Miał mętlik w głowie, musiał porozmawiać z lisem. Monolog demona całkowicie namieszał mu w głowie, brał wcześniej Vivi’ego za normalnego człowieka, który zamieniał się w lisa, a tu się okazuje, że jest demonem, był w piekle, zabił niewinnych… sama myśl o tym wszystkim przyprawiała go o dreszcze. Czuł nieodpartą potrzebę dowiedzenia się prawdy.
Chłopak siedział wtedy na materacu po turecku i nie wiedział, co robić. Za oknem szalała burza, więc nie było mowy, by teraz do niego poszedł. Dopiero po jakimś czasie, kiedy pogoda się trochę uspokoiła, Robin wyszedł ze swojego namiotu i ruszył do przyczepy Vivi’ego. Chciał i musiał z nim porozmawiać, nie miał już pojęcia, kim on był. No i nie poruszyli tematu snu, a Robin dalej nie wiedział, co się stało z demonem i jego potworem.
Deszcz dalej padał, ale chłopak się tym nie przejmował. Idąc na dwóch nogach (im dłużej przebywał wśród ludzi, tym bardziej do nich się upodabniał), szedł w kierunku lokum jego przyjaciela, w głowie formując pytania, jakie mu zada. Skąd jesteś? Co się stało z potworem? Czego chce ten demon? Nie zdążył utworzyć więcej, niż trzy pytania, kiedy poczuł ciepło. Jego znaki zaczęły świecić, Robin się rozejrzał, ale nie zobaczył niczego. Wtedy pomyślał, że może niebezpieczeństwo się zbliża do Vivi’ego. Natychmiast pobiegł do jego przyczepy i od razu pożałował tego. Strach sparaliżował jego nogi na tyle, że nie mógł się poruszyć i tylko obserwował, jak lis dosłownie rozszarpuje wcześniej poznanego demona. Miał co do tego mieszane uczucia; z jednej strony bał się demona, więc zabicie go, byłoby na jego rękę. Z drugiej zaś strony, ta śmierć była przerażająca. To, że wszędzie leżała krew i jego skóra, było złym określeniem. Robin pierwszy raz widział takie okrucieństwo, nawet zwierzęta są delikatniejsze, temu nie mógł znaleźć żadnych słów, opisujących ten widok.
Jednak to, co się zdarzyło potem… nawet by o tym nie pomyślał. Sądził, że znaki świecą się przypadkowo, nic mu nie grozi, ale się mylił, a one znowu miały racje. Nim się obejrzał, lisi stwór, który nie przypominał już tego słodkiego rudego zwierzątka, tylko najprawdziwszego demona, przygwoździł go do ziemi. Nie potrafił wydobyć z siebie nawet odgłosu jęku, łzy za to od razu spłynęły mu po policzkach, wywołane głównie bólem, niż samym strachem. Pazury stwora boleśnie wbijały się w jego nadgarstki i uniemożliwiały jakikolwiek ruch, z jego paszczy śmierdziało zepsutym mięsem, a na twarz chłopaka skapywała czarna maź. Nie mogąc patrzeć na ten straszny widok, odwrócił głowę i zamknął oczy. Słysząc jego dziwne pytania, Robin jeszcze mocniej wcisnął głowę w ziemię, jakby chciał w nią wniknąć. Przez chwilę milczał, a jego słowa nawet do niego nie dotarły, nie mógł zrozumieć, co się dzieje. Czy błędnie ocenił mężczyznę? Czy jednak jest dla niego zagrożeniem i to wielkim? Czy… teraz go zabije?
Łzy dalej spływały mu po policzkach, cały się trząsł, aż w końcu otworzył usta.
- Bo cię lubię – powiedział szeptem, tak cichym, że należało się uważnie przysłuchać. - Jako jedyny nie drwiłeś ze mnie, że nie jestem taki jak wy, więc ci zaufałem, a przyjaciele powinni się sobą przejmować – mówił to nieco głośniej, ale dalej miał zamknięte oczy. Teraz się bał, naprawdę był przerażony. Myśl, że zrobi z nim to samo, co z Riddl’em, wwiercała się w jego umysł i nie pozwalała na inne myślenie. Zginie tu i teraz.
<Riddle? Vivi?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz