Dzień był chłodny mimo mocno świecącego słońca. To raczej sprawka lekkiego, aczkolwiek wszechobecnego wiatru; zdawał się nadciągać ze wszystkich stron, przez co splotłam włosy w koka, gdyż niewygodnie pchały się na twarz i wpadały do oczu. Nie do końca wiedziałam za co się zabrać, właśnie skończyłam porządkowanie jakichś przyborów z pudeł. Jako animatorka nie miałam wiele do roboty, gdy nie było występów danego dnia, dlatego też zajmowałam się innymi w miarę łatwymi czynnościami pomocniczymi. Jeszcze chwila, a każą mi prasować kostiumy na przedstawienia innych pracowników cyrku - samej elity artystów.
Stwierdziłam, że najwyższa pora sprawdzić co u Roba. Pewnie siedzi w niewielkim kojcu nieruchomo i namierza potencjalne zagrożenie - czyli wszystko co żywe i się rusza. Samotna dusza.
Jakież było moje zdziwienie, gdy dotarłam na miejsce i zastałam pusty kojec. Poczułam, że momentalnie robi mi się lodowato (a wcześniej było mi tylko zimno), mięśnie stają się jakieś wątłe. Walczyłam z tym, żeby nie upaść na ziemię, jednocześnie zastanawiając się, czy moja głowa nie odleci - bo tak właśnie mi się zdawało - jakby dryfowała gdzieś w chmurach. Niebezpieczny pies na wolności. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie był to pies pod moją opieką. To ja ponoszę za niego odpowiedzialność, jeśli coś zrobi to będzie mój problem. Zaklęłam głośno, podchodząc chwiejnie w stronę klatki. Na pewno zamykałam wejście - ktoś je otworzył? Wydawało się nienaruszone, bez żadnych śladów użycia siły przy otwieraniu. Kto byłby takim idiotą, żeby z własnej woli otworzyć istnej bestii drzwi na wolność?
Nie wiedziałam co zrobić, na początek warto się uspokoić. Oddychałam głęboko. Niespecjalnie zależało mi na tym psie, jednak nie chciałam patrzeć na jego cierpienie i w jakiś sposób zdążyłam się do niego przyzwyczaić i przywiązać, chociaż nie była to jakaś głęboka więź. Po paru minutach bezczynności doszłam do wniosku, że przejdę się po cyrku i dokładnie przeszukam wszystkie miejsca. Może zaszył się w jakimś namiocie? Jeśli go nie znajdę, to najzwyczajniej w życiu spiszę Roba na zgubę. Ale co gdy go znajdę...? W końcu nie złapię go sama, zagryzie mnie i to dosłownie. Rozszarpie na małe kawałeczki. Na początek warto jednak w takim razie zająć się szukaniem jakiejś liny lub czegokolwiek, co mogłoby pomóc mi schwytać zwierzę. Kolejne pytanie narodziło się w mojej głowie - czy powinnam kogoś o tym powiadomić? W końcu naprawdę może komuś się stać krzywda. Dopiero co mnie zatrudnili - a co jeśli mnie wyrzucą? Narażenie innych na niebezpieczeństwo to na pewno duże wykroczenie. Zwłaszcza, gdy od reputacji cyrku zależy sprawność fizyczna artystów, która mogłaby zostać zrujnowana podczas spotkania z Robem.
Próbowałam nie myśleć za dużo. Nie czułam się najlepiej, ciągle było mi jakby słabo a jednocześnie odczuwałam ogromny skok adrenaliny, który znacznie utrudniał poprawne rozumowanie. Starałam się jednak wykonywać parę czynności bez przerwy - szukać jakichkolwiek oznak obecności psa oraz jakiegokolwiek sprzętu, który mógłby się przydać. Pułapka na niedźwiedzia, kawałek mięsa, cokolwiek? Zastawienie pułapki wydało mi się bezcelowe, w końcu godzinę temu przyniosłam psu spory posiłek. Czułam wściekłość i wręcz trwogę zarazem. Jak mogłam się skłonić do posiadania czegoś takiego bez uwzględnienia opcji ewentualnej ucieczki? Tak bardzo dbałam o bezpieczeństwo, o szczelność kojca, o wszystko. Tak bardzo wszystko miałam zaplanowane. Czułam się jak małe dziecko, miałam ochotę opowiedzieć o tej makabrycznej sytuacji komukolwiek i pozostawić właśnie tej osobie ogarnięcie całego syfu jaki się narobił.
I w tej właśnie chwili, gdy już chciałam się poddać i opowiedzieć o wszystkim Pikowi lub komukolwiek innemu, zobaczyłam niebywały widok. A raczej widok, który zamiast w zadumę, wprawił mnie w niezwykłą irytację. Momentalnie szum w uszach ustał.
- Odsuń się, on jest niebezpieczny! - na wpół zawołałam na wpół syknęłam do chłopaka o ciemnej karnacji, który z oddali zbliżał się z nikim innym jak z samym Robem. Pies szedł powoli, ze spuszczoną głową i oczami wlepionymi wściekle prosto przed siebie. Co za idiota!
- Zatrzymaj się, nie słyszysz? Może cię pogryźć, jest agresywny! - zawołałam tym razem głośniej - być może nie słyszał moich wcześniejszych ostrzeżeń?
- Zdaje się, że to twoja zguba? - odezwał się chłopak. Nie wiedziałam kompletnie, co mam zrobić. Z jednej strony zdawałam sobie sprawę z tego, że jak najszybciej muszę sprowadzić psa z powrotem do kojca, a z drugiej kompletnie nie wiedziałam jak się za to zabrać. Teraz zupełnie mnie nie obchodziło kim był nieznajomy i co on właściwie robił z, jak to ujął, moją zgubą. Oraz, przede wszystkim, dlaczego pies wydawał się nie zwracać uwagi na przybysza, totalnie go ignorować, jakby był już znudzony jego obecnością. Co się tutaj odpie*dala?
- Moja. Nie żartuję, skończysz poharatany - powiedziałam, tym razem słychać było wyraźną złość w moim głosie. Dlaczego on mnie nie słucha i nie zostawi psa w spokoju? To naprawdę nie będzie mieć dobrego finału.
- Zabłądził - odezwał się, jakby zupełnie ignorując moje wcześniejsze słowa. Zaraz sama połamię tego egoistę.
- Słuchaj no... - zaczęłam, ale przerwało mi warczenie psa. Spięłam się cała, dotychczas pochłonięta negatywnymi emocjami. No tak, nie tym teraz się powinnam przejmować. Jak złapać Roba? Usłyszałam szczekanie. Rozejrzałam się - kolejny pies? Nigdzie nie widziałam żadnego innego zwierzęcia. Spojrzałam na swojego "pupila". Wlepiał wzrok w jasnowłosego. Otworzył parokrotnie pysk, po czym przekrzywił głowę. Ujadał bezdźwięcznie, po czym usiadł na ziemi. Jedyne co potrafiłam wydobyć z tej sytuacji to wyraźne niezadowolenie czworonoga.
- Rob, no chodź! - zawołałam psa, który tylko zwrócił uszy w moim kierunku słysząc swoje imię. Spojrzał ponownie w stronę stojącego już chłopaka. - Słuchaj, dzięki za pomoc w sprowadzeniu psa. Wiesz może, gdzie są jakieś liny czy cokolwiek, czym mogłabym go złapać? Sam za mną nie pójdzie, jest dziki - mówiłam szybko. Bałam się, że w każdej chwili zwierzę skoczy mi do gardła. No i temu nieznajomemu też.
<Robin?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz