31 paź 2021

Cherubin CD Jumper

Zapisałem wszystkie spostrzeżenia w notesie. Było tam też trochę na temat mojego partnera migającego partnera. Nie miał on wyczucia. Kark wciąż mnie bolał, od jego chwytu. Skoro te włoki, to jego sprawka to czy uważa, że go osadzę. Musiał mieć powód, by uczynić coś takiego. Po jego reakcji i tego, jak się zachował, można było wywnioskować, że zwłoki dotyczą jego. Inaczej, by tak nie reagował. Przeciągnąłem się, gdy wrócił, miałem przeczucie, że coś się wydarzyło. Złapałem chłopaka za rękę i go pociągnąłem, nie dałem mu chwili. Puściłem go, dopiero gdy się zatrzymałem. Pusto, wszędzie było pusto. Nie słychać było nikogo. Tak jakby wyparowali. Ruszyłem kawałek, po czym kucnąłem i podniosłem ubrania z ziemi. Zawędrowałem dalej, kolejne ubrania i kolejne. Odłożyłem je na bok, po czym zacząłem przechodzić od jednego do drugiego namiotu. Żadnej notatki, żadnego słowa nic. Spojrzałem ponownie na chłopaka, który palił.- Pamiętasz tę jaskinię, w której nic nie widziałeś, nawet własnej dłoni. Coś musi tam być. Możesz mnie tam wysłać? Zostań tutaj i szukaj innych. Możesz też się obijać. - powiedziałem. Jakby było, mi to wszystko jedno co on będzie robił. Ważniejsze jest to, że ta tajemnicze ciemna jaskinia mnie zaciekawiła. Zanim jednak gdzieś się udamy. Musiałem zaciągnąć go do mojego namiotu. Musiałem spakować niezbędne rzeczy na tę dziwną wędrówkę, gdyż nie wiem, co może mi się przydać.
 - Nie umiem teleportować innych beze mnie. Poza tym na pewno ją zasypało. - po usłyszeniu jego słów, zatrzymałem i spojrzałem na chłopaka.
 - Boisz się tam wracać? - spytałem.
 - Ja się niczego nie boje. - jego ton, wskazywał, że go zdenerwowałem. - Po prostu wiem, że to nie ma sensu. - kontynuował. Westchnąłem i zbliżyłem się krok do niego.
 - Co ma w takim razie sens według ciebie? - zadałem kolejne pytanie.
 - Na pewno nie mają sensu te twoje ciągłe pytania. - jego ton wskazywał na to, że się wkurzył. Jednakże w końcu pod wpływem złości przeniósł nas przed jaskinię. Oddalił się, by zapalić ponownie. Możliwe, że to go odstresowuje. Spojrzałem na niego i się lekko uśmiechnąłem. Jak dziecko, które dostało to, co chciało.
 - Zostań i czekaj. - powiedziałem.
Wymamrotał coś pod nosem, jakby mnie obrażał. Poczułem się dotknięty, ale się tym nie przejąłem. Został. Dlatego też czym prędzej ruszyłem do wnętrza jaskini. O dziwo, że była zasypana. Wydawała się bardziej taką kopalnią. Może wtedy byliśmy z innej strony. Teraz jednak, po włączeniu światła, zapaliły się lampy przed nami. Nie przeszedłem nawet kilometra, a dołączył do mnie chłopak.
 - Jak będzie kolejne trzęsienie, to sam sobie nie poradzisz. - powiedział. Po przyłączeniu się do mnie. Kiwnąłem głową, gdyż bardziej ciekawił mnie wagonik i to, co się tam kryje. Chłopak jednak trzymał się za mną i nie był taki odważny, by zajrzeć do środka.
 - Zobacz Jumper. To kryształy. - zawołałem chłopaka.
 - Nie drzyj się, stoję obok. - rzekł i zerknął przez moje ramię. W oddali jednak dostrzegłem światło. Schowałem kilka kryształów do torby, skoro już je znalazłem to, je sobie wezmę. Ruszyłem przed siebie, chociaż po chwili się zatrzymałem. Chwyciłem chłopaka i go odsunąłem do tytułu.
 - Uważaj pułapka. Czekaj. - rzekłem. Zaledwie kilka minut i ruszyłem dalej w stronę światła.

<Jumper?>

28 paź 2021

Robin CD Dana

Popatrzyłem na trzymanego w jej dłoni papierosa i poczułem duszący smród palonego tytoniu. Kiedyś chciałem spróbować tego smaku i poczuć to pieczenie w gardle, ale Vivi szybko wybił mi to z głowy, twierdząc, że nie mogę się faszerować takim ohydztwem.
- Na szczęście nie - pokręciłem głową. Demon prawdopodobnie strzepnął by jej propozycje z ręki i przydeptał. - A wracając, tresuje zwierzęta.
- Rozmawiając z nimi - bardziej stwierdziła, niż zapytała, a ja skinąłem głową. - Zawsze to umiałeś? 
- Hm... - gdyby wziąć mój "drugi" początek, to... - Tak. Chyba tak.
- Nawet, jeśli mówią ci, że chcą cię zjeść albo zabić? Czy jednak je hipnotyzujesz i są dla ciebie łagodne? 
- To bardziej polega na takiej zasadzie, że cię nie zjem, bo jesteś dziwny i mówisz, albo nie zabije cię, bo jestem w chwilowym szoku - wyjaśniłem, na co dziewczyna się cicho zaśmiała. Dym papierosowy leciał w moją stronę. Był nieprzyjemny i tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że nie chce tego próbować. Zastanawiałem się tylko, czy demonowi nie będzie przeszkadzało to, iż całe moje ubranie śmierdziało papierosem. - A ty? Czym się zajmujesz? - zapytałem, kierując rozmowę na nią.
- Jestem animatorką.
- Wymyślasz jakieś sceny? - pokręciła głową.
- Zajmuje czas dzieciom, żeby rodzice mogli spędzić czas tylko we dwoje - wydałem z siebie ciche "aaaaa", próbując sobie wyobrazić jej pracę. Kiedy nie mogłem, poprosiłem ją o wyjaśnienie. - Na przykład tańczę z dziećmi, organizuje im jakieś zabawy, jak malowanie dłońmi na wielkim papierze i takie tam. Krótko mówiąc, robię wszystko, co mi przyjdzie do głowy i zainteresuje dzieci - rozjaśniła mi bardziej swoją profesję.
- Musisz lubić dzieci - przypomniałem sobie o małym Yukim. Ten mały bobas był przeuroczy, nie sądziłem, aby gdzieś jeszcze było takie niezwykłe dziecko. 
- Bardzo - dziewczyna w końcu wypaliła papierosa i wyrzuciła go do pobliskiego kosza na śmieci, wpierw przygniatając go o metalową ramę pojemnika. Aktualnie opuszczaliśmy cyrk, byliśmy coraz bliżej naszego celu. Przez moment szliśmy w milczeniu, w tym czasie Dana wyciągnęłam mała perfumkę i nacisnęła ją. Zapach poleciał głównie na nią, ale do mojego nosa także doszedł ostry zapach alkoholu - każde perfumy pachniały dla mnie tak samo i nie ważne, jak intensywnie kwiatowy mogły mieć zapach, mój umysł skupiał się tylko i wyłącznie na tym jednym składniku. Sam z czasem stwierdziłem, że to wina pijaka ojca i wiecznie porozrzucanych butelek po domu, od których unosił się ten smród.
- Daleko jest to miejsce? - animatorka przerwała ciszę, a ja pokręciłem przecząco głową.
- Jeszcze kawałek. 
- Tak właściwie, to Rob nie groził ci w swoim psim języku, jak go spotkałeś? - uśmiechnąłem się rozbawiony jej określeniem "psi język".
- Niezbyt. Był nieufny i nie dał się dotknąć. Może gdyby nie te kolce, to miałby chęci odgryźć mi nogę lub coś innego - jeszcze chwilę porozmawialiśmy na temat nie dawno przez nią przyjętego do siebie psa, aż dotarliśmy na miejsce. - To tutaj - wyszliśmy z lasu, a przed nami rozciągała się najzwyczajniejsza polana. Dziewczyna poszła się rozejrzeć, a ja po paru chwilach usłyszałem za sobą znajomy głos. 
- Robinku! - odwróciłem się i zobaczyłem mknącego w moja stronę lisa. Kucnąłem. - Szukam cię i szukam - Vivi wlazł na moje ramie i usiadł na barku. Zmienił się w niedużego rudzielca, dzięki czemu siedzenie na moim ramieniu nie było problemem. Gdy Dana nas zobaczyła, wróciła.
- Znalazłem jej psa, ktoś wypuścił dobermana z klatki - pogłaskałem go po głowie. 
- To twój przyjaciel? - dziewczyna wskazała na zwierzę.
- Przyjaciel to jedno, Robin jest po prostu mój - odezwał się lis. Jasnowłosa wydawała się w szoku, że go zrozumiała. Spojrzała na mnie.
- Twoja moc jest zaraźliwa? - pokręciłem głową.
- To tylko Vivi.
- A co do dobermana - lis zeskoczył z mojego ramienia i zamienił się w człowieka. Dana uważnie mu się przyglądała. - To jakiś latał przy mojej przyczepie. Wyglądał na niebezpiecznego. Nie mam pojęcia kto trzyma takie zwierzaki w domu - westchnął. Animatorka tylko zmarszczyła brwi.
- Jakbyś ty był na prawdę lisem, też miałbyś trudny charakter - stwierdziłem.
- Ja? Trudny? - oburzył się. - Teraz się obrażę i wrócę do pracy. A ty nie wracaj późno - po tych słowach użył teleportacji i zniknął. 
- To był twój...? - spojrzałem na Dane.
- Vivi - uśmiechnąłem się. - Podoba ci się miejsce? Myślisz, że nadaje się dla Roba? Jak coś, mogę ci pokazać jeszcze bardziej odległe miejsca.

<Dana?>

25 paź 2021

Doll CD Ozyrys

Niepewnie przyjąłem koszulę. Czy naprawdę mogę ją wziąć? W końcu byłem mu obcy i jeszcze nie należałem do trupy. Uniosłem wzrok na pogodną twarz magika i słabo odwzajemniłem uśmiech. 
— Dziękuję. — powiedziałem cicho, po czym rozejrzałem się po przyczepie w poszukiwaniu miejsca, gdzie mógłbym się przebrać, nie robiąc tego na oczach cyrkowca. Niczego jednak nie znalazłem, więc usiadłem zrezygnowany na brzegu łóżka i zdjąłem zakrwawione baleriny z poranionych i trochę spuchniętych stóp. Zacisnąłem zęby, z trudem powstrzymując syk bólu. Odsłonięta masakra jednak nie uniknęła spojrzenia Ozyrys’a. Magik szybko przeszedł na drugą część wozu, wziął jakiś materiał i zamoczył go w dzbanku z wodą. Następnie wrócił do mnie i przykucnął naprzeciwko. Patrzyłem zdezorientowany jak Ozyrys obmywa moje stopy. Dlaczego to robił? Przecież nikt mu nie kazał. Niczego nie rozumiałem. 
— Ile masz...? — zaczął, ale ugryzł się w język. 
— Dziesięć. — mruknąłem, domyśliwszy się, że pyta o mój wiek. Magik spojrzał na mnie zaskoczony. Czyżbym naprawdę był tutaj pierwszym dzieckiem? 
— Co tutaj robisz? — powiedział pod nosem, bardziej chyba do siebie. 
— Mógłbym ci zadać to samo pytanie. — odparłem spokojnie, unosząc kącik ust. Każdy pewnie miał powód, dla którego się tu znalazł. Jedni prawdopodobnie od urodzenia marzyli o zostaniu klaunem lub innym artystą, a drudzy – tacy jak ja – zwyczajnie nie mieli innego wyboru. Do której grupy należy Ozyrys? Sądząc po jego zachowaniu, strachu skrywającym się w pięknych, fiołkowych oczach i ukrytych wewnątrz rękawiczek dłoniach – jest taki jak ja. 
Magik w milczeniu zabandażował moje stopy. Gdy skończył, ostrożnie ująłem jego twarz w dłonie i złożyłem na jego czole delikatny pocałunek. 
— Dziękuję. — powiedziałem z ciepłym uśmiechem, patrząc na zabawny, zaskoczony wyraz twarzy cyrkowca. Jego nie muszę się bać. Wiem, że mnie nie skrzywdzi. Jest taki jak ja. 
— P-Poczekaj chwilę. — wydukał wciąż zarumieniony Ozyrys, gdy tylko otrząsnął się z szoku. Z uśmiechem wodziłem za nim wzrokiem, gdy kręcił się po wozie. Zabawnie było obserwować jak usilnie próbuje coś znaleźć, ale nie może zebrać myśli, żeby przypomnieć sobie, gdzie to położył. Nie spodziewałem się takiej reakcji, ale musiałem przyznać, że było to dość urocze. 
Magik po chwili zauważył w końcu koc, obok którego przeszedł już dziesiąty raz i wrócił z nim do mnie. 
— N-Nie mam parawanu, więc... — zaczął zawstydzony. 
— W porządku. Tyle mi wystarczy. — powiedziałem z uśmiechem, chcąc jakoś dodać mu odwagi. Następnie wstałem z łóżka i zdjąłem z siebie zniszczone ubranie. Ozyrys tymczasem uparcie wpatrywał się w jakiś wazon na końcu przyczepy, trzymając przede mną rozłożony koc. Uniosłem na niego wzrok, wciąż czerpiąc dziwną radość z patrzenia na jego zawstydzoną twarz. Sięgnąłem rozbawiony po koszulę i zarzuciłem ją na ramiona. Guziki zapinałem, wciąż obserwując cyrkowca. Czy będę mógł tu zostać? Czy w ogóle na to zasługuję? Czy się nadaję? Czy mojego szczęścia wystarczy na zdanie egzaminu i pozostanie w nowej roli? Czy nie zużyłem całego zapasu na ucieczkę? 
—  Gotowe. —  mruknąłem, gdy wszystkie guziki zostały już zapięte. Magik złożył koc i zmierzył mnie wzrokiem. Jego koszula była trochę zbyt obszerna i sięgała mi do połowy ud. Nie zamierzałem jednak narzekać i nadużywać dobroci Ozyrys’a, który wcale nie musiał mi niczego dawać. Poza tym, jego koszula i tak była w znacznie lepszym stanie od moich ubrań. 
—  Dziękuję za pomoc. —  dodałem, unosząc wzrok na magika. 
—  Zaczekaj chwilę. —  odparł Ozyrys i poszedł przekopywać szuflady. Po chwili wyciągnął z jednej z nich długi rzemyk z ciemnobrązowej skóry. Następnie wrócił z nim do mnie, owinął go wokół mojej talii i związał. Obejrzałem się dookoła. Faktycznie z paskiem całość prezentowała się znacznie lepiej. 
—  Chodźmy. —  magik ruszył przodem i otworzył drzwi. Wyszedłem z wozu i zatrzymałem się na ostatnim stopniu schodów. Rozejrzałem się dookoła po rozmokniętym terenie, bogatym w wielkie kałuże. Wyglądało na to, że w nocy spadł deszcz. 
—  Zaczekaj. —  westchnął Ozyrys, stając obok, po czym wziął mnie na ręce. Automatycznie objąłem go za szyję i spojrzałem na niego zdezorientowany. 
—  Zabrudzisz sobie bandaże. —  wyjaśnił krótko i ruszył do jednego z większych namiotów. 
Po drodze mijaliśmy kilku innych cyrkowców. Ciekawość wymalowana na ich twarzach mieszała się ze zdziwieniem. Położyłem głowę na ramieniu magika i odprowadzałem ich kolejno wzrokiem. Każdy z nich pełnił tu jakąś rolę. Było ich tak dużo... Co ja mógłbym robić? Czy w ogóle jestem tu potrzebny? 
Powoli zbliżaliśmy się do namiotu, przed którym czekał już na nas facet z biura. Bałem się i szczerze wątpiłem w to, czy zdam ten test, ale wiedziałem, że nie mam innego wyjścia. Musiałem go zdać. 
—  Szybko się ze sobą zżyliście. —  powiedział mężczyzna, uśmiechając się szeroko i poprawiając cylinder. Ozyrys zmrużył oczy niezadowolony. Chyba miał już dość niańczenia takiego dzieciaka jak ja. Wyswobodziłem się więc z jego ramion i stanąłem obok śmieszka. 
—  Dziękuję za pomoc. Już sobie poradzę. —  powiedziałem, spojrzawszy na magika z lekkim uśmiechem. Chciałem się uwolnić. Ale, czy zostając nie stanę się ciężarem dla Ozyrys’a? Spuściłem wzrok na rękawy koszuli magika, które zacząłem nerwowo miętosić. 
—  Chyba się nie przedstawiłem wcześniej. Jestem Pik. —  zawołał wesoło śmieszek — To co? Możemy zaczynać? —  dodał, kładąc mi dłoń na ramieniu. Kiwnąłem słabo głową. 
—  Wspaniale. Sprawdźmy, co potrafisz. Może zaczniemy od rzucania nożami? —  Pik zaprowadził mnie w kąt namiotu i ustawił przed tarczą. Następnie wręczył mi ostrze. Obejrzałem je z każdej strony. 
—  Każdy ma tutaj jakiś pseudonim. Myślałeś już nad swoim? —  zapytał, zawijając ręce na piersi. 
—  Doll. —  mruknąłem, zaczynając swój egzamin. Bo po co szukać innych nazw? Podobno rzeczy powinno się nazywać po imieniu. A ja urodziłem się zabawką. 
Pierwsze ostrze wbiło się w tarczę, ale daleko mu było do jej środka. Następne natomiast odbiło się od niej i poleciało gdzieś w bok. Każda kolejna próba była równie beznadziejna. Mimo to, nie chciałem dać za wygraną. W końcu od tego egzaminu zależało moje życie. 
W pewnym momencie poczułem ciepło cudzego dotyku. Spojrzałem przez ramię na Ozyrys’a, który ujął moje dłonie w swoje. 
—  Wystarczy. Spróbujmy z czymś innym. Na pewno coś znajdziemy. —  spokojny głos magika powoli zdjął ze mnie znaczną część napięcia. Pik w milczeniu obserwował jak wraz z Ozyrys’em przechodziłem od jednego stanowiska do drugiego, próbując wszystkiego. Oto, czego się dowiedziałem: 
Żonglerka nie jest moją mocną stroną. Podobnie z resztą jak sztuczki magiczne. Nie potrafię zapanować nad marionetkami ani nad stadem psów, które planują mnie zalizać na śmierć. Komik, którego trzyma się tylko czarny humor nie znajdzie pracy w cyrku, jeśli jest dzieckiem, bo nie może występować dla dzieci. Do plusów należała moja umiejętność gry na fortepianie, rzekomo całkiem ładny głos i zdolności jeździeckie, czyli wszystko, czego nauczyłem się zupełnie przypadkiem podczas tych wszystkich lat spędzonych w niewoli. Nie sądziłem, że kiedykolwiek coś z tego okresu może mi się przydać. 
—  No dobrze, ostatnia kategoria, lekkoatletyka. —  oznajmił Pik. 
—  Lekko-co? —  zapytałem, nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli. 
—  Sprawdzimy twoją szybkość, zwinność i giętkość. Będziesz wykonywał różnego rodzaju akrobacje zarówno na ziemi jak i w powietrzu. —  wyjaśnił śmieszek. 
—  Ale jak to w powietrzu? —   dopytałem, wciąż nie bardzo rozumiejąc? Mam nauczyć się latać czy co? 
—  Na szarfach, obręczach, trapezie, … Takie tam. —  wymienił Pik, prowadząc mnie na sam środek namiotu. Na jego szczycie został przymocowany długi materiał, który zwisając sięgał aż do ziemi. Dotknąłem go. Był miękki i miły w dotyku. Granatowa chusta była cieńsza od koca, ale grubsza od apaszki. Chwyciłem ją w obie ręce i spróbowałem ją rozerwać, ale nawet jej nie naderwałem. Wydawała się więc być dość wytrzymała. Ale czy na pewno wystarczająco wytrzymała, by mnie utrzymać? W myślach rozważyłem wszystkie za i przeciw. Doszedłem do wniosku, że nie mam nic do stracenia, bo jeśli mi się nie uda, to albo umrę na miejscu, albo zostanę zabity przez mojego pana. Wszystko i tak kończyło się moją śmiercią. Jednak istniała jeszcze minimalna szansa, że podołam wyzwaniu i dzięki temu zostanę w cyrku. Trzymając się kurczowo tej myśli, zacząłem się wspinać po materiale. 
Gdy znalazłem się dwa metry nad ziemią, zacząłem wykonywać polecenia Pik’a. Oplatałem szarfą swoje ciało, zwisałem głową w dół i wykonywałem zlecone przez niego akrobacje. Wspinałem się coraz wyżej i wyżej. 
Po jakimś czasie mężczyzna uznał, że zrobiłem dość. W tym samym momencie usłyszeliśmy hałas dochodzący z zewnątrz. 
—  Zaczekajcie tutaj. —  rzucił Pik, wychodząc z namiotu. Usłyszawszy wściekłe ujadanie psów, uczepiłem się mocno szarfy. Im dłużej patrzyłem w stronę zasuniętego wejścia do namiotu, tym większy chłód odczuwałem. Przyszli po mnie. Prawda? Na pewno przyszli. Musiałem się schować. Musiałem uciec. Natychmiast. 
Oplotłem swoje nogi materiałem. Zacząłem się zsuwać. Szybko jednak nabrałem prędkości. Nie mogłem się zatrzymać. Ozyrys, zobaczywszy zapewne kątem oka ruch, oderwał wzrok od wejścia do namiotu. Podbiegł do mnie, by następnie chwycić mnie w ostatniej chwili. Uczepiłem się go wszystkimi kończynami przerażony. Moje serce waliło jak szalone. Magik objął mnie i zaczął powoli gładzić moje włosy. 
—  Chodźmy stąd. —  powiedział, niosąc mnie do wyjścia z namiotu. Ukryłem twarz w zagłębieniu jego szyi. 
—  Jesteś pewien, że go nie widziałeś? —  znajomy głos dotarł do moich uszu, wywołując u mnie dreszcze. Bez wątpienia był to Mark – jeden z parobków mojego pana. Ten sam, który poprzedniego dnia próbował zapobiec mojej ucieczce. Jak mnie znaleźli? Śledzili mnie? Dogonili? 
Nawet nie zauważyłem, kiedy Ozyrys przeszedł ze mną w bardziej ustronne miejsce. Następnie postawił mnie na trawie i opatulił swoim płaszczem. 
—  Wracaj do wozu. Pamiętasz drogę? —  magik ujął moją bladą twarz w dłonie. Kiwnąłem słabo głową. Wtedy Ozyrys odwrócił się i zaczął iść w kierunku, z którego dochodziły odgłosy rozmowy. Natychmiast chwyciłem go za rękę. Co, jeśli mu coś zrobią? Nie chcę, by znowu ktoś umarł z mojej winy. 
—  Spokojnie, dam sobie radę. Wracaj do wozu i schowaj się. Pozbędę się go i wrócę do ciebie. —  powiedział spokojnie magik, gładząc wierzch mojej dłoni. Po tych słowach, zniknął za namiotem. Nie wiedziałem, co robić. Wrócić, żeby już tu nie przychodzili? Ale Pik już skłamał. Nie odpuszczą im tego. Ujawnić się i bronić cyrkowców? A jeśli uwierzą, że mnie tu nie ma? Mój widok ich rozwścieczy. Zabiją wszystkich. Wrócić do wozu jak kazał Ozyrys? Ale czy mogę ich tak po prostu zostawić? Jednak..., jeśli mnie nie znajdą, nie będą mieli powodu, żeby skrzywdzić kogokolwiek...  
Wciąż walcząc ze swoimi myślami i sumieniem, zacząłem iść w stronę przyczepy Ozyrys’a. Wszedłem do niej i rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiejś kryjówki. Dostrzegłszy szafę magika, schowałem się w niej. Zakopałem się pod ubraniami Ozyrys’a i czekałem na jego powrót. Każda sekunda ciągnęła się w nieskończoność. Pomimo tego, że otoczyłem się zapachem magika, wciąż nie mogłem się uspokoić. Czy na pewno nic mu nie jest? 
W pewnym momencie drzwi się uchyliły. Schowałem się w głąb szafy, czekając na ukazanie się twarzy tego, który stanął w progu i rozglądał się po wozie. 

[ Oz? ] 

20 paź 2021

Shu⭐zo CD Lennie

Jedyne, na co miałem teraz ochotę, to strzelenie sobie w łeb, przypatrując się tej sytuacji z boku. Byłem wielce rozczarowany, jak to wszystko się potoczyło, a skwitować całą sytuację mogłem tylko na jeden sposób: głęboko westchnąć i pokręcić głową z politowaniem. Czułem się, jak w jakiejś innej rzeczywistości, gdzie jestem już o dobre dwadzieścia lat starszy. Ciało zmęczone, ale jednocześnie całe napięte jak struna. Niby leżałem, ale wnioskując po płaszczu, który wciąż miałem na sobie, to byłem świeżo po jakiejś wycieczce, więc jeszcze lepiej. Dość niechętnie dźwignąłem się do siadu, wkładając przy tym ręce głęboko w kieszenie płaszcza. Gdyby nie fakt, że z jakiegoś powodu nie ma tutaj ze mną mojego Lenniego, to w zasadzie nawet bym się nie podnosił. Wiem, że gdzieś poszedł i zostawił mnie z tym... Nazywajmy rzecz po imieniu: problemem. Zostawił mnie z tym problemem, do którego nawet sam doprowadził. To jest dopiero szczyt. Aż we mnie zawrzało, gdy tylko to wspomnienie przeleciało przez moją głowę.
- Nie tak to sobie wyobrażałem. - wymamrotałem do siebie, rozczarowanym tonem, jednocześnie wstając już na równe nogi. Przeszedłem się po namiocie, z nudów zahaczając palcami o różne przedmioty. Zaczynając od ubrań, biurka, czy jakiś pudełek, a kończąc na wesołym pluszaczku, który przyprawił mnie o niemały zawał. Ledwo co zdążyłem go dotknąć, a ten jak nawiedzony zaczął wydawać z siebie jakąś wkurzającą i głośną melodyjkę, świecąc przy tym na różne strony w różnych kolorach. Jednak z racji tego, że nie byłem tu sam, to dość szybko złapałem pluszaka do rąk, szukając jakiegoś wyłącznika. Chcąc nie chcąc nie udało mi się nic znaleźć i żeby jakoś przynajmniej rozładować frustrację, jaka się wtedy we mnie zebrała, rzuciłem zabawką o ziemię i przydeptałem z dwa razy butem. Na szczęście to wystarczyło, by ją uciszyć. Gorzej było później, bo gdy tylko powróciła cisza, pojawiły się z nią niemrawe dźwięki dochodzące z kołyski... Wtedy już miałem ochotę, zacząć klnąc pod nosem, gdy tu nagle do namiotu wrócił nie kto inny, jak miłość mojego życia.
- Och, Lennie... - zacząłem, lecz szybko urwałem, zauważając jego skupioną minę i jakieś kartki, które skanował wzrokiem bez ustanku. Z taką poważną miną wyglądał bardzo atrakcyjnie. Aż szkoda, że był czymś zajęty.
- Hm? - podniósł wtedy na mnie wzrok i praktycznie od razu zatrzymał go na mojej stopie, pod którą wciąż był podeptany pluszak. Od razu jakoś tak się wzdrygnąłem i z głupim uśmiechem, chowając dłonie za plecami, kopnąłem zabawkę gdzieś w kąt.
- Oh, a co to tu robi? - spytałem dość głupio, utrzymując uśmiech na twarzy. Lennie ewidentnie był nie w sosie, bo praktycznie nijak na to zareagował. W odpowiedzi tylko mi wzruszył ramionami i jeszcze chwilę oglądał papiery.
- Trzeba je gdzieś schować, bo mogą się przydać przy następnym szczepieniu Yukiego. - oznajmił, składając kartki na pół i na razie kładąc je na biurku. Czyli ta wycieczka była z tym małym pędrakiem i jeszcze do lekarza? Pomyśleć, że mimo wszystko liczyłem na coś bardziej ekscytującego. - W ogóle jak się ma Yuki? - spytał dość cicho, co w zasadzie mnie tylko lekko zirytowało. Po cholerę szepczesz, gdy jesteśmy tu w sumie sami?
- Aha? - odpowiedziałem tylko dość oburzony, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Niech się ogarnie, bo to już przechodzi ludzkie pojęcie.
- O co ci chodzi? - sam już nie wyglądał na zadowolonego, więc bez dyskusji odwróciłem się i chcąc nie chcąc zajrzałem do kołyski, bez żadnego słowa. W środku jakbym się mógł spodziewać, leżało dziecko. Rudowłose z psimi elementami i o dziwo już wcale tak słodko nie spało. Za to próbowało coś zrobić z własną stopą, co jedynie trochę mnie zakłopotało i nasunęło w głowie jedno pytanie: po co? Dopiero po chwili zauważyłem, że ktoś tu mi się przy okazji przygląda, podczas tej dziwnej zabawy. Wielkie błękitne gały wpatrywały się prosto we mnie z wyraźnym zdziwieniem, co u mnie wywołało tę samą reakcję.
- Hej... Co się tak przyglądasz... Ty małe... Cudo. - trochę porażka, bo w sekundę zapomniałem imienia własnego dziecka. Mogłem się nie odzywać, jednak najgorsze było to, że w ciągu tej zupełnej ciszy, jaka później zapadła, zamrugaliśmy oboje w tym samym momencie. Dlatego nie dziwię się, że teraz tu stoję, naprawdę.
Ta sytuacja życiowa woła o pomstę do nieba! A dzieci są niepokojące...
Momentalnie się odwróciłem, opierając się o kołyskę ze wciąż założonymi rękami.
- Nie wiem, czy próba zjedzenia własnej stopy przez tego kosmitę jest oznaką dobrego samopoczucia. - mruknąłem dość głośno, niezadowolonym tonem, śledząc przy okazji ruchy męża, który akurat kończył się przebierać z cichym śmiechem. Pewnie tak zareagował na nazwanie naszego dziecka kosmitą. Cieszę się, że przynajmniej w tej sprawie się zgadzamy.
- Najpewniej jest głodny. Odkąd wyszliśmy, to jeszcze nic nie jadł. - odparł, poprawiając się przed lustrem.
- To świetnie. Zrób coś z tym, a później możemy iść. - oznajmiłem zadowolony, a wręcz podekscytowany. Sam na sam z Leluńkiem — aż trudno powiedzieć, jak długo i jak bardzo na to czekałem.
- Iść? - od razu odwrócił się do mnie z wymalowanym zdziwieniem na twarzy. Od razu wtedy do niego podszedłem, kładąc dłonie na jego ramionach.
- Nie chcesz nigdzie ze mną iść? - spytałem, dość zawiedzionym tonem, ale i tak miałem w planie postawić na swoim. Co to ma w ogóle znaczyć, że mój własny mąż odrzuca moje propozycje? Nie lubię się tak bawić, niestety.
- Chcę, ale teraz nie ma z kim zostawić... - nie dałem mu skończyć, kładąc palec na jego ustach.
- Skoro chcesz, to idziemy tym bardziej. - oznajmiłem z delikatnym uśmiechem, stykając się z nim nosami. - Bardzo się stęskniłem.

(Lennie~? Masz swoją utraconą uwagę XD)

16 paź 2021

Ozyrys CD Lacie

Patrzyłem na nią, nie wierząc w to, co się działo. Nawet jeśli uciekłem od swojej toksycznej matki, to i tak swoim 'szczęściem' nabawię się nowych wrogów. Lepsza byłaby w tej chwili odsiadka, czy umowa? Tak na prawdę, najlepsza byłaby śmierć. Tylko czyja?
- Niech będzie - szybko się zgodziłem, wiedząc, że potem będę się zastanawiał, co powinienem zrobić. Na twarzy dziewczyny pojawił się chytry uśmieszek. Teraz wiedziałem, jak to jest, nienawidzić kogoś z całego serca 'od pierwszego wejrzenia'. Jak można było być taką suką? Byłem wściekły sam na siebie, że dotknąłem tej przeklętej rzeczy, z drugiej strony, gdybym tego nie zrobił, czułbym to samo, gdyby chłopcu stała się krzywda. Czyli co? Mam stwierdzić, że nie ważne co bym zrobił, uznałbym to za najgorszą decyzję?
- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia - stwierdziła. Pierwszy raz w życiu, zamiast myśleć o własnej śmierci, zacząłem się zastanawiać, jak długo trwa cierpienie palonego człowieka żywcem. Jak to jest, gdy kogoś obleje się benzyną i rzuci zapałkę, czy efekt byłby taki sam, gdybym ja kogoś podpalił? - Więc się przygotuj i przyjdź jutro do mnie z samego rana - dodała jeszcze, po czym się odwróciła i ruszyła do siebie, pozostawiając mnie z pozwem do sądu w rękach, na środku cyrku.
Czułem się tak samo beznadziejnie, jak za młodu, kiedy nienawidziłem wracać do domu i kiedy wszyscy mnie brali za kłamcę. Nie wiedziałem co robić, jeśli istniało z tego jakieś wyjście, nie widziałem, nie widzę i prawdopodobnie nigdy go nie znajdę. Równie dobrze mogłem... umrzeć. Taaaak, to byłoby najrozsądniejsze, co mogłem zrobić. Nikomu to nie będzie przeszkadzać, nikt nie zatęskni, może ktoś zauważy po tygodniu lub dwóch, gdy zdadzą sobie sprawę, że od jakiegoś czasu nic nie zostało podpalone. Wystarczyło tylko znaleźć dobre miejsce, w którym nie narobię bałaganu. 
Wróciwszy do siebie, rzuciłem papierek na łóżko, po czym się położyłem. Starałem się ogarnąć cały ten tydzień, który składał się jedynie z bólu. Klątwa nie chciała zejść, dłonie cały czas płonęły, a ja nie mogłem nic zrobić, niczego dotknąć. Byłem w potrzasku. Na szczęście szybko się okazało, że woda łagodziła ból i gasiła ogień na jakiś czas. Aby uniknąć ponownej utraty nad mocą, musiałem nosić ze sobą butelkę wody i co raz zalewać nią swoje dłonie. Po jednym dniu zrezygnowałem, było to uciążliwe, bo musiałem je zalewać co kwadrans. 
To zabawne, że dzieciak, którego poznałem jakiś czas temu, był tak skory do pomocy. Pomysł, jaki zrealizowaliśmy, był prosty: ja zamieszkałem nad jeziorem, gdzie ustawiliśmy niewielki namiot, blisko brzegu, a Doll przynosił mi jedzenie i czasami dotrzymywał towarzystwa. To było prostsze, chociaż bardzo nudne, gdy byłem sam. Nie ważne, jak bardzo lubiłem samotność, to siedzenie 24/7, z rękami wsadzonymi do wody, było bardzo nudne. Mogłem je wyciągać na dziesięć minut, aby się przejść lub coś poczytać, ale kiedy klątwa zniknęła, przyznam, że byłem wniebowzięty. Niestety mój humor, znowu, zepsuła ta dziewczyna. Kto by pomyślał, że płeć damska jest taka arogancka i egoistyczna? Nie dziwiłem się temu długo, w pewnym stopniu przypominała mi własną matkę. A to chyba była gorsza kara, od bycia parobkiem czy więzienia. 
- No weź, bycie sługusem wcale nie jest takie złe. To tylko koniec wolności i robienie tego, czego się bardzo nie chce robić - stwierdził Doll, kiedy przedstawiłem mu moją sytuację.
- To wcale nie pomogło - odparłem. 
- Ale jeśli poczekasz, to może coś pomoże. Może pojawi się jakiś sposób, abyś nie musiał być jej sługą i jednocześnie nie groziło ci więzienie - zerknąłem na niego. 
- Pocieszanie nie jest twoją mocną stroną.
- Bo ja stwierdzam fakty i myślę racjonalnie - uśmiechnął się, na co tylko westchnąłem.
- Pójdę się przejść. Chce... pomyśleć - wstałem i skierowałem się do wyjścia, zostawiając białowłosego w namiocie. W dalszym ciągu mieszkał ze mną, ponieważ nie było wolnych namiotów czy przyczep, a ostatni namiot uległ nieszczęśliwemu wypadkowi; został spalony i to tym razem nie była moja wina. Słyszałem, że mają kogoś na oku, ale nie wiedziałem, kogo. 
Spacer był w pewnym stopniu wymówką. Gdy byłem mały, każdego dnia myślałem o samobójstwie. Gdy uciekłem, myślałem o tym rzadziej, ale teraz wróciło to do mnie z ogromną siłą. Nie ważne jak bardzo się starałem, nie widziałem żadnego argumentu, aby pozostać przy życiu. Nie miałem powodu, by żyć, za to powodów do śmierci, było wiele. To nie byłby żaden problem skoczyć z mostu, powiesić się, podciąć sobie żyły, najeść się tabletek nasennych, spożyć trujące owoce, czy się utopić. Problemem było to, jak to zrobić szybko, bezboleśnie i 'czysto'. Strzelić sobie w łeb? A może skoczyć z urwiska do morza, nad którym właśnie stałem?
Wszystkie moje przemyślenia prowadziły moje nogi nad urwisko. Widok z niego był piękny, jeśli ktoś lubił morze. Stałem na krawędzi, zastanawiając się, jak szybko człowiek się topi i jaki wywiera to ból. Czy uderzę głową o dno i stracę przytomność, czy rozbije się na jakiś skałach, a może pożre mnie rekin? Zastanawiałem się nad dwoma pierwszymi, rekin był raczej niemożliwy. Wyobrażałem sobie jak wystawiam nogę po za krawędź i po prostu lecę. Starałem się poczuć, jak to jest, gdy spada się w dół. Czy możesz oddychać? Może stracę przytomność? Czy będę okręcał się w powietrzu, aż nie zwymiotuje?
- Po prostu pójdę - mówi się, że człowiek przed śmiercią widzi całe swoje życie. Ja swojego nie chciałem zobaczyć, zamiast tego pomyślałem o tym dzieciaku i gdzieś z tyłu głowy usłyszałem nie skacz
Wiedziałem, że Doll mógł mieć własny namiot, gdyby Pik kazał, już dawno by mu go postawili. A mimo tego kazał mu mieszkać u mnie. Po co? Już nie raz słyszałem, jak ktoś się nade mną lituje, a w szczególności Pik. Zaprzyjaźnij się z kimś, mówił. Znajdź sobie przyjaciela, wyjdź z tego namiotu i poznaj kogoś. Pamiętam te durne słowa, które wprawiły mnie w jeszcze większy smutek. Specjalnie mi go dał. Specjalnie kazał dzieciakowi ze mną mieszkać, abym przypadkiem lub specjalnie się nie zabił. 
- Pierdolony cyrk - obydwoma nogami stanąłem na twardej ziemi. - Głupi dzieciak - i chociaż wcale tak o nim nie myślałem, to mając jego obraz w swojej głowie, zrezygnowałem ze skoku. 

Ten ranek okazał się pierwszym z moich następnych wielu, najcięższych poranków. Ledwo się obudziłem, białowłosy jeszcze spał, a ja miałem ochotę wymiotować. Zmusiłem się do ubrania, a następnie ruszenia do tej wiedźmy, wmawiając sobie, że nie będzie tak źle, i chociaż w to nie wierzyłem, musiałem temu sprostać. Może minie kilka dni i ulegnę śmiertelnemu wypadkowi? Miałem taką nadzieję.

Lacie? Czas zacząć jego tortury xd

14 paź 2021

Dana CD Robin

Ulga, jaką poczułam, gdy pies został zamknięty, była nie do opisania. Momentalnie jakby ogromny kamień spadł mi z serca, a ciężar z ramion. Poczułam się nadzwyczaj lekka, w dodatku dalej nieco kręciło mi się w głowie. Nic już nikomu nie grozi, ja nie stracę pracy, jestem w bezpiecznej sytuacji. Odetchnęłam głęboko, stałam nieruchomo przez chwilę dochodząc do siebie. Patrzyłam to na Roba, to na nieznajomego. Wszystko wokół było jakby za zasłoną przez nagromadzone emocje.
- Nie przedstawiliśmy się sobie - odezwałam się w końcu, nie wiedząc co innego mogłabym powiedzieć. Pomoc chłopaka okazała się nieopisana, z reguły jednak coś odpycha mnie od osób narzucających się ze swoimi "szczerymi" intencjami. Zmierzyłam spojrzeniem białowłosego. - Możesz mi mówić Dana, dzięki za pomoc jeszcze raz - dodałam po paru sekundach milczenia, wyciągając dłoń i lekko uśmiechając.
- Robin - odparł krótko, po czym na chwilę się zamyślił. Nastała cisza z obu stron.
- Co ty na to, żebym teraz pokazał ci tę polanę? Jeśli ci nie będzie odpowiadać poszukamy innego miejsca, ale uwierz, trudno będzie znaleźć coś lepszego - uśmiechnął się. Zastanowiłam się na moment. Popatrzyłam na zwierzę wewnątrz kojca. Wciąż miałam obawy, że ktoś mógłby ponownie wypuścić Roba, co byłoby istną katastrofą.
- W zasadzie to dobry pomysł - odparłam krótko, myślami błądząc gdzieś indziej. Nadal nie mogłam sobie wybić z głowy tej całej sytuacji. Niby już po wszystkim, ale jednak pozostałam spięta i poddenerwowana. W dodatku myśl, że nie znam jeszcze prawie nikogo i nikogo nie mogę nawet podejrzewać o wypuszczenie mojego psa, dodatkowo dodawała wszystkiemu negatywnego zabarwienia.
- Ja pie*dole, jakim trzeba być debilem żeby wypuścić takiego psa - ponownie powiedziałam wściekła. Robin zaśmiał się, kręcąc przecząco głową, jednak nie odpowiedział. Być może to jakiś jego kolega czy coś? Mniejsza z tym, jeszcze jedna taka sytuacja a osobiście tę osobę zatłukę. Nie mam zamiaru brać odpowiedzialności za czyjeś wygłupy. - Będzie ci przeszkadzać, jak zapalę? W namiocie mam rzeczy, jest zaraz za rogiem - spytałam, spoglądając na towarzysza.
- Nie, nie, jasne że nie. Pal śmiało, na spokojnie - uśmiechnęłam się. Tyle dobrego, że nie będę musiała czekać z papierosem do końca spotkania. Przeszliśmy kawałek, a ja weszłam do namiotu i zabrałam potrzebne rzeczy - przez ten czas chłopak czekał na zewnątrz.
- Tak w ogóle, to czym się zajmujesz? Rozmawiasz ze zwierzętami, to raczej niecodzienny dar, pewnie idzie ci to na rękę, co nie? - Spytałam po chwili ciszy, zaciągając się. No tak, nawet nie zauważyłam, kiedy odpaliłam papierosa. Ustawiłam się po prawej stronie, żeby nie wiać dymem z fajki na Robina.
- Wiesz...- nie zdążył dokończyć, bo natychmiast mu przerwałam.
- Ach, wybacz! Nie spytałam, czy chcesz. Palisz? - wyciągnęłam do połowy pełną paczkę w kierunku niego.

<Robin?>

8 paź 2021

Jumper CD Cherubin

Głowa mnie bolała. Trzymałem się za nią, masując obolałe miejsce, skulony, siedząc na... na czym ja siedziałem? Tak właściwie, to gdzie my byliśmy?
Powoli uniosłem głowę i się rozejrzałem. Dziwne miejsce... takie nierealne. Nie byłem zdziwiony, że wyrzuciło nas w takim "bajkowym" miejscu. Kiedy teleportowałem się niekontrolowanie, zazwyczaj lądowałem w miejscach, o których zapomniałem z czasem, albo chciałem zapomnieć. Akurat ten widok podlegał drugiej opcji. Stary, nieużytkowany labirynt, położony we wschodnich Chinach. Kiedyś był to park, jednak z czasem znaleziono rzadkie i chronione rośliny, potem artefakty starych ludów, w wyniku czego ustanowiono to miejsce jako rezerwat przyrody i wprowadzono zakaz wchodzenia. Jedynie nieliczna grupka ludzi miała pozwolenie na przebywanie w tym miejscu, tylko i wyłącznie w celu pielęgnacji roślin. Co ja tutaj robiłem? Kiedyś matka zabrała mnie w to miejsce. Roślinami zajmował się jej stary znajomy z collegium, dlatego pozwolił jej i małemu dziecku zobaczyć chociaż skrawek tej bogatej ziemi. I na szczęście jej kawałek utkwił mi w pamięci.

- Chodź, zobacz, co znalazłem - chłopak przytaszczył worek. Spojrzałem na niego i na moment zabrakło mi tchu w piersiach. Wiedziałem, co tam znajdzie, chciałem mu zabronić otwierania go, ale nie zdążyłem. Tak bardzo chciał wiedzieć, co jest w środku, że nie poczekał na moje słowa. Może i dobrze? Pomyślałby, że jestem winny. A winny byłem. W worku znajdowało się rozłożone ciało.
Oboje milczeliśmy, przyglądając się starym zwłokom. Ich stopień rozkładu nie mógł pozwolić na wywnioskowanie, jak mógł kiedyś wyglądać ten człowiek. Miał na sobie dziurawe ubranie, wiszącą i zgniłą skórę oraz dziurę w brzuchu, wyżartą prawdopodobnie przez szczury. Nie miał gałek ocznych, a na głowie wisiały mu resztki tłustych włosów. Smród jaki unosił się po otwarciu worka, był nie do wytrzymania. Przyłożyłem rękę do ust, aby nie zwymiotować.
Momentalnie chwyciłem chłopaka za kark i przeniosłem nas z powrotem do cyrku. Tam przełknąłem wracające już jedzenie, jednocześnie czując pulsowanie w czole. 
- Czemu nas przeniosłeś? - spojrzałem na chłopaka. Popatrzył na mnie z wyrzutem. 
- A co? Nekrofilem jesteś? - krzyknąłem rozzłoszczony, po czym sam wróciłem do poprzedniego miejsca. Złapałem się za głowę. Koniecznie musiałem odpocząć, ale najpierw musiałem pozbyć się zwłok. 
Nie wiem jak się nazywał, ale był moją pierwszą ofiarą - sam się o to prosił. Kiedy przebywałem na Rosji, zaczepił mnie jakiś chłopak. Wyglądał na dwudziestolatka. Przedstawił się, powiedział, że jest studentem i się zgubił. Miałem mu pomóc, ale sam również nie znałem miasta, temu po prostu razem wędrowaliśmy ulicami Petersburga, szukając jego znajomych. W końcu dotarliśmy do (jak się później okazało) niebezpiecznej ulicy. Nie wchodząc w szczegóły, chłopak okazał się handlarzem ludzi. Znaleźliśmy jego mieszkanie, w którym poczęstował mnie środkiem usypiającym w herbacie. Dzięki teleportacji uratowałem swój marny tyłek, po drodze mszcząc się na nieznajomym, którego w końcu śmiertelnie dźgnąłem nożem. Musiałem schować ciało w jakimś nieznanym nikomu miejscu. W tamtych czasach nie wiele zwiedziłem, moje "tajemnicze" miejsca były mocno ograniczone. Pierwsze o czym pomyślałem, to labirynt w rezerwacie w Chinach. Labirynt nie był przez nikogo odwiedzany z prostej przyczyny - to labirynt, w którym łatwo można się zgubić. Jednak dla kogoś, kto swobodnie mógł się przemieszczać po świecie jednym mrugnięciem, nie stanowiło to żadnego problemu. Dlatego wrzuciłem ciało do worka i ukryłem je na końcu jednego korytarza. Myślałem, że nikt, nigdy go nie znajdzie. 

Trzymając worek z ciałem, przeniosłem się na pustynie. Tam rozerwałem materiał i wyrzuciłem ciało do piachu, przykrywając je nim. Usiadłem kilka kroków obok i patrzyłem na niewielką górkę, w której znajdowało się ciało. Otarłem pot z czoła. 
- Czemu tu musi być tak duszno? - osłoniłem oczy przed słońcem i nabrałem w płuca gorącego powietrza. Po chwili wróciłem do cyrku. - To co z tymi zaginionymi? - zapytałem chłopaka, który aktualnie zapisywał coś w notatniku.

<Cherubin?>

6 paź 2021

Jumper CD Vogel

- Zachciało mi się jak wyszedłem ze sklepu - wymruczałem, zwieszając głowę i wbijając wzrok w swoje buty.
- W każdym razie, nie było go tutaj - chłopak kontynuował swoją zagrywkę. 
- W dalszym ciągu mnie to nie przekonuje - odpowiedział Pik. Byłem pewny, że teraz mnie wywali. - Ale też nie ma dowodów, że to byłeś ty - skierował się do mnie. Pewnie że nie ma, prychnąłem pod nosem, szef to zignorował. - Jeśli sprawca się nie znajdzie, ktoś będzie musiał ponieść konsekwencje - mówił ostro. W żaden sposób nie zareagowałem, wymienił jeszcze spojrzenia z Vogelem, po czym odszedł. Przez moment tak stałem w miejscu, zastanawiając się, kto może mnie tak nienawidzić, aby podkładać mi kłody pod nogi. Dużo ludzi, bardzo dużo ludzi z chęcią by się ciebie stąd pozbyło, kiedy doszedłem do takiego wniosku, zacisnąłem dłonie w pięści i pociągnąłem nosem. Nie miałem zamiaru poryczeć się na środku drogi, jeszcze z towarzystwem obok.
- Mówiłeś, że gdzie byłeś? - podniosłem głowę. Mówił spokojnie, miał obojętny, nawet znudzony wyraz twarzy, a jednak w jego oczach zobaczyłem coś, co mnie rozzłościło. W jednej chwili mocno złapałem go za przód koszulki i nim zdążył zareagować, przeniosłem nas do Meksyku.
Każdy inaczej przeżywa swój "pierwszy raz" teleportacją. Innych boli głowa, dostają migreny, bólu którejś części ciała, wymiotują, robią się zieloni, włosy im wypadają, a nawet potrafią się rozczepić i rozerwać ciało w pewnym miejscu - ostatni przypadek tylko usłyszałem, nigdy nie zdarzyło mi się coś podobnego. Vogel za to nieźle się trzymał. Wylądował tylko na tyłku na środku chodnika i przez moment był oszołomiony - nie byłem pewny, czy był to wynik samej teleportacji czy nowego miejsca.
Przeniosłem nas na rynek, tam, gdzie zacząłem zwiedzać miasto dzisiejszego ranka. Kiedy on siedział na ziemi, zmuszając ludzi, aby go unikali i nie zdeptali, przetarłem zmęczoną twarz rękoma i ruszyłem przed siebie, całkowicie go ignorując. Wątpiłem, aby znaleźli sprawcę, wiedziałem nawet, że nie będą go szukać, bo w końcu najłatwiej było zwalić winę na mnie. Moim planem było... nie wracać do cyrku. Tylko co dalej?
- Ej, czekaj! - nie zareagowałem na jego głos. Szedłem przed siebie, przepychając się między wyższymi ludźmi, aż Vogel nie złapał mnie za ramię.
- Czego? - wymruczałem pod nosem.
- Uratowałem ci dupę, jakbyś nie pamiętał - szedł za mną. Westchnąłem.
- Dzięki - powiedziałem cicho.
- Co? Nie dosłyszałem - szturchnął mnie. Oddałem mu z łokcia.
- Dzięki! - krzyknąłem.
- Nie ma za co - po tym oboje zamilkliśmy.
Nie zwracałem na nic uwagi - no może oprócz chłopaka. Vogel oglądał miasto, a ludzie nas. Pilnowałem tylko, aby się nagle nie zgubił. Mimo wszystko w pewnym stopniu byłem mu wdzięczny za obronieniem mnie przed karą, a przynajmniej jej przesunięciem. Jak się zgubi w tłumie i w tym mieście, mogłem go mieć na sumieniu. 
- Często się tak przenosisz? - zapytał.
- Nie. Może. Czasami... nie wiem. Chyba tak - powiedziałem szybko. 
- Czyli? - westchnąłem zrezygnowany.
- Zdecydowanie bardzo często. Za każdym razem jak ktoś mnie zdenerwuje.
- I możesz tak pojawiać się wszędzie? - pokręciłem głową.
- Tylko tam, gdzie byłem.
- Dużo zwiedzałeś?
- Em.... pół na pół - pokręciłem dłonią. - Podróżowałem często na gapę i co zapamiętałem z widoku, to mam.
Zatrzymałem się. Rynek skończył się jakieś trzysta merów temu. Rozejrzałem się, nie miałem pojęcia, gdzie go zaprowadziłem. Znając tutejszą "kulturę" zacząłem się martwić. Po chwili złapałem kontakt z jakimś mężczyzną stojącym przy ścianie i spalającym papierosa. Przez moment mnie obserwował, aż w końcu przydeptał peta i zapukał w drzwi obok.
- Co jest? - Vogel mnie szturchnął, a ja nie spuszczałem wzroku z mężczyzny. Po chwili drzwi się otworzyły, wyszła z nich nieduża grupa facetów. 
- Słyszałeś, że Meksyk słynie z porwań na organy? - zapytałem go. Chciałem go złapać za rękę i nas teleportować, ale w tym samym momencie ktoś chwycił Vogela za ramię i odwrócił go do siebie, a ja użyłem mocy.
Stanąłem sam na środku pustyni i się rozejrzałem. Cholera! Nie zdążyłem go dotknąć, przez co on tam został. Wróciłem do poprzedniego miejsca. Jeden mężczyzna trzymał Vogela za szyję i szykował się do uderzenia. Kiedy pojawiłem się obok, spojrzeli na mnie zdziwieni.
- Zapomniałem go! - skoczyłem chłopakowi na plecy i nas przeniosłem.
Niestety nie pomyślałem o mężczyźnie, który go trzymał, w skutek czego przeskoczył razem z nami.
- O nie, bez niego - zdziwiony wróg zaczął wymiotować (jemu podróże najwidoczniej nie służyły), wiec bez problemu go odepchnąłem i przeniosłem nas z powrotem do Meksyku, zostawiając Vogela. Odsunąłem się od leżącego mężczyzny i rzuciłem na niego wzrokiem. Znowu wymiotował i nei wiedział co się dzieje. Po raz enty się przeteleportowałem. 
Koniec końców razem z Vogelem znajdowaliśmy się na posągu Sfinksa w Egipcie, a konkretnie, to na jego głowie. Poczułem się trochę zmęczony, dlatego usiadłem na krawędzi. 
- Tylko nie spadnij - powiedziałem, wskazując na ziemię. 

<Vogel? Masz lęk wysokości? xd>

Lacie CD Orion

- To już dzisiaj – powiedziałam do potwora, który szarpał się, by skoczyć mi do gardła – Dzisiaj w cyrku rozpęta się prawdziwy chaos, więc zapewne w ciągu kilku dni wyniesiemy się z tej okolicy. Dlatego  dzisiaj jest też dzień, w którym cię wyciągnę stąd – jednak nie był to dzień, w którym zamierzałam go uwolnić. Był mi jeszcze potrzebny. W czasie pracowania nad klątwą zmieniającą ludzi w bezrozumne monstra udało mi się także sformułować zaklęcie, które czasowo odwraca ten proces. Żeby uzyskać stały efekt, należy regularnie odtwarzać urok, który jest kosztowny.  Wymaga on zdecydowanie więcej przygotowania i zdecydowanie lepszych zasobów, jednak jest wykonalny, w teorii przynajmniej. Teraz byłam tu tylko po to, żeby to sprawdzić, przez niedobór kamieni, których nijak nie mogłam w tej mieścinie dostać, miałam jedną, jedyną szansę. Jeśli nic z tego nie wyjdzie, wszystko, co przygotowałam, cały mój dzisiejszy plan spali na panewce, a ja zginę. Nie było miejsca na pomyłki, musiało się udać.
Zrobiło mi się chłodno, zupełnie jakby temperatura spadła do kilku stopni, słyszałam, jak serce zaczęło mi szybciej bić. Potwór też musiał to słyszeć, wgapiał się we mnie tymi swoimi czarnymi jak węgiel oczami, szczerząc kły. Denerwowałam się, po raz pierwszy byłam zmuszona podejść do niego na tyle blisko, żeby być w bezpośrednim zasięgu jego obślizgłych macek. Jeśli się mylę co do mojego zaklęcia albo coś pójdzie nie tak, zginę w jego paszczy. Opanowałam lekko drżące ręce i wzięłam głęboki oddech, jeśli plan się nie powiedzie, śmierć przynajmniej będzie szybka. Do kaplicy wciągnęłam worek pełny mięsa, stwór gdy tylko poczuł zapach krwi, nie mógł się uspokoić i desperacko wyrywał się, by tylko zatopić swoje zęby w mięsie. Nadal jednak nie dostawał do niego, obeszłam go ostrożnie, nie robiąc praktycznie żadnego hałasu, stawiałam kroki, jak najciszej się dało, omijając deski, które wyglądały, jakby miały skrzypieć, nie chcąc stać się obiadem dla bestii zamiast przyniesionego przeze mnie mięsa. W końcu doszłam do łańcucha, który krępował ruchy mojemu zwierzaczkowi, powoli poluzowałam go na tyle, żeby dosięgał worka, jednak nie całkiem, by nie mógł uciec. Bestia natychmiast się wyrwała w jego stronę. Chwilowo całkowicie straciła zainteresowanie moją osobą, będąc za nią mogłam tylko słyszeć dźwięk rozrywanego materiału jak i mięsa. Czekałam na odpowiedni moment.
To był ułamek sekundy, dosłownie moment i przeczucie, które kazało mi działać. Trzymając w ręku coś na kształt gwoździa z ozdobioną kilkoma kamieniami główką, w kilku krokach podbiegłam do stwora i wbiłam mu go, napierając swoim ciałem w jedną z macek po lewej stronie. Bestia zaskoczona atakiem  zaryczała przeciągle i automatycznie skupiła się na mnie. – Cholera – zaklęłam, widząc, jak odwraca się, by rzucić się na mnie. Zaklęcie powinno już zadziałać. Drogę do wyjścia  zagradzał mi ona, a wszystkie okna były zabezpieczane kratą. Odruchowo zaczęłam się cofać. Nagle bestia zawyła jakby w agonii i upadła na drewnianą posadzkę. Z fascynacją przyglądałam się, jak skręca się z bólu i wije, aż podeszłam kilka kroków, żeby lepiej widzieć, w końcu po stworze nie został nawet ślad, na podłodze leżał człowiek. Zaśmiałam się niedowierzająco, przeczesując nerwowo włosy, udało mi się, udało mi się przeżyć i na dodatek zmieniłam bestię z powrotem w człowieka. Teraz mogłam podejść już całkiem blisko. W lewym ramieniu świeciła się moja błyskotka, wszystko wskazywało na to, że zadziałała z opóźnieniem, ale jednak działa. Musiałam szybko uzupełnić zapasy kamieni, żeby przygotować się na niezapowiedziany powrót stwora, nie wiedziałam jak długo będzie on trzymany w ryzach. Mężczyzna, a właściwie chłopak, który koło mnie leżał nieprzytomny, mógł mieć nie więcej niż dwadzieścia lat, mimo że był cały ubrudzony krwią i resztkami czarnej mazi, widziałam, że żyje, jego klatka piersiowa miarowo podnosiła się i opadała. Wzięłam koc, który jakiś czas temu przyniosłam tu z ubraniami i kilkoma innymi rzeczami, przygotowując się na ten dzień i przykryłam go, miałam na tyle przyzwoitości, żeby nie obserwować go dłużej nagiego bez potrzeby.

Gdy się ocknął, a pierwszy szok minął, oddaliłam się, by dać mu chociaż trochę prywatności, by mógł się ubrać. Głodny nie był, ale wodą mineralną, którą miałam ze sobą, nie pogardził. Gdy pił, ja spokojnym głosem wytłumaczyłam mu, kim jestem, jak się tu znalazł, jak ja go znalazłam i czym jest błyskotka tkwiąca w jego ramieniu. Z tego co powiedział, to w głowie miał pustkę, nie pamiętał nic z okresu gdy był bestią, dla mnie nawet lepiej, był mniej kłopotliwy dzięki temu. Sam także o sobie opowiedział, nie pochodził stąd, sam nie był pewny, jak się znalazł w tej okolicy. Wykorzystując jego zagubienie, zaproponowałam, żeby chwilowo zatrzymał się u mnie, jedynym moim warunkiem, na który przystał, było, żeby nie wychodził z mojego wozu, przynajmniej na początku. Nadal było ciemno, nie powinnam mieć kłopotów z przeprowadzeniem go niezauważenie na teren cyrku, byłoby problematycznym, gdyby ktoś się na nas natknął i zaczął zadawać niewygodne pytania.

***

Wyraźnie czułam na sobie czyjś wzrok, na dodatek niezbyt przychylny. Spokojnie lustrowałam tłum, chcąc znaleźć ciekawską osobę, na próżno. Nikt nie zdradził się z tym, że mnie obserwował nawet w najdrobniejszy sposób. Każdy zajęty był zajmowaniem swojego miejsca, szukaniem niesfornych dzieci, które pobiegły do stoiska z popcornem, wszystkim tylko nie zwracaniem na mnie uwagi. Dzisiejsze przedstawienie ponownie zakończy się szybciej, moja rola już także się zakończyła. Podrzucone szkiełka grzecznie czekały w kilku miejscach na swoje przyszłe ofiary. Jedno z nich umieściłam bardzo blisko areny, to właśnie tam dzieci zawsze się zbiegały, aby pogłaskać pudla i inne zwierzęta. A ja koniecznie musiałam sprawdzić jak moja, której nadal daleko do doskonałości jeszcze klątwa będzie wpływać na takie małe ciałko. Albo na staruszka, albo zwierzę, albo kobietę w ciąży. Zrodzą się wtedy dwa potwory czy jeden z nich będzie nosił swoje dziecko wewnątrz siebie, by później wydać na świat małego potworka? A może urodzi się zwykłe dziecko, które zostanie przystawką swojej matki? Tyle pytań miałam, pytań, na które zamierzałam zdobyć odpowiedzi w ciągu najbliższego czasu. Miałam świadomość, że jeśli nie zrobię tego teraz, będę musiała częściej robić wycieczki do miasta i tam zacząć swoje obserwacje. Po dzisiejszym ataku jest bardziej niż wątpliwe, że ktokolwiek przyjdzie jeszcze na pokaz. Pierwsi widzowie zapewne pojawią się w nowym mieście, gdzie cyrk się zatrzyma. Nim wybił ostatni gong oznajmujący rozpoczęcie przedstawienia, wyszłam z namiotu. Nie zamierzałam zostać w miejscu, w którym będzie szaleć pięć krwiożerczych potworów, poza tym miałam gościa, musiałam się nim odpowiednio zająć.

Orion? Chyba jednak nie zmienisz zdania

Lacie CD Ozyrys

W pośpiechu zgarnęłam to co najważniejsze, zwłaszcza to, co wiedziałam, że nie miało najmniejszej szansy przetrwać spotkania z szalejącym ogniem i wybiegłam na zewnątrz, nie przejmując się półgłówkiem, który nie dość, że nie rozumie, co się do niego mówi to, co gorsza, zaprószył ogień, ja nie zamierzałam dać się spalić razem ze swoim dobytkiem. 
Stałam na uboczu gdy wszystko trawił ogień. Gdy strażacy w końcu przyjechali, gdy ludzie biegali wokół, panikując, gdy woda zalewała płomienie, sycząc przy tym dziko. Ktoś zarzucił mi koc na plecy, ktoś zaprowadził do karetki, która przyjechała chwilę po wozie strażackim. Posadzili mnie i zadawali całą masę różnych pytań, na które automatycznie zdawkowo odpowiadałam. Ale w głowie miałam tylko jeden obraz, obraz płomieni, które trawiły wszystko, co spotkały na swej drodze. Trawiły cały mój dobytek, który wzięłam z rodzinnego domu, a co gorsza wiedzę, którą zebrałam przez te wszystkie lata. Gdy w końcu strażacy zakończyli swoją pracę i zdecydowali, że konstrukcja nie grozi zawaleniem, weszłam do środka, właściwe oprócz osmalonej podmurówki nie zostało nic więcej. Zwykle zgliszcza, popiół i zwęglone resztki mojej własności zalane wodą, przykucnęłam za progiem, nie zwracając uwagi, że dół i tak ubrudzonej sukienki zatopił się w kałuży. Podniosłam jeden z kamyków, który przetrwał szalejący pożar i wytarłam go w materiał ubrania. Ten popiół zapewne krył więcej ocalałych kosztowności, za wszelką cenę musiałam je znaleźć wszystkie, co do jednego.

Bordowowłosego nie było trudno znaleźć. Podchodząc do niego, nie dałam mu dojść do słowa, tylko od razu podałam mu kopertę — Jest to kopia pozwu do sądu. Mój adwokat zakwalifikował to jako przestępstwo z art. 163 kodeksu karnego, dokładniej mówiąc przestępstwo polegające na spowodowaniu pożaru zagrażającego życiu lub zdrowiu wielu osób, a także mieniu prywatnemu, nawiasem mówiąc jest to jakieś kilka lat więzienia plus rekompensata za straty. Jakby nie patrzeć, straciłam wszystko, cały swój dobytek, lokum, dorobek swojego życia, wszystko to, co tworzyłam. Ale także książki, cenniejsze niż twoje marne życie. A część z tej biżuterii, która tam się znajdowała, była już opłacona, niedoszli właściciele będą domagać się odszkodowania ode mnie, nie interesując się powodem rozwiązania umowy między nami. Ja także mam do tego prawo, by walczyć o zadośćuczynienie. Już nie wspomnę o wniosku do Pika, który już także jest gotowy, oskarżę go za współudział i ukrywanie przestępcy jeśli nie wydali cię z cyrku, do końca swojego przykrego życia się nie wypłacicie. Załączona jest tam notka od rzeczoznawcy, wycenił szkody na wyjątkowo wysoką kwotę — wiedziałam, że to był wypadek, że to klątwa w kuli zapoczątkowała wszystko. Wiedziałam także, że to było moje słowo przeciwko jego, mimo to nie przejmowałam się tym. Pożar ewidentnie rozpoczął się z jego winy, mnóstwo osób to widziało, każdego z nich mogłam powołać na świadka, z resztą z tego co się dowiedziałam, to nie był jego pierwszy wypadek. Jeśli ma dobrego adwokata, będzie to zwykła potyczka sądowa nie między nami a między prawnikami, którą wygra po prostu lepszy. Jeśli jednak nie ma, jego przegrana będzie równie nieunikniona co bolesna.
- Jednak — zlustrowałam go powoli — jestem dość wyrozumiałą osobą, rozumiejącą, że na niektóre wydarzenia nie mamy wpływu, możemy się porozumieć bez zbędnych nieprzyjemności — pieniędzy odziedziczonych jak i zarobionych przez siebie przez sprzedaż biżuterii miałam sporo, nie potrzebowałam więc ich od niego. Zamiast tego wolałam kogoś, kto trzymany na króciutkiej smyczy nie będzie w stanie się wywinąć i przez obawy przed nieubłaganymi konsekwencjami wcześniejszych wyborów nawet nie przejdzie mu przez myśl, aby się z niej zerwać, aż wstyd nie wykorzystać takiej okazji – Odpracujesz odpowiednio, będziesz wolny. Jeśli chcesz, możesz nawet dostać to na papierze, że nie będę później wyciągać konsekwencji.  A mnie przyda się, nazywając rzeczy po imieniu, taki parobek, który pomoże mi przy pracy.

Ozyrys? Parobku mój? <3

3 paź 2021

Cherubin CD Jumper

 Kraina przypominała, te co zostały opisane w książkach. Bajkowe miejsce, pełne niestworzonych stworzeń i roślin. O takim miejscu można jedynie czytać, a nie spotkać go na żywo. Samo spojrzenie zapierało dech w piersi. To jednak nie było wszystko, było tu coś znacznie więcej. Wydawała się, zbyt idealna. Kroki, które stawiałem przed siebie, by móc, choć odetchnąć tym niebywale czystym powietrzem oraz dotknąć tych nierealnie niesamowitych roślin. Samo ich dotknięcie mówiło tylko jedno, a mianowicie, że to jest prawda. Ruszyłem dalej, by móc się przyjrzeć dokładniej co się tam znajduje.
 Zostałem rozdzielony z chłopakiem po tej dziwnej teleportacji, wyrzuciło mnie gdzieś w bajkowej krainie, a po nim nie było ani śladu. Musiałem zapisać sobie wszystko w mojej głowie, każdy najmniejszy szczegół, by móc go później opisać w mojej książce. Stoję z nią prawie od roku, napisałem ledwo rozdział, ale i tak wielokrotnie go zmieniałem, aż w końcu odłożyłem. Polegało to na problemie, który posiadał kilka odnóży, było to naprawdę trudne zadanie. 
 Na szczęście miałem swój notes i pojemnik, który zazwyczaj noszę przy sobie, gdybym znalazł coś ciekawego, mogę umieścić tam próbki, które pozostaną nienaruszone. Może za bardzo skupiłem się na sobie, ale skoro już tu się znajdowałem, to mogę, choć na chwilę zająć się swoją sprawą i potem powrócić do szukania. Zapewne Pan Buntowniczy jest też zajęty, więc chwila odseparowania dobrze nam zrobi. 
 Zbierałem i oglądałem rośliny, oraz wodę. Woda, jej smak był dziwny, ale smaczny, do tego tak czysta woda. Występowały tu zwierzęta, ale one najwyraźniej zwyczajnie nie zwracały na mnie uwagi. Nawet jak podszedłem do jednego, przeszedł obok jakby nigdy nic. To było dziwne, ale czułem jeszcze większą ciekawość zbadania wszystkiego i zatrzymania się tu na dłużej. Miałem nieodparta chęć zastania tu na długo dłużej niż powinienem. 
 Badałem i zapisywałem, oraz opisywałem poszczególne rośliny, zwierzęta, oraz znajdujący się tu klimat. Nawet nie wiedziałem jak i czemu się tu znalazłem, ale to nie miało jakoś znaczenia. Przysiadłem sobie pod pięknym różowo pomarańczowym drzewie. Jego kwiaty, było ich pełno, wydzielały przyjemny słodki zapach. Z wielką chęcią mógłbym tam usnąć, albo choć urwać próbkę, by mieć pewność, że nie oszalałem. 
 Na razie jednak chciałem chwilę posiedzieć i popatrzeć na widoki, które się tu znajdowały. Podpowiadało mi coś, że jeśli ruszę dalej to miejsce przepadnie. Zniknie tak samo jak się pojawiło. Dlatego chciałem chwilę tu zostać. Pamiętać o tym magicznym miejscu. 
*** 
 Po zebraniu kwiatu jako próbkę. Ruszyłem w drogę, odnalazłem ścieżkę, która prowadziła do wodospadu, a konkretniej w głąb. Tak jakby coś się ukrywało pod wodospadem, albo nawet w nim. Dziwne to było, ale nie myślałem o tym więcej. Obejrzałem się za siebie, by pożegnać się z tym magicznym miejscem i ruszyłem w głąb groty. 
 To miejsce ciągnęło się, pełno zawijasów, jakbym znajdował się w labiryncie, ale dobrze znałem drogę, nie zdając sobie z tego sprawy. Podjął się tego instynkt i przeczucie. W końcu po wyjściu natchnąłem się na dziwne miejsce. Stał tam ołtarz oraz wokoło była woda i kamyki. Takie miejsce, dosyć mroczne i dziwne. Na tym ołtarzu znajdowało się ciało, po zbliżeniu się ostrożnie zobaczyłem Jumpera. 
- Żyjesz Jumper? - spytałem. Miałem ściszony głos, ale w takim miejscu i tak mój ściszony głos niósł się echem. 
- Łeb mnie boli. - siedział skulony i trzymał się za głowę. Zawsze miewam przy sobie tabletki, chociaż one mało mogą mu pomóc. 
- To sobie odpocznij, a ja pójdę zbadać korytarze. - rzekłem i ruszyłem do pierwszego po lewej. Zostawiałem po sobie znaki, by móc znaleźć drogę z powrotem. Dotarłem po kilku minutach do końca drogi. Znajdował się tam worek. Gdy chciałem go, podnieść okazał się dużo cięższy. Nie zaglądałem do środka, gdyż było zdecydowanie za ciemno. Dlatego też mimo tego, że był ciężki, starałem się powoli go przenieść do miejsca, w którym znajdował się chłopak. Musiałem też sprawdzić kolejne tunele, może tam też coś znajdę. Po odłożeniu worka nieco bliżej ołtarza, na którym leżał chłopak, mogłem ruszyć dalej, ale przed tym chciałem, sprawdzić co znajduje się w worku. 
- Chodź. Zobacz, co znalazłem. - zawołałem do towarzysza. Chciałem coś dodać, ale po otwarciu worka nie wiedziałem jaką twarz mam ubrać.

<Jumper? Co znajduje się w worku?>

Robin CD Dana

~ To twoja pani? ~ zapytałem psiaka.
~ A nie słyszałeś jej, że jestem dziki? ~ fuknął i wyszczerzył zęby.
~ To dziki nie może mieć swojego domu? ~ pies wstał i wbił we mnie ostre spojrzenie.
~ Chcesz, żebym znowu wszedł do klatki? ~ zaczął warczeć ze złości.
- Ja nie żartuje! - wtrąciła się dziewczyna.
~ To się nazywa kojec, w którym nic ci nie grozi, nie będziesz moknąć, dostaniesz jedzenie i ktoś się tobą zaopiekuje. O wiele przyjemniejsze niż kolce ~ szczekałem dalej. Po chwili przestał warczeć.
~ Jeśli je wyjmiesz, może tam wrócę ~ znowu się położył. Podszedłem do psa z wyciągniętą ręką, aby je wyciągnąć.
- Nie głaszcz go! - oboje zwróciliśmy uwagę na dziewczynę.
~ Nie, niech ona się odważy to zrobić, skoro chce mnie zamknąć ~ pies znowu warknął, tym razem w jej stronę. Dziewczyna się spięła.
- Powiedział, że jak wyciągniesz mu kolce, to może wróci do kojca - popatrzyła na mnie jak na wariata. 
- Co? On ci to powiedział? - pokiwałem głową. - Jak?
- To proste - uśmiechnąłem się. - Rozmawiam ze zwierzętami - wyjaśniłem. Nieznajoma zamrugała kilka razy, trawiąc moje słowa. Z zamysłu wyrwało ją szczeknięcie psa.
~ Niech się ruszy w końcu.
Odsunąłem się trochę. Dziewczyna przełknęła ślinę i powoli do niego podeszła. Pies leżał z postawionymi uszami i uważnie ją obserwował. Wyciągnęła rękę w jego stronę i spokojnie położyła ją na jego sierści. Pies mówił, gdzie go boli, ja to tłumaczyłem dziewczynie, a ona wyciągała kolce. Jakoś poszło, całkiem nieźle poszło.
Z początku ignorowałem jej zachowanie. Nie znała mnie, a pies był agresywny, mimo wszystko nie miałem zbytnio czasu jej wszystkiego od razu wyjaśnić. Umiałem rozmawiać ze zwierzętami, a nie je hipnotyzować i uspokajać na rozkaz. To, że pies mnie nie zagryzł, było wyłącznie jego dobrocią oraz małym szokiem - tak samo, jak ludzie się dziwią, że szczekam bądź miauczę do zwierząt, tak samo zwierzęta nie mogą tego pojąć. Był zdziwiony i tyle. Teraz pozostało go tylko nie denerwować.
Przyjrzałem się nieznajomej, dopiero teraz się na niej skupiając. Była nieco niższa, miała bladą skórę, szare (a może siwe?) włosy i była ubrana w dresowe spodnie. Wyciągała kolce w skupieniu, obserwując psa i jego reakcję. W każdej chwili mógł ją zaatakować. Kiedy stwierdzili, że to wszystkie kolce (dziewczyna trzymała je w jednej garści), powoli wstała.
- I co teraz? - spojrzała na mnie, a ja na psa. Nie ruszał się.
~ To nie przemawia do mnie, nie chce tam iść ~ wystawił jęzor na wierzch.
~ A co cię przekona? ~ zaszczekałem. Przez moment milczał.
~ Niech mnie jutro wypuści.
~ Na spacer?
~ Tak, ale bez smyczy. Nienawidzę jej ~ przetłumaczyłem jego słowa dziewczynie. Trochę pobladła.
- Nie może iść bez smyczy, zaatakuje kogoś.
- Nie musisz go brać do miasta. Mogę pokazać ci polanę. Jest bardzo duża i pusta, nie będzie miał kogo zaatakować - wyjaśniłem. Spojrzała na Roba i wiedząc, że inaczej go nie wsadzi do klatki (kiedy szukałaby liny, pies mógłby już zniknąć), zgodziła się. Zwierzę powoli weszło do kojca i posłało nam tylko jedno, mordercze spojrzenie. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. 
- Dzięki. Nie mam pojęcia, czemu kojec był otwarty.
- Może ktoś inny go otworzył - pomyślałem głośno.
- Kto byłby na tyle głupi? - uśmiechnąłem się i pomyślałem o dwóch demonach.
- I tacy tutaj są.

<Dana?>

Vogel CD Jumper

W kolejnej nieprzespanej nocy rozmyślałem nad tym wszystkim, co wydarzyło się za dnia: wymuszony warunek niańczenia jakiegoś chłopaka oraz jego niespodziewane zniknięcie. Złapałem się za głowę, by po krótkiej chwili przeczesać palcami boczne włosy. Nie łączyło mnie nic z chłopakiem, a jednak czułem się dziwnie i nieprzyjemnie, kiedy nie wiedziałem, gdzie dokładnie się znajduje. Może to przez rozkaz Pika? Albo po prostu moja mentalność płata mi figle. Nic mi jednak po zamartwianiu się, bo przecież i tak nie mogłem nic zrobić. Wstałem, biorąc przy tym płaszcz w rękę, następnie otarłem drzwi od naczepy. Rozglądając się po terenie spowitym przez ciemność wymieszaną z nikłym, srebrzystym blaskiem księżyca, wziąłem do ręki paczkę papierosów, z którego wyciągnąłem jednego. Po zejściu ze schodków oparłem się o zimny metal naczepy, zapalając od razu fajkę. Schowałem dłonie w kieszenie i tak obserwowałem. Co dokładnie? Nie wiem, ale na pewno coś. Może odnosiło się do moich dziwnych myśli? Albo po prostu szukałem jakiegoś punktu zaczepienia? Wszystko było w tym momencie możliwe. Zwiesiłem głowę, przymykając delikatnie oczy. Jak zwykle nie mogłem spać. Niby nie było to dla mnie niczym nowym, ale za każdym razem czułem się taki... pusty. Przetarłem dolną wargę kciukiem, myśląc o niedawno spotkanym chłopaku. Może jednak się zgubił w tym lesie? Albo coś się poważniejszego stało? Zapewne nie miałbym tych myśli, jakbym nie musiał się z nim użerać przez wzgląd na rozkaz kogoś z góry. Westchnąłem cicho, podnosząc swój wzrok, po chwili odbijając się od ściany. Postanowiłem trochę powędrować, a nóż może uda mi się coś lub kogoś znaleźć.
Kiedy wróciłem na teren cyrku, było już grubo po dziewiątej. Wtedy właśnie ujrzałem wielkie zamieszanie i potęgujący się strach wśród ludzi. Zmarszczyłem na to brwi i podszedłem do pierwszej lepszej osoby, by zapytać, co się tak właściwie dzieje.
- Jak to co? - zapytała z lekkim wyrzutem kobieta guma w sędziwym już wieku. - Ktoś podpalił namiot z rekwizytami! To na pewno sprawka tego małego rozbójnika - pogroziła w moją stronę palcem, po czym odeszła mamrocząc coś jeszcze pod nosem.
Odprowadziłem ją kawałek wzrokiem, a następnie powędrowałem tam, gdzie zbierał się największy tłum, rozmyślając, kogo miała na myśli. "Mały rozbójnik" to mógł być każdy. No właśnie. Po podejściu do tłumu usłyszałem tylko jedno imię - Jumper. Od razu zapaliła mi się czerwona lampka. Przecisnąłem się między ludźmi, by zobaczyć szkody. Nie było to za ciekawe. Chwilę stałem w miejscu, a po głębokim westchnięciu tylko z wizualizowałem sobie rozmowę z Szefem. Postanowiłem więc poszukać chłopaka.
Po kilkunastu minutach zobaczyłem, jak nadchodzi, nie zwracając kompletnie uwagi na to, co się tak właściwie wokół niego dzieje. Cmoknąłem głośno i podbiegłem do niego, od razu się do niego odzywając. Wymieniliśmy się zdaniami, aż tu nagle usłyszałem głos Pika. Nie był zbyt zadowolony. Odwróciłem się, nie puszczając przy tym ciemnowłosego. Wyższy od nas mężczyzna podszedł, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Czy może mi to ktoś wytłumaczyć? Myślałem, że wyraziłem się wczoraj jasno, co oznacza kolejny tego typu wybryk - marszcząc brwi, wyglądał jeszcze straszniej.
Przełknąłem ślinę, bo miałem już coś powiedzieć, ale niespodziewanie wyprzedził mnie w tym Jumper.
- Czy wszystko, co złe tyczy się tylko mnie? - zapytał z niemałym wyrzutem.
Pik prychnął prześmiewczo.
- A jak myślisz? - zmierzył go wzrokiem, na co młodszy się wzdrygnął.
Spojrzałem na niego kątem oka, próbując odczytać jego intencje. Młody zaciskał szczękę, delikatnie drżał, a do tego ugniatał prawą ręką materiał swojej bluzy. Westchnąłem przeciągle i puszczając w końcu jego ramię, podszedłem nieco do Szefa. Uśmiechnąłem się do niego delikatnie.
- To nie jego wina - wskazałem na chłopaka, który stał twardo z tyłu. Czułem jego ciężki wzrok na sobie.
- A jak to niby wytłumaczysz? - mężczyzna ponownie prychnął, na co pokiwałem głową.
- Był mi po fajki w mieście - wzruszyłem ramionami.
- Doprawdy? - odchylił nieznacznie głowę do tyłu - To daj dowód.
Wiedziałem, że tak będzie. Uśmiechnąłem się do siebie i spojrzałem przez ramię na niższego ode mnie, rzucając mu jednoznaczne spojrzenie. Ten przełknął ślinę i wyciągną paczkę papierosów.
- I to ma mnie niby przekonać? To jest otwarte.
- No właśnie - wymruczałem, odwracając się już całkowicie do Jumpera, po chwili podchodząc do niego.
Zamaszystym ruchem wyrwałem mu paczkę, drugą ręką uderzając go z lekką siłą w tył głowy.
- Mówiłem, że jak chcesz palić, to masz sobie kupić, a nie podbierać mi - warknąłem, na co ten się spojrzał w moje oczy z niemałym zmieszaniem.
Mimowolnie kąciki ust się uniosły, co prawda delikatnie by się nie zdemaskować, ale na tyle by mógł ze spokojem to zauważyć. Może zrozumie, w co gram, przynajmniej, żeby choć trochę załagodzić całą tę sprawę.

Jumper?

Jumper CD Cherubin

 - Teraz czas na ciebie. Idź na zwiady tą swoją teleportacją. Zbadaj teren i wróć. Tak będzie szybciej, niż wpakowywać się razem w pułapkę. Powodzenia - nie cierpiałem, gdy ktoś polecał mi jakiekolwiek zadanie (z wyjątkiem Pika, do którego czułem respekt), a tym bardziej wysyłał w nieznane jako pierwszego. Pułapka... nie ma co w nią razem wpadać? Może niech on do niej ruszy, a nie mnie wysyła? Wymieniłem pod nosem kilka znanych mi przekleństw, po czym spojrzałem na czerwony ślad. Nie miałem ochoty iść w tamtą stronę, myśląc jednak, że wcześniej czy później się zrewanżuje, chciałem wykorzystać jeszcze w miarę spokojną sytuację i pokazać, że mogę być dobrym człowiekiem. Bo mogę, prawda?
Teleportowałem się za drzewa. Ślady nie zniknęły, dlatego przeniosłem się dalej. Po kolejnej teleportacji zatrzymałem się. Ślady butów zniknęły w strumyku, skrawki ubrania już wcześniej, ostatnie znalazłem w krzakach głogu (współczułem temu, kto w nie wpadł), a kropla krwi leżała za strumykiem, przy wejściu do jakiejś groty.
Za cholerę nie mogłem przypomnieć sobie co to było za miejsce. Wybrzeże znałem, ale nie wchodziłem do ciemnych jaskiń w strachu przez dzikimi zwierzętami lub zawaleniem. Aktualnie najbardziej możliwa byłą ta druga opcja.
Teleportowałem się częściowo. Przenosiłem się na tyle metrów, ile mój wzrok dosięgał. Niestety nie trwało to długo, jaskinie po jakimś czasie wypełniała jedynie ciemność. Kopnąłem kamień leżący na ziemi i na nowo zwyzywałem nieznajomą mi osobę. Tak właściwie, to jak się nazywał? Nie raczył się nawet przedstawić. Ci ludzie nie umieją się w ogóle zachować, pomyślałem ze złością, nie widząc w swoim charakterze i kulturze żadnych wad (nawet, jeśli podświadomie je znałem). 
Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów, wsadziłem jednego z nich do ust i zapaliłem zapalniczką. Zaciągnąłem się tytoniem i wyciągnąłem dłoń z ogniem przed siebie. Nie wiele mi ona oświetlała, prawie nic, ale wystarczyło, abym nie wpadł na ścianę. Stałem w miejscu i w ciszy spalałem papierosa. Kiedy skończyłem, przydeptałem go i ponownie kopnąłem kamień, chcąc w ten sposób oddać irytację. Nagle kamień uderzył w ścianę, która wydała z siebie dźwięk, charakterystyczny dla metalu. Zaraz po tym coś obok zaszurało. Pobladłem i znieruchomiałem. Mimo wszystko, byłem tchórzem.
Szybko wróciłem do chłopaka, starając się usunąć z twarzy strach. Nie byłem pewny, czy mi się to udało, dlatego postanowiłem nas szybko przenieść, aby zwrócić jego uwagę na jaskinie. 
- Nie możesz być ostrożniejszy? - fuknął. Posłałem mu tylko wkurzone spojrzenie.
- A ty mnie nigdzie nie wysyłaj samego - burknąłem, po czym wskazałem na grotę.
- Znalazłeś coś? - zignorował mnie. Wzruszyłem ramionami.
- W pewnym sensie - stałem w miejscu, a chłopak spojrzał na mnie. Wymieniliśmy kilka spojrzeń. Chciał, abym go zaprowadził do środka, a ja nie miałem zamiaru tam wchodzić jako pierwszy. W końcu chłopak machnął ręką i wszedł pierwszy. Ruszyłem za nim, trzymając bezpieczną odległość, aby w razie wypadku osłonić się nim. Nie szliśmy długo, jaskinia nie była głęboka. 
- Tu nic nie ma - powiedział, kiedy dotarliśmy do ściany.
- No nie - odparłem spokojny, po czym zastukałem w ścianę, chcąc mu pokazać, że to kawałek metalu, ale nie usłyszeliśmy niczego takiego. - Poczekaj, to gdzieś tu... - macałem i pukałem w ścianę. To nie możliwe, abym się wtedy przesłyszał. Nagle coś zaszurało...
...i wszystko zaczęło się trząść. 
- Kolejne trzęsienie? - uklęknąłem, kiedy nie mogłem utrzymać równowagi. Tutaj trzęsienie było o wiele mocniejsze, niż w lesie. Epicentrum musiało być położone bliżej. Pod wpływem wstrząsów z sufitu zaczynały spadać kamienie. Po chwili dostałem jednym z nich w głowę. Jęknąłem i przekląłem. Kiedy chłopak dotknął mojego ramienia, pewnie po to, aby stąd uciec, niekontrolowanie nas przeniosłem.

<Cherubin? Gdzie wylądowaliśmy?>