- Może to część tej gry? - spytał Rue, która posłała mu zaskoczone spojrzenie, że myśli o takich rzeczach, podczas gdy ona straszy go pająkami i innymi robactwami oraz insektami. To w sumie miałoby sens. - No wiesz, może mamy zbudować jakiś wehikuł czasu... Może ktoś stąd będzie wiedzieć coś więcej, chociażby o tej szalonej grze. Może istniała od wielu tysięcy lat i ktoś zna ją głębiej? Może to nie przypadek, że trafiliśmy akurat do czasów i miejsca, gdzie żyje sam Szekspir? Może mamy odkryć coś na jego temat, coś, co mogłoby zmienić bieg historii... - ciągnął, wbijając wzrok w podłogę. Jeśli ktoś by ich teraz usłyszał, zeszedłby. Na bank. Lub też odprawił egzorcyzmy. Czy właśnie w tej epoce było to takie popularne? To całe palenie na stosach, biczowanie na znak pokuty i inne tego typu pierdy?
- Sama nie wiem. W sumie to logicznie mówisz, ale... no sama nie wiem - mruknęła, siadając obok z rezygnacją. Miał nadzieję, że chociaż kolacja będzie realna, w przeciwieństwie do ich wyobrażeń.
- Zgubiliśmy naszyjniki. Może po prostu mamy je odnaleźć, czy coś? Albo gdy je zgubiliśmy, cofnęliśmy się przez przypadek w czasie? - podsunął, opierając brodę na zaciśniętej w pięść dłoni.
- Oby nie. W takim razie moglibyśmy tutaj utknąć na dobre. Jak mielibyśmy odzyskać coś, co zostało w przyszłości? No, teraźniejszości... No wiesz o co chodzi! - zirytowała się, że nawet nie da się dokładnie określić ich czasów, w których dotąd żyli.
- A jeśli przetransportowały się tu z nami? Może by warto wrócić w miejsce, w którym mnie znaleziono?
- Bo on cię zaprowadzi - prychnęła, chyba tracąc nadzieję lub chociaż pomysły jej się kończyły. To nie dobrze, bo mu także. Jednak wciąż miał nadzieję, opierał się na niej, niczym starzec na lasce. Tyle, że mu nie wychodziło to tak sprawnie. Wciąż się chwiał, rozglądał po okolicy, niczym zagubione dziecko. Co za ironia - tyle wieków w jednym czasie, i tyle czasów w jednym wieku. Phi. ZNOWU MNIE NA FILOZOFIĘ WZIĘŁO...
- On ma imię -powiedział, ale spotykając się z krytycznym wzrokiem przyjaciółki, natychmiast wzruszył ramionami i wrócił do wcześniejszej pozycji. - Logan, ma na imię Logan. Ale mniejsza z tym. Może jeśli byś go nauczyła tego paraliżowania, zgodziłby się nas tam zabrać... Może ktoś z okolicznych będzie wiedział, gdzie mnie znaleziono. Nie wiem, jak z plotkami w tych czasach, al mogłoby się udać.
- Może - skwitowała niewyraźnie. Najwidoczniej miała już dość wracania ciągle do rozmowy na ten sam temat. Postanowił więc go zmienić, po niemalże minucie ciszy z obu stron.
- Kolacja niby miała być o osiemnastej? Skąd mamy wiedzieć, która jest godzina? Może już pójdziemy? - po każdym wypowiedzianym pytaniu zastanawiał się na chwilę, ostatecznie wstają.c Rue zrobiła to samo, nieco ożywiona myślą o jedzeniu.
Paręnaście minut włóczyli się pośród przerozmaitych drzwi i korytarzy. Jak to szło? "Bez trudu odnajdziecie drogę"? "Łatwo znajdziecie jadalnię"? Już nawet nie pamiętał, ale te zapewnienia to zwykłe łgarstwa. Dopiero za zapachem, co szło im dosyć kiepsko, dotarli do otwartych szeroko drzwi, za którymi mieściła się spora, a wręcz ogromna hala z stołem długim na jakieś dziesięć metrów. Siedziało już przy nim z dwadzieścia osób, jedząc posiłek i rozmawiając pomiędzy sobą. Wymienili spojrzenia, kierując się w stronę dwóch najbliższych wolnych miejsc obok siebie. Spojrzał na wystawione potrawy, w których rozpoznał piwo, zapewne grzane oraz mięso, wyglądające na pieczone, ale tutaj nie mają piekarników. Może mieli jakiś tego zamiennik? W każdym razie, na gotowaniu nie zna się prawie w ogóle ( robi dla siebie idealną kawę, tyle z jego kulinarnych zdolności ). Więc tak na prawdę to danie nie musiało powstać poprzez pieczenie.
< Rue? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz