18 lut 2022

Jumper CD Vogel

Operacja: Spalony namiot. Czas: środa, popołudnie. Zadanie: zbadać miejsce zdarzenia. Cel: dowieść, że o nie ja byłem podpalaczem. 
Nic prostszego, prawda?
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
Moja natura sama kazała mi dostrzegać negatywy całej sytuacji, dnia, położenia. Krople deszczu opadały na ziemie tak jak zawsze, a jednak mi się wydawało, że opadały z ogromnym hukiem. Byłem cały zestresowany, dlatego wszystkie dźwięki brzmiały głośniej. Wszystko dudniło z rytmem mojego rozdrażnionego serca. Jednak mimo wszystko, ten nieszczęsny deszcz okazał się pomocny, ponieważ większość ludzi wolała się ukryć przed nim, pozostawiając mnie samego po środku tej ulewy. 
Przemierzając cyrk, zastanawiałem się, jak to wszystko potoczy się dalej. Znajdę coś? Jakiś przedmiot identyfikujący podpalacza? A może Vogelowi udu się czegoś dowiedzieć? Może przypadkiem dowie się, kim jest oprawca, a może pozna jego wspólnika? Chciałby. Naprawdę chciałbym mieć to z głowy. Tak się zamyśliłem, że nie zauważyłem, że znalazłem się już na miejscu. Westchnąłem. Nie sądziłem, że to aż tak źle wyglądało. Wyobrażałem sobie podpalony w połowie namiot, w którym ogień wypalił parę dziur i może wejście. Sądziłem, że większość rzeczy zostanie zachowanych, ale z niego prawie nic nie zostało. Konstrukcja w połowie się poddała i materiał, z którego był zrobiony namiot, w większości po prostu leżał na ziemi. Przełknąłem ślinę. Właścicielka prawdopodobnie straciła wszystko, tak samo jak ja straciłem wiarę, że znajdę tu cokolwiek przydatnego.
Ale nadzieja umiera ostatnia, prawda? 
Przetarłem ręce, gotowy do roboty. Rozejrzałem się jeszcze wokół siebie, upewniając się, że nikt mnie nie obserwuje, po czym wślizgnąłem się pod część namiotu, jaki pozostał przy „życiu”. Śmierdziało w nim spalenizną, a wszystko, czego dotknąłem, praktycznie rozpadało się w rękach. Było ciemno, więc wyciągnąłem telefon i zapaliłem latarkę. Zobaczyłem tylko ubrania, skrzynię, materac i spalone książki. Zacząłem wszystko przegrzebywać. Przerzucałem ubrania na boki, sprawdzałem rozpadające się w rękach książki, zajrzałem do pustej skrzyni i wywaliłem materac do góry nogami. Pusto. Żadnych śladów. Na moment usiadłem i wsłuchałem się w otoczenia. Deszcz nie ustępował, a nawet był coraz silniejszy. Nagle zapragnąłem się rozpłakać, tu i teraz poużalać się nad swoim losem i poddać się. To było takie proste. Prostsze niż ucieczka. Kiedy mokra ciecz spłynęła mi po policzku, natychmiast wytarłem oczy i zmarszczyłem czoło. Nie zamierzałem płakać. Nie w tym miejscu, tutaj ktoś mógłby mnie usłyszeć, albo co gorsza, zobaczyć. Nie byłem tutaj bezpieczny, dlatego podniosłem się na równe nogi i spojrzałem na porozrzucane ubrania. Jeśli Diane tu wróci, na pewno zrozumie, że ktoś tutaj grzebał. Chcąc w jakimś stopniu to ogarnąć, zacząłem kopać wszystkie rzeczy na ich pierwotne miejsce. Po chwili usłyszałem cichy brzdęk, a coś zabłysnęło w świetle latarki. Skierowałem na to swój wzrok. Było małe. Podszedłem i się schyliłem. Była to zapalniczka, ale nie byle jaka. To była moja zapalniczka. Rozpoznałem ten biały wzór na granatowym tle. Ktoś mógłby pomyśleć, że mogła należeć do każdego, kto ją kupił w tym samym miejscu, co ja, czyli w sklepie monopolowym na rogu, ale ta sztuka, jak wszystkie moje zapalniczki, miały pogryziony spód – tak, gryzłem zapalniczki gdy się nudziłem, jakoś nie potrafiłem się tego oduczyć – a na dodatek jakiś tydzień temu ją zgubiłem. 
Teraz chociaż wiedziałem, że to nie był przypadek i ktoś próbuje mnie wrobić. To chyba, że ktoś przypadkowo mnie wrabia, nie wiedząc o tym, ale to już jest mało prawdopodobne. 

<Vogel? Mam pierwszy ślad>

1 lut 2022

Ozyrys CD Doll

Słuchałem go i odczuwałem strach. Z każdym jego słowem, ogarniało mnie coraz większe poczucie niemocy, świadomość, że nie mogę nic zrobić, aby przerwać jego historię, czyli przerwać jego życie w tamtym miejscu. Jego historia napawała mnie strachem, ale nie takim, który każe ci brać nogi za pas. To był inny strach, uczucie, że dzieje się coś złego, a ty nie wiesz gdzie i dlaczego. Poczucie bezsilności wypełniło mój umysł i kiedy chłopak skończył opowiadać, kończąc historię czymś, co znałem za młodu, przytuliłem go. To była moja pierwsza reakcja, żadne słowa otuchy ani zdziwienie. Chciałem, a może i nawet musiałem go przytulić, chociaż jeśli miałbyś być ze sobą szczery, nie zrobiłem tego dla niego, ale dla siebie. Kiedy odzyskałem równowagę umysłu, ucieszyłem się, że odwzajemnił uścisk. Obyło się bez słów pocieszenia, spojrzeliśmy jedynie na siebie i na naszych twarzach pojawiły się uśmiechy, tyle wystarczyło – bardzo dobrze, prawdopodobnie gdybym coś powiedział, on albo ja by się rozpłakał. 
- Późno się robi. Idziemy coś zjeść? Wydaje mi się, że większość już opuściła bufet – zaoferowałem, a chłopiec pokiwał głową. Chwycił w dłonie talię kart, poprawił ją, aby żadna karta nie wystawała zza krawędzi, po czym położył ją na stolik i wziął brązową perukę. Pomogłem mu ją nałożyć oraz poprawić. Ponieważ było już ciemno, obyło się bez makijażu, a prowizoryczną sukienką stał się dłuższy płaszcz, pożyczony od jednej z pracownic. – Nawet ci w tym ładnie – powiedziałem, starając się pozbyć panującej w namiocie ciszy. Doll tylko odrzucił włosy do tyłu i posłał mi lekki uśmiech, po czym oboje opuściliśmy namiot, aby wypełnić głodne żołądki czymś smakowitym.

Minęły trzy dni, odkąd w cyrku pojawił się białowłosy uciekinier. Aktualnie sypiał w moim namiocie, ponieważ był dzieckiem. Każdego ranka malował swoją twarz, aby była bardziej dziewczęca, oraz ubierał jasnoniebieską sukienką, którą uszył mu nasz kostiumograf Shuzo. Jak na czarnowłosego krawca przystało, sukienka uboga nie była, chociaż na moją prośbę i tak zrobił coś bardziej „minimalistycznego”. Sięgała chłopcu do kolana oraz zakończona była falbankami, tak samo jak długie rękawy. Niebieski był przełamywany przez jasnoniebieskie oraz białe paski w dolnej, rozkloszowanej części sukienki. Na klatce piersiowej miała przyszyte trzy białe, nieduże kwiatki, a w talii miała wiązaną z tyłu, jasnoniebieską, szeroką wstążkę. Doll, mimo, że był chłopce, ucieszył się na widok ubrania, co mnie trochę rozbawiło. 
W sukience i peruce przemieszczał się po cyrku: w tym stroju spożywał posiłki w bufecie. W głównym namiocie, gdzie Orion udzielał mu lekcji, dostał specjalny strój, który był rozciągliwy oraz przylegał mu do ciała. Zdejmował również sztuczne włosy i o dziwo jego pomalowana twarz wcale się nie wyróżniała; ze swoim drobnym ciałem przypominał dziewczynkę o krótszych włosach. Na jego próbie byłem dwa razy, za trzecim, za namową Oriona, zostawiłem ich, a sam poszedłem nad jezioro, aby potrenować. Nie mogłem w końcu zaniedbać swoich obowiązków, Pik w każdej chwili mógł mi kazać wystąpić, pomimo moich słów, że sobie nie poradzę i wszystkich spalę.
Zacząłem od czegoś prostego, jak zawsze. Wyciągnąłem rękę naprzeciwko siebie i otwartą dłonią ku górze, stworzyłem płomień. Na początku się tlił, potem rozjaśniał, aż w końcu wyskoczył ku górze. Tworzyłem małe, płomieniste kule i podrzucałem je do góry. Po chwili zacząłem nimi żonglować, starając się żaden z nich nie opuścić, aby nie podpalić trawy. Żonglowanie akurat mi wychodzi bardziej, niż tworzenie innych ognistych sztuczek. Niestety tym publiczności nie zachwycę na długo. Po dłuższym momencie łapałem kule i niszczyłem je w dłoniach. Odetchnąłem na moment, na razie było dobrze. Kucnąłem i wytworzyłem małego, ognistego króliczka. Gdy wstałem, skierowałem go do góry i już po chwili kicał w powietrzu. Aby sobie utrudnić, wytworzyłem również dwa ptaki. Kontrolując trzy ogniste zwierzaki, zacząłem odczuwać niepokój. Jeden był prościną, dwa kazały używać dwóch rąk, ale trzeci zmuszał do podzielenia uwagi w tej sposób, aby jednego z nich kontrolować umysłem. Wszystkie stworki znajdowały się w powietrzu, królik kicał, a ptaszki kręciły się w powietrzu, a cała sceneria znajdowała się nad wodą. Kiedy byłem już pewny, że sobie poradzę, stworzyłem ognistą obręcz, przez które zwierzaki skakały. Skupiając swoją całą uwagę na magii, nie zauważyłem nawet, kiedy robiłem kolejne kroki w kierunku jeziora – spostrzegłem to, kiedy noga wylądowała w wodzie. Cały ogień zniknął, runął do wody i zgasł z charakterystycznym sykiem. Odsunąłem się do tyłu i spojrzałem na mokrego buta. Momentalnie odechciało mi się ćwiczyć.
Zawitałem do miasta. To miała być krótka wyprawa. Zaszedłem do piekarni, w której kupiłem dwa pączki. Jednego z nich zjadłem w drodze powrotnej. Uwielbiałem ten smak, on mi się nigdy nie znudzi. Piekarz, który nazywał się Newt Mergyl i był z Hiszpani, robił naprawdę cudne wypieki, a według mnie, na miejscu pierwszym były pączki. Zajadając się jednym z nich i idąc ubitą drogą, w kierunku cyrku, spostrzegłem pod ścianą jakiegoś bloku dwóch mężczyzn. Gdyby nie fakt, że bardzo przypominali tych, którzy pojawili się w cyrku i szukali Dolla, nie zwróciłbym na nich najmniej uwagi. Jednak oni mnie również zauważyli. Skrzyżowali ze mną spojrzenia, przez co szybko odwróciłem swoje. Wypełniając usta wypiekiem, starałem się o nich zapomnieć.
Wszedłem do namiotu, gdzie Doll miał ćwiczenia. Właśnie siedział na drewnianym pudle, obok Oriona i pił wodę. Podszedłem do nich, nie mając zamiaru mówić chłopcu, że ich widziałem. Zamiast tego miałem w planach poczęstować go drugim pączkiem. 

Doll?