Jego słowa dodały mi otuchy i nieziemsko poprawiły mi humor, a zrozumiałem to dopiero wtedy, kiedy szykowałem się do spania. Przebierając się pierwszy raz od jakiegoś czasu w swoją piżamkę i w ogóle kładąc się spać wykąpanym, uśmiechnąłem się do siebie. Przypomniałem sobie ten uroczy trik z chusteczką. Chłopak wydawał się tak potwornie zakłopotany, choć... nie wiem, czemu. To był naprawdę wspaniały gest. Nie mówiąc już o jego słowach, które wiem, że były słowami uznania, pochwały i... przede wszystkim troski. To było... naprawdę urocze!
- Co się dzieje, kochanie? - zapytała mama, kładąc się właśnie do łóżka – Czemu się tak dziwnie uśmiechasz?
- Co-o...? Nie! Nie! Nic... hehehe... - odpowiedziałem zakłopotany – To nic szczególnego. Przypomniał mi się żart braciszka Black'a – wytłumaczyłem i oczywiście skłamałem.
- Tak...? - spytała... jakby mi nie wierzyła – Opowiedz mi ten żart, skarbie. Też chcę się pośmiać – zaskoczyła mnie mama, jak zawsze miłym i życzliwym głosem. Ułożyła się jak francuska Pani na łóżku i czekała. Byłem w kropce.
- Przychodzi baba do lekarza i... - urwałem myśląc intensywnie nad końcówką. Przecież w istocie bliźniacy opowiadali mi mnóstwo kawałów. Dlaczego akurat wtedy żadnego nie pamiętałem? - Ehmm... no! Ja wiem! Mam na końcu języka... - spojrzałem na rodzicielką, która popatrzyła na mnie z życzliwym politowaniem.
- I tak bym Ci nie uwierzyła, jakbyś opowiedział mi żart – zachichotała – Bo nie o żart tutaj chodzi, mam rację? - spytała lekko zadziornie. Poczułem, jak na moją twarz wypływa masa ciepła, zaś w płucach brakuje mi tchu.
- Mamo... - głos mi się załamał – Jak możesz tak mówić? - spytałem ze łzami w oczach i usiadłem na łóżku. Kobieta oczywiście od razu zerwała się ze swojego. Znała mnie na tyle, by wiedzieć, że mój stan czasami jest bardzo ciężki i jakikolwiek stres mógłby pogorszyć pewne aspekty.
- Ależ kochanie... - zaczęła i objęła mnie – Nie denerwuj się. Spokojnie... być zakochanym to nic złego – uśmiechnęła się szczerze, na potwierdzenie swoich słów.
- Ale nie rozumiesz! - zdenerwowałem się i uniosłem lekko głos – Co innego jest kogoś lubić, a co innego kochać? Co z tego, że wszyscy mnie lubią, jak nikt nie będzie chciał kochać kaleki? - załkałem – Robert... nie ma nóg, ale ma silne ręce. Co z tego, że jest wspaniałym cyrkowcem i wszyscy go lubią, jak nikt nigdy nie weźmie brzemienia bycia z nim na zawsze... - urwałem, bo już nie dałem rady mówić. Lały się ze mnie płyny ustrojowe, jak z wielkiej rzeki. Z oczu, z nosa, z ust, jak zawsze gdy płakałem. Nic się nie zmieniło od kiedy byłem mały. Zawsze byłem zasmarkanym dzieckiem. Ech... jak płaczę bywam obrzydliwy, a robię to często.
- Jak możesz tak mówić, kochanie? Jesteś cudowny. I nawet jeśli Twoja noga nie jest symetryczna do drugiej to... nie jedna osoba wolałaby kogoś tak kochającego i wiernego jak ty, niż w pełni zdrowego gbura – zapewniła – A przynajmniej zrobi tak każdy, kto ma trochę oleju w głowie, ale... kobiety najczęściej lecą na chamów, więc... nie w Twoim " kalectwie " jest problem – uśmiechnęła się pogardliwie – Jesteś kochany i miły, a niektóre lubią być poniżane, a szanowane od święta – zaśmiała się, na co i ja się uśmiechnąłem. Przytuliła mnie do siebie i byliśmy tak chwilę, a po chwili położyliśmy się spać.
