To było dla mnie za dużo. Nagle usłyszałem jakiś pisk, ona schowała psa (nie wiem skąd ona go wytrzasnęła) do torby i zaczęliśmy uciekać.
Szkoda, że nie miałem przy sobie sztyletów, bo bym w nich rzucił i po sprawie… Jednak musiałem poradzić sobie jakoś inaczej. Możliwe, że mieliśmy lepszą kondycję od nich, ale oni na pewno byli silniejsi… i straszniejsi. Stwierdziłem, że bezpieczniej będzie mieć plan b, jeśli nasza wytrwałość zawiedzie.
Złapałem ją za rękę i pociągnąłem w bok. Wbiegliśmy do jakiegoś sklepu, a zaraz jak znaleźliśmy się w środku krzyknąłem:
- Dzwoń na policję! – a przerażona sprzedawczyni ze zdezorientowanym wyrazem twarzy szybko chwyciła za telefon. Ludzie, którzy tam byli wybiegli, ale my nie mogliśmy. To była kwestia sekund, żeby oni tu weszli. Miałem nadzieję, że w miejscu publicznym nic nam nie zrobią, ale w sumie, to tylko średniej wielkości sklep z ubraniami. Nie było tu żadnych ochroniarzy. Musieliśmy sobie radzić inaczej.
Prowadziłem Smiley przez cały czas. Nie myśląc dużo wtargnęliśmy do jednej z przymierzalni zaciągając zasłonę. Nasze oddechy były szybkie i nierównomiernie. Spojrzałem w dół, gdzie w torbie była mała suczka. Potem mój wzrok powędrował wyżej, a widząc, jak Smiley otwiera usta, by coś powiedzieć położyłem na nich palec.
- Nie teraz – wyszeptałem, a ona pokiwała głową.
Patrzeliśmy sobie w oczy słysząc, że coś się przewróciło. Rozchodził się odgłos ciężkich kroków i jakiś cienki głos. Zwróciliśmy spojrzenia w stronę zasłony nasłuchując.
Kolejny grzmot. Zaczynałem się bać, ale chyba nie tak jak Smiley. Wydaje mi się, że nieumyślnie ponownie chwyciła moją dłoń, więc i ja zaplotłem swoje palce z jej. Oboje tego potrzebowaliśmy.
Nie wiedziałem co było przyczyną ich złości, ale to nie było wtedy najważniejsze. Byliśmy w tym razem. Nie zamierzałem się wycofać.
Znowu usłyszeliśmy jakiś hałas. Tym razem głosów było więcej. Jakiś krzyk, przekleństwa, odgłos tuczącego się szkła. Moje serce na chwilę się zatrzymało, gdy ktoś pociągnął za naszą zasłonę.
Smiley nadal ledwo łapała oddech, nawet, gdy naszym oczom ukazał się policjant. Zmierzył nas wzrokiem i ruchem głowy nakazał, byśmy opuścili przymierzalnię.
Powolnym krokiem z niej wyszliśmy. Tamci mężczyźni byli już w kajdankach i tylko rzucali nam złowrogie spojrzenia. Komisarz zaprowadził nas do radiowozu i powiedział, abyśmy się uspokoili i że już po wszystkim. Mieliśmy poczekać, aż przyjdzie zebrać zeznania.
Gdy poszedł odwróciłem się do Smiley.
- Wszystko w porządku? – zapytałem, a ona kiwnęła głową. Ja również odetchnąłem z ulgą, ale gdzieś w środku uwielbiałem takie przygody. Kolejna opowieść z kategorii „będę miał co wspominać”.
Nie byłem do końca przekonany, by pytać ją od razu o okoliczności, ale musiałem. Po prostu nie mogłem wytrzymać.
- Co to za pies? – wskazałem palcem na małą kulkę w jej ramionach. Wzruszyła ramionami.
- Jest wystraszona. Obroniłam ją przed nimi – wyjaśniła.
- Czyli, „Smiley - obrońca zwierząt” – uśmiechnąłem się, co odwzajemniła. – Nie za dużo wrażeń, jak na dzisiaj?
- Nie ma czegoś takiego jak „za dużo wrażeń”, dużo, ale nie „zbyt”… To był po prostu ciekawy dzień – odpowiedziała, a ja się zgodziłem.
Po chwili naszym oczom ukazał się ten sam policjant, a ja już nie mogłem się doczekać bardziej szczegółowej wersji wydarzeń od Smiley.
< Smiley? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz