- Może już pójdziemy dalej? - spytałem obojętnym głosem, zerkając kątem oka na dziewczynę, która zajmowała się już poprawianiem swojej fryzury, zamiast durnego śmiania się z byle głupiego tekstu jakiejś wkurzonej przechodzącej babki, skierowanego do mnie. Jednak łaskawie na mnie spojrzała.
- Oczywiście. - odpowiedziała i stanęła tuż przy mnie. Nie zamierzałem oferować jej swojej dłoni ani tym bardziej szlacheckiego ramienia. Każdy inny dżentelmen (którym już od jakiegoś czasu nie jestem) z pewnością by to uczynił. Dlatego w spokoju w lekkim odstępie od siebie poszedłem wraz z nią do miasta. Nie zamierzałem z nią rozmawiać, ona z resztą intensywnie nad czymś myślała. Stwierdziłem, że nie będę aż taki wścibski i nie będę jej teraz szperał po głowie. Jednak nie dawała mi spokoju jedna sprawa. Zauważyłem, że gdy się teleportowała, wtedy, gdy tamta parka nas potrąciła, coś... Trudno mi to ubrać w słowa i opisać w jakikolwiek sposób. Po prostu to, co się wtedy jej stało, jej zdziwiona mina, usta, na które nasuwała się masa pytań, to było naprawdę dziwne. Pewnie właśnie teraz o tym myśli. Nie muszę używać swoich zdolności, żeby bez problemu to odgadnąć. W końcu to oczywista oczywistość. Tylko co to było? Nawet nie zamierzałem pytać. Pewnie się sam dowiem w niedługim czasie, dlatego postanowiłem porozglądać się za odpowiednią restauracją, ewentualnie cukiernią, bądź kawiarnią. Szukałem czegoś na uboczu z małą ilością oczu, które ot, tak mogą mnie rozpoznać i potem jedynie ściągnąć tutaj mojego brata, który z chęcią uciąłby mi głowę, a moja macocha jedynie by się temu przyglądała, napawając się słodkim smakiem zwycięstwa. Westchnąłem cicho, trochę poirytowany. Przeszłość nigdy nie przestanie do mnie wracać. Czas najwyższy wziąć się poważnie za plan zemsty. Przynajmniej ten głupi demon nie zawraca mi już głowy. Z tego, co zauważyłem, skupił się zupełnie na kimś innym, ale mało mnie to obchodzi. W końcu w zasięgu mojego wzroku znalazł się idealny lokal, jednak zastygłem w bezruchu, gdy zobaczyłem stojący koło niego wóz wojskowy. Koło niego stała dwójka uzbrojonych żołnierzy, ale z pewnością było ich tutaj więcej. Po rejestracji wozu i umundurowaniu żołnierzy, a głównie wyszytej fladze na prawym ramieniu, wiedziałem, że mam przerąbane, jeśli mnie rozpoznają. Od razu stanąłem po drugiej stronie ulicy, za jakąś zaparkowaną osobówką i zatrzymałem Rose, patrząc wciąż na tamtych gości, a dokładnie grzebiąc już jednemu z nich w głowie. Co mój braciszek kombinuje?
- Stój tu na chwilę. - mruknąłem cicho do dziewczyny, która od razu wyrwała się z zamyślenia i spojrzała również na żołnierzy.
- O co chodzi?
- Bądź cicho na moment. - starałem się znaleźć wszystkie najważniejsze informacje. Szkoda, że nie widzę żadnego dowódcy. Jednak i tak co po chwilę coś mi przeszkadzało. - Mówiłem cicho.
- Przecież jestem cicho. - odpowiedziała dość podniesionym głosem Rose.
- Może i nie mówisz, ale głośno myślisz, a to mnie teraz rozprasza. - oznajmiłem cicho i spokojnie, na co dziewczyna jedynie westchnęła już trochę poirytowana. Przez dłuższą chwilę się nie odzywała. Wyszła zza osobówki i stanęła po mojej lewej. Niestety potem już przegięła. Połączyła niektóre fakty i co?
- Ależ Tyberiaszu, to jest wręcz prostackie zachowanie. Nie wypada tak robić prawdziwemu księciu. - odezwała się do mnie z niewinnym uśmiechem na twarzy, zdecydowanie za głośno, zwracając przy tym na siebie uwagę żołnierzy. Za nim tamci zdążyli zareagować, kucnąłem, chowając się za samochodem i pociągnąłem Rose w moją stronę. Dziewczyna wylądowała na klęczkach, a nasze twarze były jedynie parę milimetrów od siebie.
- Mówiłem ci już, że jesteś okropna? - spytałem chłodno, nie zamierzając się teraz denerwować, ani przejmować się tym, że ona zdecydowanie narusza moją przestrzeń prywatną. Zapadła chwila ciszy, wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem bezdusznym wzrokiem. Ani mnie, ani jej nie było do śmiechu i żadne z nas nie zamierzało się poddać, odpuścić w tej chwili i spuścić haniebnie wzrok choćby na sekundę. Rzecz jasna nie mogło to trwać w nieskończoność i oczywiście zwycięzca jeszcze teraz nie został rozstrzygnięty. I mnie i ją rozproszył głośny strzał, który został oddany w naszym kierunku. Przechodnie zaczęli panikować i uciekać we wszystkie strony. Miałem okazję, by uciec, w końcu Rose zaraz mnie tu pewnie zostawi. Żadna nowość. Już szukałem wzrokiem najprostszej drogi ucieczki, gdy nagle, poczułem czyjąś dłoń na swojej. Przed oczami zobaczyłem trzy dziwne karty, a parę sekund później już dość obskurny zaułek. Automatycznie uwolniłem swoją dłoń, za którą trzymała mnie Rose. Westchnąłem cicho i poprawiłem rękawiczkę na rękach, przy okazji przenosząc wzrok na dziewczynę.
- Mówiłem, żebyś była cicho, to co ty wyrabiasz?
- Nie będę się słuchać rozkazów byle szczyla.
- Że przepraszam, jak mnie nazwałaś? To jest szczyt wszystkiego. W dodatku bezpodstawne określenie. - mruknąłem, starając się zachować spokój. - Nie tak miał wyglądać ten wieczór. Poza tym, co to miały być za karty?
- Jakie znowu karty?
- Gdy złapałaś mnie za rękę, zobaczyłem jakieś trzy karty. - wzruszyłem ramionami, Rose momentalnie złapała mnie za fraki.
- Powiedz, jakie były. - widać było, że bardzo jej zależy, aby odkryć, co one znaczą. W sumie mnie to też zaciekawiło. Jedynie lekko się uśmiechnąłem i spojrzałem na zdeterminowaną dziewczynę, nie dając się zeżreć własnej fobii.
- Po pierwsze to mnie puść, kochana.
(Rose~?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz