Wspomnienia zawsze wracają w niespodziewanym momencie i zazwyczaj są to te złe momenty. Okazuje się, że człowiek częściej zapomina tych dobrych chwil, które może wrócą do jego głowy, gdy druga osoba mu o tym przypomni, ale sami zapamiętujemy na bardzo długo te przykre rzeczy, które wywołują u nas nieprzyjemne uczucia strachu, porzucenia, bezsilności, słabości. Czy nasza głowa nie może samoistnie usuwać te złe, a pozostawiać jedynie te dobre wspomnienia? Nie może i tak naprawdę, wychodzi z tego dobry skutek – znając coś złego i myśląc, jak można było temu zapobiec, w przyszłości możemy użyć tego jako naszą moc i zareagować w podobnej sytuacji tak, aby zakończyła się ona dobrze.
W dalszym ciągu nie pozbyłem się z głowy wspomnienia z dzieciństwa, kiedy siedziałem na zimnym krześle dyrektorki i opowiadałem, a raczej próbowałem opowiedzieć, co tak naprawdę działo się za drzwiami naszego domu. Przedstawiłem swoją matkę nie taką, na jaką się kreuje wśród innych ludzi, ale na taką, jaka była naprawdę w czterech ścianach domu. Jedyne uczucie, jakie pamiętam, to chłód. Zimne krzesło, zimne dłonie, zimny wzrok i równie lodowate co serce rodzicielki, były słowa kobiety, od której oczekiwałem pomocy. Chciałem usłyszeć ciepłe słowa wsparcia, zapewniające mnie, że już do niczego nie dojdzie, że będę ‘bezpieczny’, ale zamiast tego zostałem zmieszany z błotem. Z chłodnym błotem kłamstw, które opisały mnie jako bezdusznego i chciwego dzieciaka, pragnącego jedynie większej uwagi.
I chociaż bałem się, jak nigdy, nie chciałem, aby kolejne dziecko zostało tak potraktowane. Nie zamierzałem być jak ludzie, od których oczekiwałem pomocy. W przeciwieństwie do nich ja naprawdę chciałem pomóc.
Ręce na nowo drżały, kiedy ruszyłem w kierunku Pika. Rozmawiał on z dwoma mężczyznami. Po twarzach uznałem, że nie byli zadowoleni, a Pik w przeciwieństwie – on się uśmiechał. Zastanawiałem się, czy podejść, czy nie. Czy nie pogorszę sprawy? Czy nie palnę czegoś głupiego? Odwaga, jaka się we mnie pojawiła parę chwil temu, momentalnie wygasła. Czułem się na nowo bezsilny i gdyby nie reakcja Pika, uciekłbym.
— Ozyrys, chodź tu — Pik machnął do mnie dłonią. Teraz nie było wyjścia. Podszedłem do nich, starając się opanować emocje.
— Coś się stało? — zapytałem.
— Panowie szukają jakiegoś uciekiniera.
— Dziesięcioletni chłopak o białych włosach, łatwo poznać — patrzyłem na wysokiego mężczyznę, wzruszając ramionami.
— Nie widziałem — skłamałem, starając się brzmieć całkowicie naturalnie, ale nie udało mi się opanować drżenia głosu. Obcy przyjrzał mi się uważniej.
— Widzicie panowie, nie było tu żadnego dzieciaka. A jeśli był, to tylko z rodzicami przy atrakcjach — Pik wskazał im kierunek, w którym powinni się udać.
— Jego ślady prowadziły tutaj, nie mógł się rozpłynąć w powietrzu.
— Może jest mądrzejszy niż wam się wydaje — zauważył szef. — W każdym razie, powtarzam, nikt go tutaj nie widział. Jeśli możecie, prosiłbym o opuszczenie tego terenu. Ten akurat jest prywatny i przeznaczony jedynie dla cyrkowców, a wy, jak się domyślam, nimi nie jesteście. No chyba, że nagle chcecie zmienić pracę — zażartował Pik. Uśmiechnąłem się lekko, a nieznajomi pozostali w swoich naturalnych, niezadowolonych minach.
— Na pewno gdzieś tu jest i dalej go będziemy szukać — powiedział nieznajomy.
— Proszę bardzo, tylko po za tym terenem — posłali nam jeszcze wkurzone spojrzenia, po czym jeden z nich klepnął drugiego po plecach i oboje skierowali się do wyjścia. Pik zawołał jeszcze jednego z cyrkowców, który był najbliżej i poprosił go o odprowadzenie panów, dla pewności, że nie zrobią niczego głupiego. Obserwowaliśmy jak nieznajomi znikają za namiotami, po czym Pik skierował się do mnie.
— Mały uciekinier. Więc dlatego tak desperacko chciał tu zostać — stwierdził szef. — A ty beznadziejnie kłamiesz — zauważył, na co tylko spuściłem wzrok. — Co o tym myślisz? Możemy mieć problemy, jeśli tu zostanie — podniosłem wzrok.
— A jeśli nie zostanie, to on będzie miał problemy — mężczyzna przez moment milczał.
— Polubiłeś go — stwierdził.
— To dziecko, nie można go tak zostawić — Pik westchnął.
— Prawda — znowu na moment zamilknął. — Na pewno będą tu długo węszyć. Jeśli go znajdą, mogą nas zgłosić na policję za przetrzymywanie nieletniego.
— Wizerunek zawsze można zmienić — zaoferowałem.
— A reszta? Zgodnie z zasadami, musiałby się nam do czegoś przydać, a na razie nie może nawet się pokazywać. Jeszcze zostało powiadomienie innych cyrkowców, którzy go widzieli, o całej sytuacji — widocznie nie był tym zadowolony.
— Całkiem dobrze mu szło na szarfie. Diane mogłaby mu pomóc — podsunąłem pomysł. — Albo Smiley.
— No dobra. Załóżmy, że zostanie akrobatą. Załóżmy, że zmienimy mu wizerunek. A reszta? Nie mamy niańki.
— Ma dziesięć lat, mogę się nim zająć — Pik popatrzył na mnie lekko rozbawiony.
— Wiem, że masz dobre intencje, ale czasami sam dla siebie jesteś zagrożeniem — słysząc to, lekko się podłamałem. Wiedziałem o tym, tak samo jak cała reszta i on. Nie musiał mi tego teraz wypominać. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, dlatego po chwili westchnął. — Cóż. I tak im powiedzieliśmy, że go tutaj nie ma, więc musi już zostać, bo nie wywalimy dzieciaka do lasu. Na razie zostanie pod twoją opieką, a potem się zobaczy. Tylko nie zapomnij o swoich obowiązkach — szybko pokiwałem głową. Aktualnie zgodziłbym się chyba na wszystko.
Wróciłem do namiotu. Z początku się wystraszyłem, bo nigdzie nie widziałem chłopaka. Pierwsze co pomyślałem, to to, że tu nie wrócił i uciekł. Potem, że go zobaczyli, wdarli się na teren cyrku i go zabrali.
— Doll? — odezwałem się cicho, jakbym się bał odpowiedzi. W namiocie długo trwała cisza, aż w końcu nie powtórzyłem jego imienia, tym razem głośniej. Gdy już chciałem wybiec z namiotu i zacząć go szukać, drzwiczki szafy zaskrzypiały, a spod moich ubrań wyjrzała dziecięca twarzyczka. Odetchnąłem z ulgą, a ogromny kamień spadł mi z serca.
— Poszli sobie? — zapytał, a ja tylko skinąłem głową. Po chwili białowłosy chudzielec podbiegł do mnie i mocno przytulił, aż przez moment zabrakło mi powietrza. — Mogę tu zostać? Proszę — zadarł głowę do góry i popatrzył na mnie tymi swoimi błękitnymi oczkami. Zacząłem się zastanawiać, co mu zrobili, że uciekł i tak bardzo się boi.
— Możesz — odparłem szybko, aby nie czekał. Ten się uśmiechnął i jeszcze mocniej mnie przytulił. — Tylko musisz się ukrywać. I uczyć, jeśli chcesz tu zostać — chłopak mnie puścił i szybko pokiwał głową.
— Zrobię wszystko — lekko się uśmiechnąłem.
— Na razie będziesz się uczył lekkoatletyki. Diane albo Smiley ci pomogą, Diane jest linoskoczkiem, a Smiley akrobatką. Aerialisty jeszcze nie mamy, więc możesz być pierwszy.
— Arilisty?
— Aerialisty, to taki akrobata powietrzy. To właśnie to, co robiłeś na szarfie — chłopak pokiwał głową. — A co do reszty, to na razie chyba pomieszkasz ze mną i niestety musisz mieć kamuflaż, jeśli chcesz stąd wychodzić — kiwał głową. Rzeczywiście zgodziłby się na wszystko.
— Jeśli będzie trzeba, to nawet sukienkę nałożę — zaśmiałem się krótko.
— Więc coś się wymyśli.
Ponieważ nie było jeszcze południa, zajęliśmy się jego wizerunkiem. Zaproponowałem przefarbowanie włosów, ale stwierdził, że wolałby perukę. Może i lepiej, pasowały mu te białe włosy, a wszystkie kosmetyki do farbowania włosów trochę je niszczą. Miał nosić makijaż oraz ubierać sukienki; ruszyliśmy bardziej w kierunku jego pomysłu zostania dziewczynką, ponieważ w tym była największa szansa, że go nie rozpoznają. Przebranie było mu głównie potrzebne do przebywania na zewnątrz, w końcu w namiotach byli wyłącznie cyrkowcy, a po za nimi zawsze na teren mógł wejść ktoś obcy. Miał się poruszać jedynie między moim namiotem, tym głównym, aby mógł ćwiczyć oraz stołówką. Podczas nauki miał się przebierać w wygodniejszy strój i miał zdjąć perukę, która po prostu by mu spadała. Uzgodniliśmy również z Pikiem, że jego nauka będzie trwała w porze śniadaniowej oraz obiadowej, kiedy najwięcej ludzi nie znajdowało się w głównym namiocie, ale w bufecie. Chcieliśmy, aby jak najmniej rzucał się w oczy. Pozostało nam jeszcze uzgodnić, kto go będzie uczył. Diane musiała odmówić, przez nawał obowiązków. Smiley na szczęście się zgodziła i wyszła na jaw pewna ciekawostka: w cyrku był już jeden aerialista. Nie długo, ale mógł już występować. Poznając jego imię, znalazłem Oriona i przedstawiłem mu sytuację. Po dłuższej chwili się zgodził.
Nigdy wcześniej nie rozmawiałem z tyloma osobami w tak krótkim czasie i to z własnej woli. Czułem się dziwnie, jakby zmęczony i wyprany ze wszystkich emocji. Kiedy jednak wróciłem wieczorem do Dolla, ucieszyłem się. Znowu myślałem, że uciekł, albo go zabrali.
— I co? — chłopak wstał na równe nogi.
— No to tak. Rano idziesz na szóstą do namiotu i tam masz zajęcia ze Smiley. Potem o czternastej z Orionem.
— Kto to?
— Okazało się, że też jest aerialistą — podrapałem się po karku.
— Tak? Mówiłeś, że nikogo takiego nie macie — nie wyczułem w jego głosie złości ani smutku.
— Taaaaa… po prostu nie wszystkich znam — wyjaśniłem, na co ten pokiwał głową. — To chyba będzie wszystko — odetchnąłem z ulgą. — Może ci jeszcze coś przynieść do namiotu? Lubisz czytać książki albo coś podobnego? — zapytałem, kierując się do biurka, aby usiąść.
Doll? Witamy w nowym domu