- Czy to dobrze, że Midas nie jest kobietą...? - zapytałem siebie na dobranoc i... myślałem! Znowu! Nienawidzę swojego mózgu. Czemu, jak bardzo chcę spać, bo czuję się zmęczony to moja podświadomość woła o przemyślenie najważniejszych spraw w czasie nocy, kiedy chciałbym spać? No, dlaczego? Przerwacałem się z boku na bok i próbowałem najróżniejszych pozycji, ale na nic. Nie dałem rady. Coś cały czas nie pozwalało mi spać. Nie wiem, ale... czasami mama mówiła mi, że dostałem dar przeczuwania i przewidywania bardzo ważnych rzeczy – i dobrych i złych.
- Może i tym razem coś się stanie... ale co? - zadawałem sobie to pytanie w myślach – Czemu ja zawsze myślę, że to będzie coś złego? - nie było sensu męczyć się w łóżku. Podniosłem się z niego cichutko i wyszedłem na zewnątrz... w piżamie i bez butów. Miałem trochę utrudnione chodzenie, ale... nie mogłem wiecznie chodzić w tych butach. Z czasem naprawdę stawały się ciężkie. W nocy, gdy większość spała, mogłem spokojnie połazić boso po trawie. Poszedłem aż do ścieżki prowadzącej do miasta. Usiadłem na murku przy samym jej początku. Nie chciałem się oddalać. To było niebezpiecznie.
Siedziałem tak chwilę wdychając zapach nocy. Wszystko było takie świeże i ciche. Noc była wspaniała, bo była taka spokojna i tajemnicza, a jednocześnie człowiek nie śpiąc, czuł jej obecność. Do dnia każdy był przyzwyczajony, zaś noc była czymś nowym i nieznanym, ale nie mniej wspaniałym od jasnego i ciepłego dnia. Siedziałem więc tak z głową uniesioną lekko ku górze. Patrzenie na gwiazdy... takie romantyczne! Szkoda, że ilekroć będę chciał je zobaczyć, będę musiał to robić zupełnie sam. Posmutniałem na tę myśl i opuściłem głowę zasmucony. Zacząłem myśleć o wszystkim złym, co mnie w życiu spotkało. Tak miałem, że... często rozpamiętywałem różne rzeczy, sam nie wiem czemu, ale tak właśnie robiłem. Miałem szczególną pamięć do rzeczy przykrych.
Moje rozmyślenia przerwało szczekanie... radosne szczekanie. Odwróciłem się w jego stronę i zobaczyłem Krenz'a. Rozpromieniłem się zaraz, bo był to piesek dobrze mi znany... jak i wszystkim. Można powiedzieć, że był stróżem cyrku. Zawsze czujny w nocy, a kompletnie pogrążony w krainie Morfeusza w dzień. Kochał wszystko i wszystkich, jak przystało na rasowego, lub nie, labradora. Zawołałem go do siebie, na co ten z radosnym wyrazem na pysku podbiegł do mnie i bez zastanowienia wskoczył na murek. Podszedł do mnie i zaczął radośnie lizać. Zachichotałem. Bardzo lubiłem zwierzęta. Były wobec mnie życzliwe i miłe.
- To co, piękny? Idziemy porobić coś fajnego? - spytałem, na co czworonóg odpowiedział radosnym, ale nie głośnym szczeknięciem. Przeszliśmy przez murek i udaliśmy się na łąkę zaraz obok cyrku. Rosły tam piękne drzewa i mnóstwo cudownych kwiatów, które nocą zamykały swoje płatki, niestety. Gdyby nie to, zapewne upletłbym z nich wianek. Leżałem więc tak na plecach patrząc w gwiazdy. Kranz leżał zaraz obok mnie, a łeb miał na moim brzuchu. Za uchem przygrywały nam świerszcze, którym od czasu do czasu pomagał kochany Zefirek.
- Przyjemna noc – szepnąłem do siebie. I wtedy jak gdyby nigdy nic moimi włosami szarpnął mocny wiatr, który ziewnął krótko, ale mocno. Kremowy pies podniósł głowę i zastrzygł uszami – Zapowiada się... coś złego... - podniosłem się i razem z Kranz'em ruszyliśmy w drogę powrotną, ale nim udało nam się minąć pierwsze namioty cyrkowców z nieba lunął szalony deszcz. Jak z cebra po prostu! Wiatr wiał już umiarkowanie, bez szału, przywołując kolejne chmury. Duży sierściuch uciekł pod dach wejścia do głównego namiotu. Ja wpadłem na podobny pomysł.
Nawet nie biegłem, bo wiedziałem, że bez butów prędzej się wywrócę w błocie niż dojdę szybciej do namiotu. Szedłem więc spokojnie, dając kolejnym kroplom deszczu spaść na mnie. I nie do wiary było, że myślałem, iż moim namiotem jest namiot Midasa. Nie wiedzieć czemu... właśnie tam się skierowałem. Teraz oczywiście wiem, że to było dziwne, ale wtedy w głowie miałem myśl, że właśnie tam mieszkam. I już miałem zbliżać się do wejścia, kiedy ni z gruchy ni z pietruchy wyskoczyło na mnie coś. Kiedy do moich uszu dotarły mruknięcia i oszacowałem wagę owego czegoś zrozumiałem, że to na pewno nie jakieś poczciwe zwierzę. Wpadłem w panikę, ale... nie wiedziałem, co mam zrobić. Chyba nawet przestałem oddychać na krótką chwilę. Myślałem, że to już mój koniec, ale duży kot zwlekał ze zrobieniem mi krzywdy. W sumie leżał na mnie, jakbym był wygodną poduszką i ratunkiem przed masą blota pode mną. Po chwili jakiś krzyk, jakieś zamieszanie, kot złazi ze mnie, ktoś mnie podnosi...
- Co się dzieje? Czy to zmęczenie? Sprawia, że nie wiem, gdzie jestem i co robię? Na pewno nie... coś złego się ze mną dzieje... - pomyślałem, ale kiedy chciałem wysunąć jakieś wnioski, ktoś wprosił mnie do ciepłego miejsca. Nie czułem już deszczu spadającego na mnie. Stałem na środku, rozglądając się. Znajome miejsce... znajoma twarz, ale... coś tu nie gra.
- Rozgość się – powiedział spokojny i... wystraszony głos? Coś w ten deseń. Mężczyzna podał mi ręcznik i szybko cofnął ręce. Nie wiedziałem zupełnie o co chodzi.
- Oj... jestem bardzo brudny, tak? - zacząłem mierzyć siebie spojrzeniem. Byłem bosy i miałem na sobie fioletową piżamę. Zaraz, zaraz... to przecież moja piżama! Ale... poza tym nadal pustka w głowie.
- Nie, ale... - urwał jasnowłosy – Sam wiesz zresztą, więc nie wiem czemu pytasz – mruknął jedynie i podszedł do swojej szafki nocnej. Ubrał na dłonie rękawiczki i zwrócił się do mnie – Co Cię do mnie sprowadza?
- To nie mój namiot? - zgłupiałem. Rozejrzałem się jeszcze raz. Znajomo. Spojrzałem na długowłosego pytającym spojrzeniem. On zaś patrzył na mnie, jak na wariata bądź bełkotającego pijaka.
- Ty spałeś choć trochę? Piłeś coś? - zaczął wypytywać.
- Ja... nie pamiętam – odpowiedziałem. Oczy mężczyzny gwałtownie się zmniejszyły... jakby był zły.
- Nie rób sobie ze mnie żartów! Za bardzo się spouchwalasz – burknął obrażony.
- Ale... ja naprawdę nie pamiętam. Pamiętam psa... i jak zaczął padać deszcz. Chciałem wrócić do namiotu i myślałem, że to właściwa droga. Tak w zasadzie to... pamiętam tylko Twoje imię. Nie wiem, co się stało... - zacząłem znów intensywnie myśleć, ale... moja głowa była naprawdę zupełnie pusta albo przynajmniej wszystkie informacje jakie miałem, zostały gdzieś szczelnie w niej ukryte. Zacząłem popadać w panikę, bo nie znałem nawet własnego imienia! - Ja nawet... nie wiem, jak mam na imię... - pisnąłem czując jak oczy robią mi się wilgotne od zbieraniny łez. Wtem po okolicy rozniósł się potężny błysk, a po nim grzmot. Światło rozświetliło namiot przez lekko uchylone wejście, a ziemią wstrząsnął grom.
- AAAAAA! - krzyknąłem przerażony – Burza! - wtuliłem się w ciało mężczyzny – Schowaj mnie gdzieś. Ja panicznie boję się burzy. To od czasu, kiedy błyskawica uderzyła tak blisko mnie, że o mało nie zginałem... - urwałem. Nagle obraz wszystkich wspomnień zaczął przewijać się przed moimi oczami. Mogę sobie wyobrażać, jak przerażająco wyglądały. W istocie... byłem przerażony, kiedy widziałem film, jak przed przysłowiową śmiercią. Wszystko przeleciało, aż do... wieczora tego dnia. Oczy momentalnie mi się zamknęły wraz z częścią mojej świadomości. Czułem jak się chwieję, jak odpływam, ale nie chciałem odpłynąć. Byłem w jakimś dziwnym amoku. Myślałem, że umieram, a ja nie chciałem umierać. Bałem się śmierci, więc walczyłem z uczuciem, które mówiło mi " Zaśnij ". Wobec tego tylko upadałem na ziemię przez stratę równowagi, ale starałem się pozostać świadomy. Poczułem tylko, jak w pewnym momencie cały się unoszę i opieram o coś tak bardzo zmęczoną i pulsującą głowę. Krzywiłem się, bo czułem, jakby masa bębnów grała jakiś taniec godowy w mojej głowie. Chciałem się złapać za nią, ale nie miałem siły podnieść ręki. Rozluźniłem więc kark i zupełnie opadłem głową na jakąś podporę, która lekko smyrała i łaskotała mnie po nosie... również swoim nieziemskim zapachem. Zakręciło mi się w nosie, więc po chwili uchyliłem powieki i kichnąłem sobie, jak to mam w zwyczaju, jak chomiczek. Zamrugałem kilka razy i kiedy wzrok zaczął mi być posłuszny zobaczyłem czyjąś łagodną i zatroskaną twarz. Chwilę próbowałem ją rozpoznać, ale kiedy zobaczyłem falę jasnych włosów, od razu wiedziałem.
- Midas... - szepnąłem, jakoś tak... dziwnie. Mój głos brzmiał trochę... demonicznie – Co się stało? - zapytałem. Tym razem już mój głos był normalny.
- To ja się Ciebie pytam, co się stało? - powiedział mężczyzna, Był zły, a raczej... zdenerwowany, a może nawet i wystraszony.
- Ych, nie wiem. Nie pamiętam – odrzekłem, budząc resztkę mojej świadomości. Rozejrzałem się. Pode mną była podłoga, ja zaś byłem na rękach u Midasa.
- Czemu zabrałeś mnie z łąki? - spytałem bardzo zdziwiony. I chyba wtedy uświadomiłem coś mężczyźnie, bo nim się obejrzałem, wylądowałem na łóżku. Nie rzucił mną, jak mógłbym się po nim spodziewać. Ułożył mnie bardzo delikatnie. Widać było, że chce jak najszybciej odciążyć swoje ręce, ale jednocześnie nie chciał pokiereszować mnie... chyba.
- Z jakiej łąki, cholera? - burknął – Wpadasz do mnie i myślisz, że tu mieszkasz. Ledwo pamiętasz moje imię, a nawet mojej mocy nie znasz, co w cyrku osoby nie ma, co by go nie znała i nie uciekała przede mną. Ech... co się tu do jasnej cholery dzieje?! - podniósł znacząco głos – Jak nie ty, to Aurum, jak nie Aurum to znowu deszcz! O niebiosa! - westchnął i usiadł na fotelu obok łóżka.
- Deszcz?! - krzyknąłem bardziej niż spytałem. Mężczyzna podniósł na mnie wściekły wzrok – Boże... Midas! Ten deszcz wymywa pamięć! - krzyknąłem przerażony. Białowłosy spojrzał na mnie spode łba, a ja, jak to ja, wybuchnąłem płaczem – Przysięgam Ci, Midas! Coś się złego dzieje! Źle się czułem wieczorem. Wyszedłem i kiedy zaczął padać deszcz ja... poszedłem do Twojego namiotu. Przecież wiem, gdzie jest mój namiot! I wiem, jak się nazywasz! Na litość boską! Te potwory z pewnością znów coś uknuły! - krzyczałem cały zaryczany. Przecież... gdyby nie moje fobie i słowa klucze lub, co gorsza, minuta dłużej na tym przeklętym deszczu, mógłbym stracić pamięć i to na zawsze. Długowłosy podniósł się z fotela i podszedł do wyjścia. Odchylił namiot, a zaraz za chwilę szczelnie go zamknął.
- To nie jest normalny zapach deszczu, tu mogę się zgodzić – zaczął – Ale żeby wymazywał pamięć? Nikt nie ma takiej mocy. Nikt Ci niczego nie dosypał do jedzenia? - spytał. Chciałem nadal się wykłócać, bo czułem coraz mocniej, że coś jest nie tak, jednak tak mocno zakręciło mi się w głowie, że opadłem bezwładnie na łóżko. Skrzywiłem się, gdyż powtórzyło się to dziwne uczucie bębnów w głowie.
- Midas... musimy coś zrobić – powiedziałem pół szeptem – Ten deszcz to... naprawdę coś złego... - urwałem i mimo, że walczyłem z chęcią utraty przytomności, to coś wygrało ze mną i mnie zmorzyło.
< Midas? Chciałam coś z fabułą, jakaś akcja, coś, ale... >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz