ, za nim ten faktycznie się zacznie. Jako akrobata już zdążyłem zająć swoje miejsce i tylko z wysokości obserwowałem zapełniające się trybuny. Nie chciałbym wywoływać wilka z lasu, ale gdy tylko zauważyłem Lacie, która znalazła sobie miejsce gdzieś z boku, miałem złe przeczucia. Ta dziewczyna była dla mnie, jak chodzący zły omen i okej MOŻLIWE, że jest to złe przekonanie, ale kto mi może dać dobry powód, żebym miał zmienić o niej zdanie?

(Lacie~? Wszystko zostawiam w tych rękach XD)

29 wrz 2021

OD Robina


Ile to już minęło? W sylwester będzie to 3 rok, odkąd tutaj dołączyłem. To śmieszne, jak teraz, wiedząc skąd pochodzę i kim jestem, w pewnym sensie wydoroślałem, wspominam siebie, z jeszcze nie tak dawna, raptem nie całe 3 lata temu. Nigdy nie zapomnę tego dziwnego uczucia paniki i strachu, wymieszanych z ciekawością i fascynacją nowym światem - wtedy był dla mnie światem niezwykłym i niespotykanym, teraz zostało tylko niezwykłe miasteczko, które do dziś poznawałem. Ciekawił mnie każdy najmniejszy skrawek tej betonowej dżungli, w której zamiast zwierząt, istnieją ludzie. Czasami się zastanawiałem, czy gdybym urodził się w normalnej, a nie patologicznej rodzinie (słowo patologiczny poznałem przypadkiem na jarmarku i chociaż Vivi starał się skrupulatnie mi to wyjaśnić, dopiero porównanie do mojego ojca rozjaśniło mi całość), skończyłbym szkołę, znalazł pracę i założył rodzinę. Jednak za każdym razem dochodziłem do jednego wniosku - niczego mi nie brakowało. Las był moim domem, Vivi rodziną, cyrk przyjaciółmi. To chyba najlepsze zakończenie dla takiego zdziczałego odmieńca, jak ja. 
Dnie mijały coraz szybciej, jesień nie była moją ulubioną porą roku. Musiałem się pożegnać z większością leśnych przyjaciół, brakowało mi też niedźwiedzia, który odszedł bardziej na północ, w kierunku gór. Obiecał, że kiedyś wróci, ale pierwszy raz mu nie wierzyłem. Miałem wrażenie, że tej jesieni widzę go po raz ostatni. Zima także nie miała należeć do najprzyjemniejszych, moja przyjaciółka łania padła ofiarą głodnego wilka. Taka byłą kolej rzeczy i nic nie mogłem na to poradzić - na szczęście pozostawiła po sobie dwa zdrowe cielęta, aktualnie pasące się na łące. Regularnie je odwiedzałem i pilnowałem, gdybym nie pracował w cyrku, na pewno poświęciłbym im cały swój wolny czas. 
Dzisiejszy dzień był ciężki. Spłoszony lew wpadł na magika, który niekontrolowanie poparzył go ogniem (dalej nie rozumiałem, jakim cudem mógł go sam wytwarzać w dłoniach) w łapę, należało zawiadomić weterynarza, ale nagle wszystkie telefony w okolicy przestały działać, więc polegali jedynie na mnie. Po dłuższej rozmowie ze zwierzęciem dowiedziałem się, że nie trawił nowego spektaklu, w którym ma przeskakiwać przez obręcz. Miał wrażenie, że się w niej zatrzaśnie. Potem jedna z żyraf zahaczyła o skaczącą akrobatkę, w wyniku czego dziewczyna skręciła kostkę. Na zakończenie dnia z kojca uciekły wszystkie szczeniaki, jakie urodziła bezdomna suczka. Przypałętała się kilka tygodni temu z ciężarnym brzuchem i aktualnie posiadała pięć kolorowych kundelków (niestety szósty, najmłodszy, nie poradził sobie i przestał oddychać godzinę po porodzie).
Kiedy słońce zaczynało chować się za horyzontem, a ja wreszcie mogłem odetchnąć, poszedłem do lasu. Vivi akurat przyjmował Smiley, która skarżyła się na ból w ramieniu. Moim celem była łąka, na której powinny spać wszystkie sarny, ale po drodze spotkałem coś nowego: białego dobermana. Na mój widok postawił uszy, zjeżył sierść na karku i zaczął warczeć.
~ Czego chcesz człowieku? ~ usłyszałem go. Kucnąłem, aby być na równi z nim.
~ Co tu robisz tak późno? Nie masz domu? ~ zaszczekałem. Zdziwiony pies poruszył uszami i tylko bardziej się zgarbił.
~ Rozumiesz mnie? ~ pokiwałem głową. Po krótkiej chwili ciszy przestał warczeć, ale nie stracił czujności. ~ Drzwiczki były otwarte, więc wyszedłem na spacer.
~ I się zgubiłeś? ~ pies niecierpliwie poruszył nosem.
~ Goniłem zająca i wpadłem w kolce ~ położył się na ziemi, ale dalej uważnie mnie obserwował. Nie ruszałem się, nie wyglądał na chętnego do przytulania.
~ Wyjąć? ~ zaproponowałem. Pies mierzył mnie wzrokiem w ciszy. Po chwili się podniósł i podszedł do mnie, bardzo ostrożnie. Wąchał mnie. Wyciągnąłem w jego stronę rękę, więc zawarczał. ~ Tylko powąchaj, nie dotknę cię ~ zapewniłem, ale nie był przekonany. Z daleka zapoznał się z moim zapachem. 
~ Pokaż tylko drogę powrotną ~ zrezygnował z mojej pomocy. Nie lubił ludzi. Nie mogąc nic z tym robić, jedynie zgodziłem się go zaprowadzić do cyrku. Powoli wstałem, odwróciłem się do niego plecami i ruszyłem do domu. Może Vivi już skończył?

<Dana? Piesek ci uciekł>

27 wrz 2021

Cherubin CD Orion

Po usłyszeniu westchnięcia, takiego głębokiego, które powinno zwrócić moją uwagę, uniosłem głowę, by spojrzeć na osobnika. Nie kto inny jak Orion. Fascynowała mnie jego osoba, Monie wybiera sobie tych, co lubi, a nawet jeśli ktoś jej nie lubi to i tak zacznie się przepychać i wieszać. Dziwne zwierzę przyczepiło się i pozostało. Zamknąłem notes i odłożyłem go na bok, by skonsumować śniadanie, które wcześniej sobie zapewne wziąłem. Zbyt się pochłonąłem pracą, by zwrócić na cokolwiek, albo kogokolwiek swoją uwagę. Orion w wilgotnych włosach wyglądał apetycznie. W sumie podobną postać jak on opisywałem właśnie i chciałem zrobić kilka rzeczy, które niekoniecznie mogą przypaść mu do gustu. Zabrałem się najpierw za śniadanie. Przelotnie spojrzałem na małpkę wcinającą kanapkę, ta małpa to ma tupet. Zignorowałem ją i cień uśmiechu pojawił mi się na twarzy przez jego włosy, które mimo odgarnięcia wracały na swoje miejsce. Może za szybko i zbyt pośpiesznie wykonałem swe posunięcie. Jednakże, gdy akurat po raz kolejny ugryzł kanapkę, sięgnąłem palcami do jego włosów. Delikatnie odgarnąłem je na bok, po czym wpatrywałem się w niego dłuższą chwilę. Wolałem, by nie dzielił nas stół, jednak to chyba w tym momencie niemożliwe. Mimo wszystko dowiedziałem się, że jego włosy są delikatne i miękkie w dotyku. Do tego, jego oczy mają głęboką błękitną barwę. Przez krótką chwilę mogłem spojrzeć w jego na co dzień zasłonięte przez grzywkę oko. Ich barwa pogłębiła się, z każdym kolejnym mrugnięciem.
  - Cherubin. - rzekł chłopak, siedzący naprzeciwko mnie. Zabrałem swoją dłoń i ponownie się wyprostowałem.
  - Piękno twych błękitnych oczu, jest jak mieniący się diament. - powiedziałem. Chciałem móc ponownie móc się w nie wpatrywać i zbliżyć niebezpiecznie blisko. Na koniec chciałem mieć pewne doświadczenie do napisania na podstawie tego, co już mam.
Nie zdążyłem usłyszeć odpowiedzi chłopaka, gdyż podszedł do nas Gatta, Light oraz Black. Najwyraźniej czas na mnie.
  - Rubin zbieraj się, mamy próbę. - odezwał się Black. Wymyślił mi ksywkę oraz zachowywał się naprawdę zabawnie, jednakże bez jego osoby byłoby zbyt nudno i moja wena twórcza jako pisarza mogłaby zaniknąć.
  - Wybacz Orion. Gdy skończę, wpadnę do ciebie po Monie. - powiedziałem i posłałem mu uśmiech. Kiwnął głową, zabrałem wówczas swój notes i pustą tacę, gdyż zjadłem swoje śniadanie. Odniosłem tacę i wraz z pozostałą trójką udałem się niemalże od razu do namiotu, by poćwiczyć. Po kolei z każdym oraz z całą trójką. Dziwne było to, że nigdzie nie widziałem Night'a. Oni zazwyczaj bywają razem. Czasem Black wpada do mojego namiotu sam albo na herbatkę, a potem przychodzi też jego brat. Tym razem chyba mają ciche dni, gdyż jak Gatta spytała go, o brata ten wydawał się zły.
Gatta przyprowadziła dwie zebry. Light obręcze, a Black był z linami oraz pojawiła się uprząż z wiszącymi szarfami. Nie wiedziałem za bardzo co takiego mamy zrobić. Gdyż wiedziałem, tylko że mam z nimi ćwiczyć, ale nic więcej nie wiem. To było dziwne, ale skoro nie mówią, to będę robić swoje i ich poobserwuję. Może we troje mają mieć razem spektakl, a ja mam być akompaniamentem. Gdy chciałem nawet spytać, byli zajęci próbą i ćwiczeniami. Naprawdę cudownie się ich obserwuje, to jak Black jest wygimnastykowany, jest aż zaskakujące. Czasem się zastanawiam, jak Gatta może nie bać się tych dzikich zwierząt. Ciekawi mnie jak Light połyka sztylety. Czy to boli? Nie boi się sparzyć ogniem, gdy robi sztuczki z ognistymi obręczami. Fascynujące jest to, jak pochłaniają czas i energię, ich własna praca albo hobby. Może to też zainteresowanie, naprawdę podziwiam ich za ich ciężką pracę i odwagę w dążeniu do udoskonalenia się, oraz wytrwania.
***
Gdy zaczęli się sprzeczać, to był sygnał, bym się ulotnił. Nawet nie zauważyli mnie się wymykającego, bardziej byli zajęci sprzeczką. Dlatego też skierowałem się do namiotu Oriona. Tam mieliśmy się spotkać, a dokładniej miałem pretekst, by się z nim zobaczyć. Oprócz tego miałem okazję coś zrobić. Chciałem sprawdzić, czy takie zbliżenie jest na w porządku, czy jednak nie.
Dotarcie do namiotu chłopaka zeszło mi się szybko, przez różne pytania, jakie miałem. Odetchnąłem, a gdy zapukałem, o ile było to możliwe. Po wejściu do środka chłopak bawił się z małpką. Posłałem mu uśmiech, podszedłem do niego powoli. Gdy się zatrzymałem, odważnie ułożyłem dłoń na jego boku, a drugą na policzku chłopaka. Delikatnie pogłaskałem jego policzek palcami, po czym musnąłem jego wargi swoimi. Dłoń z policzka przesunęła się we włosy Oriona.

<Orion?>

Cherubin CD Jumper

 - Już ich uśmiercasz. Ciekawe. - rzekłem i przeleciałem wzrokiem po osobniku obok mnie. Intuicja podpowiadała mi, bym skierował się w prawo. Gdzieś nieopodal miała znajdować się jaskinia, może odnajdziemy jakiejś ślady. Jednak skoro wystąpiło trzęsienie to czy nie zawaliła się? - Intuicjo, intuicjo podpowiadaj mi lepiej. - powiedziałem do siebie i ruszyłem we wskazanym kierunku. Po kilku minutach na piasku były ślady i to nie byle jakie. Ślady butów, podarte ubrania oraz krew. Gdy tylko to zobaczyłem, coś podpowiadało mi, byśmy jak najszybciej stąd spadali. Ciekawość, która mnie tym razem kierowała, zdecydowała się podjąć ryzyko i skierować się ścieżka wyznaczoną z kropelek krwi. Mogła to być też farba albo jeszcze coś innego. Dlatego też stanąłem w miejscu i spojrzałem na osobnika obok siebie.
 - Teraz czas na ciebie. Idź na zwiady tą swoją teleportacją. Zbadaj teren i wróć. - powiedziałem, po chwili dodając. - Tak będzie szybciej, niż wpakowywać się razem w pułapkę. Powodzenia. - popchnąłem delikatnie chłopaka, by się ruszył. Ja za to wyjąłem notes i zacząłem w nim zapisywać swoje pomysły oraz spostrzeżenia.
Spojrzałem na pomrukującego chłopaka, po chwili jednak zniknął. Przypomniały mi się czasy, gdy moja młodsza siostra się tak zachowywała, może wciąż jest taka naburmuszona i buntownicza. Użeranie się z takimi osobami, jest męczące, ale też może być niezwykle fascynujące. Taki ciekawy obiekt badawczy, może jednak uda mi się z niego taki zrobić. Tylko że jest jeden problem. Problemem jest to, że moje laboratorium zostało w domu, a tutaj pod niczyim nosem wolałbym tego nie robić. Zawsze też mogę zebrać próbki i wysłać je do domu, by tam je zbadali. Czy nadaje się ten buntowniczy obiekt do eksperymentowania?
 - Rubin, weź się skup. - powiedziałem do siebie. Częściej Black tak do mnie mówił, najwyraźniej brakowało mi jego wchodzenie bez zaproszenia do namiotu, czy też zabieranie mojej małpki, bądź nawet traktowanie mnie jak małego dziecka. Było w tym coś nostalgicznie irytującego. Westchnąłem i sprawdziłem, co zapisałem w swoim notesie. Starałem się też być ostrożnym, by przypadkiem na nic ani na nikogo się nie natknąć.
Uniosłem głowę znad notatnika, po czym schowałem go do kieszeni, spojrzałem na horyzont. Tam, gdzie morze i niebo się stykały, ale tak naprawdę się nie stykały. Wyglądało to trochę jak kraniec kończącej się linii, ale wcale tak nie było, gdyż im wyżej się wespniesz, tym dalej posunie się linia. Fale rozbijały się o brzeg i tworzyły pianę. Mógłbym patrzeć się na to godzinami, gdyż nawet jak za pierwszym niczego nie zauważysz, za kolejnym razem już możesz. Im dłużej się przyglądasz, tym więcej możesz dostrzec.
Jumper, gdyż takie imię nosił buntownik, został mi przedstawiony przez Dianę. Mogłaby narzekać na niego i na to, że o mały włos by jej nie zabił swoimi nożami. Zabawnie się tego słuchało. Chłopak w dalszym ciągu nie wracał, od dobrych minut go nie było. Można i znacznie dłużej. W końcu jednak się pojawił nagle i nie był zbytnio zadowolony. Jeśli jego twarz może zmienić swój wyraz, to tym razem wyraziła je w dosyć nietypowym grymasie. Gdy miałem właśnie spytać co znalazł, bez zbędnych przeszkód, chwycił mnie za rękę i ponownie przeniósł. Prawie wpadłem na chłopaka. Jednakże w ostatniej chwili udało mi się wyprostować, choć ponownie bolała mnie głowa.
 - Nie możesz być ostrożniejszy. - fuknąłem. Nie mógł ostrzec mnie albo powiedzieć cokolwiek.

<Jumper?>

25 wrz 2021

Jumper CD Cherubin

Obserwowałem osobę, zastanawiając się, ile osób musiało zniknąć, że każe mi z nim iść i pomóc. Jakbym ja zniknął, na pewno nikt by tego nie zauważył, ale kiedy brakuje rąk do pomocy, to nagle się pojawiałem. Prawie jak w szkole średniej - byłem niezauważalny, prawie niewidzialny (pomińmy fakt, że na przerwach przenosiłem się w inne miejsca), ale kiedy należało coś zrobić, jak pokłócić się z nauczycielem, to wszyscy mnie widzieli.
- Najwidoczniej nie chcą być znalezieni, skoro się chowają - wzruszyłem ramionami. Obca osoba dalej była spokojna.
- Skoro się chowają, to trzeba odkryć czemu - założyłem ręce na krzyż. Chciałem posprzątać namiot i pójść spać, może porzucać nożami w drzewa, ale ten typ chyba nie miał zamiaru mi odpuścić.
- Będziesz mnie tak męczył, póki się nie zgodzę? - chłopak szybko skinął głową i delikatnie się uśmiechnął. Przez moment mierzyłem go ostrym spojrzeniem, aż w końcu westchnąłem zrezygnowany. Jeszcze doniesie Pikowi i mnie wywali, pomyślałem. - A nie ma kogoś innego na moim miejscu? - pokręcił przecząco głową.
- Przydzielili cię do mnie - wyjaśnił.
- Kto? - zapytał urażony.
- Diana - mruknąłem coś niewyraźnego pod nosem. Znowu ona, nie dziwie się, że o mnie pamięta, kilka razy prawie dostała ode mnie nożem. 
- Dobra, ale szybko - mruknąłem i skierowałem się do wyjścia, pchając go jednocześnie w jego kierunku. Szybko na własnych nogach wyszedł z mojego namiotu. - To co robimy? - zapytałem znudzony całą tą sytuacją.
- Idziemy na Zachodnie Wybrzeże - wskazał kierunek.
- Aż tam? Mam chorobę morską. I nienawidzę fok - powiedziałem naburmuszony. Zobaczyłem na jego twarzy cień uśmiechu. - Czy ty się ze mnie śmiejesz? - od razu stanąłem mu na nodze. Odskoczył na bok i spiorunował mnie wzorkiem.
- Co jest z tobą nie tak? - zapytał rozzłoszczony.
- Tyle samo rzeczy, ile z tobą. Idziemy - złapałem go za nadgarstek i przeniosłem nas na miejsce teleportacją. 
Chłopak wylądował na ziemi na klęczkach i prawie zachłysnął się powietrzem.
- Co się stało? - rozejrzał się.
Zachodnie Wybrzeże nie różniło się niczym konkretnych od innych skalistych wybrzeży. Morska bryza, w połowie złoty piasek, a w połowie kamienisty brzeg, a im bliżej lasu, tym większe skały, o które obijały się fale. Brakowało tylko śpiewu mew. Na każdym wybrzeży towarzyszyło mi uczucie tęsknoty za nastoletnim życiem, kiedy mieszkałem z dziadkami. Ich dom położony był nie daleko morza, a w wakacje, kiedy czasu na przyjemności było więcej, potrafiłem przesiadywać nad klifem dużo czasu. Robiłem zwyczajne rzeczy - zbierałem muszle, bursztyny, małże, ganiałem ptaki, rysowałem na piasku. Czułem się zwyczajnie.
- Teleportowałem nas tu, nie chciało mi się iść. Wiesz jaki tutaj jest kawał drogi? - zapytałem, wymachując rękami, aby wskazać, jak daleko położony był cyrk. - W każdym razie, jak chcesz, to wymiotuj, każdy inaczej przeżywa pierwszy raz - chłopak podniósł się z klęczek.
- Tylko głowa mnie boli.
- Więc będziesz żyć - uderzyłem go w plecy, z niemałą przyjemnością, po czym podszedłem do wody. - Więc gdzie szukamy? I kogo? A tak w ogóle, jeśli porwało ich trzęsienie ziemi, to na bank nie żyją - stwierdziłem.

<Cherubin?>

23 wrz 2021

Cherubin CD Jumper

 Gdybym miał się zastanawiać, nad sposobem istnienia mym w tym wszechświecie. Nie starczyło by papieru, mózgów oraz ludzi do słuchania. Snułem wiele teorii na ten temat, ale też jak na razie żadna nie pasowała. Rozmyślałem nad sposobem, by nowa książka zatytułowana "Spadający liść, ogniem płynie". Była to historia, z gatunku zarówno romansu, jak i fantastyki, była w tym akcja, horror oraz tragedia. Sam tytuł nic nie mówił o zawartości. Zarys okładki sam miałem wymyślić. Starałem się, ale za każdym razem coś mi nie pasowało i musiałem poprawić. Westchnąłem i zacząłem od porządków w namiocie. Musiałem pochować rzeczy, które nie są mi na razie potrzebne. Moje zwierzątko powędrowało do bliźniaków. Najwyraźniej bardziej lubi ich ode mnie.
 Kolejnym elementem na mojej drodze, było poukładanie na biurku wszystkiego, by mi się nie pogubiło. Dłuższą chwilę mi to zajęło. Zacząłem przeglądać, co takiego miałem w szkatułce. Ostatnio zaglądałem do niej, w sumie to nawet nie pamiętam. Dokładałem do niej co jakiś czas, małe elementy albo i większe. Cały czas coś nie dawało mi spokoju, a mianowicie spotkanie z jednym z bliźniaków dzień wcześniej. Był jakiś dziwny.

~Dzień wcześniej~

 Wstałem zmęczony, kiepsko się czułem. Dzwoniło mi w uszach. Chciałem wziąć tabletki i ponownie się przespać. Jednakże w skórzanej bluzie, o dwa rozmiary za dużą do tego, musiałem wyjść z ciepłego namiotu. Ubrany, by było mi ciepło i się nie przeziębić, zawędrowałem na stołówkę. Chciałem, a raczej musiałem coś przekąsić, oraz wziąć sobie co nieco do namiotu, na później. Nie wiem, czy za wcześnie wstałem, czy może odbywało się jakieś zebranie, o którym mi niepowiedziane. Gdyż stołówka, była prawie pusta. W tym wszystkim dziwne było to, że czułem pod stopami jakieś wstrząsy, ale nikt najwyraźniej tego nie odczuł. Może zwyczajnie zmęczenie dawało mi siwe znaki i dlatego.
 Po jakiejś godzinie zjadłem i wziąłem ze stołówki coś na później, gdybym nie wstał. Zadrżałem, a może to tylko ciarki mnie przeszły po całym ciele, gdy wyszedłem na zewnątrz. Akurat, gdy wracałem do siebie, drogę zastawił mi Funny. Wydawał się szukać kogoś. Chyba nie widział, że zastawia mi drogę i nie mam jak go nawet ominąć.
- Funny. - najwyraźniej mój głos, zwrócił jego uwagę. - Jeśli szukasz Sad, to jest na stołówce i chyba czeka na ciebie. - powiedziałem, to po chwili. Kiwnął głową i szybko pognał do dziewczyny. To też było dziwne, zazwyczaj się tak nie zachowują. Zazwyczaj są praktycznie razem, niemalże cały czas. Jak ich oczywiście spotkam albo widzę.
Głowa zaczynała mnie boleć niemiłosiernie. W końcu, gdy wróciłem do namiotu i go zamknąłem. Zdjąłem wierzchnią kurtkę. Pod kurtką miałem piżamę, w której zawędrowałem na stołówkę, nie miałem ochoty, energii ani potrzeby się przebierać. Wziąłem od razu dwie tabletki, popiłem je i wgramoliłem się do ciepłego i wygodnego łóżka. Szczelnie przykryłem się kołdrą, wtuliłem głowę w poduszkę i zasnąłem.
 Przebudził mnie oddech, tuż przy moim uchu. Gdy tylko otworzyłem oczy. Night i jego czerwone włosy, zbliżały się ku mojej twarzy.
- Łaskocze. - mruknąłem. Z zamiarem zaśnięcia, wtuliłem się w poduszkę, a gdy chciałem zasnąć, poczułem dotyk na swoich włosach. Zazwyczaj to jego brat mnie odwiedzał, a nie on sam.
- Black przychodził do ciebie? - spytał. Usiadł na łóżku i przyglądał mi się uważnie.
- Nie było go. Choć może jak spałem albo jak byłem w stołówce. Zgubiłeś go? - spytałem, zdziwiony tym dziwnym zdarzeniem. To już druga osoba, która kogoś zgubiła.
- Mówił, że idzie do ciebie. - przechylił głowę, po czym pogłaskał mnie po głowie i musnął ustami moje czoło. Najdziwniejsze było to, że zazwyczaj Black był od tego rodzaju usług. Jeśli można to tak nazwać. Night był od zwariowanych herbatek oraz pomagania mi.
- Może wrócił do siebie? - spytałem, a może stwierdziłem. Byłem na tyle senny, że miałem wrażenie, że to jest tylko sen. Położyłem się, czerwono włosy mnie przykrył szczelnie kołdrą i zarzucił na mnie koc, który najwyraźniej przyniósł.
- Black. - powiedział imię brata, po czym wyszedł jak gdyby nigdy nic...

I tak oto skończył mi się poprzedni dzień. Gdy już zasnąłem, obudziłem się dziś wypoczęty i dużo lepiej się czułem.

 Z rozmyśleń, o wczorajszym dniu, trzęsienie ziemi mnie wytraciło z równowagi i to dosłownie. Musiałem pilnować rzeczy, by nic się nie zbiło. Tutejsze wstrząsy były zdecydowanie większe niż, wczoraj.. Wczoraj były jakieś wstrząsy? Dobra nie mam teraz po co o tym myśleć, nie ma czasu. Ubrałem się i wyszedłem na zewnątrz. Pomagałem po kolei, tym co trzeba było pomóc. Stołówka na mniej wycierpiała. Tam zbierali się ranni, nikt nie widział Pika ani innych opiekunów. Byli tu niektórzy, ale po bliźniakach, ani śladu, ani po Funny i Sad. Wczoraj ich widziałem, ale dziś już nie.
Zdziwiłem się, ale mimo wszystko musiałem kogoś zaczekać do pomocy, a dokładniej został mi przydzielony partner. Niejaki Jumper. Skierowałem się do namiotu, owego osobnika. Gdy tylko wszedłem, ujrzałem niską i chudawą postać. Czapka, rękawiczki i pomalowane paznokcie.
- Kolejna osoba do pomocy. Chodź, trzeba pomóc znaleźć innych. - rzekłem, do osobnika, który stał centralnie kilka centymetrów ode mnie.
- Serio? Muszę? To nie moja wina, że złamałem tego patyka. - jego zabawna odpowiedź, sprawiła, że chciałem się zaśmiać. Jednakże nie było na to miejsca.
- Kilka osób zaginęło, a może zniknęło. Nikt nie może ich odnaleźć. - powiedziałem, ponaglając osobę. Czekałem cierpliwie, aż się poruszy i zacznie iść ze mną.

<Jumper?>

OD Jumper


Wszyscy marudzą na jesień. Zimno, pada, przeziębienia... jakby nigdzie indziej nie było minusów. Ja tam widziałem więcej plusów: chłodniej i spokojniej w cyrku. Nie mówię już o kolorowych liściach na drzewach, bo każdego roku drzewa mają swój urok, a idealny chłodek do noszenia ciemnych bluz panował w jesień. I co ważniejsze - spokój. Większość osób się rozleniwiła, nie było już tyle pracy, deszcz zmusił do zamknięcia niektórych atrakcji, a przez to, że dzieci poszły do szkół, nie było komu odwiedzać cyrk - nie licząc weekendów. Po co ci wszyscy ludzie chcieli tu wracać? Ciągle to samo - gimnastyka, iluzja, taniec z ogniami i zwierzęta. Może już dość? Nawet się cieszyłem, że nikt już tak nas nie pilnował, w końcu mogłem się na spokojnie wymykać. Raz, drugi, trzeci... za czwartym chyba nie wrócę.
Przeniosłem się do pobliskiego lasku, aby zaczerpnąć świeżego powietrza - tak się tylko mówi. Po prostu w tym miejscu mogłem odetchnąć powietrzem bez ludzi - i smogu, smog to groźny szkodnik. Przechadzając się środkiem lasu, usiadłem przy płytkim jeziorze, w którym widziałem pływające ryby. Usiadłem na skale i w milczeniu obserwowałem te zwierzęta. Wyciągnąłem rękę w stronę suchego patyka. Chciałem go złamać na pół, aby zacząć mącić wodę z nudów, ale kiedy to zrobiłem, nagle ziemia się zatrzęsła.
- Cholera, co jest? - wstałem. Od razu zrozumiałem, że to było trzęsienie ziemi. Przechodziłem przez taki już dwa razy, raz będąc w Rosji, a drugi w Meksyku. Szybko przeniosłem się na pustą polanę, aby nic nie zleciało mi na łeb. Tam położyłem się na ziemi i czekałem; przy okazji wpadłem w pokrzywy.
Nie trwało to długo, po jakiejś pół minusie trzęsienie ziemi się uspokoiło. Rozejrzałem się, nie wiem po co - na polanie nie stało się nic nadzwyczajnego. Przez moment klęczałem na ziemi, zbierając myśli i czekając, aż znikną oparzenia po pokrzywie. W Rosji trzęsienie było mocniejsze, przez co prawie dostałem w głowę lampą uliczną, a w Meksyku, będąc w galerii handlowej, zostałem prawie zgnieciony przez tłum spłoszonych ludzi. Tutaj nic się nie stało; ale w końcu musiało.
Wróciłem do cyrku. Trzęsienie było jednak mocniejsze, niż się spodziewałem. Ludzie biegali od namiotu do namiotu, coś podnosząc, zbierając. Kilka stoisk było zwalonych na ziemie, dwa może zniszczone. W głównym namiocie puściły dwa zaczepienia, ale się trzymał. Ruszyłem do siebie - środek wyglądał jak po przejściu huraganu.
- Następnym razem wszystko ułożę na ziemi - mruknąłem do siebie. Wtedy ktoś wszedł do mojego namiotu. Średniej wysokości, ciemnowłosy chłopak w okularach spojrzał na mnie.
- Kolejna osoba do pomocy. Chodź, trzeba pomóc znaleźć innych - zgarbiłem się.
- Serio? Muszę? To nie moja wina, że złamałem tego patyka.

<Cherubin?>

22 wrz 2021

Lennie CD Shu⭐zo

Mogłem jedynie westchnąć i zamknąć oczy. Chciałem coś powiedzieć, ale wiedziałem, że to wywoła kłótnię. Lepiej się bez niej obejść, tym bardziej, że może mały wcale się nie obudzi. Słyszałem spokojne kroki Shuzo, kierującego się do kołyski. Dziecko się ruszało. Czarnowłosy się zatrzymał i wtedy nie usłyszałem niczego. Musiał spać, miałem nadzieje, że śpi. Nie dawno odzyskaliśmy ciszę i spokój, i mimo, że kochałem tego małego brzdąca, miałem ochotę pobyć sam na sam, w ciszy, z moim mężem. Przydałaby się jakaś niania...
Nagle Yuki zaczął się znowu wydzierać. Położyłam dłonie na twarzy i ją przetarłem. Ani chwili relaksu. Shuzo zabrał dziecko z kołyski. Zastanawiałem się, czy nie wstać, bałem się jednak, że kiedy to zrobię, zamiast mu pomóc, wyjdę z namiotu.
- Lennie! Chodź tutaj! - na szczęście to przeważyła nad moimi myślami i niczym posłuszny kundel, zrobiłem to. W miarę szybko wstałem na równe nogi i skierowałem się do chłopców. 
- Co tam? - zapytałem spokojnie, całkowicie ignorując jego zestresowany ton. 
- Spójrz! - na początku nie wiedziałem o czym mówi. Dziecko płakało i się wierciło, więc wziąłem je na ręce i zacząłem kołysać. - Nie widzisz ich? - zerknąłem na niego ze zmarszczonym czołem. Wskazał na Yukiego ręką, z wymowną miną. Ponownie spojrzałem na syna i uważniej mu się przyglądałem.
- Oh... - prawie go upuściłem. Najpierw byłem w szoku, ale gdy doszło do mnie, że naszemu małemu syneczkowi urosły małe, rude, psie uszka, uśmiechnąłem się. - To dlatego tak płaczę. Jakie śliczne - powiedziałem do maluszka, który tylko trochę się uciszył. Spojrzałem na Shuzo. - Ma po tobie nie tylko oczy - powiedziałem i po chwili uśmiech zszedł mi z twarzy. - Coś nie tak? - Shuzo miał jakaś nie wyraźną minę.
- Myślisz, że to dobrze? Że też będzie psem? - Yuki powolutku się wyciszał i na nowo zasypiał. 
- A czemu nie? - przez moment milczał.
- Może się nabawić kompleksów - zbliżyłem się do męża. 
- A ja myślę, że będzie pozytywnie się wyróżniał. Po za tym ty z uszami i ogonek wyglądasz cudownie - dałem mu buziaka w policzek. Lekko się uśmiechnął.
- Brzmisz jak zoofil - na moment mnie zatkało. W pewnym sensie, można mnie było nazwać zoofilem, jeśli on był pół psem. Gdy przyłapałem się na tej myśli, która kierowała mnie w złą stronę, od razu poczułem rumieńce na twarzy.
- Dziwnie to brzmi - odwróciłem się do kołyski, aby nie patrzył na mnie. 
- Jak będziesz mnie wkurzał, będę cię tak nazywał - zagroził mi z uśmiechem.

*

- Musimy go szczepić? - zapytał Shuzo, ubierając śpiącego Yukiego w ciepłe ubranka. Ja w tym czasie ogarniałem samego siebie.
- Czytałem, że to przeciwko zapaleniu wątroby. To już ostatni raz - wyjaśniłem.
- Kiedy ostatnio to dostał? 
- Jak miał 2 miesiące.
- Strasznie płakał. Może zrezygnujmy? - założył mu skarpetki.
- Dostanie dzisiaj jeszcze jakieś chyba...  - zamyśliłem się.
- Co? - podniósł głos. Machnąłem tylko ręką.
- Ale nie wiem czy można podawać dwie różne na raz.
- Nie było tego w książce?
- Kiedy ją czytałem, głośno chrapałeś - powiedziałem z uśmiechem, co zakończyło naszą niby kłótnie.
- Ja nie chrapie! - zaprotestował urażony. - Ubrany? Bo dziecko nam się ugotuje - ruszyłem po kocyk dla małego.
- Tak. Coś jeszcze wziąć? - po kolejnych pięciu minutach szybkiego pakowania ważnych rzeczy dla dziecka, wyszliśmy z namiotu i skierowaliśmy się do miasta.
- Przydałoby się nam auto - stwierdził Shuzo.
- Jak będę miał pieniądze, to zainwestuje w coś małego. Noszenie tych wszystkich rzeczy jest uciążliwe - wskazałem na dwie torby. - Czuje się na osioł - powiedziałem, po czym wydałem głos tego zwierzęcia.
- Cicho, bo Yukiego obudzisz - westchnąłem. 
- Ni uwagi, ni zabawy - powiedziałem bardziej do siebie, trochę żartobliwie, trochę smutno.

<Shu? Zaczyna się>

20 wrz 2021

Dana CD Orion

 Uśmiechnęłam się lekko. Chłopak naprawdę wydał mi się sympatyczny, miły. Fakt, że nalegał na oprowadzenie mnie po okolicy cyrku dał mi wrażenie ciepłego przyjęcia. W dodatku zaproponował jedzenie, co sprawiło, że ponownie u mnie zapunktował.
- Jasne, dzięki - powiedziałam i oderwałam mniejszą gałązkę z bodajże trzema owocami. Słońce lekko świeciło mi w oczy, co nie należało do przyjemności. Natomiast wygląd chłopaka mógł je cieszyć - atrakcyjny, chociaż nieco dziwaczny; bo bosy. Jak dotąd nie spotkałam osoby, która tak po prostu zrezygnowała by z butów idąc gdziekolwiek poza dom, a w tym przypadku namiot. Intrygujące. Trochę mnie to odpychało - stopy to jedna z tych części ciała, której wolałabym nie oglądać, ale co na to poradzić? Nie powiem mu przecież, że mi to przeszkadza - w zasadzie to nie przeszkadza.
- Więc, czym się zajmujesz? Skoro nie klaun, to co? - spytałam ciekawa, zmieniając kierunek myśli. Wysoki, z tego co widzę to o naprawdę zadbanej sylwetce - mogłabym się założyć, że skrywa mięśnie pod ubraniem, na które poleciałaby niejedna. Być może więc jego profesja wiąże się z jakimś sportem?
- Zajmuję się między innymi akrobatyką - oznajmił, potwierdzając moje wcześniejsze domysły. - Powietrzną -dodał po chwili ciszy.
- Naprawdę podziwiam. Takie rzeczy wymagają wiele pracy i umiejętności, pewnie i talentu - powiedziałam całkiem szczerze. Od zawsze osoby zajmujące się czymś jak taniec, łyżwiarstwo figurowe, czy też właśnie akrobatyka, intrygowały mnie. W końcu trzeba wiele treningów, namęczenia się, a jednocześnie należy potrafić zrobić to wszystko w ten sposób, by efekt końcowy nadawał występowi estetycznego wyglądu.
- Dzięki - uśmiechnął się (naprawdę ładnym uśmiechem), po czym wpadł w zadumę jakby zastanawiając się, czy coś jeszcze dodać, po czym wskazał palcem na wielki namiot znajdujący się parę metrów od nas. Zmarszczyłam czoło, nie rozumiałam, o co mu chodziło.
- Co? - spytałam, a on podniósł palec wskazujący, niemo oznajmiając "chwila" lub też "czekaj". I wtedy zauważyłam, że przeżuwa jedzenie, przez co mi nie odpowiedział. - Och, wybacz - zaśmiałam się zmieszana.
- Tutaj występujemy - oznajmił, a ja przytaknęłam cicho.
- A więc jesteś w grupie zaawansowanej? Z tego co wiem, to tylko oni występują? Zdolniacha z ciebie - pogratulowałam, szczerząc się. Chyba komplement sprawił mu przyjemność, ale trudno było stwierdzić, gdyż pominął ten fakt.
- No, powiedzmy. Ale tak, jestem w grupie zaawansowanej - potwierdził.
- Cóż, ja w sumie na niewiele się zdam, nie mam żądnego doświadczenia jeśli chodzi o cyrk. Załapałam się na animatorkę, bo dobrze dogaduję się z dziećmi, a organizacja jakichś zabaw, widowisk dla innych to chyba nie jest aż tak skomplikowana rzecz - opowiedziałam. - Wejdziemy do środka? - dopytałam, na co skinął głową. I w tej chwili uświadomiłam sobie, że nawet nie wiem, gdzie znajduje się wejście. Nigdzie nie wiedziałam żadnego nawet najmniejszego otworu prowadzącego do wewnątrz konstrukcji. Orion jednak z łatwością znalazł odpowiedni punkt - wolną ręką zgarnął materiał i przesunął nim na bok. Weszliśmy do środka, wszędzie panowała ciemność. Zanim oczy zdążyłyby przyzwyczaić się do braku światła, chłopak oświetlił namiot. Rozejrzałam się na boki. Światło padało ze zwykłych żarówek, ale mogłam się założyć, że na czas występów były zgaszone, a scena podkreślona specjalnymi reflektorami czy też innym sprzętem.
- To chyba musi być stresujące? To całe występowanie? Każdy się na ciebie patrzy, oczekuje dobrego show, a skoro zajmujesz się akrobatyką, to chyba nietrudno o wypadek? Wiadomo, jesteś profesjonalistą, ale jednak takie rzeczy się zdarzają - mówiłam, ale miałam wrażenie że powiedziałam trochę za dużo. Może zbyt wiele pytań naraz? Zastanawiało mnie, czy Orion należy do tych cichych, czy raczej wręcz przeciwnie - gadatliwych, rozmownych na wszelkie tematy. Z pewnością jednak robił dobre wrażenie, przynajmniej w moim przypadku.

<Orion?>

15 wrz 2021

Ozyrys CD Doll

Oddychaj, spokojnie. Głęboki wdech i wydech. Opuść rękę, unieś ją i zamknij oczy. Poczuj ciepło między palcami. Obróć się i znowu opuść rękę. Oddychaj, podnieść dłoń. Jeszcze jeden obrót i mocny wymach w górę. Lekko oderwij się od ziemi, podskocz. Wystrzel promyk ognia w górę. Otwórz oczy i uchwyć go. Zapanuj. Właśnie tak, spokojnie. Niech leci z wiatrem. Zatrzymaj, zbliżył się do drzewa. Odwróć go w drugą stronę. Tak, niech leci.
To był dobry dzień. Od samego ranka nic złego się nie stało, powiedziałbym nawet, że jest podejrzanie dobrze. Żaden ptak nie nafajdał mi na ubranie, żaden dzieciak nie wpadł na mnie z lodami, nie obiłem się nigdzie, nikt nie miał do mnie żadnych pretensji, a co najważniejsze, niczego nie podpaliłem. Szło mi wyjątkowo dobrze i jak z początku denerwowałem się tym – w końcu coś musiało się stać, nadszedł wieczór. Cały dzień był spokojny. Wyszła mi próba, czułem, że jestem coraz bliższy osiągnięcia kontroli nad mocą. To było jedyne, o czym mogłem w tej chwili marzyć – umieć coś robić dobrze i nikogo przy tym nie krzywdzić.
Gdy wracałem do namiotu, spotkałem Smiley. Różowowłosa ubrana była w swój nowy strój. Cała świeciła. Była ubrana w ładną sukienkę z cekinami i kokardami. Delikatnie przylegała do jej ciała, dół jednak był bardziej rozkloszowany.
- Wyglądasz na zadowolonego, dobry dzień? – pokiwałem głową. Rzadko kiedy wyglądałem tak, jak teraz. Zazwyczaj patrzyłem w dół, miałem gdzieś spalony kawałek ubrania albo popiół i starałem się iść na brzegu pola namiotowego, aby spotkać jak najmniej osób.
- Nowy kostium? – również skinęła pozytywnie głową.
- Ładny? Shuzo mi go uszył.
- Śliczny – ta tylko odskoczyła i obróciła się wokół osi. – Idę go odłożyć, nałożyłam go na próbę.
- No tak, jutro występ – stwierdziłem.
- A jak tobie idzie? – wzruszyłem ramionami.
- Lepiej i gorzej.
- Nie mogę się doczekać aż zobaczę te tańczące płomienie – posłałem jej lekki uśmiech. Byle nie na czyjejś głowie, pomyślałem. 
- Może kiedyś – pożegnawszy się z dziewczyną, kontynuowałem drogę do namiotu. W tym czasie zauważyłem, że nagle wszystkie lampy się zgasiły. Tak samo miasto zniknęło w ciemności. Pewnie mają jakąś awarię. Oczy szybko przyzwyczaiły się do mroku, dlatego spokojnie szedłem do siebie. Gdy znalazłem się w namiocie, darowałem sobie zapalanie świecy; przecież potrafiłem dojść do własnego łóżka. Zdjąłem buty i sięgnąłem po pidżamę leżącą zawsze na drugim krześle pod oknem. Przebrawszy się i stwierdziwszy, że prysznic wezmę z samego rana, skierowałem się do łóżka. Uniosłem kołdrę i wskoczyłem na materac. W tamtej chwili poczułem, jak wpadać na kogoś. Zepchnąłem osobę na ziemie i szybko zapaliłem dłoń. Moim oczom ukazały się najpierw niebieskie, wystraszone oczy na małej, bladej twarzy.
Jakim trzeba być idiotą, aby zamiast pytać się, co nieznana osoba robi w mojej przyczepie, zacząłem go przepraszać.
- Ty jesteś Ozyrys? – pokiwałem głową, tym samym zamykając swoje usta i kończąc przeprosiny. – Pik mnie tu przysłał i pozwolił się przespać. Miałem nadzieje, że to łóżko jest wolne – niepewnie pokręciłem głową.
- Pójdę na drugie – szybko zszedłem z materaca i zaraz znalazłem się na pustym. – Będziesz tu mieszkał? – zapytał szybko, możliwie, że niegrzecznie, ale nie zbyt podobał mi się fakt posiadania współlokatora, jeszcze poznanego w taki sposób. Nieznajomy wzruszył ramionami.
- Przynajmniej dzisiaj. Jutro o 5 zaczynam rozgrzewkę – skinąłem głową. Cały czas siedziałem spięty. Kiedy chłopak usiadł, zdałem sobie sprawę, jak bardzo był młody. Co on tutaj robił?
- Ah, więc się wyśpij. Zgaszę już – zacisnąłem rękę w pięść, a ogień zniknął. Położyłem się na plecach. Przez długą chwilę panowała cisza, która była dla mnie nie zręczna. Nie spał, ja też. W dalszym ciągu było mi wstyd. – Jak się nazywasz? – zapytałem w końcu. Chłopak długo milczał. – Tutaj możesz mieć ksywkę – dodałem, kiedy nie byłem pewny, że mi odpowie. Znowu zapanowała dłuższa chwila milczenia. Kiedy zamknąłem oczy, usłyszałem ,,Doll”. – Ładnie – powiedziałem cicho i wtuliłem się w kołdrę. Byłem jednocześnie zły na Pika, ale to uczucie było ukryte pod niepewnością i strachem. Ktoś jest na tyle mądry, aby wrzucać nieznajomych ludzi do czyjegoś miejsca snu? Z drugiej strony ta przyczepa nie była w stu procentach moją własnością, a cyrku.

Prawie nie przespałem nocy, za bardzo się bałem. Na zmianę zasypiałem i się budziłem, cały czas zerkając w stronę Doll’a i sprawdzając, czy śpi. Chyba spał. Kiedy udawało mi się zasnąć, miałem koszmary, jak ktoś dźga mnie nożem w plecy, a ja nie mogę się odwrócić. To była okropna noc – czyli moja zapłata za piękny dzień. Obudził mnie z samego rana, kiedy chłopak wstawał z materaca.
- Obudziłem cię? – pokręciłem przecząco głową, kłamałem.
- Wiesz, gdzie iść? – zaprzeczył. – Pokaże ci – powoli wstałem z łóżka. 
Dzieciak był cichy, miał białe włosy i wyglądał jak… lalka. Tak, ten pseudonim do niego pasował. Miał nieskazitelnie czystą i jakby porcelanową cerę, z zaróżowionymi policzkami – jak figurowa laleczka z kryształu. Może to głupie określenie, ale jego niebieskie oczy mnie tylko w tym utwierdzały. Był niższy niż ja i powstrzymałem się od zapytania go o wiek. Gdy już miałem się przebierać, zauważyłem jego porwane ubranie. Wskazałem na dziurę palcem.
- Na pewno znalazłbym coś dla ciebie – odczekałem chwilę, aż chłopak posłał mi słaby uśmiech i pokiwał głową. Zostawiłem swoje ubrania i zerknąłem w głąb szafy. Grzebałem w niej, aż nie wyciągnąłem starej, czarnej koszuli w kratę. Strzepałem ją. Nie nosiłem jej jakiś czas, ale nie wyglądała najgorzej. – Powinna być dobra – podałem mu ją. 

Doll? Ubierz się człowieku 

13 wrz 2021

Orion CD Dana

Kto mógłby się spodziewać...
Kolejny zwykły dzień w mojej jakże zwykłej pracy, którą zresztą skończyłem w samo południe, zakańczając przy tym kolejną próbę do występu, który zbliżał się już wielkimi krokami. Następnie chcąc chwilę odpocząć przed obiadem, wróciłem do swojego namiotu. W środku tak, jak zawsze walało się trochę rzeczy, ale nie mogłem tego nazwać wielkim bałaganem, a małym nieładem, który mógłby doprowadzić do szewskiej pasji każdego pedanta. Nie zamierzałem nic z tym robić. Jak zawsze tylko sięgnąłem w stronę stolika po jedną z porzuconych książek, przekraczając parę pudeł, które minionej nocy wygrzebałem spod łóżka. Teraz prędko na miejsce nie wrócą. Pracuje tu już tyle czasu, a wciąż nie mogę się wypakować do końca. Zawsze, gdy chce się za to zabrać, to znowu cyrk zmienia położenie. Choć w sumie... Po takim czasie mogę stwierdzić, że takie życie na walizkach jest nawet wygodne. Jest mniej zamieszania przy pakowaniu, gdy przychodzi co do czego.
Po stosunkowo krótkiej lekturze, spędzonej na perfekcyjnie zaścielonym łóżku, wybrałem się do bufetu. Co prawda nie byłem za bardzo głodny, ale za to z chęcią bym coś przynajmniej przegryzł i w zasadzie pierwsze co spostrzegłem wzorkiem, wchodząc do środka, to była kiść winogron. Dlatego też zagarnąłem ją całą dla siebie, szczerząc się przy tym, jak mysz do sera. Ciekawi mnie, jaka myśl pojawiła się w głowach osób, które mnie zobaczyły, szczerzącego się do owoców. Jednak wychodząc już stamtąd, dotarło do mnie, że to było najlepsze, co mogłem zrobić. Te winogrona były przepyszne i nawet za dużo pestek nie miały, więc kolejny problem z głowy. Nic mi nie zostało, tylko się zajadać w drodze powrotnej. Miałem to szczęście, że mój namiot był niedaleko. Praktycznie rzut beretem od bufetu, jak również od głównego namiotu (choć to i tak nie sprawiało, że nie spóźniałem się na próby). Już miałem w głowie tyle myśli odnośnie książki, którą zostawiłem na rzecz tej krótkiej wycieczki, że prawie nie zauważyłem, że mam niespodziewanego gościa. Jednak dziewczyna niewiele niższa ode mnie zgrabnie mi zagrodziła przejście, chcąc już wyjść na zewnątrz. Przysłuchując się jej wyjaśnieniom, tylko się odsunąłem w bok, wciąż się jej przyglądając. Najbardziej moją uwagę przykuły włosy.
- Nic nie szkodzi. - odpowiedziałem od razu, dość rozbawiony tą śmieszną pomyłką. Niestety tak to już bywa z nowymi w branży. Zawsze na początku nic nie ogarniają. Nie, żebym sam kiedyś wszedł do czyjegoś namiotu. - Takich ładnych gości, to miewam wieczorami. - oznajmiłem z cichym śmiechem i w zasadzie dopiero po wypowiedzeniu tych słów dotarło do mnie, jakie były one głupie. Cóż. Raz się żyje. Jednak jak zauważyłem, dziewczyna za bardzo się tym nie przejęła i również się cicho zaśmiała. Widziałem, że już lgnęła do wyjścia, ale wolałem ją jeszcze zatrzymać, dlatego też wyciągnąłem wolną rękę w jej stronę. - Jestem Orion. - przedstawiłem się krótko, a ona od razu skinęła głową i cisnęła moją dłoń.
- Dana. - odpowiedziała krótko i puściła już moją rękę. - Mam nadzieję, że tym razem już trafię w dobre miejsce. - rzuciła na odchodne, już wycofując się do wyjścia.
- Życzę szczęścia. - dodałem jeszcze, gdy już wychodziła. Odwróciłem się do łóżka iii... Coś mnie nagle tknęło, żeby za nią pójść. Szybko wtedy również wyszedłem z namiotu.
- Ej, poczekaj. - szybko ją dogoniłem. Nie odeszła za daleko. - Pozwól się oprowadzić w takim wypadku. - szturchnąłem ją łokciem w ramię, jednocześnie zrównując z nią krok i biorąc winogrono do buzi.
- Nie chce ci zawracać głowy, naprawdę. - ewidentnie próbowała się wykręcić, ale ze mną nie ma tak łatwo. Z chęcią ją teraz trochę pomęczę.
- Za bardzo się przejmujesz. - odpowiedziałem od razu, rozglądając się dookoła. - Myślisz, że mam coś ciekawego do roboty o tej porze? - spytałem, zajadając się kolejnym winogronem. Dziewczyna przez moment milczała, wkładając obie dłonie do kieszeni swojej zapiętej do połowy bluzy.
- Nie wiem. - odpowiedziała krótko. - Czym się w ogóle tutaj zajmujesz? - spytała jeszcze, a ja na to tylko wzruszyłem ramionami.
- A jak myślisz?
- Hmmm... - z uśmiechem, zmierzyła mnie wzrokiem. Zauważyłem nawet jej lekkie zdziwienie, gdy dostrzegła, że praktycznie chodzę przy niej na bosaka. Jednak wstrzymała się od skomentowania tego. Może jeszcze ten temat wróci. Ludzie zawsze są ciekawi i wręcz zaskoczeni moim brakiem obuwia. Idę o zakład, że trafiły się i takie, co wzięły mnie za chorego psychicznie z tego powodu. - Jesteś klaunem? - rzuciła, co sprawiło, że się trochę zakrztusiłem. Co, jak co, ale uderzyć w moje ego już tak przy pierwszym spotkaniu? Niezła jest. Zareagowała od razu śmiechem, do którego zresztą się dołączyłem. Ciekawe co by było, gdyby zgadła i byłbym naprawdę tym klaunem, hmmm? Już by tego śmiechu nie było.
- Ciepło, choć to wciąż nie to. - odpowiedziałem po chwili, już się uspokajając. - Winogrona? - wyciągnąłem przy okazji kiść w jej stronę.

(Dana~?)

Shu⭐zo CD Lennie

Miałem dużo na głowie i nagle miałem jeszcze więcej, gdy moja dwójka rudzielców z powrotem zawitała w namiocie. Ten zaczyna krwawić, drugi po chwili płakać... A można pomyśleć, że była taka cisza i spokój, nie? Jednak co to by było za życie, gdyby tak ciągle było? Za długo żyje w chaosie, żeby móc to sobie w ogóle wyobrazić.
Oderwany od pracy na szczęście dość sprawnie uspokoiłem markotnego już synka. Wiedziałem, że Lennie sobie już sam poradzi (w końcu jest dorosły), dlatego Yuki był moim priorytetem do ogarnięcia. Musiałem położyć spać moje małe i na razie marudne słoneczko. W końcu tatuś już na spacerku go nakarmił, to w domu przyszedł czas na drzemkę. Kładąc go do kołyski, miałem tylko nadzieję, że się nie obudzi, gdy znowu usiądę za maszyną. Był to dość stary grat i chcąc nie chcąc trochę hałasował.
- Jak nos? - spytałem, odwracając się od łóżeczka dziecka. Lennie zdążył w tym czasie już znaleźć chusteczki i tak jak podejrzewałem: kryzys został zażegnany.
- Bywało lepiej. - wymruczał. - Trochę boli.
- Na pewno zaraz przestanie. Nie przejmuj się. - zapewniłem go, wracając już za biurko. Musiałem jeszcze zrobić parę rzeczy za nim w ogóle pomyśle o jakiejś przerwie. Miałem przynajmniej nadzieję, że wyrobię się przed obiadem, ale czas w tej kwestii nie był mi za bardzo przychylny, jak i cały nawał roboty. - A jak w ogóle było? - zacząłem temat, zaczynając również zdejmować nić z maszyny. Nie dość, że musiałem znaleźć inną, to jeszcze zmienić igłę. Lennie w tym czasie jeszcze do mnie podszedł, opierając się o biurko. - Yuki był grzeczny?
Na ostatnie pytanie odpowiedział mi skinieniem głowy.
- Spotkaliśmy Vivi'ego. - dodał jeszcze, co nie za bardzo mi się spodobało. Chcąc nie chcąc nie przepadałem za nim, a fakt, że był lekarzem, jeszcze bardziej mnie odpychał. Do tego jak zauważyłem nie za bardzo przepadał za Yukim.
- Z Robinem? - spytałem, mając nadzieję, że przynajmniej ten miły chłopaczek wciąż był razem z nim.
- Był sam. - odpowiedział niezbyt zadowolonym tonem. Jak mogę się spodziewać, nie przeprowadzili za przyjemnej rozmowy. Odkąd w ogóle się poznali, to właśnie tak to wyglądało. Nie da się policzyć, ile razy Lennie chciał mu z czystej niechęci i jego irytujących tekstów przyłożyć w twarz. Wolałem już nie wnikać w szczegóły ich rozmowy, dlatego tylko skinąłem głową, odkładając nić na bok.
- Widziałeś gdzieś moje igły do maszyny? - spytałem, szukając ich wzrokiem z westchnieniem.
- Nie. - również wtedy się rozejrzał. - A po co ci?
- Bo ta jest za cienka i może mi się złamać na tym materiale. - wyjaśniłem, wstając z miejsca, jednocześnie nurkując pod biurko. - Dosłownie przed chwilą je wyciągałem, a teraz je normalnie gdzieś wsiąkło.
- Tutaj są. - usłyszałem nagle nad sobą obwieszczenie Lenniego.
- To świetnie. - już uradowany chciałem się podnieść, lecz pierwsze co zrobiłem, to oczywiście walnąłem z całej pety głową o biurko. Naprawdę nie wiem, jakim trzeba być bezmyślnym debilem, żeby zrobić coś takiego. - Cholera jasna. - wymruczałem, momentalnie łapiąc się za głowę. Przynajmniej Yuki się nie obudził, ale i tak bez większego dramatyzowania szybko wykaraskałem się spod biurka, a Lennie wtedy pomógł mi wstać.
- Musisz uważać niezdaro. - oznajmił, stroskanym tonem, a ja pomimo bólu, parsknąłem śmiechem.
- Daj mi te igły po prostu. - odpowiedziałem, jedną ręką masując sobie głowę, a drugą wyciągając po moją znalezioną się już zgubę. Lennie od razu mi je oddał, przy okazji dość czujnie mi się przyglądając. - No co? - spytałem, zauważając to. - Nic mi nie będzie przecież...
- Wiem, ale... - zaczął i przerwał na chwilę. - Nie jesteś tym drugim? - spytał, dość zaskoczony, a ja w sumie nie wiedziałem, jak na to zareagować.
- Ehm... Może nie uderzyłem się aż tak mocno? - zaproponowałem zmieszany, kładąc po sobie uszy, a on wzruszył ramionami.
- Może. - odpowiedział. - Chociaż myślałem, że to tak działa bez względu na siłę. - dodał jeszcze, a potem zamilkł, ewidentnie zaczynając się nad czymś zastanawiać. Pewnie nad tym, a ja po prostu nie przejmując się, usiadłem znów za maszyną.
- A może już mi przeszło? - rzuciłem, bo mimo wszystko ten temat skoro już się zaczął, to nie mógł zostać tak urwany i zapomniany. - W końcu... W sumie już długo nie było takich akcji...? - w zasadzie sam nie byłem pewny, co mówię. To było dla mnie dość niezręczne i raczej nigdy nie będę umiał o tym normalnie rozmawiać. W końcu to jest szalone...
Jedno ciało i dwie różne historie.
- Nie wiem, czy rozdwojenie jaźni tak o sobie przechodzi. - odpowiedział, odchodząc ode mnie i siadając w spokoju na łóżku. Słysząc to, tylko spuściłem wzrok, spoglądając już na maszynę. Otworzyłem usta, żeby coś jeszcze powiedzieć, ale finalnie zrezygnowałem i zacząłem już grzebać przy igle. Zapadła cisza... Dość ciężka i sztywna, ale starałem się na to nie zwracać większej uwagi. Myślałem: hej, czas najwyższy zmienić temat, ale wyszło, jak wyszło...
- Myślisz, że Yuki też to będzie mieć? - spojrzałem wtedy na Lenniego i w zasadzie nie wiedziałem, jakiej odpowiedzi oczekiwałem. To wszystko było takim wielkim tabu, odkąd się poznaliśmy...
- Nieee. - odpowiedział, lekko się uśmiechając. - A nawet jeśli, to przecież to nic takiego. - machnął ręką, lekceważąco. Nie byłem pewny, w jakim stopniu była to szczera reakcja, ale mi szczerze ulżyło i nie zastanawiałem się nad tym.
- Serio? To okej. - od razu odpowiedziałem z uśmiechem, skupiając się już na pracy.
- Ale nie sądzę, żeby tak było... - pociągnął dalej temat, przeczesując włosy palcami. - Z nami będzie szczęśliwy cały czas. - zareagowałem na to stwierdzenie dość gorzkim śmiechem. Szczęście jest czymś tak bardzo ulotnym...
- Masz rację. - przyznałem, choć i tak gdzieś w głowie miałem pewne obiekcje. Jednak to oczywiste, że w życiu nie pozwolę, aby nasz mały aniołek czuł się źle.

***

Jedyne, co miałem w głowie podczas wieczoru, to położenie Yukiego spać. Bawił się cały biały dzień i pomimo drzemek, a teraz mi strasznie marudził. O ile nieudolne gaworzenie, połączone z płaczem o nie wiadomo co się do tego zalicza. Batalia, którą przeprowadziłem, starając się go uspokoić, jest nie do opisania. Ja i Lennie przez bitą godzinę wręcz stawaliśmy na głowach, żeby go jakoś uspokoić. Jednak koniec z końców kolorowa książeczka z bajkami uratowała nam tyłki. Yuki przy niej szybko się wyciszył i co najważniejsze przestał płakać, a gdy w końcu usnął i położyłem go spać, czułem się jak w siódmym niebie. Wtedy już padłem na łóżko, tuż koło Lenniego, wzdychając z ogromną ulgą. Dzieci to nie jest taka prosta sprawa, jak się może wydawać.
- W końcu... - wymruczałem, zakładając ręce za głową i zamykając oczy.
- Racja. - usłyszałem w odpowiedzi, po której nastąpiła chwila ciszy. Leżeliśmy po prostu koło siebie, a nie było jeszcze aż tak późno, żeby się kłaść. Aż zacząłem się zastanawiać czy czasem nie mam jeszcze czegoś do roboty. W końcu nie ma, co tracić czasu.
- Ej, a... - zaczął Lennie, odwracający się w moją stronę. - Może gdzieś wyjdziemy? - pech chciał, że gdy akurat się spytał, to Yuki zaczął się wiercić w swojej kołysce. Wtedy tylko otworzyłem oczy, z małą niechęcią wiedząc, że zaraz będę musiał do kogoś wstać. Lennie lekko się nade mną nachylał, wyczekując odpowiedzi. Nawet nie zdążyłem się zastanowić, a co dopiero zdecydować, bo nasz synek już zaczął coś przejęty gaworzyć. Jeszcze chwila i możliwe, że zamieni się to w płacz.
- Mam randkę z Yukim. - oznajmiłem, wzruszając przy tym ramionami, po czym westchnąłem, szykując się do wstania po tego płaczliwego kawalera.

(Lennie~? Wybacz XDD)

Jumper CD Vogel

“W porównaniu do ciebie mnie mało co obchodzi mieszkanie tu.”. Może i było w tym trochę racji. Cyrk dawał mi w pewien sposób poczucie bezpieczeństwa. Miałem wrażenie, że tutaj nikt mnie nie znajdzie. Wokół mnie było pełno dziwaków, na których wszyscy zwracali większą uwagę, niż na mnie. W tym samym miejscu spałem i pracowałem. Do tego mogłem robić coś, co umiałem prawie profesjonalnie – rzucać nożami. 
- Więc idź to zrób – powiedziałem trochę zdenerwowany. O dziwo jego słowa trochę popsuły mój i tak już słaby humor. – Nie wywalą mnie za to, może tylko ciebie, jak Pikowi się będzie nudziło – dokończyłem i bez słowa pożegnania wyminąłem go. 
Działał mi na nerwy – w sumie, jak wszyscy. Założyłem kaptur na głowę i starałem się zapomnieć o otaczającym mnie świecie. Chciałem ponownie zignorować wszystkich wokół mnie ludzi, w tym celu użyłem mocy i przeniosłem się… nie miałem pojęcia gdzie. Znałem skądś to miejsce, ale nie pamiętałem skąd. Często tu się przenosiłem, kiedy chciałem pozbierać myśli, albo odpocząć od wszystkiego. Towarzyszyło mi przy tym tajemnicze uczucie nostalgii. Na początku zastanawiałem się, skąd ona się bierze, ale po wielu nie udanych próbach, przestałem. Cieszyłem się chwilą: było to zwyczajne, ale na swój sposób urocze miejsce. Nieduża wysepka na środku spokojnej rzeki, położonej w lesie. Nic nadzwyczajnego, a mimo tego uwielbiałem przesiadywać na dębię, który pokrywał całą powierzchnie. Prawdopodobnie kiedyś nie było tutaj wody. Zbiornik jest płytki, ale głęboki na tyle, aby mniejsze ryby mogły tędy przepłynąć. Do zimy woda zawsze znika, a pojawia się na wiosnę. Miejsce zwracało moją uwagę przez ciszę i drzewo w nietypowym miejscu. Najprzyjemniej siedziało się na najwyższej gałęzi, z której widziałeś zachód słońca i gwiazdy. Nie wracałem do cyrku, aż do północy.
Następnego dnia postanowiłem wybrać się do Meksyku. Czułem w powietrzu deszcz, który zniknął parę minut wcześniej. Ludzie na nowo wychodzili z domów i zajmowali się swoimi sprawami. Cały czas przechodziłem między straganami wypchanymi różnymi przedmiotami i jedzeniem, a dzięki tłumowi ludzi bez problemu zabierałem parę rzeczy, głównie to jedzenie. Nigdy nie pamiętałem tych ich dziwnych nazw, prócz jednego – mole. To było mięso w czekoladzie, śmieszne połączenie, ale smaczne. 
Długo nie zatrzymałem się w mieście. Meksyk jest straszny pod jednym względem – jeśli nie jesteś stąd, na wejściu mogą ci wyciąć organy. W taki sposób określił to miejsce przewodnik, który zabraniał turystom oddalania się od grupy. Na początku mnie to śmieszyło, myślałem, że to zwykła bujda, aby nie narobić kłopotów, ale jednak pewnego dnia wsadzili mi na głowę worek. Nim się udusiłem, przeniosłem się z powrotem do cyrku. Tak było i dzisiaj, kiedy tylko zobaczyłem podejrzany ruch między uliczkami, wróciłem do domu – tak dla bezpieczeństwa. 
Niestety i tu nie było lepiej. Nagle ktoś złapał mnie za ramię i odwrócił do siebie.
- Szlag, czego… - nie pozwolono mi dokończyć.
- Gdzieś ty był? – zapytał Vogel. – Wszędzie cię szukam. Ktoś podpalił jeden z namiotów i mówią, że to ty – powiedział szybko. Zmarszczyłem brwi i wyrwałem ramię z jego uścisku.
- Przecież od rana byłem w Meksyku – wyjaśniłem.
- Gdzie? – na moment go zamurowało.
- No w Meksyku! – wykrzyczałem.
- Jumper! – odwróciłem głowę w bok. Pik stał kilka metrów ode mnie i uważnie mierzył mnie wzrokiem. Nagle poczułem się jakiś malutki.

Vogel? Wyszło słabe, ale nie chciałam, byś dłużej czekał