- Wiesz... osiwiałem. Wydajesz się porządnym gościem, postanawiam tobie zaufać. Dlatego proszę cię, nie wydaj mnie - zrobił tutaj małą przerwę, by zmierzyć wzrokiem myjącego naczynia chłopaka, teraz na moment obracającego głowę z zaciekawieniem w jego kierunku. Tak, z zaciekawieniem. To dobry znak, bardzo dobry - otóż, gdy miałem siedem lat, miało miejsce pewne niefortunne zdarzenie. A trzeba dodać, iż wywodzę się z biednej rodziny. Wujek, siedem sióstr, trzech braci oraz ojciec, mama umarła gdy mnie rodziła, jestem najmłodszy. Kontynuując, zachorowałem. I to dosyć ciężko. A przynajmniej wiem to teraz, gdy zostało mi niewiele czasu. Na prawdę niewiele, zaledwie rok, może dwa. Moja przypadłość nie ma jeszcze nazwy, lekarze po raz pierwszy zetknęli się z czymś takim. Starzeję się, o tak. Starzeję się siedem razy szybciej, niż powinienem. Choć moja skóra się nie marszczy, organy powoli umierają, czego świadectwem są włosy. Szarzeją, tracą swój kolor, z dnia na dzień jest mnie coraz mniej. Nie ma lekarstwa, nie długotrwałego, jedynie opóźniającego rozwój choroby. Do cyrku Pik przyjął mnie z litości. I to jest chamskie, dlaczego ludzie traktują mnie tak, jakbym był nikim? Oczywiście, gdy wiedzą, co mi dolega. Teraz i ty wiesz. Nawet większość mojej rodziny nie ma pojęcia, że być może następnego lata już mnie nie będzie na tym świecie. Jestem chrześcijaninem, wierzę, że coś czeka mnie po drugiej stronie i mam nadzieję, że to piekłem się nie okaże - mówił poważnie, z wzrokiem wlepionym we własne splecione ze sobą dłonie, teraz spoczywające leniwie na blacie stołu. Każde pojedyncze słowo mówił posępnie, jakby sama rozmowa na ten temat była prawdziwym ciosem w plecy. Zamrugał parę razy, potrząsnął głową na boki, jakby chciał się pozbyć natarczywych wspomnień, nawiedzających go noc w noc.
- Ja... przykro mi - wyznał Irys. Akuma spojrzał na niego smutnym wzrokiem, ale wkrótce wewnętrzny śmiech nie mógł już być dłużej ukrywany - zaczął się chichrać, uderzając wewnętrzną częścią dłoni w kolano, chłodne. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że spodnie kończące się niewiele ponad nim to nieostateczna ochrona przed chłodem, jednakże nie było mu przesadnie zimno. Zwłaszcza, gdy jego głośny śmiech targał całym nim. Pytające spojrzenie, nadal odkręcony kran, zdziwiona mina. Boże, powinien iść na aktora, tymczasem kisi się w cyrku. Ale cyrk to dla niego dom, prawdziwy dom.
- Tylko żartowałem. Siwy jestem bo byłem idiotą i nawdychałem się kiedyś dymu - wyjaśnił z grubsza, gdy opanował emocje i mógł spokojnie zacząć oddychać, bez chaotycznego przerywania tej podstawowej czynności życiowej.
< Irys? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz