31 lip 2022

Lacie CD The Beast

Ani Graff Purplish Red Diamond, ani tym bardziej De Beers Cullinan Blue nie powinny być zestawione z The Orange. Chłodny róż wpadający w czerwień, wyrafinowany królewski błękit oraz miodowa barwa największego z pomarańczowych diamentów. Pojedynczo dokładnie każdy z nich stanowi kunszt jubilerskiego fachu. Idealny szlif, nieprawdopodobnie doskonała barwa oraz praktycznie nieskazitelna czystość. Stwierdzenie, że są wręcz anielskiego piękna, byłoby zbrodniczym niedopowiedzeniem. Jednak wszystkie kamienie zestawione w jednym elemencie przyćmią wzajemnie swoją urodę, zgaszą niezaprzeczalne piękno i zamiast gustownej ozdoby ze skupiającą wzrok, jedyną w swoim rodzaju kosztownością powstanie porażająco drogi, ale tandetny koszmar każdego jubilera. A ja jeden z tych unikatów zamierzałam bezlitośnie i nieodwracalnie pociąć, oczywiście tylko wtedy, gdy nie uda mi się doprowadzić do zmiany obecnego właściciela kamienia, co takie bezproblemowe z pewnością nie będzie. Było bardziej niż pewne, iż litewska bestia nie odda bez słowa sprzeciwu właściwie bezcennego diamentu, który w tajemniczy sposób wędrując przez pół świata, stał się jej własnością. 
Zawinęłam The Orange w jedwabną chusteczkę, by następnie zawiniątko bezpiecznie włożyć do ręcznie kutej, srebrnej szkatułki wyłożonej atłasem. Rodzinna pamiątka z wierzchu ozdobiona niewielkimi cyrkoniami migotała wesoło w świetle. To w niej trzymałam najcenniejsze skarby. Upewniłam się, że jest dobrze zamknięta, chowając klucz w swojej dłoni. Były nadbałtycki książę Chevalier Irenejus von Urach w żaden sposób nie zapracował sobie na moje zaufanie, a bezczelnie śmiem twierdzić, że skoro nie miał problemu ze źródłem pochodzenia diamentu, nie miałby oporów, by bez pozwolenia rozporządzić się moim dobytkiem, gdyby tylko dostał ów kluczyk w swoje ręce.

Echa rozmowy na temat genewskiej wystawy nie milkły od kilku tygodni. Właściwe cały światek mówił tylko o jednym, niemożliwe wielkim pomarańczowym diamencie, który miał być nie tylko gwiazdą wieczoru, ale też powodem, dla którego możni z całego globu przybyli na ten jeden dzień do Szwajcarii, bo właśnie w tym dniu stolica jubilerskiego świata się tam znalazła. Tysiące turystów przewijających się w ciągu ostatnich dni przez galerię domu Christie’s by po raz ostatni choć przez ułamek sekundy mogli zobaczyć wystawę, której elementy po zachodzie słońca pójdą pod młotek, później właściwie raz na zawsze mają zniknąć z muzealnych salonów na rzecz prywatnych kolekcji. Wieczorem, gdy oświetlony reflektorami przeszklony budynek rozbłyśnie setką barw, drzwi galerii zostaną otwarte tylko dla nielicznych, tych z bardzo zasobnym portfelem. Dokładnie każdy z nich, włączając w to mojego ojca, z którym zawitałam w szwajcarskim domu aukcyjnym, liczył, że uda się wrócić z tym jednym z najwspanialszych cudów natury, które dane było ludzkości wydobyć.
Kolejne przedmioty jeden po drugim znajdowały nowych właścicieli, którzy wyłożyli niebagatelne sumy na zakup. Jednak tak jak każdy przewidywał, to finałowa pozycja cieszyła się największym powodzeniem. Poprzednie licytacje tylko rozgrzewały atmosferę, która z każdym zakupem zdawała się być coraz cięższa. Elektryzujące napięcie między zgromadzonymi podtrzymywała świadomość, że cena kamienia nie zamknie się w sześciocyfrowej sumie.
Ostatnie uderzenie młotka aukcyjnego obwieściło koniec licytacji. Początkowo zamarłej w ciszy publice ciężko było uwierzyć w wysokość kwoty, która ostatecznie padła. Ponad 30 milionów oru. Szybko jednak ta cisza zmieniła się pierw w szmery, aż w końcu głośny wybuch ekscytacji i nie do powstrzymania aplauz. 
Kupcem był postawny mężczyzna w sile wieku. Ciemne, czarne włosy nieco przyprószone srebrem oraz śniada, już nie tak gładka, jak kiedyś cera jednoznacznie sugerowały, że pochodził z bliskiego wschodu. Mimo wielu lat na karku prezentował się wyjątkowo dobrze, emanował pewnego rodzaju doniosłością. Dwóch ochroniarzy podążających za nim jak cień lustrowało otoczenie, szukając ewentualnego zagrożenia. Mężczyzna, a dokładniej diament, który zakupił, choćbym nie wiem, jak się starała, był całkowicie dla mnie nieosiągalny. 

Zawiesiłam na dłużej wzrok na zamkniętym wieku puzdereczka. Ta mała, sama w sobie cenna kasetka ukrywała wyjątkowo cenny skarb i równie niebezpieczny. Diament, którego nie jeden pragnął, a obecnie z pewnością jest poszukiwany, nie tylko przez oficjalnych mundurowych mamił swoim blaskiem i wartością każdego, kto na niego spojrzał, w tym, a może szczególnie mnie. W ułamku sekundy uzależnił mnie od siebie, sprawił, że całkowicie oszalałam na jego punkcie. 
- To niezwykle impertynenckie, tak otwarcie zapowiadać nocne wizyty kobiecie w trakcie pierwszego spotkania. Nawet jeśli byłoby to miłosne rendez vous, a nie spotkanie biznesowe, nadal byłoby to nie na miejscu — płynnym ruchem podeszłam do mężczyzny nieco bliżej, jednak zachowując stale bezpieczną odległość, o ile w takiej sytuacji w ogóle może być o takiej mowa. Wedle pogłosek blondwłosy był geniuszem pola bitwy, musiałam cały czas pamiętać, że dokładnie każda, nawet ta najbardziej przekłamana plotka zawiera w sobie cień prawdy. 
Zapewne przy naszej różnicy wzrostu wyglądało to groteskowo, jak subtelnie próbowałam zagrodzić mu wnętrze przyczepy cyrkowej, ostrożnie przesuwając się w stronę wejścia, jednak byłam już zmęczona jego towarzystwem. Mimo że nie narzucał się, a te kilka zdań, które wymieniliśmy między sobą, dotyczyło kamieni szlachetnych, zbyt dużo czasu zostałam zmuszona mu poświęcić. Zdecydowanie bardziej wolałam oddać się kontemplacji nad skarbem, który był tak blisko. Wystarczyło pozbyć się niechcianego gościa.
- Następnym razem lepiej zastanów się dwa razy, zanim zdecydujesz się coś takiego powiedzieć, by nie zostało to opacznie zrozumiane. Takie faux pas może okazać się wyjątkowo brzemienne w skutkach, zwłaszcza w tak małej społeczności, którą jest nasza cyrkowa trupa, a akurat ja nie mam ochoty wysłuchiwać takich pomówień. Une autre femme à ma place pourrait utiliser cette déclaration et devenir problématique. Życzę udanej nocy 

Chev? Risqué, mais excitant. N’est-ce pas?

Lacie CD Ozyrys

Gdy Ozyrys wyszedł ze sprzedawanego lokalu, momentalnie stracił resztki mojej i tak niezbyt dużej uwagi. Właściwie tylko wspomniałam, żeby przyszedł do mnie nazajutrz i zostawiłam go samego sobie. Dużo bardziej o dziwo, zamiast trzeba było przyznać dość przyjemnego dla oka większości kobiet czerwonowłosego, interesował mnie ten spocony na samą myśl, że jego szubrawy przekręt mógłby wyjść na jaw, łysawy prostak z dużo za dużym brzuchem. Był kimś, kto kompletnie nie życząc sobie tego, ściągnął na siebie zainteresowanie, za czym szły spore kłopoty. Kimś, kto nieświadomie, być może, jeśli niefortunnie nie okaże się jednym wielkim, gorzkim rozczarowaniem, zapewni mi zajmującą rozrywkę na dłuższy czas. Niezgodności w dokumentach mogły być dopiero szczytem góry lodowej, całą resztę głęboko ukrytą moim obowiązkiem było wydobyć na światło dzienne. A było tak wiele możliwości, tak wiele opcji, nierozwiązanych jeszcze tajemnic, którymi obłożona jest ta zatęchła rudera. Ona sama w sobie, szowinistyczny właściciel, od którego prostactwo czuć na kilometr, czy jego nieodkryty współpracownik, będący zapewne nieco bardziej rozgarniętym niż posiadacz sklepiku.

Mimo najcieplejszej pory roku, jaką jest lato, nieprzyjemny wieczorny chłód nie zachęcał do jakichkolwiek spacerów. Wdzierał się we wszystkie zakamarki, przeszywał na wskroś, powodując uciążliwe dreszcze u każdego, kto odważył się opuścić bezpieczne schronienie, przywoływał tęskne wspomnienia letniego i przede wszystkim ciepłego dnia. Opatulona lekkim, niezbyt długim płaszczem przedzierałam się między powiewami porywającego wiatru. Nawet nie próbowałam ratować się parasolką przeciwdeszczową, mocne powiewy już na samym początku powyginały druty konstrukcji stelaża parasola, a deszcz i tak już nie padał aż tak zaciekle, jak na początku wieczoru.
Podczas kolejnego z tak częstych, że prawie rytualnych nocnych spacerów po miasteczku i okolicach, które, w co drugą, o ile nie w praktycznie każdą noc sobie urządzam, nogi same, jakby tknięta jakim przeczuciem, zaprowadziły mnie pod nieduży lokal, który nie tak dawno oglądałam w towarzystwie Ozyrysa. Drzwi i okna były widocznie porządnie zamknięte, jednak w szparach między deskami w okiennicach błyszczały delikatne smugi światła świadczące o czyjejś niezaprzeczalnej obecności. O tak później porze w opustoszałym i zatrwożonym przez bestie ciemności niewielkim miasteczku nie powinno być nikogo, nie licząc śmiałków, którzy mają coś do ukrycia, coś, o czym można rozmawiać tylko pod osłoną mroku. Za tą drewnianą, okienną zasłoną, za ścianą odgradzająca zimną noc od ciepłego wnętrza kryli się ci, którzy swoim zachowaniem wzbudzali moją nieodpartą ciekawość. Co nimi kierowało, jakie dokładnie były ich cele? Czy motywowani chciwością robią to ze zwykłej ludzkiej pazerności? Nie sądziłam, że kierowała nimi jakaś głębsza, w tym momencie niezrozumiała ciągle dla mnie racja. Nie mają chorej żony, syna, kuzynki ciotecznej od strony szwagra i nie zbierają żadnych pieniędzy na ratującą życie operację czy niezbędną rehabilitację. Nie wspierają
dziecięcego hospicjum, by spełnić ostatnie życzenia dzieci, ani domu starców, by zapewnić im godny koniec życia. Nie ma tu żadnej innej ckliwej historii, żadnego przejawu empatii. Mężczyzna, którego miałam niewątpliwą przyjemność spotkać, zdecydowanie nie wyglądał na miłosiernego samarytanina odejmującego sobie od ust, raczej ochrzciłabym go mianem żarłocznej szui chcącej jak najdłużej stać przy korycie. Typ człowieka, który nie mając za grosz godności, ograbi z resztek dokładnie każdego, kto stanie mu na drodze, żeby tylko napchać swoje własne kieszenie jeszcze bardziej, mimo że i tak nic się w nich już nie mieści. Ozyrys, a tak właściwie ja, czego właściciel lokalu nie był świadomy, nie byłam wcale wyjątkiem. Jeśli tylko byłoby to możliwe, zatrzymałby i moje pieniądze i lokal, który planuję za nie nabyć, by w przyszłości kolejnego chętnego na zakup okpić na grube tysiące.
Potrzebowałam wiedzieć dosłownie wszystko, wywlec ich najmroczniejsze sekrety, o których oni sami nawet nie wiedzą, a w odpowiednim momencie wykorzystać je przeciw im samym. Zobaczyć, jak obracają się przeciwko sobie, walczą ze sobą, bezlitośnie skaczą sobie do gardeł, oskarżając się wzajemnie o całe zło, które ich spotyka, pogrążając się przez to w niekończącym się chaosie, by na samym końcu zapewne upaść, stoczyć się nieodwracalnie na dno. Poruszenie w środku było wyraźnym symbolem, że i na mnie przyszedł czas. Nie chciałam, aby nikt niepowołany przyłapał mnie o takiej porze pod lokalem.

Spałam nieco ponad godzinę, rozmyślanie nad wciągającym epizodem nie pozwalało mi odejść na dłużej do krainy snu. Przewracając się z boku na bok, cały czas snułam pobożne życzenia, ciche modlitwy, by dmuchany balonik nadziei, które wiązałam z niedaleką przyszłością, nie pękł z hukiem.
Kilka minut przed siódmą podniosłam się z łóżka, żeby punkt ósma wyjść ze swojego lokum, gdzie ponownie powinien czekać Ozyrys.


Ozyrysie? 

Cherubin CD Jumper

Gdy tak siedziałem i wyjaśniałem po kolei, co widziałem, co się działo i kto mi wskazał ową drogę. W pewnym momencie dotarło do mnie, że to, co mówię, a to, co widziałem, nieco się różni. Widziałem bliźniaków. Jednakże obaj wydawali się swoim odbiciem, całkowicie się różnili. Ich twarze były zakryte przez maski. Ich głosy, nie należały do nich, tylko do... Tego nie jestem pewny. Ich ton drażnił uszy, ich dźwięk był mechaniczny i brzęczący, jakbym słyszał dzwonki i pisk, którego nie da się tak łatwo pozbyć. Czułem się jakby moje ciało i duszę dzieliło kilka lat. Jakby z góry patrzył na to, co się tam dzieje. Zastanawiał mnie fakt, co się dokładnie wydarzyło, oraz "to mógłby być idealny pomysł na książkę".
Wokoło znajdowało się wiele postaci. Pik, który wydawał się zmartwiony i zniecierpliwiony. Może coś tu nie grało, bo jak to się wszystko zaczęło i dlaczego?.
  - Wystarczy się pozbyć porywaczy, oszczędzić tego, co pomoże odzyskać nam swoje moce, po czym jego także się pozbyć. - oznajmiłem, po swoich licznych przemyśleniach. Ton, z jakim to powiedziałem, był nad wyraz spokojny i opanowany, tak jakby to było nic.
Chyba nie słuchałem tego, co mówią, słyszałem ton i dźwięk w ich sposobie mówienia. Jednakże wciąż słyszałem pisk, który powodował, że moje uszy bolały.
Dopiero teraz spostrzegłem, że w dłoni trzymam chłodną szklankę z wodą. Powoli zbliżyłem szklankę z zawartością płynu do ust i zacząłem pić. Ten dziwny smak w ustach powoli zanikał, jednakże po wypiciu wody, dziwny posmak w ustach powrócił. Był on gorzki i metaliczny. Jakbym jadł cytrynę pokrytą metalem albo krwią. Aż dziwne, bo nie przypominam sobie, bym coś takiego jadł. Słyszałem swoje imię, a gdy uniosłem głowę. Vivi pomógł mi wstać z krzesła, na którym cały ten czas siedziałem. Wyprowadził mnie z namiotu, po czym zaprowadził mnie do mojego namiotu, zamknął mnie w nim i poszedł. To było dziwne, ale to moja wina, bo nie słyszałem tego, co było omawiane.
Westchnąłem i sięgnąłem po butelkę z wodą, musiałem ją wypić, gdyż suszyło mnie, jakby przez tydzień był na pustyni. Zasiadłem przy swoim biurku. Wyjąłem kartki, których miałem pod dostatek. Po czym sięgnąłem po pióro i zacząłem, spisywać to wszystko, co się wydarzyło. Dokładniej zmieniłem to w historię z piekła rodem. Taki nowy horror, który poskutkuje czymś nowym na końcu tej opowieści. Nie można popaść w zapomnienie albo amok, gdyż wyjście z tego może być dużo trudniejsze.
Zatrzymałem się, gdyż coś się nie zgadzało. Musiałem wyciągnąć swój drogocenny dar, a była to maszyna do pisania. Trzymałem ją na wyjątkowe okazje, a ta właśnie teraz nadeszła. Wyciągnąłem ją z walizki, oczyściłem, przygotowałem przed pisaniem, sprawdziłem, czy wszystko prawidłowo działa, po czym zacząłem od nowa wystukiwać swoją melodię.

***

Pisanie trwało i trwało. Było niczym muzyka, która jest tworzona przez kompozytora, nutka po nutce, dźwięk za dźwiękiem. Tak samo było z pisaniem, najpierw wychodził pomysł, a następnie wypływał, tworząc słowa, zdania, a następnie ściany tekstu, które mogłyby zanurzyć cię w głębinach swojego umysłu i wyobraźni czytelniczego artysty. Powoli, bez pośpiechu do ostatniego tchu.
Czas się nie liczył, gdy byłem zamknięty pozostawiony sam, sobie wówczas mogłem zdziałać cuda, których nie jeden by zazdrościł. Musiałem i chciałem tu pozostać, chciałem ukończyć książkę. Nie będzie ona długa, jednakże będzie mieć w sobie kilka rozdziałów więcej. Może nawet uda się z tego trylogię stworzyć. Mój umysł się rozszerzył, a gdy moje wargi utworzyły się w dane słowa, zdania, a nawet w tym sylaby odpowiadające temu, co się dzieje w owej opowieści, przed oczami widziałem to, co się dzieje. Odpowiadało ono temu, co się działo w rzeczywistości, z kilkoma uwzględnionymi aspektami. Było tam coś, czego nie doświadczyłem, ale widziałem, gdy moje ciało i dusza pozostały rozdzielone. Umysł działał na wyższych obrotach, a pisanie stało się pasją i ciągnęło się jakbym, był do tego stworzony. Mój oddech był spokojny i miary, nie przyspieszał, jednakże byłem zadowolony i podekscytowany, tym co nastąpi dalej.

***

Doświadczenie przeżycia magii, pozostaje w tobie na długo. Przebudziłem się z długiego snu. Omiotłem spojrzeniem wnętrze swoje namiotu. Nie pamiętałem zbytnio, jak dotarłem na łóżko. Jednakże, gdy się podniosłem z łóżka, ruszyłem do biurka, chciałem, sprawdzić jak wyszedł mój rękopis. Skończyłem pierwszą część i nawet zacząłem pisać już drugą. Zostawiłem też notatkę dla siebie, z wydarzeniami z teraźniejszości. Pierwsza część mojego nowego rękopisu została schowana, z tymi które muszę dostarczyć do mojego agenta, zajmie się nimi, jednakże nie teraz.
Schowałem maszynę do pisania. Swój dobytek ukryłem, a sam zasiadłem na łóżku, by móc sobie wszystko poukładać. Nie trwało to długo, gdyż znienacka pojawił się Jumper.

<Jumper?>

30 lip 2022

Jumper CD Cherubin

Obserwowałem, jak Cherubin wychodzi z namiotu chwiejnym krokiem. Miałem wrażenie, że było z nim coś nie tak po wydostaniu się z kryjówki przestępców. Czy powinienem to sprawdzić? Owszem. Czy powinienem się spotkać z resztą trupy? Tak. Ale co było dla mnie ważniejsze? Sen. Mimo, iż mi przeszedł i nie byłem już senny, wizja oddania się objąciom Morfeusza była przyjemniejsza niż ta, w której pędziłęm do namiotu by porozmawiać z innymi na temat przetrwania w tych ciężkich czasach i wzajemnej pomocy w trudnych chwilach. 
Idąc za tym tokiem myślenia, położyłem głowę na miękkiej puszce i okryłem się cienkim kocem. Zamknąwszy o czym, starałem się o niczym nie myśleć, aby szybko zasnąć. Niestety sen nie przyszedł, a ja przeleżałem pół godziny, czując, jakby minęły wieki. 
- Rany... - mruknąłem pod nosem niezadowolony, odrzuciłem szybkim i mocnym szarpnięciem dłoni koc, podniosłem się za szybko, wywołując zawroty głowy i skierowałem się do wyjścia, wpierw zakłądając buty i zabierając ze sobą czarną, zapinaną bluzę. - A może dołącze do tych porywaczy? - zacząłem się zasatanwiać, będąc przy samym wyjściu. - Moja moc bardzo im się przyda - mówiłem dumnie, ale wiedziałem, że to tylko paplanina znudzonego dzieciaka. Rozumiałem (i postąpiłbym nawet tak samo), że gdy tylko przestanę im być potrzebny, zrobią ze mnie inni użytek. 
Krótko droga do głównego cyrku trwała wieki, ponieważ nie spieszyło mi się. Po drodze musiałem kopnąc każdy kamyczek lub szyszke, a na każdy dźwięk się przytzrymać i znaleźć jego źródło; nawet, jeśli to tylko wiatr szeleścił wiszącym skrawkiem materiału. Dotarłszy do namiotu, spotkałem tam niewielką grupkę ocalałych: Pik, Light, Gatta, Red, Vivi, Orion i The Beast. Spojrzeli na mnie. Wszyscy wyglądali na mocno zamyślonych, Gatta na wystarszoną, a The Beast na znudzonego. 
- W końcu - odezwał się Pik, odsuwając się od grona, ustawionego w kółeczku. - Wiesz gdzie jest Cherubin? - zapytał, a ja tylko wzruszyłęm ramionami.
- Pół godziny temu wyszedł z mojego namiotu - odpowiedziałem, wiedząc, że to był czas dłuższy niż pół godziny, stwierdziłem jednak, że to bez znaczenia. Szef wyglądał na zmartwionego.
- Może jego też zabrali - odezwał się Orion, a Pik tylko pokręcił głową, jakby w to nie wierząc.
Nagle wszystkie wątpliwości zostały rozwiane, kiedy rzeczony Cherubin wpadł na głównego namiotu jak poparzony.
- Widziałem bliźniaków i naszego. Porwany. Eksperymentowali na porywaczach, a magia wraca do właściciela - zaczął móić całkowicie bezsensu, jego zdania nie skłądały się w całość. To było niczym rzecanie przepadkowych słów przez 10-latka. Nim jednak któryś z nas zdążył powiedzieć, że nic nie rozumiemy i ma mówić spokojniej, wolniej i z sensem, on zemdlał. Jeszcze tego brakowało. 
Pik podszedł do nieprzytomnego i próbował go obudzić, ale na nic się to zdało. Obserwowałem, jak naprzód wychodzi Vivi, mówiąc, że zaraz się tym zajmie. Kucnął przy Cherubinie, po czym go obejrzał. Żadnych ran fizycznych. Gdy mężczyzna zajmował się nieprzytomnym trubadurem, skierowałem się do krzesełek i zająłem miejsce na jednym z nich. Obok mnie usiadł Light.
- Wiesz co tu się dzieje? - zapytałem od niechcenia, po czym wyciągnąłem papierosa, wsadziłęm go do ust i zapaliłem go ciemną zapalniczką z pogryzionym dołem.
- Nie jestem pewien - westchnął. - Najpierw było trzesienie ziemi. Takie normalne. Tylko po chwili pojawili się jacyś ludzie, widziałem, jak jeden z nich zabiera Diane. Wsadza jej na głowę worek, ręce związuje i wrzucają do auta. 
- Czyli jeden koleś pokonał całą trupę? - pokręcił głową.
- Okazało się, że ich było więcej, a u nas każdy zajął się trzęsieniem. Chował się, ściągał z półek co najcenniejsze, uciekał w bezpieczne miejsce - pokiwałem głową. Według mnie to był durny pomysł, w pewien sposób za bardzo naciągany. Wywołać trzęsienie ziemi po to, aby móć kogoś porwać? Miałem co do tego mieszane uczucia.
- A wy się schowaliście tutaj? - jego odpowiedź była twierdząca.
Gdy spaliłem całego papierosa, Vivi oznajmił, że Cherubin wrócił do rzeczywistości. Usiadł na krześle, a ktoś podał mu wody. Po chwili Pik do niego podszedł i poprosił go, aby jeszcze raz, na spokojnie, ze szczegółami, wyjaśnił, co takiego się stało. 

<Cherubin?>

21 lip 2022

Jumper CD Vogel

Połowa z nas ma jakiś życiowy cel: dorobić się majątku, poślubić sławnego piosenkarza, polecieć na Hawaje, kupić sobie złoty tron, być psią mamą, utopić w rzece rybę. Większa część drugiej połowy skupia się na tym, aby przeżyć dzień tak, jakby to był ich ostatni: są żywi, czasem narwani, można by powiedzieć, że głupio-odważni, ale starają się być szczęśliwymi. W tej pozostałej garstce ludzi znajdują się ja i jeszcze wielu innych, którzy tak naprawdę nie mają ani celu życiowego, ani celów dniowych. Nie posiadając celu, co mi pozostało? Podążanie za nim. Tym bardziej, że jeśli złapanie sprawcy tego całego żartu było moim celem, potrzebowałem jego pomocy – nawet, jeśli się sam do tego nie zamierzałem przyznać.
Ruszyłem za nim, trzymając w rękach watę cukrową. Kiedy ją ostatnio jadłem? Nie pamiętam, może jak byłem mały. Na pewno ją jadłem, gdy mieszkaniem z wujami, oni robili wszystko, aby mnie uszczęśliwić przez pewien okres. Przykre jest, że z czasów, które z nimi spędziłem, w głowie najbardziej utrwalił mi się ich głos, wymawiający te kilka słów: Ciesz się, póki jesteś z nami. Jutro możesz już tu nie przyjść. Jak się dzisiaj czujesz? Ludzie mówią, że przed ostatnim dniem zawsze jest lepiej. Teraz, gdy to wspominam, uśmiecham się. Czuje małą satysfakcję, że ich przeżyłem; prawie. W rzeczywistości wujowie jeszcze żyli i mieli się dobrze, ale ze świadomością, że zwalczyłam chorobę, czułam się tak, jakbym miała przeżyć jeszcze sto lat i zatańczyć na ich grobach. 
- Co dalej będziesz robił? – zapytałem, z policzkami wypchanymi watą, która zaraz się rozpuściła. Uśmiechnąłem się sam do siebie, gdy poczułem tę słodycz.
- Mam jeszcze kilka maszyn – wyjaśnił. Spojrzałem na niego zdziwiony.
- Aż tyle się ich tutaj psuje? Chyba lepiej kupić nowe – stwierdziłem z lekkim rozbawieniem, sądząc, że ma na myśli zepsute przedmioty.
- Stare nie są takie złe, do wyrzucenia nie nadaje się nic, gdzie trzeba wymienić śrubę, a połowa jest nowa i trzeba ją skręcić – sprostował wszystko, zerkając na mnie, na co tylko odwróciłem wzrok i mruknąłem coś pod nosem, kontynuując się zajadanie słodyczą. Gdy został ostatni kawałek, Vogel sięgną ręką i go zabrał. Zmarszczyłem brwi i groźnie obserwowałem jego dłoń, gdybym mógł, samym wzrokiem bym ją odciął. Mimo tego nie odezwałem się.
Cały nasz dzisiejszy czas został poświęcony na ustrojstwa, jakie Vogel miał za zadanie naprawić, złożyć, sprawdzić i przenieść. Można powiedzieć, że mu pomagałem; w miarę swoich możliwości. Czy ja nie miałem swoich obowiązków? Może i miałem, ale w tej chwili czułem się jak najgorszy śmieć, gdy wchodziłem do głównego namiotu, by poćwiczyć rzucanie nożami, a wszyscy spoglądali na mnie jak na podpalacza. Ponad to, wątpiłem, aby Pik był „zadowolony”, że ćwiczę z pozostałymi członkami trupy (a w szczególności z Diane). Więc co mi pozostało? Łażenie i gnębienie Vogela – chociaż ja bym nie nazwał tego tak, ponieważ dostarczałem mu sporo rozrywki swoim marudzącym na wszystko monologiem oraz pomagałem mu, gdy byłem w stanie. Czy to nie wystarcza, aby stwierdzić, że nie byłem taki zły?
W ciągu tego krótkiego dnia, dwie maszyny zostały na nowo skręcone, a trzy naprawione. Gdy Vogel naprawiał przedostatni przedmiot, poczułem ogromny głód, ale nie zamierzałem sam iść do bufetu. Za długo już mu się naprzykrzam, aby go teraz zostawić. Czekając cierpliwie, aż ukończy swoje dzieła, a małe dzieci będą mogły cieszyć się maszyną do popcornu i lodów, zastanawiałem się, co my tak naprawdę zamierzamy zrobić. Złapać złodzieja – tylko jak? Istniało wiele scenariuszy, podpalacz mógł się dzisiaj nie zjawić, a my niepotrzebnie zmarnujemy noc na czekanie, zamiast na spanie, podpalacz może być od nas sprytniejszy i tym razem nas weźmie za ofiary, podpalacz może być silniejszy lub szybszy i ucieknie nam, podpalacz…
- Jumper, podaj mi klucz – Vogel wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałem na niego pustym wzrokiem, potem na jego dłoń i palec, który wskazywał jakiś przedmiot przy moich nogach. Szybko zorientowałem się, czego chce, dlatego po chwili kucnąłem, chwyciłem przedmiot i mu go podałem. – Zgaduje, że myślałeś o nadchodzącej nocy – powiedział, przykręcając śrubę. Usiadłem na ziemi i przytaknąłem. 
- Co, jeśli go nie złapiemy, a on już tu nie wróci? – wypowiedziałem swoje wątpliwości na głos.
- To wtedy musimy chociaż zobaczyć jego twarz, aby wiedzieć, kogo szukać – powiedział to spokojnie, nie przerywając swojej pracy. Zobaczyć jego twarz… a następnie zmusić siłą do gadania. Tak, to jest plan.
Trzymając się tego pomysłu, dotrwałem z pustym brzuchem do bufetu, gdy Vogel skończył pracę na dziś. 
– Wiesz, że mogłeś wcześniej przyjść tu zjeść? – spojrzałem na niego, gdy byliśmy już przez bufetem. W tym momencie odezwał się również mój brzuch i zdałem sobie sprawę, że złota rączka cały czas go słyszała.
- Przecież wiem – nie wiedziałem co odpowiedzieć, dlatego uderzyłem go lekko w ramię, po czym wszedłem do środka. W powietrzu unosił się pyszny zapach kolacji. Jakiej? Jeszcze jej nie dostrzegłem, ale nie ważne co to by było i tak to zjem. Może oprócz wątróbki.

<Vogel? Czas się przygotować>

18 lip 2022

The Beast CD Ozyrys

Popołudniowe powietrze wślizgnęło się w wejście do namiotu, dyskretnie trącając mnie w plecy. Stałem w samym sercu otworu dzielącego mnie od wolnej, okrytej złotymi promieniami przestrzeni, zwrócony twarzą w przeciwny kierunek. Widziałem jak mój cień pada na grunt w namiocie, a tuż nad ziemią, w przebłyskach światła wpadających zza mojej sylwetki; wędrują drobiny kurzu, wzajemnie przepychając się w powietrzu.
Ozyrys stał przede mną, prawdomównie deklamując swoje postanowienia i potrzeby. Nie zdziwiło mnie, że tak szybko zmienił swoją postawę z kategorycznej odmowy na chęć zgłębienia tematu. Kiedy mówił, nie wywyższał się i nie był przerażony. Z charakteru przypominał mi pszczołę, która zwabiona dźwiękiem, rusza ochraniać ul.
Zrobiłem krok do przodu, sugestywnie kierując nas w głąb namiotu. Bezsensowne stanie w przeciągu i zwracanie na siebie oczu postronnych, nie było tutaj konieczne. Związałem część włosów gumką i poprawiłem zapięcie rękawiczek. Wyglądało na to, że mój dzień ćwiczeń jeszcze się nie skończył.
- Dojrzałe posunięcie, chęć poznania szczegółów. - zauważyłem. Gdy wypowiedziałem te słowa na głos, przeszło mi przez myśl, że zabrzmiałem jak mój młodszy brat. 
- Chcę zrozumieć, skąd twoja pewność co do tego, że jesteś w stanie uczyć mnie kontrolować tą moc. - przedstawił jasno.
W jego wypowiedziach istniało coś, co pozwoliło mi sądzić, że należy z nim postępować jak z mężczyzną, nie chłopcem, na którego wyglądał. Dlatego też nie cofnąłem się, wyciągając rękę zgiętą w łokciu i podciągnąłem rękawy białej bluzy, odsłaniając nagą skórę, i rękawiczki. Nie mógł się bać prostych sztuczek, jeśli chciał być traktowany poważnie.
Otworzyłem nieduży, podłużny portal, którego dominującym kolorem była czerń lśniąca podobnie do węgla, przechodząca na brzegach otwarcia w zimny, ametystowy kolor. Dłoń trzymałem wyciągnięta na wysokości piersi, trzymając palce złączone. Portal przecinał przestrzeń centralnie ponad nią. 
- Dysponujesz darem subtelnym, wymagającym skupienia i kontroli absolutnej. - powiedziałem, wypuszczając z otworu ponad głową długi, wąski sztylet, którego rękojeść przypominała łuskę gada. Ostrze śmignęło w dół, pokonało odległość ze świstem i zamierzało użądlić moje ścięgna na dłoni, ale niecałą sekundę przed tym, pochłonął je drugi, wąski portal. Przez cały ten wybryk nie spuściłem wzroku z Ozyrysa, obserwując nóż nieomal przebijający mi rękę z dużej odległości, spokojnie oceniając też skupienie mojego rozmówcy. Miałem przynajmniej pewność, że nie spuścił wzroku z moich rąk. 
Otworzył się kolejny portal, mający miejsce tuż pod wnętrzem mojej wyciągniętej dłoni. Tym razem ostrze błysnęło w świetle wpadającym do namiotu i wbiło się na wskroś w grunt między naszymi nogami.  
- To tak jak ja. Gdybym nie umiał go dostatecznie dobrze kontrolować, nie mógłbym wykonywać takich sztuczek w rękawiczkach, bo całe by się podarły. - dokończyłem i wyswobodziłem z portalu duży miecz o szerokim ostrzu. 
Wbiłem go w ziemię, nieopodal moich stóp i oparłem o rękojeść obie dłonie. Trzymając plecy prosto, a barki swobodnie, pochyliłem się nieco w stronę młodzieńca i zdecydowałem przybliżyć mu perspektywę, w jakiej widzę naszą czekającą na zawarcie umowę.
- Z tego, co mogę przypuszczać, twój dar ma wiele mankamentów. Na efekt jego działania wpływają czynniki, które muszą być pod kontrolą, jeśli chcesz być usatysfakcjonowany. Otoczenie, w którym trenujesz, to, jakie ćwiczenia wykonujesz, to, co czujesz do siebie i do ognia. Musisz mieć pod kontrolą nie tylko żywioł, ale i wszystko, co pod niego podlega. Mogę ci zaoferować taką pomoc, jakiej sam doświadczyłem, bo nauczyłem się kontrolować wszystko to, z czym ty sobie nie radzisz. - odnalazłem jego spojrzenie i wbiłem wzrok w jego fiołkowe oczy. - Jeśli nie masz siły udźwignąć odpowiedzialności związanej ze swoją mocą, lepiej po prostu pozbądź się siebie. Zrezygnuj z tego, kim jesteś, dzięki czemu wyplewisz też słabość i będziesz mógł skupić się na nieubłaganym rozwoju mocy. - mówiąc to, drążyłem wzrokiem. - Albo, jeśli masz siłę, weź tą odpowiedzialność na siebie. Naucz się żyć ze swoją mocą od podstaw, wykorzystując wszystkie twoje indywidualne cechy. Trening, jaki musisz odbyć ma być odbiciem ciebie samego. Rutynowe ćwiczenia z podręczników, czy pomysły zaczerpnięte z występów z telewizji niczego z ciebie nie zrobią. Otrzymałem w swoim życiu takie kształcenie, które w stu procentach skupiało się na mnie, na każdej dziedzinie, w której byłem słabszy lub lepszy. Jestem szczery mówiąc, że uważam to za najlepszą drogę postępowania w celu opanowania silnego daru. I właśnie tyle mogę ci zaproponować, to, czego sam doświadczyłem.
Przyglądałem się jego twarzy w spokoju. Miał oczy pełne namysłu, sprawiał wrażenie, jakby chciał unieść dłoń do brody i potrzeć ją palcami w zastanowieniu. Byłem z nim szczery mówiąc, że jedyne rozwiązanie, jakie dla niego widzę to oddanie się personalnemu treningowi, albo porzucenie swojej delikatności i człowieczeństwa, jeśli nie ma dość jaj, aby skonfrontować się z własnym darem. Oszczędzanie go nie miało żadnego celu. Jeśli istniała dla nas droga porozumienia, to musiała być z mojej strony szczera. Jakiekolwiek silenie się na traktowanie chłopaka ulgowo, ze współczuciem czy litością, byłoby nie tylko męczące, ale i niewygodne. Pomyślałem, że to metoda dla tych, którzy czują się śmieciami, więc dla rozładowania napięcia wyżywają się na innych. Mnie nie obchodziło, czy skrzywdzę go, czy nie. Byłem w stanie pokazać mu jak zderzyć się z rzeczywistością, zamiast z jakiegoś powodu odciągać go od niej.
- Są jakieś szczegóły dla tego, co mówisz? - zapytał cierpliwie, poruszając nieznacząco ramieniem.
- Szczegóły pojawią się wtedy, kiedy powstanie dla nich grunt. - odparłem. - Im lepiej będę znał twój dar, tym więcej na jego temat będę mógł powiedzieć. Logiczne, jak mniemam. Dla przykładu jednak, wystarczy się rozejrzeć po otoczeniu. Widzisz siano na ziemi, pomiędzy skrzyniami, czy tam, za lustrami?
Chłopak udzielił pozytywnej odpowiedzi na moje pytanie.
- To oczywiste, że to nie środowisko dla ćwiczeń z ogniem. Siano jest łatwopalne, podobnie jak materiał, z którego stworzony jest namiot. Nie jesteś jeszcze gotowy do pracy w zamkniętych, ryzykownych pomieszczeniach. - przedstawiłem, twardo informując o faktach, które widziałem. - To tylko jeden z elementów, których brakuje ci do solidnego, skoncentrowanego treningu od podstaw, a które widzę ja. Właśnie na ten temat jest moja oferta. Będę potrafił stworzyć warunki dla twojej pracy, jeśli udzielisz mi szansy na współpracę. 
- A co z twoimi korzyściami w tym biznesie?
- Chodzi o urozmaicenie show. - uniosłem brodę i przechyliłem głowę nieco na bok, powołując na usta niewielki uśmiech. - Chcę opanować coś związanego z pracą z ogniem, ale chyba zrozumiesz, jeśli i ja nie będę wyjawiał wszystkiego od razu.
Zdawało mi się, że mruknął, czy westchnął, ale nie zwróciłem na to większej uwagi. Jeśli Ozyrys przystanie na moją propozycję, byłem gotowy rozpocząć planowanie współpracy już dziś. Mój cel był wyraźny i ważny. Byłem gotowy uczciwie postępować, aby go dosięgnąć. Przestąpiłem o krok do przodu, poderwałem miecz z ziemi i z naprężonym ramieniem, skierowałem ostrze w stronę klatki piersiowej chłopaka.
- Nie oferuję ci niczego, co byłoby panaceum na wszystkie twoje bolączki. Proponuję ci pracę nad twoim darem, za który wynagrodzisz mnie uatrakcyjnieniem moich występów z ostrzami. Jestem gotowy trenować z tobą, poświęcając moją uwagę wszystkim potrzebnym dziedzinom. Jeśli jesteś za słaby na to, aby opanować część ciebie, powiedz mi o tym od razu i oszczędź nam czas. Jeśli nie, rozważ moją propozycję i pozwól, że pokażę, o czym mówię.

Ozyrysie?

Arche CD Ozyrys

Gdy tak siedziałem obok Ozyrysa z ciekawością, przyglądałem się tym, którzy znajdowali się w głównym namiocie. Spostrzegłem, że biała niemal siwa czupryna od czasu do czasu, spogląda w naszym kierunku. O ile się nie pomylę, jest to Doll. Jest to dziecko, z taką ilością słodyczy oraz przesiąkniętą zazdrością w tych pięknych oczkach. Gdzieś słyszałem, że Doll jest blisko Ozyrysa, dlatego wolę też to sprawdzić. Poza tym Ozyrys jest mi dłużny za ogon mojego pupila, ale też jestem ciekawy jego zdolności, może nawet będziemy musieli współpracować. Przysunąłem się i przejechałem palcami po plecach chłopaka. Jego spięcie można było łatwo odczuć, gdyż to było tak nagłe, że aż zabawne. Zamiast się zaśmiać, zrobiłem coś zupełnie innego. Cyrkowcy byli zajęci sobą, dlatego też z ciekawością chciałem zobaczyć, jakich reakcji można się spodziewać, po kimś tuż obok mnie. Przysunąłem się do jego ucha, by nikt nas nie usłyszał, zresztą kto miałby oprócz moich kotów.
  - Chcesz ode mnie uciec?. - wyszeptałem, jednocześnie pytając. Blisko jego ucha. Na koniec tych słów, dmuchnąłem tuż przy jego uszku i delikatnie, ale nie za daleko się odsunąłem. Clam siedziała przy wejściu do namiotu, nie wiem dokładnie, co mogła tam ujrzeć, ale nie chciałem jej przeszkadzać, gdyby coś się zadziało, by przyszła do mnie i zaczepiła.
  - Ucieczka to złe określenie. - powiedział i wstał, tylko po to, by usiąść kawałek dalej. Zakryłem usta, gdyż to jak się speszył, było zarówno słodkie, jak i śmieszne. Najwyraźniej Ayo to spostrzegł i się podniósł, tylko po to, by zbliżyć się do chłopaka. Nie powstrzymałem go, od tego, co zamierzał. Dlatego spięcie i zastygnięciu w ruchu, było kolejnym elementem tak zabawnym, że musiałem odwrócić głowę, by się zaśmiać.
  - Jednak uciekłeś. - rzekłem ponownie i spojrzałem na niego. - Wracaj z miejsca, z którego uciekłeś. - dodałem, nadymając policzki i poklepałem dłonią miejsce obok mnie. Jeszcze chwilę uciekinier tu siedział.
Nasz szanowny Pan Uciekinier, może tak teraz będzie trzeba go nazywać, spojrzał na mnie takim spojrzeniem, jakbym był jakimś świrem. (No możliwe, że tak jest). Spuścił głowę, westchnął, a tuż po tym tak niepewnie wstał i ponownie przysiadł na wcześniejszym miejscu, z którego uciekł.
  - Panie uciekinierze, nie uciekaj mi więcej. - mruknąłem jak zadowolone dziecko. Przysunąłem się do niego, po czym oparłem głowę o jego ramię. Zmęczyło mnie to, potrzebowałem chwili. Dlatego też Ayo położył łeb na tyle blisko i na tyle daleko, od Ozyrysa, by ten nic mu więcej nie zrobił, ale też by nigdzie nie uciekł. Kolejne spięcie można było wyczuć. Dlatego jedynie chwyciłem go za rękę i trzymałem, by się nie spłoszył.
Przymknąłem oczy, na krótką chwilę, by niemalże po kolejnej wzdrygnąć się i przylec do osobnika obok siebie. Jak wystraszony kot. Clam należała do tych odważniejszych, dlatego dalej siedziała tam, gdzie wcześniej, mimo iż już zaczęło padać, grzmieć i błyskać się, na tyle rozlegle, że nie prędko się stąd ulotnimy.
  - Jestem zmęczony. - mruknąłem i mimo iż siedzieliśmy na tych trybunach, na których to siedzą goście cyrku, tym razem położyłem się zgrabnie, a swoją głowę ułożyłem na udzie chłopaka. - Ogrzejesz mnie swoim ogniem? - spytałem i delikatnie na niego spojrzałem, po czym wtuliłem się w niego, o tyle ile było można. Chłodno się robiło, a u mnie łatwo z przeziębieniem. Dlatego dobrze, że miałem przy sobie ciepłego, niemalże ognistego Ozyrysa, który mógłby mnie uwolnić od chłodu.
  - Mam coś ważnego do zrobienia. - rzekł. Najwyraźniej moje działania miały odwrotny skutek. Speszył się do takiego stopnia, że tak niespodziewanie i szybko wstał, że aż spadłem z tej ławeczki na tyłek. To akurat zabolało. Nim się podniosłem, tej już zwiał.
Wstałem powoli i sobie rozmasowałem rozbolałe miejsce. Zacząłem kaszleć, co poskutkowało dusznościami.
  - Ayo, Clam. Wracamy. - rzekłem między kaszlem. Ostatnimi siłami, jakimi w sobie miałem, zacząłem biec do swojego namiotu, jednak gdzieś w połowie drogi. Oczy mi się zamknęły oraz miałem poczucie upadku. Uratowała mnie jednak moja moc oraz Ayo, który użyczył mi swojego grzbietu. Nie jestem pewny, po jakim czasie udało nam się dotrzeć do namiotu. Jednakże, gdy już tam zawitaliśmy. Powoli odzyskałem przytomność, tylko po to, by móc się przebrać, zamknąć szczelnie namiot, oraz wdrapać się na łóżko. Musiałem odnaleźć grube i ciepłe koce, tylko po to, by na moment przed ponowną utratą przytomności. Mieć możliwość nałożenie maseczki z tlenem na nos i usta. Po tym zdarzeniu już nie kontaktowałem z niczym.

***

Przebudziłem się wtulony w Clam z maską tlenową. Najwyraźniej ktoś do mnie zawitał, gdyż na stole były leki oraz świeża woda w butelce. Nie miałem zbytniej siły i ochoty sięgać. Dlatego też nie zdejmując maski, ponownie wtulony w mojego geparda udałem się, by zasnąć. Po raz kolejny obudziłem się tym razem sam, uchylone było wejście do namiotu. Clam ani Ayo tutaj nie było. Był już ranek, jasno i ciepło. Jednakże kaszel uniemożliwiał mi cokolwiek. Dlatego też ściągnąłem na krótką chwilę maskę, która dostarczała mi tlen, tylko po to, by wziąć leki i je popić. Poczułem dreszcze zimna, dlatego też ponownie założyłem maskę, mój głos był zdarty, a obolałe gardło nie pomagało. Dlatego też zwyczajnie się położyłem pod grzewczym kocem i udałem się ponownie do krainy snów. O ile można to tak nazwać. Było mi zimno, do tego ciężko mi się oddychało i nawet nie miałem chęci, by się ruszyć, coś zjeść. Dlatego jedynie leżałem na łóżku, próbując się ogrzać.
W jakimś momencie ktoś jak burza wtargnął do mojego namiotu. Była to Gatta, wydawała się zarówno zła, jak i zmartwiona.
  - Zakładaj sweter i idziemy. Nie mam całego dnia. - poganiała mnie. Ja jednak się nie poruszyłem z wygodnego i ciepłego łóżka. Ona jednak nie dawała za wygraną. Wyciągnęła mnie z łóżka jak jakiś dźwig. Zdjęła maskę, wzięła mnie pod pachę jak torbę ziemniakami i zaciągnęła do kafeterii. Gdy mnie puściła, osunąłem się po ścianie na podłogę, chciałem jedynie spać. Gdy tylko to zobaczyła, oberwało mi się po głowie. Ziewnąłem jedynie i się podniosłem. Kilka razy kaszlałem, ale mimo to wzięła tackę, którą następnie mi wepchnęła i niemal popchnęła do jednego ze stolików.
Tutaj była chwila spokoju. Jadłem o ile można to tak nazwać.
  - Czy Ayo i Clam są u ciebie? - spytałem.
  - Tak zgadza się, przyszli do mnie. Zjadaj, bo nie mamy całego dnia. - rzekła.
Najwyraźniej nie mogłem się opierniczać, gdyż po kilku gryzach, najchętniej bym się za hibernował w namiocie, z grzejnika i poszedł w sen wśród ciepła i ciszy. Jednakże najwyraźniej nie będzie mi to dane.
Gdy już wychodziliśmy, Gatta zauważyła Ozyrysa, którego bez przeszkód pociągnęła, niemalże za ucho, by ten się ruszał i szedł z nami. Zerknąłem na niego przelotnie, ale wróciłem do dziewczyny. Ponownie tym razem przerzuciła mnie sobie przez ramię i ruszyliśmy do namiotu ze zwierzętami, w którym zazwyczaj jest Gatta.
  - Najlepsze miejsce, by pójść spać oraz, by nikt nie mógł cię znaleźć. Znasz takie miejsce? Jeśli tak to mi je zdradź. - skierowałem swe słowa do ognistowłosego.
  - Nie znam takiego. - powiedział, wzruszając ramionami. Najwyraźniej Gattcie nie umknęły te słowa.
  - Nie szukaj sobie miejsca do spania, masz mi pomagać. - fuknęła, odstawiła mnie, a dokładniej to rzuciła jak wór ziemniaków, na co jedynie nadymałem policzki, ona jednak nic sobie z tego nie zrobiła. Zrezygnowany wstałem i zacząłem wołać swoje pupile. Clam zjawiła się od razu, niemalże się na mnie rzuciła i zaczęła lizać oraz podgryzać. Głaskałem ją, przytulałem oraz dziękowałem w duchu, że jest bezpieczna.
Ayo najwyraźniej nie był, aż tak chętny. Zobaczyłem go, gdy spogląda na młode jednego z jego gatunku dzikich kotów.
  - Ayo. - zawołałem, spojrzał na mnie, po czym podszedł, tylko po to, by pacnąć moja dłoń pyskiem. Przysunąłem się do niego i go przytuliłem. Wstałem z ziemi ponownie i ruszyłem wraz z pupilami jako pomoc Gatty.

< Ozyrys? >

17 lip 2022

Ozyrys CD The Beast

- Posłuchaj, zrobimy mały eksperyment – zaczął mówić. – Zawsze uciekasz do miejsca, w którym jest przestrzeń i niczego nie możesz spalić. Spróbuj teraz poćwiczyć tutaj – obrócił ręką wokół siebie, wskazując na cyrk, na kolorowe namioty i tak samo barwne dekoracje, które nadawały temu miejscu charakteru. – Może jak twój umysł będzie wiedział, że tutaj istnieje pewne ryzyko, to może bardziej się skupisz i mocniej utrzymasz swoją moc w ryzach – Red zacisnął dłonie, pokazując mi, jak mocno powinienem trzymać swój płomień. Popatrzyłem na niego niepewny pomysłu, a nawet z lekkim rozbawieniem, że wierzył w to, co mówił. – Musisz zwalczać ogień ogniem – dodał jeszcze, a ja zwiesiłem głowę, by nie zobaczył mojego uśmiechu. Tak samo mówił kierowca audi, który zatrzymał się na szosie i postanowił zabrać zmokniętego nastolatka z drogi i podwieźć go, gdzie będzie chciał, a przywiózł go do pobliskiego miasta. Ten kierowca nie wiedział, że zwalczając ogień ogniem będzie go na tyle dużo, że mogą spłonąć wszyscy wokół. 
- Mi też się ten pomysł nie podoba – przyznała Gatta, kładąc mi dłoń na prawym ramieniu, jakby czytała mi w myślach. – Ale jesteś tu od dwóch lat i trzeba coś z tobą zrobić – dodała, nim oddaliła się na bezpieczną odległość, obserwując mnie jedynie ciemnymi oczami, w których widziałem zalążek nadziei. Szkoda, że ja jej nie miałem. 
- No dalej, spróbuj wykonać jedną, małą sztuczkę – zachęcał mnie Red. 
Westchnąłem, wiedząc, że nie mam z nim szans. W porównaniu do mnie, on tryskał energią, uśmiechał się do każdego i biło od niego tak pozytywną aurą, która sprawiała, że ciężko mu było odmówić; dlatego dzieci były jego małymi ofiarami, które zawsze robiły to, co kazał.
Wyciągnąłem srebrną zapalniczką i popatrzyłem na nią dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy pierwszy raz ją kupiłem. Pomyślałem sobie wtedy „Ona mi pomoże, będzie lepiej” i aktualnie pomagała mi tylko stworzyć ogień. Nie pomagała mi w okiełznaniu go, chodź bardzo tego pragnąłem. 
Przesunąłem dłonią nad zapalniczką, a potem nad płomieniem, zabierając go stamtąd. Schowałem szary przedmiot do kieszeni i spojrzałem na Reda, który tylko gestem ręki zachęcił mnie do dalszego wykonywania planu. Skierowałem wzrok na ogień, a następnie drugą ręką przesunąłem nad płomień. Czerwone ślady przechodziły między moimi palcami, zmieniały swoje położenie, aż w końcu nie uformowałem z ognia małego królika.
Dlaczego zawsze tworze króliki?”, zapytałem samego siebie, ale nie odpowiedziałem na to, tylko stworzyłem drugiego do pary i wypuściłem je w powietrze. Zwierzaczki skakały w powietrzu, odbijając się od niewidzialnego podłoża, kierowane moimi dłońmi. Na razie było dobrze. Z początkami nie miałem problemu, kiedy już zacząłem, mogłem spokojnie kontynuować, problem pojawiał się po kilku minutach, kiedy moje ręce zaczynały się robić ciepłe.
Red się uśmiechał i klaskał, widocznie był ze mnie dumny. Gatta stała obok i tylko się uśmiechała, obserwując ogniste zwierzęta, które tańczyły w powietrzu. Nagle mój wzrok dostrzegł tłum; był on niewielki, kilku cyrkowców i pracowników stanęło kawałek ode mnie i mi się przyglądali. Niektórzy obserwowali ognisty taniec nade mną, a inni patrzyli się prosto na mnie. Czując na sobie ich spojrzenia, zacząłem się pocić. Wydawało mi się, że jest mi okropnie gorąco, jakbym stał w ognistym kręgu. Oczami wyobraźni zobaczyłem na ich twarzach szydercze uśmiechy i słyszałem słowa: Nie uda się jak zawsze. Tak naprawdę ja sam je wypowiedziałem pod nosem i to był początek końca. Moje dłonie stanęły w ogniu i tym razem naprawdę zaczęły się palić. 
Cofnąłem ręce i zgasiłem na nich ogień siłą umysłu, w efekcie czego czerwone, ogniste zwierzęta, które przed chwilą niosły radość i pociechę, teraz wybuchły, pozostawiając po sobie jedynie siwy dym, który wiatr rozniósł po całym terenie. Ludzie zaczęli kasłać, przyduszeni dymem, a ja machałem dłonią przed siebie, aby go odegnać. 
- Nie było tak źle – usłyszałem Reda, który chował nos pod koszulką. Podszedł do mnie i poklepał mnie w plecy. – Niczego nie podpaliłeś, więc uważam plan za udany – chciał mnie pocieszyć. Nie czułem się z tym wszystkim najgorzej, rzeczywiście nic nie stanęło w płomieniach, zamiast tego wszystko otaczał duszący dym, który piekł w nosie i gardle, jeśli się go wciągnęło. 
- Ta – tylko tyle zdołałem z siebie wydusić. 
Wszyscy opuścili to miejsce, miało ono zostać puste, do czasu, aż wiatr odgarnie cały dym i zaniesie go w inny zakątek świata. W tym czasie postanowiłem posprzątać główny namiot, wiedziałem, że po ćwiczeniach niektórzy pozostawiają po sobie okropny bałagan. Nikt mnie nie prosił o pomoc, jak wcześniej, teraz robiłem to z przyzwyczajenia. Czułem się również potrzebny, wiedziałam, że chociaż sprzątanie po innych mi dobrze idzie.
Kto by pomyślał, że podczas chowania obręczy spotkam nowego członka trupy, który zaoferuje mi przedziwną współpracę.

(...)

Popatrzyłem na niego, potem na wyciągniętą dłoń i znowu na niego, w jego chłodne oczy. Poczułem się tak samo, jak miałem dziesięć lat, gdy starszy „kolega”, zawieszany przez dyrektora już dwa razy, zaproponował mi coś na „rozluźnienie” – czułem obawę, zmieszaną z ekscytacją. Niestety wtedy jak i teraz znałem konsekwencje słowa „tak”, a mimo tego długo milczałem. Być może za długo, bo na jego twarzy zaczynało pojawiać się zniecierpliwienie, jednak mi zabrakło języka w gardle. Starałem się w tym czasie uzmysłowić sobie, jak on to sobie wyobraża. Byłem chodzącą ognistą destrukcją, wystarczył jeden nieodpowiedni krok, gest, dźwięk, a wszystko mogło stanąć w ogniu. Ogień był równie niezrównoważony co ja. Czy on naprawdę chciał ryzykować i współpracować ze mną?
- Muszę to przemyśleć – mimo strachu, nie odmówiłem. Dlaczego? Zainteresował mnie, twierdząc, że pomoże mi z moja mocą. Wiele osób już próbowało i tak naprawdę dzięki nim ten cyrk jeszcze stał i nikt nie leżał w szpitalu poważnie poparzony, niestety to było wciąż za mało, abym nie tracił kontroli. Sam sobie nie potrafiłem pomóc, wiedziałem, że potrzebuje nauczyciela, ale znalezienie kogoś z podobną mocą było jak szukanie igły w stogu siana. Chociaż on również się na niego nie nadawał (a może?) to jednak czułem, że każda pomoc mi się przyda.
Jednak czy chciałam ryzykować taką pomocą z obopólną korzyścią? Cóż, teoretycznie w taki sposób działa świat, ale praktycznie mogę komuś wyrządzić krzywdę. Jeśli nie jemu, to sobie lub komuś pobocznemu. Musiałem przemyśleć tą współpracę.
- Rozumiem – chłopak cofnął rękę, której nie zamierzałem na razie uścisnąć, w geście przyjęcia współpracy. Nie teraz, nawet nie wiem, czy kiedykolwiek. – Gdy się namyślisz, daj znać. Jestem pewien, że propozycja jest interesująca i dla ciebie bardzo korzystna – mimo, iż na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, jego oczy były zimne. – Spotkajmy się tu jutro o tej samej porze – dodał jeszcze. Gdy pokiwałem głową, mężczyzna pożegnał się krótkim gestem dłoni, odwrócił się i ruszył w swoją stronę. Ja w tym czasie stałem i patrzyłem na jego plecy, czując się podobnie jak za młodu. Ten sam, silny i nieustępliwy charakter, jednocześnie dający ci do zrozumienia, że twoje życie nie ma znaczenia, odczuwałem po każdym powrocie ze szkoły do domu. To samo chłodne spojrzenie i mocny ton głosu, któremu ciężko jest się przeciwstawić. Nawet ten uśmiech, który był tylko namalowany na jego jasnej twarzy, nie był szczery – jego oczy go zdradzały.
Prawdopodobnie nie każdy wyglądał i zachowywał się jak moja matka. Powiedziałbym nawet, że nikt nie był jak ona, to tylko duchy przeszłości, kryjące się gdzieś z tyłu umysłu i dające o sobie znać prawie na każdym kroku i w każdej możliwej sytuacji, która wydawała mi się bez wyjścia. Czy ta się taka wydawała? Owszem. The Beast był… trudny. Jakaś część mnie czuła, że przeciwstawianie się mu to zły pomysł, z drugiej strony wiedziałem jednak, że lepiej narazić się jednej osobie, niż potem być sprawcą wielu pogrzebów.
- The Beast – zatrzymałem go, nim wyszedł z namiotu. Stanął i odwrócił w moją stronę głowę. W jego oczach zauważyłem ciekawość, kiedy w moich kryła się od dziecięcych lat ta sama niepewność, czy moja decyzja jest słuszna. Cyrkowiec czekał cierpliwie, aż do niego podejdę. – Chciałbym najpierw usłyszeć te szczegóły – wyjawiłem, ściskając lekko pięść w swojej lewej dłoni i ją chowając. Nie chciałem go uderzyć, taka myśl nawet nie pojawiła się w mojej głowie. Musiałem tylko w jakiś sposób rozładować swój stres, który pojawił się znikąd. – Ale nie na temat współpracy. Nie podejmę jej, póki nie nauczę się korzystać z mocy. Dlatego chce wiedzieć, jakbyś mi pomógł opanować to – powiedziałem. Niezależnie od tego, co powie, przyjmę jego ofertę, a raczej próbę pomocy, w opanowaniu mojego ognia. Wiedziałem jednak, że póki ogień będzie wybuchał albo opadał na przedmioty łatwopalne, nigdy się nie zgodzę. Nie chciałem ryzykować.

<The Beast? Próbuj>

16 lip 2022

The Beast CD Lacie

Skrzyżowałem ramiona nisko na piersi i zamarłem w bezruchu, w snopie ciepłego, zielonego światła. Kiedy kobieta pochylała się nad biurkiem, pochłonięta zwiedzaniem pałacu własnych myśli, ja zapatrzyłem się na kamień leżący pośród połyskujących szkieł i iglic należących do jubilerki. The Orange trafił w moje ręce i musiałem mieć pewną świadomość odpowiedzialności, jaka się z tym wiązała. Pierwszy błąd, o statusie nieodwracalnym, był już za mną. Po pierwsze, gdybym wiedział, że mam do czynienia z diamentem, a nie topazem, czy akwamarynem, to nie zjawiłbym się w gabinecie nieznajomej kobiety, o opalizującym spojrzeniu, która pracowała dla trupy cyrkowej. 
Najprostszym wyjściem byłoby znalezienie kogoś zdolnego do wyceny na czarnym rynku, a potem pozbycie go się chwilę po wykonanej usłudze.
Mimo wszystko, spotkanie się w sprawie kamienia z Lacie mogło mieć swoje nieoczekiwane plusy. Z jakiegoś powodu, blondynka wydawała się być bardziej obeznana z fachem, na temat którego się wypowiadała. Wątpiłem, że pakiet usług, który mi zaoferowała mógłby zostać powielony przez jakiegokolwiek fachowca. Nie byłoby mowy o dyskrecji i o pełnym serwisie działań u jednego specjalisty. Czy tego chciała czy nie, kontrolowanie jej było dużo łatwiejsze, niż gdybym wybrał kogokolwiek innego. Mieszkaliśmy po sąsiedzku, przynależeliśmy do jednej grupy społecznej i w ciągu minionych chwil skorzystałem z każdej minuty, aby dowiedzieć się czegoś nowego w tej sytuacji.
Gdy myślałem o tym dłużej, w pamięci wyraźnie odzywał się dzień, w którym spotkałem Lacie po raz pierwszy. Minęliśmy się, zawieszając na sobie wzrok na chwilę. Istniał jakiś wciąż niejasny dla mnie mianownik, pozostawiający wrażenie, jakbyśmy już się kiedyś spotkali. Teraz, po spędzeniu czasu na jej terenie, byłem niemalże pewien, że będę musiał przypomnieć sobie francuskie rody szlacheckie i ich przedstawicieli, którzy jeszcze żyją. 
Jej zainteresowanie i fachowa wiedza na temat kamieni szlachetnych była niebagatelna, i tchórzliwe nie skorzystanie z tej szansy, mogło mi niepotrzebnie zaszkodzić. 
Odłożyłem pożyczoną księgę na stolik nieopodal wyjścia, ściągnąłem obie rękawiczki i wsunąłem je złożone do kieszeni płaszcza. Przestąpiłem o krok w przód i spokojny o czystość moich rąk, wyciągnąłem palce w stronę diamentu. Pochyliłem się w stronę drewnianej lady, uważając by nie dotknąć kobiety, podczas zanurzania ramienia nad jej barkiem.
Koniuszkami prawej dłoni musnąłem ostrą krawędź kamienia. Uniosłem go, układając go na miękkich poduszkach dłoni. Diament był przyjemnie ciężki, nieco cieplejszy niż w chwili, gdy go tu przyniosłem. Światła lamp jubilerskich zagrzały go i rozświetliły do tego stopnia, że rzucał na ściany błyszczące, miodowe refleksy w kształcie maleńkich sześciokątów. Te złote cekiny tańczyły na ścianach wozu, odbijając się odważnie od szkieł powiększających i innych ozdób znajdujących się we wnętrzu. Kątem oka dostrzegłem, jak łagodnie połyskuje na rękojeści mojego przytroczonego do pasa miecza. Obróciłem diament w palcach, manewrując kątami padania światła. Ten kolor wiązał w sobie ciepło letnich pól i bogactwo lodowatych, rodowych komnat, które opływały w kosztowności o podobnym kolorze. Fascynujący, potężny kamień.
W tamtej chwili miałem sporą chęć poświęcić się myślom na temat zgłębiania tajemnic klejnotów dzięki księdze, jaką miała mi pożyczyć Lacie. Chciałem wiedzieć wszystko i móc ponownie podnieść jeden ze szlachetnych kruszców, następnym razem mając pewną świadomość na temat tego, z czym obcuję i jak pracować z konkretnymi typami kamieni. Ilość zer, jaka była zaklęta w tych maleńkich, czarujących artefaktach, nie była jedynym walorem, przez który na punkcie kamieni można było oszaleć. Przykryłem diament palcami, zamykając go we wnętrzu dłoni. 
- Przepięknie wyglądałby w towarzystwie De Beers Cullian Blue, lub Graff Purplish Red Diamond. - oznajmiłem, ponownie otwierając dłoń i pozwalając, aby bursztynowe światło rozbłysło na ścianach i twarzach.
Przez chwilę rozważałem, czy nie podzielić się myślami na temat kamieni z Lacie, bo dała mi podstawy sądzić, że wszystko, co bym jej powiedział, spotkałoby się ze szczerym zainteresowaniem i znajomością tematu. Niemniej, to była obca kobieta, o nieoczywistych intencjach i byłem przekonany, że nazwanie jej cwaną nie byłoby kłamstwem. Musiałem nacieszyć się swoją wiedzą w samotności.
Cullian był przepięknym, rzadkim diamentem, pochodzącym z tej samej niebieskiej rodziny, co De Beers Millenium Star. Ten pierwszy, był pamiątką rodową w rodzie moich przodków od czterech pokoleń, przywieziony zza oceanu jeszcze w czasie rozkwitu chorób zakaźnych. Zajmował zaszczytne miejsce w berle koronacyjnym, którego władca nie używał na co dzień. Poza szczególnymi okazjami, takimi jak nadanie tytułu nowego króla, berło było wystawione na pokaz dla wszystkich obywateli Litwy. Jego długa, smukła sylwetka odlana z rodu i czarnego złota, w mojej pamięci zawsze była niezmiernie majestatyczna. Cullian i mniejsze, niebieskie diamenty, jakie okalały berło, od zawsze miały szczególne miejsce w moim sercu. Błękitny kolor kamieni koronnych schlebiał mi i dobrze pamiętałem to, z jakim utęsknieniem czekałem, aż moje dłonie poznają ich ciężar.
Różowy Graff za to, trafił do mojej rodziny dużo później, bo w czasie ożenku moich rodziców. Ten niewielki, różowy diament zajmował miejsce w okazałym, wysadzanym białymi cyrkoniamii pierścionku. 
Oczami wyobraźni widziałem jaką fantastyczną biżuterię można by zaprojektować, aby wyeksponować piękno wszystkich tych trzech, ważnych klejnotów. Złoty, różany i błękitny diament w różnym czasie pojawiły się w moim życiu, i coraz lepiej zaczynałem rozumieć, jakie to istotne. 
Pomyślałem raz jeszcze o pięknym, eleganckim i delikatnym pierścieniu, który wieńczył różowy kamień, i który od dzieciństwa widniał na łagodnych, zgrabnych dłoniach matki. Gdy zastanowiłem się nad losem znanych mi diamentów, na raz obudziło się we mnie jakieś dziwne, intensywne przekonanie. Uciszyłem je póki co, mrużąc brwi.
Odwróciłem się w stronę Lacie, która przez chwilę obserwowała w ciszy moje postępowanie z kamieniem. Wyciągnąłem dłoń w jej stronę i zaczekałem, aż w porozumieniu rozłoży dłoń. Młoda kobieta, nie dość, że wyciągnęła rękę po diament, to dodatkowo szybko, zgrabnym ruchem rozłożyła na dłoni jedwabną, białą chusteczkę. 
Złożyłem diament w jej ręce, zostawiając na nim długie, baczne spojrzenie.
Wyciągnąłem rękawiczki z płaszcza i naciągnąłem je na palce, pomijając jakiekolwiek ceregiele.
Odwróciłem się w stronę drzwi, zabrałem ze sobą książkę i ułożyłem dłoń na framudze.
- Spodziewaj się moich odwiedzin o każdej porze dnia i nocy. - zapowiedziałem, patrząc na kobietę przez ramię. - Moja świadomość tematu będzie powiększała się z każdym dniem i możesz być pewna, że dołożę wszelkich starań, aby finalnie dorównać ci wiedzą, i wybrać dla The Orange najlepszą możliwą przyszłość. Être sage.

Lacie? les diamants sont une voie relationnelle risquée

14 lip 2022

Ozyrys CD Arche

Nic nie odpowiedziałem. Unikałem jego spojrzenia, chcąc albo stąd zniknąć, albo wszystko podpalić. Okazało się, że z czasem zamiast uciekać, miałem ochotę wszystko niszczyć. 
- Ech… - chłopak westchnął po długiej chwili milczenia. Czułem na sobie wzrok jego pupila, któremu podpaliłem ogon. Czy on naprawdę musiał tam wtedy być? Chyba wolałbym już przypadkiem podpalić skrawek ubrania jakiegoś człowieka, on by mnie chociaż nie ugryzł. Chyba. – Widzę, że nie odpowiesz. Idź już, muszę się zająć Ayo i jego ogonem – powiedział oschle. Nie dając żadnego znaku, że go słucham, wyszedłem prędko z jego namiotu, a następnie przetarłem zmęczoną twarz dłońmi. Teraz zamiast wstydu odczuwałem ogromne zmęczenie.

*

Następny dzień rozpoczął się tak, jak zawsze – od szklanki gorącej herbaty i pożywnego śniadania, które dzisiaj składało się z dwóch kanapek z zieleniną. Zjadłem je z Doll’em, który szybciej niż ja wyszedł z bufetu, ponieważ umówił się z Orionem na wcześniejszy trening. Ja w przeciwieństwie do niego zamiast iść na swój „trening”, który aktualnie źle mi się kojarzył i chciałem go odkładać najdłużej jak się da, poszedłem do Gatty. Dokładnych instrukcji nie dostaliśmy, mieliśmy pomagać Gattcie i Layli, ale w czym, kiedy, gdzie i jak – zero informacji. Postanowiłem więc zawitać do treserki już z samego rana. Ta jednak nie ucieszyła się na mój widok.
- Średnio podoba mi się pomysł Pika, abyś mi pomagał. Nie potrafisz zadbać o siebie, a co dopiero o zwierzęta – powiedziała szczerze, na co ja tylko się zaśmiałem i speszony, przyznałem jej rację. Obserwowałem jak karmi tygrysice, była przy tym bardzo ostrożna, ponieważ niedawno urodziła młode i stała się bardziej niż zazwyczaj agresywna. – Przyjdź później, to znajdę ci coś – dodała po dłuższej chwili przerwy, kiedy nasypała samicy pokarmu. Wyprostowała się i wygięła się do tyłu, jak to robię starsi ludzie, aby „rozluźnić” swój kręgosłup.
- Jasne – skinąłem głową. 
Skierowałem się więc do namiotu Layli, ale okazało się, że dziewczyna jeszcze spała. Moje przybycie jej nie obudziło, dlatego po cichu się wycofałem i przez moment stałem jak słup soli, zastanawiając się, co mam teraz ze sobą zrobić. W końcu ruszyłem do głównego namiotu.
Już z samego rana w namiocie głównym pojawiali się cyrkowcy, którzy ćwiczyli swoje stare lub obmyślali nowe układy. Usiadłem na ławce i obserwowałem akrobatów, a konkretnie, to Doll’a. Coraz lepiej sobie radził, ale wiedziałem, że Pik jeszcze długo nie pozwoli mu występować i nie z tej racji, że był amatorem (chociaż to też), ale istniało zbyt duże ryzyko, że ktoś go rozpozna. Jeśli chciał tu żyć w ukryciu, nie mógł się pokazywać.
- Ciebie Gatta też na razie wyprosiła? – usłyszałem obok znajomy głos. Odwróciłem głowę i jasnowłosego chłopaka z dwoma dużymi kotami za sobą. Na ich widok poczułem ciarki na plecach. 
- Tak – przytaknąłem mu. Westchnął i usiadł obok mnie. Przez moment trwaliśmy w ciszy. – Jak ogon? – wskazałem na tygrysa, który położył się przy nogach pana. Chłopak go pogłaskał.
- Mogło być gorzej – stwierdził, na co tylko kiwnąłem głową.
- Jeszcze raz przepraszam. Jak tracę kontrolę, to staram się przerzucić ogień na wodę, aby niczego nie podpalić. Akurat była w złym miejscu o złym czasie – westchnąłem i przetarłem zmęczoną twarz dłonią. Okazało się, że za każdym razem gdy byłem ostatnim frajerem, czułem się ogromnie zmęczony.

<Arche?>

11 lip 2022

Ozyrys CD Lacie

Wyprostuj się. Uśmiechnij się. Szerzej. Nie patrz w podłogę. Utrzymuj kontakt wzrokowy z gośćmi. Ręce z kiszeni. Wzdłuż ciała. I pamiętaj co masz mówić: „Dziękuje za wasze przybycie”.
Wspomnienia z dzieciństwa przelatywały przez moją głowę, jakby ktoś puścił nagraną taśmę i ją w kółko puszczał. Ciągle to samo, rób i mów to, co ci każą. Wszystko dla publiczności, wszystko dla stworzenia wizerunku idealnej rodziny, robisz to wszystko, bo ci każą. 
W co ja się wpakowałem. W co? W kolejny scenariusz, pisany przez kogoś mi całkowicie obcego i kogoś, kogo nie obchodzę. Z drugiej strony czemu się dziwić? Każdy z nas pracuje na własne szczęście, a ja ze swoją „pracą” i pojednaniem z ludźmi go nie znajdę.
Gdy Lacie wyszła z budynku, starszy mężczyzna zaczął mi się kłaniać. Z jednej strony cała ta sytuacja mnie przerażała, że coś sknocę, a ona obierze sygnet, który blokował klątwę. Z drugiej czułem się zażenowany cała tą sytuacją – bo znowu do niej wróciłem. Wszystko zaczynało wracać. Robiłam to, co ktoś mi kazał. Udawałem kogoś, kim nie byłem. Po prostu cudownie.
- Bardzo przepraszam, że będzie pan zmuszony czekać – mężczyzna mnie przepraszał, a ja to puszczałem mimo uszu. Jego słowa zbytnio do mnie nie docierały, zaczynałem się czuć tak, jakby wszystko, co działo się wokół mnie, nie miało znaczenia. Pierwszy raz w życiu nawet uciszyłem mężczyznę uniesieniem ręki, tak, jak to zawsze robiła moja matka. Miała przy tym poważną minę, której nikt się nie przeciwstawiał. Nieświadomie musiałem wyglądać tak samo, ponieważ starszy osobnik zamilkł i tylko się mi przyglądał.
- Porozmawiamy o tym, gdy przygotuje pan papiery, do widzenia – pożegnałem się z nim oschle, nie zdając sobie sprawy, że powrót do starych czasów sprawiał, iż się zmieniałem. Teraz tego nie odczuwałem i nie zauważałem.
Gdy wróciłem do Lacie, zapytała mnie jeszcze, co tak długo tam robiłem. Po wyjaśnieniu, że mężczyzna mnie przepraszał, ta tylko skinęła głową i pozwoliła mi odejść, nakazując mi wrócić do niej z samego rana – ponoć miała dla mnie kolejne zadanie. Dzisiaj jednak za „dobre spisanie się” mogłem odetchnąć (od niej).
Powrót do cyrku minął mi szybko, głównie z tego względu, że wbiłem wzrok w ziemie i przeniosłem się do swojego małego świata, który każdy z nas ma, nawet nieświadomie. Nie myślałem o niczym, przynajmniej tak mi się wydawało, gdy znalazłem się u siebie, ale wieczorem przypomniałem sobie, że główkowałem, jak z tego wybrnąć. Nie widziało mi się drugi raz tkwić w tym samym szambie, musiałem się jakoś z tego wykaraskać. Tylko jak?
- Co cię gnębi? Co się dzisiaj stało? – Doll wyrwał mnie z zamyślenia. Zerknąłem na niego. Nie chciałem z nim rozmawiać, a mimo tego jego dziecięca buźka jakoś mnie otworzyła.
- Nic konkretnego. Elegancko się ubrałem i udawałem, że chce kupić lokal – chłopiec usiadł obok mnie.
- Nie rozumiem, ona nie mogła tego zrobić?
- Chyba nie chciał rozmawiać z kobietami – Doll tylko pokiwał głową, po czym zaproponował grę w karty. Zgodziłem się bez namysłu. Potasował je i zaczął rozdawać.
- A jak ręce? – wskazał na moje dłonie, na które również przeniosłem wzrok.
- Dała mi sygnet, który blokuje klątwę – wskazałem na niedużą biżuterię na palcu. Chłopak uważnie mu się przyjrzał.
- Czy klątwy nie zdjęła – pokręciłem głową. – Przynajmniej wiesz od czego musisz zacząć – dodał, kończąc rozdawać karty. Usiadł naprzeciwko mnie, gotowy do gry. Wziąłem swoją talię do rąk.
- W sensie?
- Mówisz, że chcesz się od niej uwolnić, ale na razie trzyma się na smyczy przez ten sygnet. Musisz się pozbyć klątwy, abyś nie był od niej zależny – poparzyłem na niego trochę zdziwiony i kiedy ja trawiłem to, co mówił, on wyłożył karty.
- Jesteś taki mały, skąd masz w głowie tyle mądrości? – powiedziałem to bardziej do samego siebie, niż do niego, ale Doll tylko w odpowiedzi się uśmiechnął i wzruszył ramionami, przypominając mi, że teraz moja kolej zagrać w karty. 
Podczas całej rozgrywki zastanawiałem się, jak mam zdjąć klątwę. Była ona rzucona przez jakaś wiedźmę, której w ogóle nie znałem i która zamiast ją zdjąć, dała mi coś, co ją blokowało i na dodatek nie miałem pojęcia czy to dlatego, że była leniwa, czy chciała mieć na mnie haczyk, czy może tej klątwy nie dało się znieść. Nie, musiało być jakieś wyjście. Postanowiłem sobie, że po jutrzejszej pracy u Lacie zacznę szukać kogoś, kto mi w tym pomoże. Doll również zaoferował swoją pomoc, mówiąc, ze wypyta niektórych ludzi z cyrku. 
Lacie – szykuj się. 

Lacie?

10 lip 2022

Vogel CD Jumper

Klęcząc na jednym kolanie, łączyłem dwa elementy, spoglądając na papier z rysunkiem maszyny, a właściwie jej wnętrza. Niestety, ale musiałem wiedzieć to i tamto, bo sama instrukcja by tu nie wystarczyła. Zaciskając zęby, na siłę zmieściłem jeden z fragmentów w drugi, tak, że stały się jednym. Obracając przedmiot w dłoni, częściowo zwróciłem ciało do wózka, opierając się wolną ręką o szeroko uchylone drzwiczki. Jeszcze przez chwilę przyglądając się mojemu stworzeniu, myślałem nadal nad tym, jak wybrnąć z tej całej, niezbyt ciekawej, sytuacji, w której znajduje się Jumper. Mógłbym to olać, ale pewnie i mnie by dopadła sprawiedliwość, o ile można tu o takiej mówić. Jedyne co ustaliliśmy, a właściwie ja, to to, że musimy czekać do nocy. Tylko tyle, a może i aż.
Mocując fragment w odpowiednie miejsce, spojrzałem w górę, gdzie znajdywała się półokrągła blacha, w której to robi się to, co dzieciaki kochają najbardziej. Podnosząc się na dłoni, która nadal obejmowała skrawek drzwiczek, wyprostowałem się z lekka, obserwując całość. Po chwili jednak z westchnieniem trzasnąłem nimi, na co Jumper się z lekka wystraszył. Takie myślenie spowodowane było szuraniem butem o ziemię. Prychnąłem cicho i odwracając głowę do niego, poklepałem przyrząd do robienia waty, uśmiechnąłem się do niego.
- Naprawione -rzekłem, na co ten zamrugał -Teraz tylko sprawdzić, czy w odpowiednim stopniu.
Obszedłem machinę, zatrzymując się przy jej boku. Pochyliłem się nieznacznie, po to, by wyciągnąć rzeczy, odpowiednie do zrobienia Tego. Ponownie się podnosząc i podchodząc do "zatoczki", załączyłem gaz, stojąc w dość bezpiecznej odległości. Trzymając w jednej ręce truskawkowy cukier, a w drugiej odpowiedni dla tego patyczek, zacząłem sypać zawartość opakowania do środka wozu. Podłożyłem szybko kijek, okręcając go w jedną stronę. Chwilę to wszystko trwało, aż w końcu udało mi się wytworzyć jedno "danie". Jednym pokrętłem zatrzymałem dopływ gazu i zatapiając palce w puchatym jedzeniu, odwróciłem się do kolegi. Kilka razy zgniatając jeden, przed chwilą oderwany, kawałek, uśmiechnąłem się do niego, opierając się o bok dwukołowego pojazdu.
- Chcesz? -podniosłem w jego stronę głowę.
Jego oczy nieco się zaświeciły, ale oczywiście nie chciał tego pokazać. Parsknąłem cicho, wzruszając przy tym ramionami.
- No to do wszystko dla mnie -po oblizaniu palców, umieściłem drugą dłoń na patyku, zaraz pod watą, po czym szybkim ruchem ją ściągnąłem. Ugniatając całość w małą kulkę, ani razu na niego nie zerknąłem, a po skończonym formowaniu, wziąłem całość do ust.
- Cze... -krzyknął.
Ponownie oblizując palce, uśmiechnąłem się w jego stronę.
- Za późno -uśmiechnąłem się zgryźliwie .
Przez chwilę nie dowierzał, aż w końcu obrażony odwrócił się ode mnie tułowiem. Mój uśmiech się powiększył, a głowa zaczęła odbijać się od jednej niewidzialnej ściany, do drugiej.
Położyłem patyk na blaszce i sięgając za inne pudełko, zacząłem nucić ostatnio słuchaną piosenkę. Odpaliłem ponownie maszynę. To wbrew pozorom najlepszy sposób, by sprawdzić, czy aby na pewno wszystko w miarę funkcjonuje, a to, że mamy z tego jakieś udziały to już inna kwestia. Ukręciłem proszek o jabłkowym smaku i podchodząc po cichu do znajomego, poklepałem go po ramieniu, wręczając mu bez słowa nagrodę. Po tym odwróciłem się i wyłączając wszystko, zacząłem całość zbierać i przenosić do odpowiedniego miejsca. Stare części przed magazyn, a te, które jeszcze są zdatne, z powrotem do niego. Co jednak z watą? Musiałem ją odwieźć pod odpowiedni namiot. Przez to też pozostawiłem Go samemu sobie, choć po chwili tułaczki słyszałem za sobą czyjeś kroki. Spojrzałem przez ramię, a oczom ukazał się rozglądający się po całości terenu, Jumpera. Zniżyłem nieco wzrok, po czym wróciłem do oglądania tego, co przede mną. Wiedziałem, że ta robota nie jest jedyna, którą muszę nadrobić, to i muszę się śpieszyć, tym bardziej że chcemy urządzić polowanie na prawdziwego sprawcę tego wszystkiego. Ciekawe, jak to wszystko się rozegra...?

Jumper?

9 lip 2022

Odchodzi

DANA


Nasza animatorka ochodzi z powodu braku opowiadań oraz kontaktu z właścicielem.

2 lip 2022

Cherubin CD Jumper

- Po pierwsze: Trzeba wszystkich uwolnić. - przerwałem na chwilę. - Zostało kilka porwanych. Za to inni się schronili. - dodałem, po chwili wytchnienia. - W miejscu, gdzie nawet tacy zwykli porywacze, by się nie zapuścili. - dokończyłem.
- Po drugie: Powyłapywać wszystkich porywaczy i wrzucić ich w miejsce bez wyjścia. - ponownie przerwałem, by móc ułożyć następne zdanie w zgrabne i zrozumiałe słowa.
- Po trzecie: Wyciągnąć od ich przywódcy wszystkie informacje. - ponownie przerwałem. Najpewniej brzmi to bardzo dziwnie, ale wolę niczego nie pominąć. - Jeśli Pik skończy pozyskiwanie informacji. To będziesz chyba mógł się z nimi pobawić. - wyliczałem wszystko na palcach, by się nie pogubić.
- Po czwarte: Ocalić wszystkich cyrkowców, bez stracenia ani jednego. - skończyłem.
To nie był nawet mój plan, ale wolałem, by brzmiało to logicznie.
- Pik? - nie wiem, czy to było pytanie skierowane w moją stronę, czy nie. Jednak wolałem na to odpowiedzieć i mieć z głowy.
- Tak Pik, jak i kilku innych się ukryło w klatkach zwierząt. Tam nikt ich nie znalazł. Dopiero niedawno ich odkryłem. Jak wstaniesz, masz się tam udać. Ci dwaj, których chciałeś zabić, są już w tamtym namiocie. Tylko ciebie brakuje. - rzekłem. Zrobiłem krok do tyłu, po czym skierowałem się do wyjścia. - Przyjdź tak szybko, jak możesz. - dodałem.
Po wyjściu z namiotu chłopaka poczułem zawroty głowy. Nie było czasu na rozczulanie się, dlatego trzeba było się śpieszyć. Nim będzie za późno. Przetarłem oczy i zmrużyłem je, gdyż zobaczyłem przed sobą bliźniaków. Było to dziwne, ale chcieli, bym za nimi ruszył. Nie było czasu, by myśleć, że to mogą być przewidzenia, albo wpakuje się w coś. Zwyczajnie ruszyłem za nimi. Chciałem ich dogonić, bo byli zdecydowanie szybsi ode mnie. Dopiero gdy trafiłem do jakiegoś miejsca, zatrzymałem się i schowałem. Musiałem siedzieć cicho, gdyż najwyraźniej trafiłem w miejsce porwania jednego z naszych. Wyglądał marnie i dziwnie. Gdy chciałem się wycofać, usłyszałem krzyk. Zamarłem i spojrzałem za siebie, dostrzegłem ciała. Byli to porywacze, wyglądali jakby ktoś na nich, eksperymentował i coś się nie powiodło.
- Jeśli będziesz dalej marnować, to skończysz tak jak tamci. - usłyszałem jakiś głos.
- Może sam spróbujesz, skoro mnie tak poganiasz. - fuknął drugi w odpowiedzi.
- Nie pyskuj. - warknął poprzedni.
Nie wiedziałem, o czym oni rozmawiają, dlatego starałem się nasłuchiwać i nie dać się złapać.
- Gdy się nie udaje, magia wraca do jego właściciela. - odezwał się jakiś naukowiec. O ile można tak go nazwać, wyglądał bardziej na szalonego naukowca. Niż człowieka.
- Zabijmy go i zobaczmy, czy magia się przeleje na nowego właściciela? - zapytał swojego kolegę. Najwyraźniej to nie spodobało się jego zwierzchnikowi, gdyż dostało mu się, na tyle mocno, że już nie wstał. Co dziwniejsze, rany były podobne do tych martwych.
Gdy miałem się wymknąć, spostrzegłem, że z namiotu wychodzą kolejno jeszcze dwie osoby. Czyli było ich w sumie troje. Czym prędzej powinien stąd się wydostać i wrócić, by móc powiadomić resztę. Jednakże część mnie podpowiadała, że może jakoś uda mi się samemu ich uratować.
Ukryłem się w krzakach, gdyż ktoś się zaczął zbliżać. Uciekłem, czym prędzej. Musiałem zapamiętać drogę. Ku najdziwniejszemu, było to naprawdę niedaleko cyrku. Szybko pognałem do odpowiedniego namiotu i niemalże na jednym wdechu powiedziałem, co widziałem. Po czym padłem na ziemię.

<Jumper?>

Cherubin CD Smiley

Słyszałem, o czym mówili, mimo nawet tego, że byłem pogrążony we własnych myślach. W końcu jednak wróciłem do reszty. Otrząsnąłem się i odsunąłem od siebie wszystkie myśli, by mieć czysty umysł. Uniosłem wzrok na herbatkę, po czym ją zamieszałem i dołożyłem jedną kostkę cukru oraz troszkę mleka, a może była to śmietanka. Po wymieszaniu napiłem się i podniosłem swój wzrok na zgromadzonych. Zapadła cisza, gdyż żadne z nich nie powiedziało ani słowa. Patrzyli po sobie, ale nic więcej. W końcu jednak wstali, ukłonili się, tym samym dziękując. Zniknęli, a dokładniej to wyszli, ale mimo to, wciąż coś nie dawało mi spokoju.
Może moje rozmyślenia nad herbatą, jej liśćmi i aromatem, nieco zmieniła tor na zupełnie inny. Westchnąłem i wyciągnąłem notes, który leżał na biurku. Sięgnąłem po długopis, po czym zacząłem zapisywać to, co wpadło mi do głowy. Chciałem iść wspierać Smiley, ale musiała sama sobie z tym poradzić. Poza tym miała swoje sekrety i coś, czego woli nie pokazywać innym. Rozumiem to w pełni.
Gdy zostałem sam, przez kolejne minuty robiłem notatki, aż w pewnym momencie coś mnie tknęło, by wziąć się do pracy. Może byłem przygotowany na zapas, ale musiałem dostarczyć rękopis odpowiedniej osobie, miała być za piętnaście minut nieopodal cyrku. Musiałem się zbierać, ale zanim to zrobię, wpierw muszę znaleźć szkic nowej okładki. Już była o niej mowa, ale coś mi nie pasowało i chciałem zmienić.

***

Nie trwało to długo, jednakże na czas się zjawiłem, akurat zjawił się też mój agent. Jeśli można tak go nazwać. Nawet się moja siostra zjawiła, to było jeszcze większe zaskoczenie. Gdyż od dawna się z nim nie kontaktowała. Gdy oddałem kopertę z rękopisem i szkicami nowej okładki, wówczas jedna sprawa została załatwiona. Jednak nadeszła druga.
 - Co cię tu sprowadza? - spytałem siostry.
- Chciałam sprawdzić co u ciebie. - rzekła, choć nad wyraźniej uciekała od odpowiedzi.
- Jak widzisz, radzę sobie, jednak z tobą jest inaczej. Czyż tak? - wymownie na nią spojrzałem, po czym przechyliłem głowę i westchnąłem. Widziałem jak, jest niespokojna. Zrezygnowany, zwyczajnie ją przytuliłem, choć nie jestem jednym z tych, którzy bezinteresownie okazują wsparcie i przytulają do siebie kogoś. Następnie usłyszałem szloch siostry. To było dziwne. Gdyż zazwyczaj tak się to nie kończyło, ale najwyraźniej nie ma lekko. Gdy się odsunęła i przetarła oczy i cicho "przeprosiła", za swoje czyny, wówczas mogłem doczekać się odpowiedzi.
Odpowiedź mnie nieco zaszokowało, gdyż nie spodziewałem się tego. Ciotka pokłóciła się ze swoim mężem, który wyjechał. Rodzice wrócili, chociaż ojciec jest w szpitalu przez wypadek. Jeden z braci wyjechał, wraz z siostrą, najwyraźniej na wakacje oraz móc się zrelaksować. Evie jest w tym samym cyrku co ja, widziałem go przelotnie. Nie zamieniliśmy jakoś ani jednego zdania, co było dziwne, ale przy jego pupilach, to raczej marnie jest się zbliżyć. DO tego to chorowite dziecko, nie wiem co, on tu robi. Westchnąłem na te wiadomości, ale to nie był koniec. Mieszkanie, które wynajmowała, spłonęło dlatego, musiała wrócić do domu, ale jej pokój został zastąpiony, w domu i tak prawie nikogo nie ma, a jak jest ciotka to ciężko sobie z nią poradzić. Do tego jeszcze ona sobie sama nie daje rady e wszystkim.
Pogłaskałem ją po głowie, po czym wyjaśniłem jej wszystko, co będzie jej potrzebne, bo jeszcze ona się zleci do cyrku, to wtedy jeszcze kolejna z rodzeństwa wparuje do mojego nowego życia. Nie przeszkadza mi to, jednakże chyba wolę tego uniknąć. Jednakże, gdy nic się nie polepszy, to się właśnie tak skończy.

***

Rozmowa z nią zeszła nieco dłużej, ale w końcu się uspokoiła i było z nią dużo lepiej, dlatego też mogłem wrócić i zobaczyć jak sobie radzi moja towarzyska na jutrzejszy występ. Jest on ważny, dlatego też trzeba się postarać. W razie też pomóc może to wyjdzie.

<Smiley?> 
Sorki, że tak długo się zeszło.