3 cze 2021

Lacie CD Orion

Przychodząc do jadalni o tak później porze i siadając przy jednym z najbardziej oddalonych jak i ukrytych stołów myślałam, że dałam jasno znać, że nie życzę sobie towarzystwa innych, nawet jeśli jest się niejakim Orionem, w tym momencie zwłaszcza nim, bo to właśnie przez jego osobę mój plan w większej części legł w ruinie. Musiałam więc zadowolić się jego marną namiastką z dnia następnego, resztką, a jednocześnie wielkim finałem, który mógł jeszcze przyjemnie namieszać. Niestety na moje nieszczęście czytanie między wierszami jest darem, który nie wszyscy mogą posiąść, mimo że niektórzy szczególnie powinni - Ogłada towarzyska nie boli, więc następnym razem spytaj, czy możesz się dosiąść, bo nie wszyscy muszą mieć ochotę na twoje towarzystwo i dosadnie cię o tym poinformują – nie spojrzałam nawet na mężczyznę - Doceniam szczerość, ale zupełnie mnie to nie obchodzi - W tym momencie i tak nie miało to najmniejszego znaczenia. Wyjątkowym nietaktem z mojej strony by było, gdybym wyrzuciła go teraz od stołu, skoro już tutaj i tak tu siedział.  Poza tym podobno wspólne posiłki są ważnym elementem pomagającym zacieśnić więzy międzyludzkie, dlaczego więc miałabym tego nie wykorzystać? W życiu nie sztuką jest wygrywać, gdy ma się na ręce same asy, dopiero gdy  gra się takimi kartami, jakie się posiada, często zwykłymi blotkami i się zwycięża, można mówić o prawdziwym zwycięstwie. Więc jeśli świat, mimo niezbyt korzystnego układu kart  dawał mi sprzyjające możliwości, nie mogłam ich zmarnować.
Klątwa, którą obłożyłam czarny opal w kolii wypożyczonej Diane parę dni wcześniej była wyjątkowo paskudna, jej skutki, początkowo całkowicie nieodczuwalne, z każdym dniem będą coraz bardziej natarczywe. Najpierw niespiesznie, niczym pierwsze takty melodii wygrywane pojedynczymi klawiszami fortepianu, stopniowo będą przyspieszać, aż wywołana gwałtowna burza będzie nie do powstrzymania, jak kula śnieżna, która z czasem rozpędza się coraz bardziej by nagle zakończyć swój żywot, zderzając się ze skałą. Zdecydowanie nieoczekiwane, aczkolwiek przyjemne zrządzenie losu sprawiło, że to właśnie Orion przyniósł mi ją, mimo iż wyraźnie podkreśliłam Diane by nikomu nie dawała biżuterii, mogli ją oglądać, podziwiać jednak nie mieli prawa jej dotknąć. Więc to ona sprowadziła na niego nieszczęśliwe fatum z jeszcze bardziej nieszczęśliwym końcem. I właśnie tak to miało wyglądać w przypadku Oriona. To on był tą kulą, którą czeka tragiczny koniec, na razie jeszcze malutką, właściwie nie większą od szklanej kulki, z każdym następnym dniem będzie czuł się coraz gorzej, początkowo lekkie zmęczenie lawinowo zmieni się w ból nie do wytrzymania. Ale jeszcze nie teraz, nie w tej chwili, nie tym tygodniu czy miesiącu. Stopniowo, bardzo powoli, z każdą chwilą nieubłagana śmierć będzie zabierać jego część, aż w końcu jego czas się skończy. Do tej pory całkiem nieźle się trzymał, zastanawiające było, ile wytrzyma – Zgodziłeś się zastąpić Diane, nie byłeś odpowiednią osobą na jej miejsce, właściwie to każda inna akrobatka nadałaby się zdecydowanie lepiej od ciebie. Praktycznie każdy to widział, mimo to nie odmówiłeś, chociaż miałeś do tego pełne prawo, nawet bym powiedziała obowiązek, jeśli kierować się dobrem przedstawienia. Więc albo jesteś egocentrycznym snobem, który za nic ma dobre imię całej trupy cyrkowej, albo kompletnym idiotą, który nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo może zaszkodzić – wróciłam do posiłku, jednak czułam na sobie wzrok Oriona. Przez dłuższy moment siedzieliśmy w ciszy, którą dopiero po chwili przełamał mój towarzysz – Tak sądzisz? Nie oceniałbym nie znając dokładnie całej sytuacji, ani samego siebie. – wzruszył nonszalancko ramionami – Myśl sobie co chcesz, ale uważam to za bardzo nieprzemyślany ruch. Jeśli chciałaś mi tym dopiec to nic z tego królewno - przetarłam delikatnie rogiem serwetki usta -    Źle mnie zrozumiałeś, nie mam żadnego powodu, chęci ani tym bardziej korzyści z tego, aby ci w tym momencie, jak to ładnie ująłeś, dopiekać. Zastanawiam się, jaka była twoja motywacja, tylko tyle – tylko albo aż, motywacja zdradza wiele o człowieku, więcej niż można by przypuszczać. Dla jednych jest całkowicie niedostępna niczym zamknięta książka, ale puszcza oko do tych, którzy potrafią z niej czytać. – Ale nie uważasz, że mogłaś się jakoś ładniej o to spytać? Mnie się od razu wtedy lepiej rozmawia, a tak to nie wiem co mam myśleć… Mogę, chociaż wiedzieć czemu cię to tak interesuje? Istnieje tyle innych tematów dotyczących mnie – przechyliłam delikatnie głowę w bok – Czy nie powinno mówić się wprost co się myśli? Obu rozmówcom może to zaoszczędzić w przyszłości niedopowiedzeń i niepotrzebnych nieporozumień. Sam pytałeś, czy będę na występie, więc założyłam, że z jakichś nieznanych mi powodów jesteś ciekawy mojej opinii, właśnie taka ona jest. Każda akrobatka byłaby od ciebie lepsza do zastąpienia Diane – odłożyłam sztućce na talerz odruchowo pilnując by leżały w odpowiednim ułożeniu równolegle do siebie – Wiesz pomimo tego niefortunnego wypadku i tak bym się pojawił na scenie tylko w trochę innej roli. Chodziło o ogólną opinię, a nie spojrzenie przez pryzmat wypadku Diane – wyjaśnił i cicho westchnął, cóż, trzeba było być bardziej precyzyjnym, w końcu wypadek akrobatki był ściśle powiązany z występem – A poza tym nie znasz sytuacji w szczegółach. Zostałem przyparty do muru i musiałem jakoś sobie z tym poradzić – nikt nigdy nie jest zupełnie bez wyjścia, uwięzione zwierzę odgryzie sobie łapę, aby uciec, on zdecydował się na kapitulację, która będzie brzemienna dla niego w skutkach – Tym bardziej powinieneś zrezygnować, przez ciebie luka w zespole nie została zapełniona tylko przesunięta. Poza tym przypomnę ci, że byłam na arenie podczas wypadku Diane, nie wyglądałeś na wyjątkowo przypartego do muru, stosunkowo łatwo przyszło ci odnaleźć się w nowej sytuacji, zupełnie jakbyś czekał na taką okazję. Jeszcze trochę i zacznę się zastanawiać czy niefortunny wypadek faktycznie nim był, w końcu byłeś jedyną osobą, która na nim zyskała – spojrzał na mnie znudzonym wzrokiem i uniósł jedną brew – Zyskała? Pomijasz wiele faktów. Ja nie miałem nigdy wpływu na decyzję Diane. To ona wyskoczyła z taką, a nie inną propozycją, a wszyscy inni dokoła stali się nagle dziwnie zgodni z jej wyborem, a uwierz, tak nie powinno być. Gdyby mogli to większość zgodnie by mnie w ogóle z namiotu wykopała – zaśmiał się gorzko – A zyskiem tego nie nazwę. Nie zapracowałem na to – oczywiście, że przyklasnęli pomysłowi Diane, co prawda ta wyszła ze swoją propozycją całkowicie nieoczekiwanie, czym bardzo mnie zaskoczyła, jednak cała reszta poszła zgodnie z planem – Widzę, że w jednym się zgadzamy, nie zapracowałeś na to. Wystąpiłeś ze swojego miejsca w szeregu i zwykłym fartem wkradłeś się w centrum przedstawienia, by zająć miejsce gwiazdy. Nie wiem, jak inaczej można to nazwać, jeśli nie zyskiem, zwłaszcza że obaj doskonale wiemy, kto siedział na widowni, wspaniała możliwość, aby odpowiednio się zaprezentować, niejeden zrobiłby wiele, aby dostać taką szansę – sztuczny, a już zwłaszcza przesadzony uśmiech rozpoznam na kilometr, od małego byłam tego uczona, a właściwie tego, by każdy uśmiech, gest, skinienie dłonią, mimo że wymuszone, wyglądało naturalnie – Cóż zgrabnie wyjaśniłem, że gwiazdą nie jestem, więc ktokolwiek tam był, może się wypchać – interesujące, jednak byłam już zbyt zmęczona jego towarzystwem, by ciągnąć temat, zwłaszcza że sama skończyłam już jeść – Myślę, że nie chcę ci dłużej zabierać czasu i przeszkadzać w – spojrzałam lekko krytycznie na jego prawie nietknięty talerz, szukając dobrego słowa – w posiłku – wzięłam swoje puste nakrycie i wstałam od stołu – smacznego życzę i zapewne do zobaczenia kiedyś.

***

Bycie pracownikiem, a nie znaną twarzą z cyrku daje wiele możliwości, a przede wszystkim daje pełną, jakże upragnioną przeze mnie anonimowość podczas odwiedzania miasteczka. Co prawda nie jeden z mieszkańców krzywo się patrzył w moją stronę, tutaj wszyscy się znali, wiedzieli, kto kim jest, gdzie mieszka, czego się po nim spodziewać. A ja? Byłam nową twarzą, nieopatrzoną jeszcze, taką, która zdecydowanie wzbudza podejrzenie wśród miejscowych. Zapewne nocne spacery, które wyjątkowo często urządzam sobie po okolicy, nie łagodziły sytuacji, a rodzinne historie ciągnące się za mną niczym cień niczego nie ułatwiały. Jednak niezbyt mnie to ruszało. Krążące plotki o potworze, który czaił się gdzieś w mroku tego miasteczka, przyciągały mnie do siebie jak magnes, sprawiały, że nie mogłam spać w nocy. Musiałam go znaleźć i byłam zdeterminowana poświęcić dokładnie wszystko i wszystkich, by dopiąć swego, nawet jeśli kosztem miałaby być moja własna dusza, którą podobno posiada każdy śmiertelnik.
Niektórzy mawiają, że w nocy wszystkie koszmary wyłażą ze swoich nor, by siać popłoch, że bestie ciemności można znaleźć na każdym kroku, gdy tylko ośmieli się opuścić bezpiecznie schronienie choćby na krótką chwilę. Ale to nie była prawda, prawdziwych potworów nie dało się znaleźć ot tak, gdy tylko się chciało. Należało cierpliwie czekać i mieć nadzieję, że to one zechcą skrzyżować z nami swoje ścieżki. Koszmaru, którego także i ja tak uparcie szukałam, nie znalazłam. Spędzając samotne godziny na przetrząsaniu każdego możliwego kąta niczego, oprócz lekcji pokory i cierpliwości nic nie zyskałam. Dopiero gdy chwilowo odpuściłam, niesiona przez swoje nogi przed siebie, bez konkretnego celu, a już z pewnością bez ślepego uporu, który utrudniał i ukrywał to co było na wierzchu, wszystko to, po co tak naprawdę wystarczyło sięgnąć, przewrotne fatum postanowiło zlitować się nade mną i spełnić moją zachciankę - Ptaszyno, popatrz co ci przyniosłam -  szczęk szarpniętych łańcuchów odbił się echem po opuszczonym pomieszczeniu, a przewlekły jęk przenikał aż do kości, wywołując nieprzyjemne ciarki. Tak przynajmniej twierdzili okoliczni wieśniacy, którzy w przypływie odwagi zdecydowali zapuścić się w te rejony. Jak co wieczór od jakiegoś czasu spacer kończyłam w dawno zapomnianej kaplicy  pod lasem. Właśnie tam, między butwiejącą już rupieciarnią, którą znalazłam w środku, w potrzasku znajdował się jeden z nich. Czarny niczym noc stwór za każdym razem gdy się zjawiałam, wyciągał oszalały w moją stronę swoje macki, a ja dokładnie za każdym razem zupełnie jak zwierzątku, które chce się przygarnąć i próbuje się do siebie przekonać, rzucałam mu niezbyt duży kawałek surowego mięsa. Ale ja nie chciałam go udomowić, aby został potulnym futrzakiem śpiącym na kanapie, nie chciałam go tresować ani szkolić by wykonywał sztuczki cieszące oko dzieci. Chciałam utrzymać go przy życiu jak najdłużej, trzymać na uwięzi tak długo, aż dowiem się wszystkiego, co potrzebuję na jego temat. Aż zdradzi mi wszystkie sekrety, które mnie interesują, tajemnice, zwłaszcza te, o których nie mogłam nawet przypuszczać ani marzyć. A na koniec? Zamierzam go wypuścić, zwrócić wolność i spuścić ze smyczy wygłodniałą bestię, która jako jedna z nielicznych stworzeń na świecie jest w stanie wywołać tak zróżnicowane reakcje na twarzach napotkanych ludzi, od panicznego strachu i determinacji, by tylko przeżyć po pragnienie szybkiej i bezbolesnej śmierci. Aby pokazał widowni przedstawienie, jakiego jeszcze nie widzieli, nie niesamowite pokazy akrobatów, którzy wzbudzały podziw, kuglarzy ze swoimi sztuczkami szerzącymi radość i śmiech dzieci czy stoiska z wata cukrową, które samym zapachem przywracały szczęśliwe wspomnienia. Nie to chciałam im dać, chciałam dać im coś, czego nigdy nie zapomną, coś, co do końca swojego marnego życia będą wspominać.

Deski skrzypiały pod moimi stopami, a duszące od kurzu powietrze utrudniało oddychanie. Z każdym krokiem nieprzyjemny warkot był coraz głośniejszy, zdradzając aktualne położenie stwora. Szłam bardzo ostrożnie, łańcuch, w który zaplątał się mój pisklak, był  na tyle długi, by swobodnie mógł przemieszczać się po zagraconym kącie, już nie raz próbował mnie zaatakować, mimo iż tylko dzięki mnie jeszcze żyje i to ja go karmię dzień w dzień. Ale to bestia, bezrozumne monstrum, które nie pojmowało pojęcia wdzięczności, więc nie można było od niego wymagać podzięki. Jedyne co można od niego wymagać, to brutalne, a jednocześnie zniewalająco piękne szerzenie chaosu. Gdy byłam wystarczająco blisko, rzuciłam kawałek mięsa na podłogę i w bezpiecznej odległości przyglądałam się, jak stwór jednym kęsem dosłownie połknął całość i patrzył wygłodniałym wzrokiem w moją stronę. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jeden nieostrożny ruch a, po tej skromnej przystawce przyjdzie czas na danie główne - Już niedługo robaczku – przykucnęłam – niedługo wyciągnę cię stąd, powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć, o takich jak ty, a później? A później zacznie się bal.

Na teren tymczasowo zajęty przez cyrk wróciłam tuż przed wschodem słońca, nie miałam najmniejszego zamiaru wysłuchiwać ciekawskich pytań, których odpowiedzi mogły narodzić jeszcze więcej niejasności lub – co gorsza – podejrzeń co do mojej osoby. Poza tym dzisiaj miał odbyć się publiczny lincz na jednej z gwiazdek ostatniego show, a ja za nic nie mogłam pozwolić sobie na przegapienie tego.  W końcu od samego początku taki był mój cel.


Orionie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz