Po krótkiej rozmowie z chłopakiem zadecydował o przeniesieniu nas z powrotem do cyrku. Trochę tym zawiodłem, bo naprawdę polubiłem to miejsce. Zanim jednak jakkolwiek zareagowałem, złapałem mnie na zgięciu ręki i tak znikł mi sprzed oczu świat, który dotychczas widziałem. „Alcossebre” -piękne miejsce. Nie znałem go, nie byłem nigdzie, a jednak mnie zachwyciło samym swoim widokiem na otwartą wodę. Wspaniale było przeżyć coś takiego przynajmniej raz na jakiś czas. Teraz jednak wróciliśmy do czegoś bardziej przyziemnego. Dosłownie. Kiedy znaleźliśmy się na nowym terenie, siedziałem jak wcześniej na ziemi. Na moje nieszczęście w tej okolicy nie panowała zbyt piękna pogoda. Będąc nadal trzymanym, spojrzałem w górę, delikatnie zwężając powieki. Deszcz. Lubiłem go, ale nie w momencie, kiedy niemalże leżałem na trawie. Chociaż i to robiło się swego czasu. Po tym, jak zwolnił się ucisk dłoni chłopaka, wstałem i otrzepałem się z niewidzialnego kurzu.
- Wiesz, jaki jest plan -odezwał się pierwszy -prawda?
Spojrzałem na niego krótko, następnie cicho prychając. Wyprostowałem się i z westchnieniem przytaknąłem. Bądź co bądź to i moja sprawa, nawet jeżeli tego nie chciałem. Nadal nie rozumiałem, dlaczego do tego wszystkiego wytyczył mnie Pik, ale chyba nie miałem nic do powiedzenia. Raczej na pewno.
- To dobrze -odszedł kawałek ode mnie, rozglądając się nieco -W takim razie życzę powodzenia -zwrócił się ponownie do mnie.
Przyglądaliśmy się sobie przez chwilę, aż w końcu odszedł w swoją stronę. Obserwowałem go jeszcze przez moment, aż w końcu dotarło do mnie, co jest moim zadaniem na ten czas. Raz jeszcze spojrzałem w niebo, a następnie na wyświetlacz telefonu. Nie było późno, ale też nie jakoś szaleńczo wcześnie. Powinno wyjść wszystko gładko. Powinno.
Wszedłem do jadłodajni. Stwierdziłem, że to właśnie tam dowiem się największej ilości informacji, nie tylko na ten temat. W końcu, kto nie rozmawia przy posiłku, kiedy ma kogoś obok siebie? Fakt, ja. Pokręciłem mokrą czupryną, po czym podszedłem do wydawanych posiłków, z którego wziąłem najprostsze i najbardziej rozpowszechnione pancakeks. Idąc z talerzem, próbowałem dosłyszeć, o czym rozmawiają poszczególne grupy, aż w końcu natrafiłem na idealną plotkarską triadę. Usiadłem przy stoliku obok, zaczynając kroić pierwszy z kawałków.
-… Bo przecież można wszystko wszystkim zarzucić, ale naprawdę aż tyle? -powiedział jeden z mężczyzn.
- No raczej -prychnęła kobieta -Ktoś taki jak ten typ… -zakręciła widelcem w powietrzu -Może przecież dużo.
- Nie przypisujesz mu czasem za dużo zasług? -odpowiedział ten sam rudowłosy.
- Oczywiście, że nie -pokręciła z grymasem na twarzy głową -A Diane? Wymyśliła sobie to wszystko?
- Nie mówię, że tak, ale nie chce mi się wierzyć, że aż tak chciał jej coś zrobić -uniósł się delikatnie, na co wtrącił się drugi mężczyzna.
- Przestańcie już, bo mam dosyć -westchnął, zwieszając ze zrezygnowaniem głowę -Dobrze wiemy, że Jumper nie należy do świętych, ale tak jak mówi Boris, nie możemy go oczerniać za wszystko.
- Czyli go bronicie? Świetnie -prychnęła -A co jeżeli by coś podobnego stało się jednym z nas? Pomyśleliście chociaż przez chwilę?
Mężczyźni spojrzeli się po sobie milknąć na moment. Kobieta obserwowała ich, aż w końcu z dumą w głosie, dodała.
- Widzisz Spectro, jesteś tu od dawna, nawet dłużej niż ten dzieciak, a nadal nie wierzysz? Tak samo ty Boris. To wszystko pokręcone, ale wszystko wskazuje na niego. Też nie chcę mówić o nikim źle, ale…
- Ale mówisz -podniosłem widelec z nadzianym ciastem, kierując go do ust.
Niestety powiedziałem to nazbyt głośno. Cała trójka odwróciła się do mnie, na co tylko rzuciłem na nich okiem, dalej rozkoszując się smakiem posiłku.
- Co tam szepczesz? -zapytał Boris.
Wzruszyłem ramionami, nie zwracając już na nich uwagi. Nie podobało im się to jednak.
- Jak już podjąłeś rozmowę, to może jednak już ją ciągnij? -widać było, że to ona jest tu szefową. Wydawała się pożreć wszystkie rozumy, ale co można za takich? Nic.
Westchnąłem cicho, po czym zwróciłem na powrót głowę w ich stronę. Zlustrowałem ich znudzonym spojrzeniem, a następnie delikatnie się uśmiechnąłem. Oni zmieszani spojrzeli po sobie i już mieli podjąć dalsze próby wyciągnięcia ze mnie dalszego potoku słów. Na daremno, głównie dlatego, że sam postanowiłem, że to zrobię.
- Nie jest mi dobrze znana sytuacja z nim, w końcu nie jestem tu, od bóg wie jakiego czasu, ale nie wydaje się taki zły. Fakt, nie rozmawialiśmy za długo, ale… -zatrzymałem się, by pomyśleć. Musiałem jakoś ominąć to, że jednak coś nas łączy -W sumie racja, coś jest z nim nie tak. Wygląda na takiego, no wiecie.
Zmieszanie. To jedyne co mogłem teraz po nich wywnioskować. Nabrałem powietrza przez nos, na chwilę go przetrzymując. Oj to będzie długa i ciężka przeprawa.
<Jumper? Trochę tę część przedłużę, jak na razie jednak pozostawiam to, co jest>