Dumna, smukła postać białowłosego mężczyzny, przedstawiającego się pseudonimem Pik, siedziała na jednym z siedzeń na widowni i z głową podpartą na dłoni, przyglądała się nam. Razem z Demetrem ukłoniliśmy się nisko i stanęliśmy przed reprezentantem naszego – być może – przyszłego pracodawcy, niecierpliwie czekając na ocenę naszego występu.
Pik najwyraźniej nie śpieszył się z podzieleniem się z nami swoją decyzją. Mierzył nas wzrokiem przez kilka boleśnie długich chwil, powoli doprowadzając nas obu do szaleństwa. Byliśmy zdenerwowani, bardzo staraliśmy się, by nasz występ wyszedł jak najlepiej, chcieliśmy pokazać, co umiemy i co najważniejsze, za wszelką cenę chcieliśmy dostać się do trupy.
Tymczasem nieprzyzwoicie niebieskie, błyszczące oczy mężczyzny ze spokojem się nam przyglądały.
- Wspaniale! - rozniósł się po namiocie jego głęboki, dźwięczny głos. Demetre się wzdrygnął. Ja byłem na tyle skupiony na wyrazie twarzy białowłosego, by móc zauważyć, że za chwilę się odezwie. Ale faktycznie, facet wykrzyknął to tak niespodziewanie, że wywołałby zawał nawet u martwego od pięciu lat psa. - Niesamowity występ, jesteście naprawdę dobrzy.
Odetchnąłem. Cieszę się, panie kierowniku.
- Jesteście przyjęci – kontynuował Pik, prostując się na swoim krześle. Uśmiechał się pięknie, z wdziękiem i wyższością. Choć taki uśmiech powinien raczej odpychać, on działał wręcz przeciwnie – przyciągał do siebie niczym magnes. - Będziecie w grupie drugiej, uczącej się.
Zerknąłem kątem oka na Demetra. Nagle stał się on o jakieś 10 procent wątlejszy. Błyszczące jeszcze przed chwilą oczy przygasły, zaróżowione od wysiłku policzki zbladły. Z jego uchylonych ust wydobył się słaby, niewyraźny dźwięk:
- ...co?
Kopnąłem go dyskretnie w łydkę.
- Oczywiście – odezwałem się. - Pasuje nam taki układ.
- Pokażemy, że stać nas na więcej – wtrącił stojący obok mnie idiota.
- Dziękujemy – ukłoniłem się skinięciem głowy.
Pik zaprosił nas do swojego gabinetu. Usiadłem na krześle naprzeciw biurka, a Demetre stanął za mną. Nasz nowy pracodawca, siedząc na swoim miejscu za biurkiem i przebierając w papierach, przybliżał nam zasady obowiązujące w cyrku, objaśniał kryteria jakie należy spełnić, by mieć szansę na wystąpienie przed publicznością i mówił jak wszystko funkcjonuje, wplątując w swój monolog krótkie pytania skierowane do nas. Najczęściej były one czysto retoryczne, albo były bardziej stwierdzeniem niż pytaniem, ale nie odzywaliśmy się z pretensjami. Co jakiś czas zerkałem na czarnowłosego: nadal wyglądał na lekko podłamanego. Doskonale wiedziałem o co mu chodzi. Grupa juniorów? To nie jest na jego ambicje. Chryste, to wręcz palący kwas na jego wrażliwe, zawyżone ego. Ale będzie musiał to przełknąć.
- I jeszcze jedno... - powiedział Pik, podsuwając nam umowy do podpisania. - Wasze pseudonimy. W cyrku nie używamy swojej prawdziwej godności, tylko pseudonimy artystyczne. Nimi będziecie przestawiani, nimi będą was wołać. Jakie będą wasze?
Demetre zaczął znów na coś narzekać, ale tym razem już go nie słuchałem. Skupiłem się na kilku pierwszych rzeczach, które przyszły mi w tej chwili do głowy i wybrałem z nich tą o najładniejszej nazwie.
- Będę Irysem – oznajmiłem.
- Doskonale. A ty, kolego? - spytał Pik, zwracając się do Gruzina.
- Ja... ja będę... - zająknął się. Na jego twarzy zauważyłem zagubienie. - Helsing. Będę się nazywał Helsing.
- Helsing – powtórzył białowłosy. - Dobrze. Irys i Helsing. Nasi baletmistrzowie. To wszystko. Podpiszcie umowy i idźcie do swoich namiotów. - Podał nam pomarańczową karteczkę z napisanymi numerami mieszkań.
Podziękowaliśmy i opuściliśmy gabinet. Jeszcze nie czułem tego ekscytującego uczucia, że właśnie zaczynam nowy rozdział w swoim życiu. Jak na razie, do końca dnia czułem tylko irytację i znudzenie, słuchając złorzeczeń Helsinga o jego urażonej dumie.
~ ~ ~
Pierwszy dzień jako część cyrkowej społeczności. Obudziłem się około piątej rano, z nieznanych mi powodów. Może po prostu jakieś siły wyższe postanowiły, że ten dzień od rana ma być dla mnie zły, bo przecież nie wolno mi cieszyć się dobrym snem. Nie. No co ty.
Leżenie w łóżku przyprawiało mnie o obrzydzenie. Nie mogłem leżeć bezczynnie, nie będąc w krainie Morfeusza. Wstałem, ubrałem się w czarną bluzkę z długim rękawem i również czarne, choć bardziej poszarzałe spodnie i wyszedłem ze swojego namiotu. Słońce jeszcze nie wzeszło, było praktycznie ciemno. I zimno. Mokra od rosy trawa moczyła moje buty. Jako, że nie znalazłem u siebie niczego, w czym mógłbym zagotować wodę, skierowałem się do stołówki, czy też bufetu znajdującego się w jednym z namiotów.
Cyrk wyglądał na całkowicie pogrążony we śnie. Namioty, przyczepy i domki były zamknięte, zasłony w oknach zasłonięte, nie słyszałem ani jednego dźwięku oprócz śpiewu najwcześniej wstających ptaków. Wielki, żółty namiot estradowy prezentował się nad wyraz posępnie w szarym poranku, choć jak dla mnie, nie mógł piękniej wyglądać.
Wszedłem do namiotu jadalnego. Był całkiem spory, miał kilka stolików i ławek, a przy ścianie znajdowała się część z żywnością i małą kuchnią. Znalazłem tam czajnik i nastawiłem wodę. Odszukałem w jednej z szafek czarną herbatę i po kilku minutach miałem już ciepły napój w kubku z rysą biegnącą przez całą jego długość.
Nalewając wodę do naczynia, usłyszałem czyjeś ciche kroki. Ach, więc nie tylko ja mam problemy ze wstawaniem o normalnej porze.
Ktoś chciałby dokończyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz