Ta zabawa od początku mi się nie podobała. Klon deptał mi po piętach i nie dawał spokoju. Moja irytacja wzrastała z minuty na minutę. Ten demon mnie jeszcze popamięta. Chcąc nie chcąc musiałem znaleźć tą Rose. Ja mam unikać jej klona, a ona sobie tu spokojnie chodzić?! Nie ma takiej opcji. Oczywiście z czasem zacząłem jej szukać. Długo mi to nie zajęło. Dziewczyna siedziała w bufecie, spokojnie popijając herbatkę. Szybko udało mi się ją zlokalizować. Oczywiście, panienka się zastanawiała czego mogłem chcieć. Jej umysł jest otwartą księgą, z której mogę czytać co chcę i kiedy chcę z większej odległości. Jest to w pewnym sensie udogodnienie, ale nie chce już z nią gadać. Niestety jeszcze muszę. A czego mogłem od niej chcieć? Prosta sprawa. Musiałem się na kogoś wydrzeć, a to przez nią i tego demona znowu tkwię w jakimś kiepskim bagnie, którego mogę się wydostać, dopiero gdy ją pocałuje. To musi być jakiś nieśmieszny żart. Nie ma na świecie nic bardziej ohydnego od czegoś takiego. Niestety nie ma się co oszukiwać. To żaden żart, tylko rzeczywistość. Od razu ruszyłem w jej stronę widocznie wkurzony.
- Naprawdę co ty sobie myślisz? To nie jest tylko mój problem. Chce ci przypomnieć, że to twój klon gania po całym cyrku, a ty tak sobie zwyczajnie popijasz herbatkę jak gdyby nigdy nic.
Głupie tłumaczenia, że jesteś zmęczona tym wszystkim nie pomoże. Odpoczywa się dopiero po skończonej robocie, a nie...
Nie zdążyłem skończyć. Dziewczyna zirytowana wstała z miejsca, złapała mnie za nadgarstek i przeniosła nas w jakieś miejsce. Sam nie wiem, gdzie wtedy stałem. Za nim w ogóle zdążyłem zareagować, przycisnęła swoje wargi do moich. W momencie stanąłem, jak wryty. Jednocześnie zrobiło mi się niedobrze i słabo. Od razu odsunąłem się od niej, ledwo co stojąc na nogach. Był to w zasadzie pocałunek i ten klon powinien zniknąć. Tyle dobrze. Dziewczyna bez zbędnych ceregieli zniknęła i zostawiła mnie gdzieś tutaj. Parę sekund później zwyczajnie zwróciłem swój obiad w jakieś krzaczory, a potem zemdlałem. Nasze usta się dotknęły. To jakiś koszmar. Było mi tak niedobrze.
Szczerze nie wiem, kiedy odzyskałem przytomność. Leżałem w tym samym miejscu, gdzie wcześniej straciłem przytomność. Było to miejsce gdzieś na skraju lasu. W oddali widziałem cyrk. Słońce zaczęło wychodzić znad horyzontu. Czyżby ranek? Dalej czułem się słabo, jednak od razu postanowiłem wrócić do cyrku.
Gdy już dotarłem do namiotu, okazało się, że miałem w nocy gościa. Wszystkie moje rzeczy były porozrzucane w totalnym nieładzie po całym namiocie. Zniknęła pamiątka po moim ojcu - miecz, którym pozbawiłem go głowy. Czyżby w cyrku był jakiś wysłannik mojego braciszka? Poza tym nie zauważyłem, żeby jeszcze coś zniknęło. Po co to komuś było? Może był to ten demon? Mogłem się jedynie nad tym zastanawiać, ale najważniejsze jest żeby ten miecz się szybko znalazł i żeby moja tajemnica nie wyszła na światło dzienne. Od razu opuściłem namiot i jak to miałem w zwyczaju - zacząłem szukać informacji. Kręciłem się wokół ludzi z cyrku i zaglądałem niepostrzeżenie do ich umysłu. Koniec z końców w moim zasięgu wzroku znowu znalazła się Rose. Z tego, co już zdołałem się dowiedzieć. Pik dał mi i jej jakieś wspólne zadanie. Naprawdę nie miałem na to ochoty. Gdy tylko przede mną stanęła, przewróciłem oczami.
- Nic nie musisz mówić. Wszystko wiem i od razu mówię, że nie mam czasu na takie rzeczy. Znajdź sobie kogoś innego.
(Rose?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz