Każdy kolejny prezent był lepszy od poprzedniego. Jednak sama wycieczka była czymś nie do przebicia. Może i nie byłem za bardzo za kolejnym wyjazdem, ale na rozmowę o tym jeszcze przyjdzie pora.
- Pewnie tak. - powiedziałem, odkładając bilety i przytulając się do Lenniego. - Już mi wystarczy tego oglądania. - wymruczałem, przymykając oczy i kładąc po sobie uszy. Chłopak od razu objął mnie ręką i pocałował w głowę, na co mój ogon od razu zaczął delikatnie machać z czystej radości. Czułem, że jeszcze z chęcią bym się przespał z godzinkę albo może dwie. Dookoła była cisza i spokój. Przytulałem najważniejszą dla mnie osobę na całym świecie. Jak tu nie spać w spokoju?
Gdy byłem bliski odpłynięcia prosto do krainy snów w objęciach własnego męża, nasz spokój i przede wszystkim mój został zakłócony nagłą wizytą Pika. Na początku w ogóle się tym nie przejąłem. Nawet nie drgnąłem, będąc przekonanym, że to nic ważnego. Lennie na pewno cokolwiek by to było, załatwi w mgnieniu oka. Niestety... Cóż on mógł zdziałać w mojej sprawie?
- Wybaczcie to najście. - aż przeleciał po mnie delikatny dreszcz, gdy usłyszałem jego grobowy ton. To nie mogło być nic dobrego. Od razu w miarę możliwości się podniosłem, a Lennie mimo wszystko nie wypuszczał mnie ze swych objęć. Oczywiście do czasu...
- Co się stało? - spytał, a ja wolałem się tylko przysłuchiwać.
- Mam w gabinecie niespodziewanych gości. Chcą porozmawiać z Shuzo. - odpowiedział, przenosząc na mnie wzrok. - Tylko z Shuzo. - dodał pewnie, aby Lennie ze mną nie poszedł. Tylko dlaczego? Zupełnie wtedy nie wiedziałem, o co chodzi. Lennie z resztą też.
- Kogo? - spytałem, wymykając się z objęć chłopaka i wstając na równe nogi.
- Chodź ze mną. - powiedział, ignorując moje pytanie i wychodząc na zewnątrz. Czy to już mogło mi sugerować coś złego? Niby tak, ale wolałem być dobrej myśli i nie martwić się na zapas. Szybko złapałem za swoją bluzę i przy wyjściu na chwilę się zatrzymałem, aby spojrzeć na męża.
- Zaraz wrócę kochanie. - pomachałem mu z uśmiechem na twarzy i wyszedłem za Pikiem, naciągając na siebie bluzę. Dziś już pogoda nie była taka dobra. Od rana coś się chmurzyło i ciągle wiał taki nieprzyjemny zimny wiatr. Miałem nawet przeczucie, że po południu może zacząć padać deszcz. Teraz na szczęście jeszcze niebo wyglądało dobrze. Idąc już za Pikiem, postanowiłem nie dopytywać o tych domniemanych gości. Mój wzrok tylko ciągle uciekał gdzieś w tył w stronę mojego namiotu, w którym został Lennie. Czułbym się lepiej, gdyby poszedł ze mną. Jednak gdy już chciałem się po niego wracać, okazało się, że już jesteśmy parę kroków od gabinetu. Pik stanął przed wejściem i puścił mnie przodem, co już mnie trochę zaniepokoiło. Coś w środku kazało mi stąd uciekać, ale było już trochę za późno. Po przekroczeniu progu gabinetu moim oczom ukazała się dwójka identycznie ubranych i uzbrojonych policjantów, którzy już na wstępie pokazali mi swoje odznaki.
- Shu Ishida? - spytał następnie jeden z nich. Przez wcześniejsze doświadczenia z policją, już chciałem się zerwać do biegu, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem. Przecież nic na mnie nie mają. Nie mam narkotyków i z nikogo nie pobiłem. Postanowiłem zachować spokój. W końcu miałem się nie stresować. Od razu skinieniem głowy potwierdziłem swoją tożsamość, a ci od razu wyciągnęli pistolety, celując prosto we mnie. Momentalnie uniosłem obie ręce w geście poddania się. Co miałem innego zrobić? O co im w ogóle chodzi?
- Jesteś oskarżony o zamordowanie Yosuke Ishidy. - powiedział jeden z nich, a ja wręcz zamarłem, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. - Odwróć się do ściany i powoli połóż na niej ręce. - przez dobrą chwilę byłem totalnie głuchy na ich słowa. Zrobiło mi się duszno, a nagły natłok myśli sprawił, że zaczęło mi się kręcić w głowie.
Jeszcze raz... Co ja zrobiłem?
- Już! - krzyknął nagle jeden z policjantów, przywołując mnie do porządku. Jednak okazało się to zbędne, bo jego kolega już zdążył mnie złapać i pchnąć mną o ścianę. Tak mocno i niespodziewanie, że aż poczułem jej zimno policzkiem. To jakiś nieśmieszny żart... Później już było tylko gorzej. Nie dość, że jeden mnie całego obmacał, by sprawdzić, czy nie mam przy sobie żadnej broni, to później jeszcze zostałem skuty i wytargany z przyczepy, jak jakiś kryminalista.
Pytanie, czy mogło być gorzej?
Mogło i było.
Gdy tylko moje stropy dotknęły wydeptanej ziemi przy przyczepie, od razu zacząłem się szarpać na wszystkie strony, by jakoś wyrwać się policjantom. Oczywiście na początku w ogóle się tego nie spodziewali, dlatego przez parę sekund byłem wolny. Odbiegłem od nich, lecz za nim zdążyłem się nacieszyć wolnością, jeden z nich wręcz się na mnie rzucił w wyniku czego miałem niezbyt miłe spotkanie z gołą ziemią i trochę się jej najadłem. Aż wracają wszystkie nieprzyjemne wspomnienia...
- Uspokoisz się? - usłyszałem, ale nie zamierzałem tego zrobić. Jest sposób, abym się wydostał z głupich kajdanek, a później pozbycie się tych dwóch gadzin nie będzie trudne. Co prawda rąk sobie nie odgryzę, ale złamać kciuk na upartego zawsze mogę. Potem mogę ich nawet podziurawić jak durszlak. Wystarczy tylko przejąć jeden z pistoletów.... Tak. To był plan idealny. Plan stworzony przez osobę, która była zaaferowana na ucieczce. Nie myślałem o niczym innym. Chciałem wrócić do Lenniego. Schować się w jego objęciach, a nie trafić do pudła za niewinność. Nie czułem żadnego bólu ani zmęczenia. Za wszelką cenę chciałem wstać spod ciężaru tego policjanta. Nie przejmowałem się ani trochę, że drugi miał mnie na muszce i coś krzyczał. Ja wstanę i nie zatrzymają mnie. Jednak nagle zamarłem, a w moich oczach stanęły łzy. Wzrok powędrował w górę na osobę, która wtrąciła się do tego całego zamieszania.
- Ja... - nie umiałem przez chwilę nic z siebie wydusić. Dopiero teraz do mnie dotarło, że zgniata mnie dwa razy większy i pewnie też cięższy gliniarz. - To... Nic nie zrobiłem. Nic... Przysięgam. - rozpłakałem się. Równocześnie w tym samym momencie zostałem pociągnięty gwałtownie w górę. Stanąłem już na własnych nogach, patrząc przez łzy prosto na mojego męża. W ustach wciąż czułem ziemię i lekki posmak krwi. Podczas nagłego upadku, najprawdopodobniej przypadkowo ugryzłem się w język. Ewentualnie dość mocno zaryłem zębami o podłoże, ale nie zaprzątałem sobie tym myśli. Teraz żałowałem, że nie powiedziałem Lenniemu wcześniej, gdzie byłem w trakcie zabawy. Teraz te gnidy mogą mu wszystko wmówić, a mnie jak widać o wszystko oskarżyć i wsadzić. Co, może jeszcze dostanę dożywocie?!
- Co się tutaj dzieje do cholery? - spytał Lennie, patrząc to na mnie, to na policjantów. Za nim jednak zdążyłem otworzyć usta, jeden z policjantów odciągnął mnie do tyłu, przez co o mało co się nie przewróciłem.
- A pan jest kim, żeby się w ogóle o to pytać?
- Mężem oskarżonego i żądam wyjaśnień. - odpowiedział praktycznie od razu.
- W lesie nieopodal miejsca odbywającego się wesela zostały znalezione zwłoki, a dowody wskazują na pańskiego męża.
- To nie byłem ja! Dlaczego miałbym zabić własnego ojca?
- Powiesz to w sądzie. - odezwał się drugi policjant, który cały czas mnie trzymał. Poprowadził mnie w stronę radiowozu, podczas gdy Lennie rozmawiał dalej z drugim gliniarzem. Już nie umiałem się uspokoić. Tym razem stracę to dziecko. Nie przeżyje samemu w pace. W dodatku bez Lenniego..
26 wrz 2020
Shu⭐zo CD Lennie
(Skarbie? Potrzebuję adwokata...)
16 wrz 2020
Lennie CD Shu⭐zo
- Dziękuje, staram się – odparłem z uśmiechem, przejeżdżając palcem po swoim policzku i zjadając ciasto, które na nim było. - Ale zobaczysz, jak goście zjedzą cały tort, to my będziemy mieli się czym jeszcze poratować – zasugerowałem.
- Będziesz co miał opowiadać dziecku – stwierdził, na co go przytuliłem.
- Jak go nazwiemy?
- Go? A może to będzie dziewczynka? - wzruszyłem ramionami.
- A kogo byś chciał? Ja chyba małego Liam'a.
- A jak powiem, że dziewczynkę?
- To będzie mała Sophie – zaśmiałem się. - A ty jak byś nazwał?
- Gdyby to była dziewczynka... Lilotte, koniecznie – powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Będę jej szył masę sukienek, kolorowych z kokardkami – zaczął sobie wyobrażać. - To będzie moja mała księżniczka – w jego oczach zobaczyłem tańczące iskierki radości.
- Ej, bo będę zazdrosny – zaśmiałem się.
- A nad chłopcem się w sumie nie zastanawiałem zbytnio – dodał jeszcze.
- Dobrze, że mamy czas – przyłożyłem dłoń do jego policzka. - Nie ważne jaka płeć, i tak będzie to wspaniałe dziecko – pocałowałem go namiętnie. - A teraz chodźmy się bawić – pociągnąłem go na parkiet. Chociaż nie lubiłem zbytnio tańczyć, to jednak nie zamierzałem ciągle bezczynnie siedzieć.
Wesele było piękne. Każdy się bawił, muzyka ciągle grała, a ja czułem, że nic nie jest w stanie zepsuć tego dnia; nawet gdy jeden z pijanych cyrkowców wpadł na stół i go połamał na pół. To był wspaniały dzień, którego nigdy nie zapomnę. Gdy przyszedł ranek, a wszyscy goście poszli spać, wziąłem ostatni raz Shuzo na ręce i zaniosłem go do naszego namiotu. Od razu się położyliśmy.
- Lennie, bo wygnieciesz mi garnitur - zaprotestował, więc zacząłem go rozbierać.
- Przesadzasz - pomogłem mu zdjąć jego kreację. - Chciałby cię jeszcze w tym zobaczyć - uśmiechnąłem się szeroko. Byłem trochę podpity, więc kręciło mi się w głowie. Kiedy starałem się odpiąć guziki ze swojego stroju, prawie je porwałem, więc chłopak sam to zrobił.
- Weźmiemy drugi ślub?
- Jak będzie trzeba, to jeszcze z trzy - pocałowałem go w czoło. Kiedy już oboje myliśmy w samej bieliźnie, położyłem się na chłopaku.
- Daj mi ubrać chociaż pidżamę - pokręciłem głową.
- Chodź spać, nie potrzebna ci - zamknąłem go w swoich objęciach i naciągnąłem na nas kołdrę. - Jakbym miał siłę, to bym jeszcze upamiętnił ten dzień jedną rzeczą - wymruczałem mu do szyi, w którą byłem wtulony.
- Jeszcze będziesz miał okazje - cicho się zaśmiał, gładząc mnie po plecach.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
*
Zaczęliśmy rozpakowywać prezenty od gości. W większości były to niewielkie, aczkolwiek cenne podarki, jak na przykład zestaw szklanek z naszymi imionami, zestaw do drinków, dostaliśmy też dużo alkoholu, a dokładniej to masę wina, którego nie wiem kiedy wypijemy – prawdopodobnie po narodzinach dziecka. Każdy prezent otwieraliśmy wspólnie, opisując sobie dnie z nimi spędzonymi, dostaliśmy nawet body dla naszego malucha – to musiał być prezent od Robina i Viviego, tylko oni wiedzieli o ciąży, nie licząc mojego ojca, od którego prezent zostawiliśmy na końcu.
Ciekawe było, gdy trafiliśmy na niepodpisany podarek.
- Jest karteczka – Shuzo podał mi skrawek papieru i zaczął rozdzierać papier.
- Skorzysta obu, aczkolwiek jest dla tego na dole – przeczytałem. Z początku nie rozumiałem o co chodzi, aż w końcu chłopak nie wyciągnął z małego pudełeczka puchatych i różowych, króliczych uszu oraz ogonka, koronkową i cienką bieliznę, a na sam koniec pasujące do kompletu kajdanki. Popatrzyłem na prezent, a potem na Shuzo, którego twarz była cała czerwona. W pewnym momencie się cicho zaśmiałem. - To chyba dla ciebie – nagle chłopak uderzył mnie pustym pudełkiem po głowie.
- Ty też pewnie byś się w to zmieścił – powiedział z obrazą, chociaż kiedy się odwrócił, zobaczyłem z jego profilu rozbawienie na jego twarzy. Przysunąłem się do niego i go objąłem.
- Na pewno, te uszy są cudowne, ale tobie będzie w tym lepiej – ucałowałem go w policzek.
- Głupek – prychnął, chociaż na jego twarzy dalej widniał uśmiech. - Dobra, zobaczmy co mamy tutaj – sięgnąłem po mały pakunek, po czym ściągnąłem z niego papier. Zaśmiałem się szczęśliwy. Trzymałem w rękach rysowany portret, przedstawiający naszą przytuloną dwójkę. Jakbyśmy uśmiechali się do aparatu.
- Nawet ujęli twój wyszczerbiony ząb – chłopak wskazał na mój uśmiech na portrecie.
- Co? Nie mam przecież...
- Masz – chłopak odwrócił się w moją stronę. Otworzyłem usta, a on przyłożył palec do rzekomo brzydszego zęba. - O tutaj.
- Ja nic nie wiem – kiedy to powiedziałem, prawie ugryzłem go w palec. Kiedy chłopak sięgał po kolejny prezent, sprawdziłem językiem, czy mówił prawdę. Skąd ja go mam?
- To od twojego taty – podał mi kolorową kartkę.
- Ciekawe co to może być – rozwiązałem wstążkę i oddałem chłopakowi, aby wyciągnął coś ze środka. Były to kolejne skrawki papieru. Zajrzałem mu przez ramię.
- To czterodniowy pobyt... w Paryżu – powiedział zdumiony. Ja także nie kryłem zdziwienia.
- Na prawdę? - pokiwał głową. Długo przyglądaliśmy się biletom, które miały nas za miesiąc wysłać do Paryża. Szeroko się uśmiechnąłem. - Nie pomyślałbym nigdy o czymś takim – zaśmiałem się.
- Musiał dużo na to wydać – powiedział Shu. - Gdzie on pracował?
- W więzieniu, był klawiszem. Może potem zmienił pracę – wzruszyłem ramionami. - Najwidoczniej miał odłożone.
<Mężu?>
10 wrz 2020
Shu⭐zo CD Lennie
Ach... Aż brak mi słów. Po całej ceremonii nie umiałem wydusić z siebie nic konkretnego. Do tej pory emocje ze mnie nie zeszły, a mój ogon pod ich wpływem merdał jak szalony na boki. Byłem szczęśliwy, to mało powiedziane. Chyba nie istnieje takie słowo, które idealnie opisałoby mój stan. Lennie przeniósł mnie spod ołtarza, jak najprawdziwszą pannę młodą, aż na sam środek polany, gdzie były rozstawione wszystkie stoły. Jak teraz o tym myślę, to z pewnością wyglądało to żenująco, ale z drugiej strony nawet mi się to podobało. Mam naprawdę bardzo kochanego męża i to on jest dla mnie najważniejszy. Co prawda nie ma merdającego ogona, który z łatwością pokazuje, że jest się szczęśliwym, ale ja i tak to u niego widziałem, przez co sam cieszyłem się jeszcze bardziej. Jego szczęście zawsze też będzie moim i dobrze wiem, że zrobię wszystko, aby jak najdłużej i jak najczęściej właśnie tak się cieszył. Nawet z takich małych nieistotnych rzeczy.
***
W sumie impreza w zasadzie niczym nie różniła się od wszystkich innych. Uroczysty toast, tłum gości, różne życzenia i prezenty, obiad, aż w końcu przyszła pora na taniec młodej pary... Był to jeden z tych momentów, które na zawsze zapadną mi w pamięć. Mieliśmy to szczęście, że przyszło nam tańczyć o bardzo pięknej porze. Słońce zaczęło znikać za horyzontem. Niebo przybrało kolor pomarańczowo złoty, a w oddali było już widać pojawiający się księżyc. Gdy tylko razem z Lenniem opuściliśmy nasze miejsca, większość gości prowadząca konwersację między sobą ucichła. Miałem wrażenie, że uwaga wszystkich zebranych była skupiona tylko na nas. Nie będę kłamał, że ot tak przetańczyłem z Lenniem, co miałem. Od razu, gdy tylko wstałem, moje serce zaczęło mocniej walić. Z każdym krokiem w stronę prowizorycznego parkietu na polanie, odnosiłem coraz większe wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Zawsze gdzieś z tyłu głowy ten mały stres był. Chciałem, żeby wszystko naprawdę wyszło idealnie, bez żadnych potknięć. W dodatku byłem świadom, że nie za bardzo podczas przygotowań skupiliśmy się na tej chwili i nie za bardzo cokolwiek ćwiczyliśmy, więc trudno było mi się odprężyć. Na szczęście obecność Lenniego dawała mi na tyle pewności, żeby zamknąć oczy i wziąć głęboki oddech oraz powiedzieć w myślach samemu sobie: "Wszystko dobrze. Jesteś tu tylko ty i Lennie. Inni to tło, którym nie warto się przejmować." Od razu zrobiło mi się lepiej. Skoro własne myśli są mi się przychylne, czułem, że naprawdę nie mam się czym przejmować. Ciągle trzymałem Lenniego za ręce, a gdy tylko otworzyłem oczy, miałem okazję również spojrzeć właśnie na niego. Prosto w jego wciąż zachwycające fiołkowe oczy, które przepełnione były szczerą radością. Lekko się uśmiechał, a gdy tylko złapaliśmy kontakt wzrokowy, trochę mocniej ścisnął moje dłonie, by tak od siebie dodać mi niemej otuchy. Zastanawiało mnie, co sobie teraz myślał. W końcu wszyscy patrzą tylko na nas...
W zasadzie nie pamiętam żadnych szczegółów ani tym bardziej kroków. Pamiętam, tylko piękną melodię, graną na żywo, którą potem nuciłem sobie przez resztę wesela. Pamiętam też Lenniego, a dokładniej to, że nie zwracałem na nic innego ani nikogo innego uwagi, niż właśnie na niego. Cały taniec był dla mnie naprawdę magiczną chwilą, której po prostu nie jestem w stanie opisać. Odnoszę wrażenie, że aby najlepiej zrozumieć moje odczucia, trzeba było tego samemu doświadczyć. Dla każdego jest to coś innego i równie trudnego do opisania.
Jedyne czego jestem pewien, to końcowych braw i tego, że od razu po tym rzuciłem się Lenniemu na szyję, a potem znów się pocałowaliśmy, ku uciesze gości, którzy przez to jeszcze głośniej zaczęli klaskać. Serio niezapomniana chwila. Gdy tylko odsunąłem się trochę od męża, słońce w zupełności zaszło. Miałem znów okazję podziwiać swoje ulubione niebo usłane miliardami gwiazd. Z tą różnicą, że sam już znalazłem swoją gwiazdę i był nią Lennie. Od dziś również najdroższy mąż, którego pewnie każdy by pozazdrościł.
Po zakończonym tańcu większość gości również wyszła na parkiet. Piosenka zmieniła się na bardziej skoczną i w zasadzie wszyscy zaczęli się bawić. Ja już miałem dość tańca. Żaden inny partner czy partnerka mnie nie interesował poza Lenniem i wolałem sobie z nim na spokojnie usiąść. Niestety mój plan się nie powiódł. Mój błąd, że nie patrzyłem pod nogi. Drogę w stronę stołów zagrodził mi chłopiec, który trzymał nam obrączki na ślubie. Wyglądał prze uroczo w małym czarnym garniturku i jasnoniebieskiej muszce.
- Zatańczysz ze mną? - spytał niewinnym dziecięcym głosikiem, jeszcze wyciągając rączkę w moją stronę. Nie wiem, jakbym mógł mu odmówić.
- No popatrz Lennie, już ci męża kradną. - spojrzałem kątem oka na ukochanego, cicho się śmiejąc. Nie czekałem na jego komentarz, tylko dałem się wciągnąć chłopcu w tłum tańczących gości. Było to trochę zabawne. Chłopiec ledwo co był mi do pasa, ale mimo wszystko cieszył się, że mógł ze mną potańczyć. Na końcu jeszcze powiedział mi, że bardzo ładnie wyglądam. Wtedy to już zdobył moje serduszko. Jak tu nie kochać małych dzieci? To najszczersze i najsłodsze istotki na świecie. Po wszystkim wyprostowałem się, jednocześnie rozglądając się dookoła. Nie umiałem znaleźć Lenniego. Czyżby go też ktoś wciągnął do tańca? Zaśmiałem się w duchu. Jego mina pewnie była przepiękna. Wciąż pamiętam, jak poszliśmy razem do miasta i tam tańczyliśmy na rynku. Tak bardzo wtedy nie chciał i wolał stać z boku, ale w końcu ktoś go wciągnął do zabawy. Najlepsze, że dopiero na samym końcu udało nam się złączyć w parę. To był chyba nawet jeden z pierwszych momentów, gdy tak serio dotarło do mnie, że mi się podoba. Przywołując do siebie te cudowne wspomnienia, postanowiłem wrócić na miejsce i w końcu usiąść. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Nie czułem żadnego zmęczenia. Po prostu wszystko szło idealnie. Cóż tu więcej mówić?
Siedząc na miejscu, obserwowałem wszystkich gości. Wydawało mi się to bardziej interesujące od bycia ciągle w centrum uwagi. Pomyśleć, że chciałem być sławny... Teraz jakoś coraz częściej uświadamiam sobie, że cały show-biznes nie jest dla mnie i o wiele lepiej mi w roli szarej osoby, która za bardzo się nie wyróżnia z tłumu. Trochę to smutne, ale z drugiej strony jestem z tego powodu szczęśliwy. Będąc sławnym nigdy bym nie spotkał Lenniego. Nie wiem, ile tak bezczynnie siedziałem, ale z czasem dostrzegłem jakąś osobę, oddalającą się od lampek, które oświetlały okolice, by wszyscy się nie pozabijali na tej polanie. W sumie nie zwróciłbym na tę osobę szczególnej uwagi, gdyby nie odchodziła w stronę lasu i nie wyglądałaby dla mnie jakoś znajomo. Coś mi mówiło, żebym tam poszedł. Do tej pory nie wiem, dlaczego, ale postanowiłem to zrobić. Szybko jeszcze obleciałem wzrokiem bawiących się gości, by sprawdzić, czy uda mi się za tamtą osobą wymknąć niezauważonym. Teren wyglądał na czysty. Wszyscy byli zajęci sobą. Miałem idealną okazję. Bez chwili zwłoki wstałem i szybko poszedłem do odchodzącej osoby, choć im bardziej się do niej zbliżałem, byłem pewien, że był to jakiś starszy mężczyzna. Dość wysoki, w świetnie skrojonym garniturze. Na głowie miał kapelusz trochę podobny do tego Lenniego. Charakterystyczny jednak był jasny szal, którym miał owiniętą szyję oraz ciemna laska, na której się wspierał praktycznie z każdym krokiem. Niestety nie zdążyłem go złapać, za nim wszedł do lasu. Było tam tak ciemno, jak w jakimś grobie. Zawahałem się przez chwilę, nie będąc pewnym czy na pewno chce znikać z własnego wesela. Jeszcze raz spojrzałem za siebie na wszystkich zebranych, a później przed siebie...
Zdecydowanym i szybkim krokiem wszedłem do lasu.
- Przepraszam! Niech pan zaczeka... - odezwałem się, nie będąc pewnym, czy w ogóle uda mi się znaleźć jeszcze tę osobę. Nic nie słyszałem dookoła, a przez gęsto rosnące drzewa nie byłem w stanie zobaczyć nawet swojej własnej śnieżnobiałej kreacji. Czułem, że to pewnie kwestia czasu, aż o coś zahaczę nogą i polecę na twarz. Na co mi to było? Mam naprawdę głupie pomysły...
***
Nie zniknąłem na długo. Przynajmniej tak mi się wydawało. Gdy udało mi się opuścić las i z powrotem trafić na pięknie oświetloną polanę, wślizgnąłem się na imprezę już pod postacią psa. Nie chciałem odpowiadać na pytania, gdzie byłem i po co. Niestety znów powinienem uważniej patrzyć tam, gdzie idę, a nie rozglądać się dookoła. Wszedłem idealnie między nogi Lenniego, samemu go właśnie szukając. Głupiutki ja. Oczywiście to on mnie pierwszy zauważył.
- Tutaj jesteś. - wziął mnie na ręce. - Właśnie cię szukałem. Gdzie byłeś? - spytał, patrząc mi prosto w oczy. Widząc go, automatycznie zacząłem machać ogonem. Udało mi się go nawet polizać parę razy po policzku, na co ten zareagował śmiechem, odsuwając ode mnie głowę. Wtedy już zmieniłem się w człowieka, przez co obaj o mało co nie wylądowaliśmy na ziemi.
- Nigdzie daleko, kochanie. - zapewniłem go, po czym szybko pocałowałem i zszedłem na ziemię, by nie wisieć dalej na nim. - Która godzina? - spytałem, rozglądając się dookoła. - Czyżby zbliżała się pora na krojenie tortu? - dopytałem, samemu już się ekscytujące na samą myśl, że będziemy kroić taką piękną słodkość. Torty ślubne naprawdę są jednymi z moich ulubionych pod względem wizualnym. Gdy Lennie pokiwał głową, aż podskoczyłem z radości i złapałem go za rękę, ciągnąć w stronę tortu. Już wcześniej zauważyłem, że coś się przy nim szykuje. - W ogóle widziałeś, jaki on jest ładny, a jaki duży... - byłem oczarowany tą lukrowaną słodkością, a gdy już oboje przy niej stanęliśmy, aż szkoda było mi go kroić. Pachniał ślicznie i tak samo wyglądał. Smakuje pewnie jeszcze lepiej i mimo wszystko chciałem go skosztować. Szkoda, że nie da się go zjeść i jednocześnie zostawić nietkniętego. Musielibyśmy mieć dwa. Oczywiście muzyka na chwilę przycichła, goście zebrali się przy torcie, a ja razem z Lenniem mieliśmy ten przywilej ukrojenia pierwszego kawałka. Nie widziałem w tym nic trudnego i w zasadzie skończyło się bez większych komplikacji. Wszyscy oczywiście zaczęli klaskać, a ja już chciałem zjeść ten kawałek. Lennie czytał mi w myślach i już przysunął do moich ust kawałek ciasta nabitego na widelec. Był przepyszny. W międzyczasie ktoś inny zajął się krojeniem pozostałych części tortu, a ja z Lenniem, jak i inni goście wróciliśmy na swoje miejsca. Oczywiście to ja zagarnąłem ten pierwszy kawałek dla siebie. Jednak za nim zająłem się konsumpcją, odwróciłem się do Lenniego.
- Musisz spróbować. - nabiłem kawałek tortu na widelczyk i przysunąłem go do swojego mężusia (wow, ale to ekscytujące, że mogę już tak mówić), który bez sprzeciwów zjadł ten kawałek.
- Przepyszny. - odpowiedział z uśmiechem.
- No nie? Chciałbym go jeść codziennie. - zaśmiałem się cicho, a później skupiłem się na jedzeniu. W międzyczasie Lennie dostał swój kawałek, a później jego tata i tak dalej cała reszta gości. W sumie jeszcze nigdy tak nie zachwycałem się zwykłym ciastem, ale to było naprawdę wyjątkowo pyszne, jak i nie najlepsze.
- Wiesz co? - zaczął Lennie.
- Hm? - spojrzałem na niego z pełną buzią, a ten wtedy szeroko się do mnie uśmiechnął, biorąc do rąk kawałek ciasta, który dopiero co dostał i wpakował mi go za kołnierz. O mało co się nie zakrztusiłem.
- Zostawię go sobie na później. - odparł z uśmiechem, a ja od razu się zaśmiałem i w ramach zemsty wpakowałem mu swoją resztkę ciasta prosto na twarz, a później jeszcze go pocałowałem.
- Śmieszne masz pomysły. - pomimo klejącego się ciasta na plecach, bawiła mnie ta sytuacja.
(Lennie~?)
8 wrz 2020
Robin CD Vivi
- Nie – powiedziałem cicho. Kiedy demon musnął swoimi ustami moją szyje, cicho się zaśmiałem. To łaskotało, nie spodziewałem się takiej reakcji, więc tylko zamknąłem oczy i szeroko się uśmiechnąłem. Ręce miał chłodne, a oddech ciepły. Składał pocałunki na mojej szyi, póki nie otworzyłem ust i nie powiedziałem "Vivi, spadająca gwiazda!". Chłopak powoli się odsunął i przewrócił na plecy obok, patrząc w niebo.
- Przegapiłem – powiedział bez cienia smutku, zamiast tego przysunął mnie do siebie i delikatnie ugryzł mnie w ucho. - Zdążyłeś pomyśleć życzenie? - zapytał, na co pokiwałem głową. - Jakie? - dalej pytał, znowu splatając nasze palce. Odwróciłem głowę w jego stronę i spojrzałem w jego ciemne oczy, które w tej chwili zdradzały jego radość.
- Nie mogę powiedzieć, bo się nie spełni – demon się cicho zaśmiał.
- Teraz będę się nad tym zastanawiał – powiedział z zamyśleniem. - Ah... jest tyle możliwości – westchnął. - Chyba się nie zdecyduje – udał smutek, na co się zaśmiałem. - I do końca życia w niepewności - teatralnie westchnął.
- Chce zostać z tobą. Na zawsze – wyjawiłem życzenie. Vivi spojrzał na mnie, na początku z lekkim zdziwieniem, które potem przekształciło się w szeroki i szczery uśmiech, a w jego oczach pojawiły się tańczące iskierki radości.
- To co mówisz, jest piękne – znowu przysunął swoją twarz do mojej i mnie pocałował. Im częściej to robił, tym szybciej się do tego przyzwyczajałem. Mogłem nawet stwierdzić, że było to przyjemne, a kiedy się odsuwał, czułem niedosyt. Po chwili demon się lekko odsunął. - Ale wiesz, że ja będę żył wiecznie, bo jestem demonem, a ty możesz umrzeć chociażby ze starości? - powiedział spokojnie, uważnie mi się przyglądając.
- A jeśli już raz umarłem, mogę drugi? - zapytałem ciekawy. Chłopak w tym momencie ogromnie się zdziwił.
- Jak to umarłeś?! - podniósł zszokowany głos. - Kiedy? Jak?!
- No... nie mówiłem ci? - zapytałem, a on tylko pokręcił głową. - Castiel pomógł mi odkryć skąd jestem. Wszystko sobie przypomniałem, wszystko, co było przed lasem – spojrzałem na jego dłoń, w której kryła się moja własna.
- Robin – uniosłem na niego wzrok. - Powiesz mi? - zapytał spokojnie. Znowu spojrzałem w niebo, w to piękne sklepienie, które zdobiło tysiące gwiazd. Pokiwałem głową.
To było tak dawno temu... Minęło aż 11 lat od tamtego zdarzenia. Brazylia jest piękna, chyba, że mieszkasz w dzielnicy nędzy. Życie nie jest takie kolorowe jak w Rio, a tym bardziej jak w filmach, w których trwa festyn. To był całkowicie inny świat, pełny morderstw, chorób, gwałtów i przemocy. Każdy sobie jakoś radził, każdy dbał o siebie i nikt nie zwracał uwagi na czyjeś problemy. Jeśli takowe były, czekałeś do pełnoletności, aby opuścić to miejsce, albo skakałeś z pierwszego lepszego dachu, na tyle wysokiego, by nie było jak odratować.
- Mój tata był okropny. Każdego dnia pijany bił matkę, czasami mnie, młodszą siostrę rzadziej, bo była mała. Za nią dostawałem albo ja, albo ona, kiedy dziecko za długo płakało, albo jak nie było co jeść i było głodne. Jakoś tak się to toczyło spokojnie, każdego dnia szkoła, dom i na odwrót. Zajmowałem się siostrą, bo mama wiecznie pracowała. Wiesz co najbardziej lubiłem robić? Siedzieć na murku i patrzeć w niebo. Zawsze sobie wyobrażałem, co jest po za miastem. Kiedy moi rówieśnicy grali w piłkę, w kosza, albo rzucali w stare domy kamieniami, to ja się pochylałem nad każdym zwierzęciem, gadem, płazem, ptakiem i się nimi zajmowałem. Nawet szczury lubiłem, a pamiętam, że było ich tam dużo – cicho się zaśmiałem na to wspomnienie. Okazuje się, że jednak były dobre wspomnienia. Całkiem sporo, zabawne, przyjemne, urocze. Wszystkiego po trochu. - Znaleźliśmy z Castielem mój stary dom. Jak wszystkie inne został opróżniony, ludzie tam brali wszystko, co się dawało. Potrafili wyrwać nawet ze ściany wbudowane szafki czy kuchenki – stwierdziłem żartobliwie, chociaż po chwili uśmiech zszedł mi z twarzy. Patrzyłem w niebo, widząc, jak wszystkie gwiazdy migocą. - Któregoś dnia ojciec wypił więcej, niż powinien. Wtedy mama wróciła z jakąś przykrą wiadomością, której nie usłyszałam. Doszło do rękoczynów, ale się nie martwiłem, bo tak było codziennie. Tyle, że kilka godzin potem, kiedy wieczorem mama brała kąpiel, on do niej poszedł z nożem. Nawet nie krzyczała, nie protestowała, kiedy po prostu poderżnął jej gardło – przełknąłem ślinę i na moment się zatrzymałem. Opowiadanie o tym jest cięższe, niż wyobrażanie. - Byłem wtedy z siostrą w pokoju. Kiedy on przyszedł, zaczął się do niej dobierać. Jakoś tak instynktownie chciałem jej pomóc, uratować, więc się na niego rzuciłem. Ale jakie dziecko da radę rosłemu mężczyźnie – po prostu wzruszyłem ramionami i dopiero wtedy spojrzałem na Viviego. - Wiem, że to on mnie zabił. Po prostu to wiem. Nie wiem tylko, co ze mną zrobił, że jeszcze żyje – znowu spojrzałem na nasze dłonie. - Może bym się dowiedział, gdyby znalazł siostrę. Ona uciekła i może żyć – skończyłem opowiadać i przez moment trwaliśmy w ciszy. Po chwili uniosłem głowę i delikatnie się uśmiechnąłem do niego. - Więc... mogę z tobą zostać? Na zawsze lub nie, ale jak najdłużej.
Vivi? :3
4 wrz 2020
Vivi CD Robin
Momentalnie się zarumieniłem, gdy mnie pocałował. Nie tak chciałem zareagować... No ale... Wziął mnie z zaskoczenia. To było nie w porządku... Jednak... Bardzo mnie ten gest ucieszył.
Bez słowa wziąłem go na ręce.
- Hmmm, w sumie to już skończyłem, więc bardzo chętnie z tobą pójdę popatrzeć na te gwiazdy. - wyszedłem z namiotu, niosąc go na pannę młodą. - Wiesz, nigdy nie interesowałem się gwiazdami, ale jak ty mi proponujesz patrzenie na nie i to jeszcze w pakiecie z opowiadaniem o nich. To przecież nie mogę ci odmówić? - pocałowałem go w czoło. W momencie, gdy byliśmy na skraju lasu, postawiłem go, by mógł swobodnie chodzić.
Złapałem jego dłoń i powoli zaczęliśmy spacerować.
- Vivi głuptasie... Tutaj nie będzie widać żadnych gwiazd przecież. - szturchnął mnie w ramię, lekko się śmiejąc.
- A-a-a... Pójdziemy się przejść niedaleko rzeki. Tam już nie będzie tyle drzew.
Pokiwał głową i spacerkiem zaczęliśmy iść w kierunku rzeki.
Spoglądaliśmy na niebo, a przynajmniej tyle ile było widoczne.
- Jak na razie nie widzę gwiazdozbioru, który chciałem ci pokazać. - wymamrotał.
- Hm? Nawet jeśli bym musiał zaczekać, to będę tylko jeszcze bardziej oczarowany widokiem tego misiaczka na niebie. - nachyliłem się do niego i liznąłem jego ucho.
Robin spojrzał na mnie zaskoczony, lekko się rumieniąc.
- C-co ty robisz...? - zaśmiał się nerwowo.
- Co ja robię? Nic, nic... Tylko tak cię kosztowałem. - roześmiałem się wesoło. - Żartuję, żartuję. Nie zjem cię, wiesz o tym. - z uśmiechem na ustach poczochrałem jego białą burzę włosy. - Swoją drogą... Też coś wiem o gwiazdach. Są to kuliste ciała niebieskie, stanowiące skupisko powiązanej grawitacyjnie materii. A powstają w skutek zapadania grawitacyjnego chmury materii, która składa się głównie z wodoru.
Na taki komentarz spojrzał na mnie odrobinę zagubiony.
- Oh, wybacz... Pewnie spodziewałeś się czegoś mniej naukowego. - westchnąłem, cicho się śmiejąc. - To z innej beczki. Wiem trochę o twojej niedźwiedzicy. Jest to jeden z najdawniej nazwanych gwiazdozbiorów, wiele dawnych kultur uznało go za niedźwiedzia co najmniej 15000 lat temu, gdy Azja była jeszcze złączona z Ameryką. W innych kulturach mówią na nią Wielki Wóz, Wielka Chochla albo nawet Wielki Rondel.
- A mówiłeś, że się nie interesujesz gwiazdkami.
- Jak się trochę jest na świecie, to coś tam się o uszy obije. - odparłem spokojnie.
Akurat stanęliśmy na skraju lasu. Chwyciłem jego ręce, wyciągając go na wał przeciwpowodziowy.
- Teraz to można patrzeć. - wskazałem rozgwieżdżone niebo. - To możesz już szukać swojego gwiazdozbioru. - mruknąłem z uśmiechem.
Podekscytowany pokiwał głową i ruszyliśmy powolnym krokiem, wpatrując się w gwiazdy.
- Swoją drogą... Tamte gwiazdy przypominają mi trochę jakiegoś małego królika... Jakby popatrz. - wyciągnąłem rękę w stronę nieboskłonu. - Tu ma parę uszek, tam pyszczek, nogi i puszysty ogonek.
Chwilę się patrzył na miejsce, które wskazywałem.
- Hej, masz rację... - zaśmiał się, dumnie uniosłem głowę na tę pochwałę.
- No widzisz. Normalnie zostanę astrologiem. - zrobiłem teatralny ukłon, jednak najwyraźniej byłem zbyt blisko brzegu. Moja stopa nie trafiła na nic i nim się spostrzegłem, co się dzieje, chwyciłem się białowłosego, ciągnąc go za sobą.
Oboje dość szybko sturlaliśmy się z wału. Aż mi się zaczęło kręcić w głowie, gdy się podnosiłem. Rozejrzałem się. Leżałem parę metrów od rzeki na jakiejś łące. Wzrokiem szukałem Robina. Przecież nie mógł być gdzieś daleko no nie. Dopiero chwilę potem uświadomiłem się, że w sumie to na nim leżałem. Albo teraz może bardziej nad nim wisiałem. Przynajmniej nie oparłem się o jego twarz, gdyż ręce miałem po obu stronach jego głowy.
Nasze spojrzenia się spotkały. Naprawdę nigdy nie czułem się tak jak teraz... Myślałem, że moje serce się zatrzyma lub wyskoczy mi z piersi. Jakoś tak bezwiednie się do niego nachyliłem, chwytając obie jego ręce i splatając nasze palce. Złączyłem nasze usta, nie mając zamiaru się odsunąć. Z łatwością dało się domyślić, że chłopak pode mną był... Zmieszany tą nagłą zmianą, ale czy to moja wina, że tak na mnie patrzy? Oderwałem się, dopiero gdy byłem zmuszony złapać oddech. Lekko machałem ogonami, wpatrując się w niego.
- Nic ci nie jest...? - położyłem po sobie uszy i nachyliłem się do jego szyi, by złożyć na niej delikatny pocałunek.
( Robin? )